reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek- bez komentarzy

L

LuizaPatrycja

Gość
No to ja złożyłam ten wątek, napewno każda z nas chciałaby opowiedzieć jak wspomina TEN długo oczekiwany dzień.

U mnie było tak 14.09 poszłam na wizyte do G bo poczułam zmiany w pochwie i ogólnie źle się czułam, gorzej niż zwykle.
Mój lekarz po zbadaniu mnie stwierdził że jutro rodzimy:-D
Kazał jeszcze tylko przyjechać 15.9 wcześniej bo chciał zważyć małego bo jego sprzęt coś nawalał. Ja nie nastawiałam się na poród, myślałam że Igor mało waży i że przetrymaja mnie jeszcze na Patologii, więc nawet nie wzięłam z domu rzeczy typowo do porodu i po porodzie. A on mi tu mówi że dziś napewno urodzę nieważne jakim sposobem czy SN czy CC bo on na drugi dzień wyjeżdża na urlop:-) ale że bedziemy próbować SN.
Ja przerażona że to już, znajoma która ze mną była się cieszy, lekarz każe dzwonić po męża żeby odbyć poród rodzinny. była godz.11.
O 12.30 byłam już na porodówce po lewatywce.znajoma mi towarzyszyła.
Podłącyl mi kropówe skurcze zaczęły się od razu co 3/4 min. zachwile były już co minute. Rozwarcie szybko postępowało. przed 14.00 przebito mi pęcherz wody wyciekły i skurcze stały się bardziej bolesne właściwie z całego porodu te ostatnie skurcze właśnie były najbardziej bolesne. O 14 znajomą zmienił mój mąż. Czas szybko leciał, nawet się nie obejżałam a już chciało mi się przeć, była 17.10 kilka partych, znieczulenie, nacięcie krocza i mały był na świecie o 17.30. Oczywiście mąż przecinał pępowine lekarz robił zdjęcia:tak::-D prawdziwie sielska atmosfera hehe.Obecność męża bezcenna podtrzymywał mnie na duchu, podawał wode, przytrzymywał głowę jak parłam, i najlepsze że on sam wiedział co ma robić nikt nic mu nie mówił. Oczywiście nie obyło się bez łez na widok małego.
 
reklama
To ja Wam opowiem, jak to było u nas:-). W poniedziałek miałam wizytę w szpitalu, położna zmierzyła moją dzidzię i mówi, ze coś jest jest nie tak, bo dzidziuś już nie urósł w ciągu dwóch tygodni. Możecie sobie wyobrazić, co poczułam. Mówiłam jej, że mam lekkie skurcze od kilku dni. Wysłała mnie do lekarza na skan. Ten stwierdził, że wszystko w porządku, że dzidzia waży około 3kg. Kazał przyjść za tydzień.

Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że jeszcze w poniedziałek nic nie zapowiadało, że urodzę następnego dnia. A tu niespodzianka- o 4 rano obudziłam się z bólami, niestety z krzyża miałam. Nie budziłam męża, bo nic innego się nie działo, ale jak o 5 zaczęły mi odchodzić wody to nie było na co czekać:-). Nie miałam rozwarcia prawie żadnego, słabe skurcze, więc chcieli mnie odesłać do domu, ale się nie dałam. Kazali mi chodzić, chodzić, chodzić.... Potem prysznic długi dwa razy i dalej chodzenie. Bóle się nasilały i około 21 okazało się, że jest już prawie 7 cm, więc wysłali nas na porodówkę. I się zaczęło:-D:-D:-D. Dobrze, że Marcin był ze mną, bo nie dałabym rady. Jako znieczulenie wzięłam gaz i okazało się to świetnym rozwiązaniem, bo bardzo przyspieszało akcję. I tak o 23.38 z wagą 2882 i długością 50 cm pojawiła się na świecie moja malutka księżniczka:-):laugh2::happy:. Nie nacięli mnie, nigdzie nie pękłam:-D:-D:-D:-D:-p, bardzo szybko dochodzę do siebie:-)
 
U mnie wyglądało to tak :-) o 5 nad ranem odeszly mi wody, udałam sie z mama do szpitala, tam badanie, zadnego rozwarcia, zatem polozyli mnie na odzial, dodam ze wody mnie zalewaly. Ok. 9 dostalam zastrzyk z oksytocyny, poniewaa nic sie nie dzialo, o 12 połozyli mnie na fotel polozniczy i lekarz probowal rozszeczyc rozwarcie, niestety nic sie nie dzialo. Majeczka ruszała sie jak nigdy dotad, jednak w parze z ruchami uderzenia serduszka byly coraz zadsze, pojawialy si epierwsze bole, jednak lekarz nie chcial czekac, i tak wyladowalam na stole operacyjnym i nasz myszka urodzila si eprzez cesarskie ciecie o 13 36, z trzykrotnie owinieta wokol szyji pepowina, dzisiaj ma juz ponad dwa lata i jest sliczna i pyskata blondyneczka :-) obecnie czekam na rozwiazanie, do planowanego terminu zostal mi dobry tydzien, oboje z mezem nie mozemy sie juz doczekac i siedzimy jak na bąbie, mieszkam w Londynie, a rodzinka z Polski wciaz sle smski czy juz cos zaczelo sie dziac;-) wkrotce napisze ja poszlo!
 
jeśli smok się nie obudzi to może mi też uda się wreszcie opisać jak to było ;)

mój "plan porodowy" zakładał żeby wszystko było jak najbardziej naturalnie, bez zbędnego umedycznienia, zależało mi na tym by nie dać się pociąć, ani popękać, i rozważałam też aby cały poród odbył się w wodzie.. ale oczywiście istniał też plan "B" ;-)
Dzień wcześniej z powodu fałszywego alarmu byliśmy już w szpitalu, badał mnie też mój lekarz i stwierdził, że nic się nie dzieje i że raczej do końca września nie urodzę..
Tymczasem już w nocy zaczęło się jakieś lekkie plamienie, ale pomyślałam że to raczej efekt badania ginekologicznego i spałam sobie smacznie dalej.. O 10 rano zaczęły się pierwsze bolesne skurcze, ale twardo ignorowałam je, próbując się jeszcze trochę wyspać.. Po godzinie były już na tyle silne, że jednak wygoniły mnie z łóżka. Od południa jęczałam już coraz głośniej z bólu, ale nadal jeszcze nie zorientowałam się że to już to. Potem jęki przeszły w coraz głośniejszy koncert a ja uciekłam do wanny. Tam spędziłam jeszcze jakieś dwie godziny, oddychając przeponą żeby trochę mniej bolało. Przez jakiś czas rzeczywiście było lżej, ale około 15tej, drąc się już co chwila, zadzwoniłam po męża żeby jednak wracał wcześniej z pracy. Skurcze były już co trzy minuty, a moim jedynym marzeniem była szpitalna sala i ukucie strzykawki z epiduralem gdzieś w kręgosłup :tak: Szczególnie gdy się dowiedziałam, że rozwarcie mam dopiero na trzy centymetry - wtedy już byłam pewna że przechodzę do planu "B".
I potem cudowna ulga, gdy w końcu przestało tak boleć :happy::tak:

edit: ciąg dalszy historii (pisanie na BB przy smoku jest arcytrudnym zadaniem)..

szpitalna sala, która wcześniej mi się nie bardzo podobała nagle stała się najprzytulniejszym miejscem, zrobił się wieczór, paliła się przyćmiona lampka, słuchaliśmy na okrągło "Niedokończonej" Schuberta, było bardzo intymnie i aż niesamowicie nieporodowo.. Pozwoliłam sobie na lekką przekąskę. W międzyczasie oksytocyna i przebicie pęcherza robiły swoje. Rozwarcie jak na pierwszy poród postępowało całkiem szybko, co jakiś czas mój lekarz albo położna przychodzili zobaczyć co się dzieje i jakoś tak przed ósmą zaskoczyli mnie zupełnie informacją, że już mogę zacząć przeć. Trwało to chyba z dobrą godzinę, wypróbowałam kilka pozycji (na boku, na czworakach i ginekologiczny klasyk), nie czułam bólu, ale dyszałam już ze zmęczenia. Lekarz, położna i mój mąż wspierali mnie i pamiętam, że bardzo potrzebowałam tych śmiesznych zapewnień, że dobrze mi idzie i żebym parła dalej.. bo przy znieczuleniu całe to parcie było strasznie abstrakcyjne i takie mało skuteczne mi się wydawało. W którymś tam momencie usłyszałam podekscytowany głos męża, że widać już główkę i że jest na niej pełno ciemnych włosków. Położna proponowała żebym jej dotknęła. Spytała się też czy chcę ją obejrzeć w lusterku. Oczywiście chciałam. A potem znowu parcie i wydawało mi się że to już bez końca.. I wreszcie już. Położna wyciąga ręce z maleństwem i podaje mi ją do przytulenia mocno do siebie. Z póżniejszej relacji męża dowiaduje się że cały czas masowała mnie i nigdzie nie popękałam, nie było żadnej krwi, żadnych szwów. Mała spędziła następne dwie godziny w moich ramionach, leniwie oblizując i obwą****ąc sutek. A po powrocie z ważenia i mierzenia zabrała się ochoczo za ssanie i od tej pory robi to już niemal bez przerwy ;)
 
Ostatnia edycja:
będę snuć opowieść dla mam o mocnych nerwach...

będę okrutna ale bez owijania w bawełnę opowiem wszystko....

regularne skurcze rozpoczęły się o godzinie 4tej nad ranem. Krzyżowe co by nie było wątpliwości... Nie zbierałam się dość długo bo trudno było mi w to uwierzyć... były co 10 minut i ogólnie bolało mocniej niż dotychczas każdego wieczoru ale dało jakoś radę je wytrzymać. Do szpitala dojechałam dopiero ok. 11stej aby usłyszeć, że nie ma miejsc na porodówce i od wczoraj przyjęli 16 :szok: porodów... niezawodne okazało się okazanie karty ciąży ( pod koniec chodziłam do ordynatora:-p)...miejsce się znalazło... do godziny 14stej bóle co 7 minut, rozwarcie na 2 cm... 19sta bóle co 4 minuty rozwarcie 2,5 cm.... ok. 20stej bóle zaczęły się co 2-3 minuty i zadzwoniłam po mamę aby przyjechała do mnie bo już chyba akcja się rozkręca... od 21.30 bóle co minutę... płakałam, gryzłam kołdrę, wymiotowałam, traciłam przytomność... rozwarcie stoi w miejscu... zastrzyk domięśniowy aby szyjka zmiękła... i nic.. godzina pierwsza w nocy ja po 21 godzinach skurczy, badanie a tutaj rozwarcie na niecałe 3 cm:zawstydzona/y: wtedy ja już się załamałam....

nie byłam w stanie już wymiotować bo ból powodował we mnie omdlenia... na prośby o znieczulenie dostałam na godzinę przed partymi dolargan... bóle po nim się wydłużyły i nasiliły:zawstydzona/y:... po zastrzyku na zmięknięcie szyjki straciłam ostrość widzenia i czułam się jak naćpana... przez ten ból przyznam szczerze, że pamiętam wszystko jak przez mgłę teraz bo byłam na granicy świadomości....

nagle o godzinie 1:30 czuję parte... krzyczę do mamy i położnej, ze mam parte w co nikt nie mógł uwierzyć... szybkie badanie i rozwarcie na 10 cm... minuta i rozłożyli łóżko porodowe... moja prośba o nienacinanie krocza... przebicie pęcherza płodowego... delikatnie i spokojnie o 1.50 wypchnęłam mojego aniołka...

2950, 50 cm i 10 apgar:tak:

niunia rodziła się w rączką przy buzi...

pozytywy? cudowna położna, kobieta anioł z powołaniem... mimo pierwszego porodu i tego, że niunia rodziła się z rączką ochroniła moje krocze i nie pękłam...

jedynie kilka drobnych szwów wewnętrznych...

aha... i taki slogan... naprawdę po chwili już się nie pamięta tego bólu.....

Ps. Foto mówi wszystko jak było. Godz 21. Przerażenie totalne :-D
 
Ostatnia edycja:
Jako pierwsza rozpakowałam się, ale wcale nie jako pierwsza opowiem o moim przypadku, póki chłopcy śpią, a mi się nie chce znowu doić...
Dnia 29 września roku pamiętnego 2009, wieczorem nadmienię, rozpoczęły się pierwsze regularne skurcze, które na początku co kilkanaście minut dość szybko doszły do takich co 5 minut. O 23:30 podjęłam decyzję, że jak za pół godziny nie przejdą, to jedziemy do szpitala. Pomna wcześniejszych informacji o tym, że jest tłok na neonatologii wchodziłam na strony szpitali, żeby uzyskać informację czy dam radę się dostać razem z moimi dzieciaczkami w razie czego do tego samego szpitala. Oczywiście im dłużej szukałam informacji, tym więcej ich było o nieprzyjmowaniu do porodu. Karowa odpadła na samym początku, potem IMiDz, Czerniakowska - wiedziałam, że nie przyjmują na porodówkę bo byłam wcześniej w ciągu dnia też ze skurczami, które przeszły na IP ;-) Tak z tym szukaniem zeszło mi się do 1:00 i... zasnęłam;-)Dnia następnego, 30 września, pojechałam do mamy na obiad. O 19:00 powtórka z rozrywki. Na początku dość słabe o 20:00 już mnie wyginały ale mamie powiedziałam, że jeszcze nigdzie nie jedziemy bo ja muszę obejrzeć CSI:rofl2:. I rzeczywiście jak się skończył, to pojechałyśmy. Na IP pustki. KTG oczywiście żadnych skurczy nie wykryło (u mnie jakoś ciężko nawet parte wykryć tym ustrojstwem), a musiałam leżeć 1,5h pod tym bo trzeba było obu chłopców osłuchać a była jedna peleta tylko. Lekarz przyszedł na dół, stwierdził, że bliźniaki i obdzwonił cały szpital, żeby mnie zostawić na obserwację. Miejsce znalazło się jedno jedyne na... ginekologii. Koło 22:30 trafiłam pod kroplówkę z fenoterolu i tak, jak mi się trochę skurcze na IP uspokoiły tak po fenoterolu się rozkręciły. Przyspiałam między skurczami. Rano wzięli mnie na badanie, dostałam celeston na rozwój płucek dzieciaczków i stwierdzenie pana profesora " no to dzisiaj, najpóźniej jutro cesarka". Jeszcze poinformowali mnie o tym, że jak mi się macica po cc nie będzie chciała kurczyć, to mogę ją stracić i o różnych innych "zajefajnych przypadłościach". 31 września skurcze co 3 minuty, które się nie piszą. Ja stękam, przenoszą mnie na patologię dzięki czemu omija mnie obiad. Noc, znowu zmęczona przysypiam, ale też nie do końca bo łóżko obok dziewczyna wyje z bólu (rodziła całą noc i w końcu miała decyzję o cc). Rano skurcze łagodniejsze (może dzięki salbutamolowi), pani doktor twierdzi, że ponoszę jeszcze z tydzień. Po tej decyzji odchodzi mi czop krwawy. Jem śniadanie szczęśliwa, że mogę i nie będę miała dzisiaj cesarki. Jest 9:45, 01.09.2009, wstaję aby odnieść tacę śniadaniową (była obrzydliwie wyglądająca parówka sztuk jeden, ale nawet nie wiecie jak mi smakowała), w tym momencie mam wrażenie, że mój pęcherz odmawia współpracy. Autentycznie myślałam, że się posikałam. Ale troszkę za dużo tego było - wody. Zgłupiałam dokumentnie. Dziewczyna obok dzwoni po położną. Rodzimy. Anestezjolog mi się nie podoba, jest butny, a potem przez 1,5h masakruje mój kręgosłup nie mogąc się wkłuć. Potem nie czuję nic od cycków w dół. Ciężko mi się oddycha, dostaję tlen. A potem nagle słyszę płacz. Łzy lecą mi po policzkach. Nawet nie mogę unieść głowy ale ten płacz jest piękny. Za chwilę słyszę drugi. Ryczę jak bóbr. Nic nie widzę. Po chwili przystawiają mi do twarzy dwa małe zawiniątka, które wcale cicho nie są. A ja nie potrafię przestać ich całować. Szybko zanoszą ich do inkubatora, a ja... rzygam jak kot. ;-)Potem było ciężej. Najpierw zero ruchu tylko leżenie na płask. Dolargan na przemian z czymśtam jeszcze przeciwbólowo (choć tylko 3 dawki mi były potrzebne), zero krępacji w trakcie mycia przez położną przy innych i na 2 dzień zespół popunkcyjny - ból porównywalny do bóli partych, tyle że głowy i najgorsza myśl, że chcę się opiekować moimi skarbami a nie mogę.
Morał z bajki? Nie podnoście głowy na stole operacyjnym nawet jak rzygacie:-p
 
Ja mam mało do napisania bo planowana cesarka to poród naprawdę mało mistyczny...
Przyjeli mnie do szpitala w środę, położyli na sali z dziewczyna, która była świeżo po (zwieźli ja z sali operacyjnej dosłownie 10 min przed moim wejsciem). Rozłożyłam graty, udzieliłam wywyiadu sympatycznej położnej i jak usłyszałam, ze rano czeka mnie lewatywka to odrazu pobiegłam do kibelka...a... no i odszedł mi czop śluzowy.. w szpitalu.. pierwszy raz to widziałam bo przy Zuzce nie odszedł..
w nocy spałam w sumie dobrze, chwyciły mnie dwa delikatne skucze wewnątrz brzucha, ale akurat położna podłaczała kroplówkę kolezance (nota bene o imieniu Agata) i pomacała mnie po brzuchu twierdząc, że jest ok.
Lewatywa śniła mi się całą noc.. pierwsze co zrobiłam rano to poleciałam do kibelka... ale oczywiscie ta przyjemność mnie nie ominęła.. położna o wdziecznym imieniu Marcysia się ze mnie śmiała i dziwiła że tak długo chodzę z tą lwatywą, ze widac mam niezłe zwieracze :-D potem wzieli mnie na ktg, zapis ok 15 min, potem kroplówka z antybiotykiem i czekanie na swoja kolej (moje ciecie było jako drugie).
Przyszli po mnie ok 9.40... szłam na operacyjną jak skazaniec ciagnac za soba stojak z kroplówką hehehehe :-) dopiero jak wkroczyłam na sale to zaczęło do mnie docierać że to już..
Bardzo miła pani anastezjolog popodłączała mnie do swojej kosmicznej aparatury, wkłucia w kręgosłup wogóle nie czułam.. za chwilę przestałam czuć cokolwiek poza delikatnym mrowieniem od cycek w dół. Pojawił się mój lekarz i jeszcze jedna pani doktor. Położna Marcysia wyjodynowała mnie od pasa w doł włacznie z kroczem - senks God że juz znieczulenie działało:-D.. lekarze zaczeli oglądac moją bliznę po pierwszym cc i zastanawiać się, który szew będzie ładniejszy - ich czy gdanski. Nacięcia i rozerwania (jakaś nowa metoda) nie czułam.. czułam tylko że mi w bebechach mieszają - małą ciężko było wyciagnac bo - mimo ze okazała się wcale nie taka wielka (3200) to zdazyła fiknąc lekko w poprzek więc troche trwało zanim ja wyjęli. Pokazali mi takiego małego zaśluzowanego robaczka i oczywiscie się poryczałam.. poza tym znieczulenie rzuciło mi się na narząd mowy i mówiłam jak magnetofon na zwolnionych obrotach..
Najmłodsza po zmierzeniu i zwazeniu została mi jeszcze raz pokazana, miły pediatra powiedział ze jest zdrowiutka i powędrowała w ręce dumnego tatusia.
Mnie przewieziono spowrotem na salę, mąż był ze mną, maluch chwile też, położna przystawiła mi ją do piersi..
Znieczulenie zaczęło schodzić dość szybko bo po około 1,5 h zaczełam juz czuc i ruszac swoimi palcami u nóg.. skrzetnie wykorzystałam ten fakt i gimnastykowałam je ile wlezie (palce a potem całe stopy) bo wyczytałam, ze tak nalezy jak sie chce szybciej wrocic do formy.
Leżałam prawie 24 h bez podnoszenia łba, z łozka podniesiono mnie o 6 rano w piątek, położna pomogła mi wejsc pod prysznic, umyłam się i poczułam się lepiej...
.. ale dziewczyny - bolu po cięciu nie da się opisać.. ja starałam się ruszac mozliwie jak najawięcej, prostować kręgosłup... ale nawet kaszel (w po 24 h lezenia zbiera sie wydzielina) jest tak bolesny i jest uczucie jakby szew pękał ci na nowo. Poza tym dietka... pierwsza doba tylko kroplówka, druga tylko mineralna, trzecia dieta płynna... (oczywiscie maż przemycił mi paczke sucharów które pożarłam expresem).
O mleko po cc oczywiscie ciężej, ale udało się - jest i jest go całkiem sporo... niestety - od wczoraj wylewam.

To chyba tyle..
dziwne takie planowe wszystko... mniej spontaniczne.. ale - najwazniejsze ze maluch jest z nami!
 
U mnie historia będzie podobna do Abejkowej bo rownież było planowe cc. O 8 rano bylismy umowieni z lekarzem w szpitalu. Po przyjeździe i wypełnieniu wszelkich formalności w ruchu chorych poszłam się przebrać w wątpliwej urody szpitalną koszule porodową, zrobiono mi lewatywę i w ciągu kolejych 15 minut odprowadzono mnie na salę porodową gdzie pożegnałam się z małzem. Tam wypełniam kolejne papiery, posłuchałam jak w boksach obok babki rodzą naturalnie :szok:, dostałam jakies kroplówy i po 12 powedrowałam na salę operacyjną. Pan anestezjolog i reszta ekipy byli bardzo mili, wkłucia w kręgosłup praktycznie nie czułam czego niestety nie mogę powiedzieć o samym już wyciąganiu małej bo mówiąc krótko wyłam z bólu jak zwierzę któremu ktoś wyrywa wnętrzności. Miły pan anestezjolog zrobił wielkie oczy (najwidoczniej dał mi zbyt mał dawke znieczulenia lub za szybko zaczęli zabieg bo potem juz nic nie czulam) i podał mi maskę z tlenem i zaczął uspokajać że mała już prawie na wierzchu. Samego szycia już faktycznie nie czułam. Po chwili wywieżli mnie na salę obok gdzie dano mi juz małą i przyleciał maż także rodzinka była już w komplecie. Potem do 8 rano następnego dnia leżałam na sali poporodowej, następnie nastąpiło tzw moje "urochomienie" i około 13 leżałam już na zwykłej sali razem z Julcią :-). Żóltaczka fizjologiczna małej trochę nam to leżenie wydłużyła bo aż do 07.10.2009 no ale tatuś spędzał z nami bardzo duzo czasu a i ja miałam przez to więcej czasu na dojście do siebie.
 
Teraz ja. Postaram się krótko, bo głodna jestem, a mała zaraz wstanie :)

W poniedziałek byłam 8 dni po terminie i miałam zgłosić się na porodówkę. o 00.40 zaczęły mi się skurcze, regularne co 5 min. Jakoś jednak mało bolały i tak myślę cholera to tak wcale źle nie jest;-). Ok 3 skurcze co 8 min i tak do 5.30. Wtedy postanowiłam jechać do szpitala, bo na 7 mogła być kolejka na izbie. Wtedy wiadomo schodzą się ludzie na operacje.

Zrobili mi badania. Rozwarcie na palec, a na ktg zapisały się tylko 3 skurcze. Obchód o 9 i decyzja że rodzimy. O 11.19 podłączyli mi oksytocynę i ktg. Po 5 min zaczęły się mocniejsze skurcze. Na skali się nie mieściły. Mała raz straciła tętno i przenieśli mnie na inną porodówkę (bliżej pielęgniarek). Koło 12 kazali pochodzić i wziąć prysznic (mi nie pomogło to na bóle). Wróciłam na salę i gdy nie dałam już rady prosiłam o znieczulenie. Dali mi coś w tyłek i w ciągu 30 min z rozwarcia 6 cm było już 10. Wtedy jednak zaczął się kłopot bo albo nie miałam partych albo były bardzo słabe. Parłąm jak cholera ale nie dawałam rady. Chyba w między czasie pękłam. Nie wiem sama. Gdy położna mnie nacinała wszystko czułam i krzyczałam żeby tego nie robiła. Było za późno. Małą wyjęli trochę na siłę i wtedy chyba mocniej popękałam.

Urodziła się cała w smółce. Ma bardzo dużo włosków. Waga 3430g, a długość 55 cm, dostała 10 pkt. A poród zakończył się o 15.05.

Lekarz zszywał mnie bardzo długo i to też czułam.

Ze szpitala wyszłyśmy w środę po 15.Byłam więc tam w sumie 2 doby.

Nie było najgorzej ale więcej się na to nie pisze.:-)
 
reklama
Korzystajac z chwili wolnego czasu, napisze jak bylo u mnie.
Ogolnie regularne skurcze zaczely sie na 24 godziny przed porodem.
Byly co 10/8/5/15 minut. Jednak caly czas czekalam z wyjazdem do szpitala... poszlam sobie na wesele siostry :-D
Ciagle mnie wykrzywialo przy skurczach, ale jakos sie trzymalam :-p
W kosciele uszlo.. potem pojechalismy w miejsce wesela, z trudnoscia zjadlam obiad, chwilke posiedzialam z wszystkimi i udalam sie na gore[w hotelu] odpoczac w pokoju. Wtedy poczulam , ze juz nie wytrzymam :sorry:
Mama, tata i oczywiscie moj Patryk, zerwali sie, zeby zawiezc mnie do szpitala. Rodzice podpisali co trzeba i wrocili na wesele siostry, a ja zostalam z Patrykiem na porodowce ;-)
Golenie, lewatywka, troszke moglam posiedziec pod prysznicem... i okazalo sie, ze wody plodowe sa zielone, takze natychmiast podlaczono mnie do KTG, i tak musialam lezec praktycznie do konca porodu na plecach co bylo meka, bo mialam skurcze z krzyza :confused2: ...
Przyznam, ze kilka razy przeklnelam, i nawet ugryzlam mojego P w reke :-D
Całość od momentu przyjazdu do szpitala trwala jakies 3 godziny i 25 minut.
Moment pracia - co najwyzej 5 minut. Parłam 5-6 razy i maluch wyskoczyl :tak:
Całośc bez znieczulenia, z nacieciem ktorego jednak wogole nie czulam.
W momencie jak juz Damianek byl na zewnatrz, caly bol zniknal kompletnie a podczas szycia, lezac jeszcze na fotelu porodowym, rozmiawialam z cala rodzina [bedaca na weselu:-D:-D:-D] przez telefon, smialam sie, cieszylam a wszyscy mi gratulowali :tak:
Damianek dostal 10pkt, wazyl 3880, dlugosci mial 55cm :-)
To tyle!
 
Do góry