reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek

Już piszę jak było.
21 grudnia byłam chora. Miałam stan podgorączkowy i ostry kaszel, który już ok 15 rozpoczął serię nieregularnych skórczy. Raczej mniej bolesnych, zero regularności więc tylko sobie je zapisywałam.
O 22:00 poczułam się lepiej i pobaraszkowaliśmy z mężem;-). Skurcze były jeszcze do 23:00, a potem zasnełam.
Dokłanie 1:00 pierwszy skurcz który wiedziałam od razu że jest porodowy. Zerwałam się na nim na równe nogi, choć bardzo mnie zaczeły boleć uda. Po tym poznałam że to jest to.
Obudziłam męża i mówię że idę sobie głowę umyć, bo raczej będę się szykować do szpitala. Ale powiedziałam żeby sobie pospał, bo zadzwonię po mamę która chciała być ze mną w czasie porodu.
Następny skurcz był po 25 min, kolejny po 20 min, a następny już co 10 min, więc o 2:20 zadzwoniłam po mamę. Jadąc w aucie czułam już co 8-7 min, ale bolały najbardziej uda, nie brzuch.
Po 3:00 badanie na IP i już 4 cm.
Przebrana w koszulinkę trafiłam na porodówkę na Brochowie na sali ogólnej (nie rodzinnej). Lecz żadnej rodzącej nie było, więc cała sala do mojej dyspozycji i cudowna położna (wszytsko darmo hehe).
Podłączyła KTG i skurcze na poziomie 80, czasem 50 i nic nie bolało.
Patrzę na zegarek i postanowiłam sobie że do 6:00 urodzę. Poprosiłam lewatywę.
Po lewatywie akcja szybko ruszyła z kopyta.
Poprosiłam piłkę. Skakałam przez cały poród, masowałam sutki, uśmiechałam się i ziewałam. To wszytsko szybciej rozwiera szyjkę (położna kazała się uśmiechać, a motyw z ziewaniem wycziłam na necie).
Zaraz było już 8 cm. Moja mama była w szoku że tak szybko idzie.
Przy badaniu poszła część wód. Ja cały czas skupiona na twarzy, oddychałam przeponowo. Dzięki temu czułam że szybko postępuje akcja. Ale skurcze troszkę zelżały tuż przed partymi. Więc dostałam na powera OXY i zaraz jak zleciał cały woreczek, zaczeły się parte.
3 skurcze, cięcie krocza i malutka znalazła się na brzuchu.
Parte bolały bardziej niż jak rodziłam Hanię (bardziej szczypało i piekło). Ale do 8 cm mówiłam sobie w myśłi że tak to ja moge rodzić. Teraz mam porównanie jak się rodzi z naturalnymi skurczami a jak po OXY. To drugie zdecydowanie bardziej boli.
Ale cały poród liczę że trwał ok 2,5 godzinki, no prawie 3.
Po tym jak mnie przywieźli na salę poporodową, od razu wstałam. Śmignełam sama pod prysznic, siadałam normalnie (teraz troszkę bardziej boli), pomalowałam się bo oczekiwałam wizyty męże hehe:-D. Dziewczyny z sali które rodziły dzień wcześniej były w szoku że nic mnie nie boli.
Ja sama też jestem zdziwiona jak szybko doszłam do formy.
Było fajnie...:-p:-)
I jeden i drugi poród będę miło wspominać.
 
reklama
No to i ja skorzystam z tego, że Basia śpi.
W piątek 17 byłam na ostatniej,jak się okazało wizycie u gina, i nawet do niego zażartowałam, że myslałam że zamiast do niego, trafię do szpitala.
Od rana od piątku strasznie mnie bolał krzyż, w ostatnich wynikach moczu miałam ślad białka, dopiero we wtorek coś mnie tknęło i spakowałam torby...
Ale wróćmy do wizyty... Okazało się, że szyjka się skróciła o 1cm i rozwarcie 1cm, ale wszystko poza tym było OK i nic nie zapowiadało szybkiej akcji.
Sobota jakoś upłynęła, krzyż jak bolał, tak bolał, ale normalnie poszłam spać. Dwa razy obudził mnie potworny ból pleców, ale myślałam, że to jelita, bo jak się wypróżniłam było lepiej.
No i 2.50 pobudka i potworne bóle z krzyża co 3-4min. No ale jeszcze nie chciałam dopuścić myśli, że się zaczęło i czekałam jeszcze godzinę zanim wezwaliśmy karetkę. Wywieźli mnie do zupełnie innego szpitala niż chciała, bo było bliżej a ja miałam skurcze co 3min i się bali.
Trafiłam do szpitala ok 5 rano, podłączyli mnie pod KTG, ale skurcze wychodziły rzędu 20, a z krzyża był koszmar i zaczęły na mnie patrzeć jak na symulantkę. Dopiero po zmianie personelu trafiłam do starszej, dośwaidczonej położnej, która zajmowała się mną przez cały poród. KTG cały czas pokazywało bardzo słabe skurcze z macicy, ale regularne. I chyba same po mnie zobaczyły, że krzyż mi rozrywa, bo dostałam Oxy, Meta...coś tam i Buscopan. No ale że mam bardzo słabe i niewidoczne żyły ciężko ta kroplówka schodziła no i skurcze powoli narastały. o 11.30 było 7 cm rozwarcia i stanęło.
Masaż szyjki macicy miałam robiony co 15min. O 13 było 8cm i ok 14 9cm. Lekarka chciała jeszcze czekać do pełnego, ale miałam już tak potwornie silne parte, że nie dawałam rady ich wstrzymywać. Położna podjęła decyzję, że nie czekamy dłużej, nacinamy krocze i rodzimy. Decyzja zapadła ok 14.25 a o 14.35 Basiek był już na świecie.
No i później okazało się, że miałam zatrucie ciążowe, które przyspieszyło poród, a Basia na początku dostała 8pkt (mniej za koloryt skóry i napięcie mięśni), ale zaraz wskoczyła na 10pkt.
No i tym sposobem po niemal 12godzinach męczarni, zaliczyłam 5 minut porodu. Nie zapomnę nigdy chwili, gdy pozwoliły mi przeć... Odczułam to jako ogromną ulgę i błogostan, zero bólu :-)
 
no to kolej na mnie.
wszystko zaczęło się w piatek 17.12 o 5 rano. obudziłam się na siku i patrzę a tam trochę krwi. no ale troszkę więc poszłam do łóżka ze spokojem i tylko powiedziałam małżowince, że coś tam krwi wyleciało ale jest ok. ale leżę i czuję skurcze. tyle, że lekkie więc nie wiem czy jak spałam to już były bo boleć nie bolały. zaczęłam patrzeć na zegarek i równo co 7 minut. i tak do 7. potem wstałam i poszłam pod prysznic i regularne skurcze się skończyły więc mówię mężowi, że raczej fałszywy alarm. i jak to powiedziałam to chlusnęła ze mnie krew. i to w takiej ilości, że małż już nie chciał słyszeć o tym, żeby zostać w domu i na siłę mnie zabrał do szpitala. zajechaliśmy a tam kolejka na ip, że masakra. mój A przed wszystkimi tylko wszedł do kobiety tam i powiedział, że z dużym krwawieniem i zaraz mnie przed wszystkimi tylko wołały, żeby sprawdzić czy jest tętno dziecka. no i było więc powiedziały kobietki, że teraz mogę spokojnie usiąść i niestety czekać w tej kolejce. najważniejsze jest sprawdzone. w ogóle przywitaly mnie z tekstem "a to pani... już chyba czas hehe" już mnie po tych wizytach na badaniach tam na ip pamiętali skonczyło się to tak, że lekarz i tak mnie zawołał przed końcem kolejki. zbadał i stwierdził, że to raczej jeszcze nie poród ale lepiej, żebym została i poobserwują, a może się rozkręci i urodzę. no więc się przebrałam i póki co wysłali mnie na ogólną porodówkę, gdzie niestety małż ze mną nie mógł być więc byliśmy umówieni, że jak się rozkręci to ma być pod telefonem i do mnie przyjedzie. byłam tam kilka godzin i skurcze były ale bardzo nieregularne więc wysłali mnie na obserwacje na patologię. na oddziale o 19 znowu zaczęły mi się regularne skurcze ale ledwo co wyczuwalne. o 23 było już coraz gorzej ale położne z porodówki twierdziły, że jak mam co 7 minut i dam radę się jeszcze trochę przespać to muszę spróbować odpocząć bo potem może być ciężko. ale te skurcze nagle zaczęły się robić bardzo bolesne. podłączyli mnie pod ktg i przed 3 położna przyszła, że mam dzwonić po męża, a potem iść z nią na lewatywę i się szykować na porodówkę. na porodówce byłam o 3.30. pierwsze pół godziny na sali ogólnej bez małża bo wszystkie rodzinne wcześniej były zajęte i jedną już dla mnie szykowali. o 4 już z mężem na rodzinnej. skurcze silne ale znowu zrobiły się nieregularne. a najgorsze w tym wszystkim było to, że bolało jak cholera a rozwarcia nie było w ogóle! O 7 przyszedł mnie zbadać chyba najgłupszy lekarz w całym szpitalu i stwierdził, że w końcu mam chociaż 3 cm rozwarcia więc jest nadzieja i dla mnie hehe cieszyłam się, że do 8 nie urodzę bo ten gin akurat o 8 kończył dyżur a o resztę już byłam spokojna. O 9 już zwijałam się z bólu a rozwarcie nie postępowało. Położna podała mi dolargan, który niestety tylko trochę mnie ogłupił, że zasypiałam między skurczami, ale przy każdym skurczu się budziłam tak bolało. No i było oczekiwanie na 4 cm rozwarcia, żeby mógł przyjść anestezjolog i podać mi znieczulenie. Nastąpiło to w końcu jakoś o 11:30 (dokładnie nie pamiętam). Nie powiem – ogromna ulga!! Problem w tym, że po jakimś czasie to znieczulenie poszło bardziej na prawą stronę i lewa zaczynała boleć – ale i tak było dużo lepiej i do wytrzymania. Po podaniu znieczulenia lekarka zdecydowała, że przebije pęcherz i zaczną mi podawać kroplówki na przyspieszenie bo leżałam tam już tyle godzin, że nie wiadomo kiedy to wszystko samo z siebie się zacznie rozkręcać. No i tak mnie podłączyli do kroplówki, chwilami dwie od razu i powoli zaczęło się rozkręcać. Oczywiście przy partych znieczulenie już nie działa i to był koszmar. A dokładnie parte bez parcia. Nie wiem jak to długo trwało bo główka nie chciała zejść niżej. I tak czułam, że już napiera, już chciałam strasznie przeć, a nie mogłam. Tylko oddychać, oddychać itd. I czekać aż główka zejdzie. Położna i lekarka wytrwale były caly czas ze mną a ja już po tylu godzinach ( i bez spania od piątku od piątej rano, czyli już prawie dwa dni) nie miałam siły. Trzymałam się męża i cały czas mówiłam, że już nie mogę, że nie dam rady itd. Nagle lekarka stwierdziła, że możemy zacząć przeć i spróbować jak pójdzie ale zaznaczyła, że lekko nie będzie bo główka nadal nie jest aż tak nisko jak powinna ale ona już widzi, że ja już nie mam siły więc trzeba to szybko zakończyć. Na chwilę wyszła i wparowała z kilkoma innymi lekarzami (jak to powiedziała – może potrzebować pomocy bo nie wie czy ja dam radę to maleństwo z siebie wydusić bo już padam). Między innymi był tam mój gin, który zaraz się dorwał, że sam chce mnie zbadać i potem już tak szybko poszło, że polowy nie pamietam. Mąż mi tylko mówił, że ten mój gin pomógł mi wydusić dzieciaczka i w zasadzie 2 parte i poszło. Usłyszałam najcudowniejszy krzyk na świecie J a potem szybko chciałam pozbyć się łożyska bo czułam, że mi ciąży i jak położna chciała nadusić mi na brzuchol to ja byłam szybsza i sobie poparłam i łozysko jej na ręce niespodziewanie wyleciało. I wtedy nareszcie ogromna ulga.

Tak więc poród kojarzy mi się z bólem niestety. Gdzieś tam się trochę o tym zapomina jak mogę tulić maleństwo ale męczyłam się bardzo długo. Chociaż położna, która była przy mnie cały czas i lekarka, która wychodziła zobić co musiała i też czuwała nade mną były super. I naprawdę zrobiły co się dało, żeby to jakoś przyspieszyć. Łatwo nie było ale przeżyłam i mam Mikiego i jestem bardzo szczęśliwą mamuśką. Urodziłam o 16:42 a dostałam surowy zakaz wstawania do rana. Jak do toalety to tylko z położną. Byłam strasznie słaba ale w niedzielę już było zdecydowanie lepiej. I muszę powiedzieć, że po tak ciężkim i długim porodzie bardzo szybko udało mi się dojść do siebie.
 
zbiram sie już z 5 raz do napisania tego :p

trafiłam do szpitala na ginekologię 9.12 - mało wód i słabe ruchy...usg, ktg, decyzja - cc na piątek na bank.
10.12 o 7 przeprowadzka na blok porodowy, lewatywa, cewnik, kroplówy, papiery.
o 8 zaczęło się najgorsze :( znieczulenie podpajenczynówkowe - MEGA KOSZMAR!! 4 próby, bolało nieziemsko, myślałam, że to się nigdy nie skończy, aż w pewnej chwili pow mi że mam się położyć...i nogi mi odcięło :p
o 9 usłyszałam głos mojego Gina mówiący, że mój synek go obsikał :p ale płaczu nie było, zabrali go odśluzować itp
potem straszne ciągnięcie, szarpanie itp....o 10 koniec....

na salę pooperacyją trafiłam o 10:30, nogi odzyskałam około 13...małego nie widziałam do następnego dnia, bo miał odsysania, ogrzewania i inne zabiegi...a ja w sumie też byłam nieprzytomna :(

wstawać zaczęłam w niedzielę, ale tylko dla tego, że wyjęli mi cewnik, ale płakałam z bólu...jeszcze 4x dziennie zastrzyki z OXY i ból nie do opisania :(
powiem Wam, że źle będę wspominac tę cc, nie byłam chyba świadoma tego co mnie czeka :(
teraz najważniejsze, że Xavek jest już z nami :)
 
No to może i ja...Do szpitala trafiłam 20 listopada ok. 19...niestety nie pomyślałam, że o 19 jest zmiana personelu...No ale bóle miełam mocne co 3, 5 min i blizna ciągneła. Jak weszliśmy z M to lekarz na mnie spojrzał, stał w korytarzu, i pyta "Rodzi pani już czy za chwile?". ha, ha...Sprawdzili termin, tydzień i gin zaczal głowa krecić, że 36 plus 5 dni to za wcześnie...Na fotel, badanko..Szyjka skrócona, rozwarcie na pół opuszka, więc praktycznie zerowe...Na usg i wg. ich sprzetu Mały ważył 2500. Gin strzelił hasło, że "36 tydzień to skrajny wczesniak". Poszłam na porodówke na ktg, dostałam fenoterol i usłyszałam, że dzis nie rodzimy. No i cały weekend spędziłam pod kroplówką, słysząc, że musze wytrzymac jeszcze ze dwa tygodnie bo wcześniaków nie produkujemy.W sumie poszło ich 5..no i oczywiście nakaż leżenia...W poniedziałek ordynator kazal przejśc na tabsy i nadal miałam leżeć a oni będa myślec i decydować. W połowie tygodnia zdecydowali, że będzie jednak cc bo blizna cały czas bolała i była cieńka. No i leżałam sobie umierając z nudów. W poniedziałek ordynator kazał zrobić usg, waga prawie 3 kg ale nadal Mały i czekamy. Byłam na 100% pewna, że będe siedzieć do terminu i zaczynałam byc zła bo nic nie wiedziałam. A co mówiłam, że mnie boli to słyszałam "Pania cały czas boli'. W srode na pytanie jak się czuje stwierdziłam, że dobrze i mnie nie boli na co ordynator "Na piątek pani do cc". Siostry się smiały bo od poniedziałku patrzyły na mnie jak na ciekay okaz, że jeszcze na patologii i , że jeszcze na tabsach. W srode sobie pojadłam a w czwartek nawet się bardzo nie denerwowałam tylko byłam głodna. Na noc dostałam relanium ale i tak spałam niespokojnie. Podpisałam zgode na znieczulenie podpajęczynówkowe i ogólne w razie W.Rano sprowadziła mnie na porodówke moja ulubiona siostra. Papiery, mierzenie brzucha cm i dziwnymi 'szczypcami":confused::confused: Podłączyli mnie pod ktag, kroplówki nawadniajace jak juz sie wkłuła bo zyła mi strzeliła, antybiotyk i lezałam i czekałam. W końcu pryszedł lekarz, którego serdecznie nie znosiłam i do znieczulenia. Poczułam sie jak na ogromnym haju,cjoć nic nie brałam kompletnie do mnie nie docierało, że to już. Siadłam jak mi kazali, anestezjolog fantastyczny, znieczulił skóre, nic nie bolało, znieczulenie jak sie wbijał w kręgosłup też nie bolało w ogóle. Czułąm tylko mrowienie is trasznie się bałam, że znieczulenie nie podziała. Anstsezjolog kazał próbować i do lekarza "No tnijcie, widziecie, ze nic nie czuje'. Poczuła, że mi sie robi słabo, dptałam cos na cisnienie, raz, po cwili drugi i anestezjolog się pytał czy nie mam albo nie miałam problemów z sercem bo dostałam arytmii.Kolejny zastrzyk na cisnienie...nadal miałam wrażenie, ze jestem na haju...Do tego wymiotowałam jak kot...W pewnym momencie anestezjolog pyta czy śpie bo będa chcieli mi pokazać dzidziusia, i tekst gina 'Ale się zassał' za moment słysze jak pyta gina 'I co mamy?' a gin "Jaka" i pielęgniarke biegnacą na stoł do badań noworodków...I cisza...Byłam tak obojętna, ze pomyślałam, że penie za chiwle zapłacze i żerzywiście usłyszłam płacz jak kotka małego...Nie czułwam nic...Ani ulgi ani strachu...Przyszła pielęgniarka, że wszystko oki, wazy 3100 i ma 55 cm, potem mi go pokazali a ja jedynie pomyślałam, i powiedziałam "A czemu on taki malutki?".
Potem szycie, strasznie mi sie spac chciało i sala pooperacyjna.Przyszedł Paweł, poszedł zobaczyć Filipka, porobic fotki, zabrał mi telefon bo miałam lezec i odpoczywać. 6h na płasko, bez podnoszenia głowy, potem mi siostry zmieniały pozycje łóżka. Rano dostałam przeciwbólowe w kroplówce, potem wieczorem domiesniowo...Zastrzyki z oxy i ból brzuch...Ale dało się go zniesc...Z łóżka wstałam o 6 rano jeszcze z drenem, bo coś za dużo krwi traciłam...Myślałam, że się wściekna ale wiedziałam, że musze chodzić....No i chodziłam do wieczora z drenem...Niestety nie umiałam sie połozyć na boku i kręgosłup bolał 100 razy bardziej niż brzuch...Tak naprawde to brzuch dał popalic w domu a kregosłup boli nadal...Dla mnie cc to koszmar..I jedne i drugie...No ale jak trzeba to trzeba...
Filipka dostałam dopiero w sobote k.13. Chciały mi go zabrac jeszcse na noc ale im nie dałam:cool::cool: Położne i siostry na porodówce fantastyczne, ze świecą takich szukać!!!!
 
Mam chwilę to opiszę jak było u nas.

Nie było żadnych objawów że poród blisko, zresztą pisałam Wam że u mnie nic się nie rusza, a termin następnego dnia.

W nocy o 2:30 poczułam skurcze krzyżowe. Jednak pomyślałam że pewnie ustąpią tak jak noc wcześniej. Jednak powtarzały się i były coraz bardziej bolesne. Chodziłam do wc co chwila bo leżeć nie mogłam. W końcu mówię do męża, że idę pod prysznic, jak ustanie to śpimy dalej jak nie to się ruszy i jedziemy. On spał a ja pod prysznicem. Skurcze zrobiły się częstsze ale nie były silne. Pochodziłam jeszcze i w końcu się położyłam bo stwierdziłam że za długie są przerwy między skurczami. Jak się położyłam to skurcze były bolesne tak że się zwijałam. Poszłam znowu pod prysznic. Potem mówię do męża że jak jeszcze skurcz będzie to jedziemy. Tak mu mówiłam parę razy. Między czasie spakowałam torbę do końca, pozbierałam dokumenty i ubrałam się. Skurcze zaczęły się co 5 minut, każdy krzyżowy. W końcu mówie do mężą żeby się ubierał bo jedziemy, to była godzina 5:00. Dojechaliśmy po piątej ze skurczami co 4-5 minut. Po drodze na IP zaliczyłam rzyganko. Na IP była niemiła położna, która dała mi do zrozumienia że za wcześnie przyjechałam. Na szczęście była druga milsza, podpiła mnie pod KTG. Skurcze zapisały się słabe i nieregularne. W badaniu wyszły że rozwarcie na luźny palec i brzegi szyjki gładkie. Nie wiedziały czy mnie brać na blok porodowy czy nie. Zadzwoniły do lekarza i mówią mu jakie rozwarcie, jakie ktg, że drugi poród i że mam paciorkowca. Kazał im od razu robić lewatywę, podać antybiotyk i na blok porodowy. Na salę porodów rodzinnych trafiłam 7:00rano i akurat była zmiana personelu. Trafiła mi się cudowna położna. Po lewatywie i prysznicu zrobiło mi się 3 cm7 cm rozwarcia, Jak to usłyszałam to się pobeczałam radości że tak poszło. To było po 8 rano. Pomyślałam ze do10 będzie po wszystkim. W końcu położna przebiła pęcherz płodowy, wody były zielone. Zaczęły się skurcze parte. Po trzech skurczach partych akcja zaczęła słabnąć. Podłączyli mi oksytocynę i po paru kroplach poszło dalej. Przyszła lekarka akurat jak już główka małego była trochę widoczna. Nawet nie wiem ile parć było, chyba ze 4 żeby wyszła głowa i jeden na resztę. Dali mi małego na brzucha ja mówiła mu żeby płakał. Był siny i sięgałam. Mąż przeciął pępowinę i zabrali małego do umycia i mierzenia. Jak usłyszałam wagę dziecka to myślałam że zwątpię. Miał mieć w końcu 3,5 kg a tu nagle 4050g.
rozwarcia. Skurcze postępowały, mąż pomagał mi podczas skurczy. Najgorsze było leżenie pod ktg. Ogóle to dużo się ruszałam, na piłce skakałam, dupką ruszałam ;-) Mąż był cudowny ale dostał ochrzan ode mnie za powtarzanie na skurczu „oddychaj”, jakbym tego nie robiła. Po od 1,5 h takiego ruszania się w badaniu wyszło że już
Potem szycie. Byłam tak szczęśliwa że poszło szybko i w sumie bez większego bólu, że gadałam z lekarką i się śmiałam ze wszystkiego.

Wiecie że pisałam że poród to ból, że koszmarne przeżycie. Bałam się po pierwszym porodzie. Drugi jednak okazał się zdecydowanie lepszy. Jeśli mogę poradzić to nigdy nie decydujcie się na wywołanie porodu oksytocyną, to jest cierpienie! Naturalne rozpoczęcie się akcji porodowej i jej przebieg jest niebo lepszy.


Mały okazał się duży i trudno było wypchnąć głowę, zwłaszcza że skurcze parte zanikały. Z tego powodu mały na głowie krwiaka podokostnowego. Mamy iść na kontrolę do chirurga po 3 tyg od porodu. Mam nadzieje że to się wchłonie.
 
To teraz może ja napiszę jak to było u nas :)

Już od dłuższego czasu moje ciśnienie pozostawiało wiele do życzenia. Z tego powodu byłam 2 razy przyjmowana na oddział i po kilku dniach wypisywana z duża ilością leków. W domu jednak ciągle to ciśnienie było za wysokie. Do tego obrzęki nóg, wody coraz więcej się gromadziło i leki też nie pomagały. Masakra. Odetchnęliśmy z ulgą jak 8.12 zostałam przyjęta na oddział by 10.12 mieć planowane cesarskie cięcie. Do tego czasu oczywiście trzy razy dziennie ktg + w nocy i co chwilę pomiar ciśnienia. Ponieważ nie wiedzieliśmy dokładnie o której będzie cięcie 10.12 (ale miało być około godziny 11:00-12:00) z mężem umówiłam się około godziny 10:00 na oddziale.

W nocy na 10.12 ogolono mi brzuch, dostałam czopek na przeczyszczenie, a od rana, od 6:00, już oksytocynę. Leżałam sobie pod ktg oczekując jakiś efektów, ale nic nie nadchodziło. W międzyczasie się przebrałam w szpitalną koszulę i dwa razy siałam zamęt, że chce do toalety :-)

Ponieważ kroplówka ogólnie szła wolno, myślałam że wyzionę ducha leżąc z ograniczoną ilością ruchów. Przed 10:00 zjawił się szanowny małżonek, a ja uziemiona przy ktg i pod kroplówką myślałam że jeszcze dużo czasu. Tak sobie siedzieliśmy i gadaliśmy i nagle wpadł do sali lekarz i mówi do mnie: jedziemy. Ja w szoku, że już. A gdzie te skurcze? No ale o szybszym cieciu chyba przesądziło ciśnienie: 180/110 mimo leków.

Kazali mi się położyć. Potem pojechaliśmy na blok operacyjny. Tam z łóżka na łóżko musiałam przeskoczyć (co nie było łatwe w położeniu horyzontalnym z wielkim brzuchem). No i przewieźli mnie z 10 metrów i znów miałam przechodzić z łóżka na łóżko. No to się zapytałam czy mogę zejść z mojego i podejść do drugiego, bo mi tak łatwiej :-p Na szczęście się zgodzili choć niechętnie. Potem skłon do przodu, igła w kręgosłup i szybko musiałam się położyć. Lewa ręka została podpięta pod ciśnieniomierz. Prawa też podpięta, a ja rozłożona na stole zaczęłam tracić czucie w dolnych partiach, wtedy też został założony mi cewnik. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie tłum studentów stojących obok, którzy sobie gadali, wyjmowali jakieś papierki do podpisania dla anestezjologa (pewnie zaliczenia, albo poświadczenie że byli na zajęciach…). Lekarze sobie dyskutowali. Ja dziękowałam Bogu za zasłonięcie mi widoku na brzuch. Czekałam tylko na córeczkę. Trochę to trwało, ale o 10:38 usłyszałam płacz Alicji i słowa, że mam córkę. Pojawiły mi się łzy w oczach i kilka spłynęło po policzku. Starałam się ją ujrzeć, ale zabrano ją natychmiast. Po chwili przyniesiono odśluzowaną i wytartą żebym mogła ją zobaczyć. Znów zabrano, przyniesiono na buzi od mamusi (w główkę). Dostała 10 pkt. i dowiedziałam się, że waży 3450. I znów ją zabrano, a mnie czyszczono, zszywano i inne. Dłużyło mi się strasznie. Chciałam do swojej córki.

Jak mówił mąż, długo to podobno nie trwało. Mnie przewieziono na salę wybudzeniową. Kilka minut potem dołączył do mnie mąż. Córka chwilę się wygrzewała, więc poczekaliśmy na nią, a potem nie mogliśmy się na nią napatrzeć. Mąż trzymał ją pierwszy raz na rękach. Potem ja na leżąco pierwszy raz zaczęłam karmić piersią. Do następnego dnia, do rana, leżałam. Ciśnienie wcale się nie obniżało (do teraz jeszcze z nim walczę). Pierwsze wstawanie – koszmar. Pierwszy prysznic nie lepiej. Dzięki Bogu pierwsze 12h miałam cewnik – świetna sprawa :-p Ogólnie samo ciecie nie było złe, gorzej później. Leki przeciwbólowe bezcenne :) Czas działa cuda.
Dzięki temu, że mąż był ze mną po cięciu i teraz mocno mi pomaga - nie było tak ciężko wracać do normy. Wspaniałe wsparcie. No i malutka cudowna :)
 
No to może teraz ja...
8.12 tuż przed północą wylądowałam na IP skurcze co 10min, więc bez szału,ale przewrażliwiona byłam bo już blisko 42tyg więc pognaliśmy do szpitala. Tam ktg wskazało skurcze na poziomie 40,uznali że to nie porodowe skurcze, zero rozwarcia. Więc myślę sobie- idę do domu (tym bardziej że mam 100m do szpitala) ale tam najbardziej wredna baba dyżurna wydarła się na mnie że jestem nieodpowiedzialna etc i że ona mnie nie puści bo jestem po terminie i może się akcja rozwinąć za chwilę. Na nic było jej tłumaczenie że w sekundzie jestem z powrotem gdyby się coś działo. Więc zostałam i całą noc nie spałam bo:1.skurcze choć nieregularne to bardzo bolesne, 2. dziewczyna z sali rodziła i cały poród do 9cm chodziła po sali.
9.12 Rano obchód i decyzja że mam iść do domu i wrócić jak częstsze skurcze. Ucieszyłam się jak dziecko, bo psychicznie nie dawałam rady, że mam leżeć bezczynnie i patrzeć na dziewczyny które rodzą dzieciaczki.
Tego samego dnia ok 21ej ląduję znowu na IP ze skurczami co 5min. Badanie- zero rozwarcia, skurcze na poziomie 60 ale słyszę "to skurcze przygotowujące a nie porodowe" Myślę sobie" noż k...jak to są przepowiadające to jak wyglądają porodowe skoro ja już mam dość..." No ale posłusznie zostałam już w szpitalu bo coraz bardziej wykończona byłam bólem i brakiem snu, więc zostałam z nadzieją że będą wywoływać rano...Przez noc skurcze co 3 min, ale zero rozwarcia.
10.12 Rano ktg- skurcze na poziomie 60-80 ale decyzja lekarzy "czekamy"....Zaczęłam płakać bo nie miałam już sił...Za ok 20 min przyszedł mój lekarz- zawołał mnie i rozwarcie na 2 cm i mówi że podamy oxy na wywołanie. Radość niesamowita- nie wiedziałam jaki ból mnie czeka ale cieszyłam się strasznie że w końcu się zacznie.:)
Ok 11 zadzwoniłam po swojego faceta, przyszedł na 4cm, poszliśmy pod prysznic, potem próbowaliśmy na tych workach "do ugniatania":) znaleźć jakąś pozycję ale ból był taki że ja za wiele nie pamiętam. Wszystko ładnie szło do godz.14ej kiedy to usłyszałam 9cm:) Myślę sobie- już niedługo :) Nie wiedziałam jak bardzo się mylę....Na tych 9 cm zatrzymało się na ponad 2 h.......Szły już parte a mi mówią "oddychaj, spokojnie, nie przyj" Myślałam że zdrapię farbę ze ściany....Między skurczami traciłam świadomość- budzili mnie żebym nie usypiała. W pewnym momencie mówię do mojego faceta" czy coś przeciwbólowego mogą mi dać"..Podali dożylnie coś ale to było bezsensowne bo osłabiało skurcze a tu oxy leci żeby one były...Nie wiem po jakim czasie dostałam jeszcze zastrzyk domięśniowo rozkurczowy żeby było pełne rozwarcie. Wszystko to działo się w tych 2.5h ale nie umiem dokładnie powiedzieć co o której...Wiem jedno że mój facet starał się mi opowiadać kawały etc między skurczami żebym nie spała a ja do niego z tekstem" Kotek, kiedy będziemy ubierać choinkę?" a on na to" jak ją będziemy mieć Kochanie"....heh śmiejemy się z tego do dziś;)
No ale do rzeczy....
Wciąż mnie badają i mówią ze jeszcze kilka skurczy, kilka oczywiście znaczy kilkanaście ....
Dziewczyna obok krzyczy niemiłosiernie- idzie na fotel i słysze jak mówią "ciekawe która z was pierwsza" Myslę sobie - wstaję! ja muszę pierwsza wejść na fotel bo nie dam rady dłużej! i nie wiem jak wstałam podtrzymywana przez faceta. Cała się trzęsłam, ale wody odeszły...Jakoś doszłam do fotela ..tak jeszcze wody chlup...Każą mi jak najdłużej stać...kucać etc...żeby w ostatniej chwili na fotel.
Tu już spoko, same parte jak już można przeć to czysta przyjemność:) Oczywiście źle parłam, ale położna spokojnie mi wytłumaczyła i za 3cim razem się udało. Malutka była owinięta pępowiną ale szybko jej ściągnęli. W między czasie mój lekarz bez naszej prośby sam wziął aparat i robił foty- mój facet się popłakał...ja też przez moment, ale byłam tak wykończona że nie miałam na nic sił....Tuliłam Lenkę z niedowierzaniem...Nie uwierzycie, ale mój lekarz widząc płaczącego mojego faceta sam miał łzy w oczach i mówi "przypomniał mi się poród mojej córy". Łożysko niekompletne więc czyszczenie, potem szycie bo niestety nie obyło się bez tego, ale o tym sie nie myśli :)
Niestety potem połozyli mnie na korytarzu - z powodu braku miejsc na sali. Dostaliśmy małą i tak ponad godzinę spędziliśmy w trójkę.

Po wszystkim na spokojnie dowiedziałam się że zdecydowali się na oxy bo już za długo nie spałam i byłam wykończona a jeszcze ile godzin nie spania przede mną. No i druga rzecz że w trakcie tych 2.5h zatrzymania na 9cm już byli gotowi wieść mnie na cesarkę. Na szczęście zakończyło się szczęśliwie - 3710 g Szczęściem :)

Tak podsumowując- ból przeszedł moje oczekiwania. Wdzięczność położnej i lekarzowi niesamowita a uczucie do faceta - nie do opisania.

uff zakończyłam, mam nadzieję że nie zasnęłyście przy tym;)
 
u nas bylo tak

juz podczas Wigiliii mialam skurcze, ale byla zajeta i wcale nie liczylam co ile. sopiero jak goscie po 20 wyszli, to sie skupilam na sobie - wtedy skurcze byly co 13 min. po 22 byly juz co jakies 8 min i do tego przeczyscilo mnie konkretnie. o 23 skurcze co 6 min i podjelismy decyzje o tym, ze jedziemy do szpitala. tym bardziej, ze akurat moj gin mial dyzur.

w szpitalu bylismy po 1. mialam rozwarcie 4 cm skurcze na ktg na poziomie 30. bolalo jak diabli i pomyslalam, ze bez znieczulenia sie nie obejdzie. po wszystkich formalnosciach, usg i ktg mialam juz rozwarcie 6cm i wtedy odeszly mi wody. skurcze nasilily mi sie do 80 i byly bardzo czeste. a szyjka rozwierala sie w tempie ekspresowym. potem ani sie obejrzalam a polozna mowi - jest pelne rozwarcie, rodzimy. ja w szoku, ze to juz. maz tez - prawie aparatu zapomnial. usiadlam na fotelu i od razu poczulam skurcze parte. 5 min, 2 skurcze parte i Alicja byla juz z nami :))) po szyciu przyssala sie do cyca i siedzielismy sobie tak w trojke, zadowoleni, ze mamy juz coreczke przy sobie :D

caly porod trwal 60 min, ale przez to tempo pekla mi szyjka w dwoch miejscach i bylam szyta, do tego stracilam sporo krwi i teraz musze brac leki na poprawe krwinek. bardzo sie ciesze, ze byl przy mnie moj lekarz prowadzacy, bo jakos mi bylo razniej z nim :)
 
reklama
W sobotę, 18go grudnia, wybraliśmy się z mężem do galerii handlowej, zobaczyć czy jest coś fajnego co moznaby złowić na posezonowej wyprzedaży. Obeszliśmy galerię w zdłuż i w szerz, zeżarliśmy wielkie lody i pomaszerowalismy na zakupy do biedronki, zrobić zapasy. Nakupowałam pomarańczy - które pod koniec ciąży jadłam po kilka sztuk dziennie - bo za jednym razem dałam radę tylko 2 zjeść - takie syte etc. Zrobiłam sobie zapas mleka do zup mlecznych i twarożkow bla bla bla.
W domu zlądowaliśmy grubo po południu, mała jak zwykle sie ruszała, bóli żadnych - tylko takie zmęczeniowe po tak długim spacerze.

Wieczorem po kąpieli poprosiłam męzulka o masaż, i tak sobie leżymy - ja już wizję wykorzystania męża po tym masażu snułam - a tu punkt 23 mała kopnęła i pękł pęcherz - było to pyknięcie, o którym tak dużo kobiet pisze. Ja w szoku, mąż w szoku - o co chodzi!
Wiec dawaj - szybko podał mi podkład który leżał obok łóżka - żebym mogła wstać, na lężao tylko troche polecialo wod. niewielka plama na łóżku została
smile.gif
mdleje.gif

Wody przezroczyste podbarwione krwia. Ja taki szok - zaczelam lekko panikowac - ze sie miala w styczniu urodzic, i ze sie boje, i w ogole co ja tu robie
mdleje.gif
mdleje.gif
i dlaczego wlasnie teraz hahah, i ze kupiłam sobie te pomarancze i ich nie zjem - te pomarancze przezywam do dzis zreszta.

No to sobie teraz myslimy tak: no i co robimy, jedziemy do spzitala czy czekamy? Stwoerdzilismy, ze w sumie i tak nocka z glowy to mozemy spedzic ja w szpitalu
krzywy.gif

Szybkie golenie pach - krocza nie golilam, mąż robil kanapki ja sie smialam i plakalam hahaha
i w 35 bylismy gotowi do szpitala. Jeszcze tylko ostatnie zdjecie przed zalozeniem kurtki i gotowi.

Zadzwonilismy po znajomego takswowkarza by nas zawiozl. podjezdzamy na IP - dzwonie i mowie ze przyjechalismy do porodu - pani otworzyla dzrwi i za chwile zeszla do nas. Zrobila na nas straszne pierwsze wrazenie - po prostu oschla bicz - jakby tam byla za kare - no z drugiej strony sie jej nie dziwie bo bylo przed 12 - pewnie myslala ze bedzie miala lajtowy dyzur haha.

Zbadala mnie, kazala sie przebrac - tetno w normie - i sie mnie pyta o skurcze - no to ja mowie ze nie czuje skur: Czy ale mi sie lekko napina brzuch - ale nie chchailo jej sie podlaczac detektora skurczy na ktg wiec wpisala ze nie ma akcji skurczowej
rolleyes.gif

Stwierdzajac brak skurczy mowi do meza - wie pan co, jesli nei ma akcji to t moze sie rozkrecac nawet 6h, po takim czasie podajemy oxytocyne, to moze pan pojedzie do domu jednak.
Ale twardo zaprotestowalismy, w koncu jak razem to razem, od poczatku do konca.

Zaprowadzila nas na porodowke, dostalismy blok zaraz przy dyzurce, zeby nie musiala za daleko biegac do mnie - a ze w takim ukladzie ja mialam daleko do wc to sie mniej liczylo
rolleyes.gif

Po lewatywie okazalo sie, ze trzeba miec swoj papier toaletowy
hahaha.gif
hahaha.gif
hahaha.gif

Choc wtedy nie bylo mi tak do smiechu, a recznikow tych zielonych dla obslugi niewiele
brzydal.gif

No to zrobilam co swoje, ale to nie byl koniec. Zaczely sie skurcze, ja pitole jaka masakra. Nie wiem na ile byly % ale dla mnie bardzo silne, choc myslalam ze mam wysoki prog bolu.
Bol sie rozchodzil na nogi, zwlaszcza prawa, i przez cala akcje skurczowo musialam ta noga machac by jakos ten bol bolal mniej - choc wcale nie bolal. No i jakos intuicyjnie rozkladalam nogi na skurczu.
Buajalam sie chwile na pilce, maz mnie trzymal za rece jak szedl skurcz i ogolnie byl bardzo pomocny.
Najbardziej pod prysznicem, gdzie oboje w pewnym momencie zasnelismy - on tryzmajac prysznic skierowany w moja strone a ja siedzac na krzeselku i trzymajac sie uchwytow.
Pod prysznicem siedzialam do samego konca. o 5 nad ranem przyszla polozna spraedzic co i jak - maz mowi ze sie zonie chce siku ale nie chce leciec - [ a ja slyszalam ze pelny pecherz moze wstryzmywac akcje
mdleje.gif
wiec bardzo hcialam to siku zrobic] A polozna na to no to juz parte sa - ja mowie jakie parte, nie mam parcia na stolec, a takie skurcze to ja mam od onajmniej 3 w nocy - no to kazala mi sie polozyc do zbadania.
KTG malej ok, rozwarcie na 8cm
mdleje.gif

Nie pamietam czy w tym momencie czy wczesniej, ale chyba mi masowala szyjke i to podczas skurczu - ojjj ale sie darlam, bo bolalo nieziemsko
brzydal.gif

No i jak usiadlam na fotel to ona zaczela sie szykowac te wszytskie przybory wyciagac etc.
Nie pamietam ile skurczy bylo zanim mala si pojawila na swiecie - ale nie byly za czeste i musielismy czekac na nie - ja wtedy opadalam z sil bo bolalo jak mala 'utknieta w kanale' Polozna starala sie by obylo sie bez naciecia, bo ladnie mi to parcie szlo - choc mialam paikowy zanik oddechu - jak ja to nazwalam, po dwoch parciach nie moglam zlapac tchu, az mnie przepona bolala. Do tego uciekalam troche posladkami i sie mala cofala wtedy ehhhhh
Maz sie cieszyl i mowi ze widac juz wloski, polozna dwa razy chciala bym dotkenla glowki - czym mnei wkurzyla bo ja nie chcialam, mialam lepsze rzeczy do roboty i chcialam sie skupic.
krzywy.gif

No i jak juz pol glowki bylo na swiecie, ja nie mialam sily by przec wiec mnie naciela
1_ehem.gif
i mala powoli wyszla swobodnie na swiat.
Rowno o 5.40 - od razu osikala i obkupkala mamusie - bo po co i od razu wielki jeden ryk.
biggrin.gif
Maz sie poplakal ja tez.
Waga 3460, 53cm, 10/10 Apgar

Pani zabrala meza do kacika malucha a ja rodzilam lozysko. Cale i w normie - widzialam jak je polozna oglada, bleee
I szycie
mdleje.gif
Daralma sie glowniej niz przy porodzie - niby mi jakies zniczulenie wstrzyknela ale nie wiem co to bylo za G skoro czulam wszytsko - i jeszcze ten ogromny metalowy wziernik w pochwie łojesuuuuuuuuu okropienstwo. No ale jak mi juz przyniesli mala na karmienie to bylo fajnie.
smile.gif


Mezu w kaciku maluszka pstrykal fotki - i dobrze bo uwiecznil mala na wadze - i pani by sie pomylila i wieksza wage wpisala malej - a pozniej bym musiala lezec w spzitalu d;luzej bo by niby zbyt duzo stracila na wadze, ale na szczescie bylo foto i byl dowod.
brzydal.gif

Jak juz karmilam mala to maz zasnal na krzesle - badz co badz nie spalismy rowne 24h - zjedlismy po kanapce i po 7 przyszla po nas polozna z oddzialu, zabrac nas do mojego pokoju.

A jeszzce wam napisze menu szpitalne
brzydal.gif

sniadanie:
dzien 1:
2 kromki chlebai serek kanapkowy
kawa zbozowa
zupa mleczna z ryzem

dzien 2:
2 kromki chleba
kawalatek masla
miod
kawa zbozowa

dzien3:
jajko na twardo
2 kromi chleba
kawa

obiad
dzien 1:
woda z marchewka
kawalek pieczonego i duszonego schabu, ziemniaki i sos pieczeniowy, buraczki

dzien 2:
powiedzmy ze jarzynowa zupa
kasza manna z syropem malinowym

dzien 3:
gotowany kurczak, ryz, bialy sos, szpinak - najsmaczniejszy zestawy pobytu
zupa z warzywami - mega tlusciutka od kurczaka
krzywy.gif




kolacja:
dzien 1:
2 kromki chleba, serek topiony
cwiartka malego jablka

dzien 2:
2 kromki chlea, wedlina 'blokowa' 2 liscie salaty

dzien 3:
pasta ze schabu
chleb maslo
pol malego jablka

menu 4 dnia nie pamietam, ale byl jakis pulpet z sosem na obaid heh.


Sory za tak długi opis, ale chcialam opisac w miare wszystko.

Najgorsza w szpitalu byla druga doba, gdzie mala nie spala cala noc, darla sie a do tego ciagle przy cycku - od noworodkow wtedy akurat byla najgorsza dla mnei zmiana - i po prostu tylko przyszla pigula z butelka i strzykawka by moze mala dokarmic zeby zasnela. No zasnela na 1 godzine - ja tez, i to tak twardo ze nie uslyszalam jak sie wydziera po przebudzeniu - a koelzanka z lozka obok akurat karmila, i nie mogla do mnei wstac mnie szturchnac.
Rano o 7 mialam juz wszytskiego dosc i plakalam nad mala, ale przyszla nowa zmiana - polozna [ktora sie przeciez tym nie zajmuje] wziela mala na rece - ta sie od razu uspokoila, i za chwile kazala mi przystawic by spraedzic czy mala dobrze sie przysysa - tragedii nie bylo ale musialam skorygowac troche przystawianie.
Najgorsze wtym wszytskim jest to - ze u malej stwierdzono niby taą sapkę i nie dość ze oddycha jak stary kon do to tego 'chrapie' jak sie denerwuje albo placze. Wiec sobie wypobrazcie jaka byla masakra jak sie darla w nocy.
Koniec koncow okazalo sie ze tej nocy chyba jakies przesilenie musialo byc [pelnia?] bo wiekszosc maluchow byla niespokojna
brzydal.gif



Za bledy przepraszam.
 
Do góry