to może i ja się podzielę moja historią ;-)
termin porodu miałam na 5.04, ale po ciuchu liczyłam, że urodzę przed świętami, szczególnie, że skurcze męczyły mnie już dłuższy czas, a w 37tc okazało się, że szyjka sie nagle skróciła na 2 cm i przepuszcza palec. Ale niestety im bliżej terminu tym bardziej wszystko się wyciszało. Próbowałam wszystkich sposobów na przyspieszenie bo nie chciałam przeterminować ale nic to nie dało. w terminie czyli 5 kwietnia w piatek znów męczyły mnie skurcze, a poniewaz nie przechodziły po kąpieli i były bardzo bolesne i mi się wydawało, ze regularne to pojechaliśmy na ip.Dojechaliśmy o 23. Tam na ktg wyszły skurcze ale w badaniu szyjka nie zmieniona czyli 2 cm i 2 luźne palce. Pani dr posłała nas na porodówkę ponieważ mamy daleko do szpital i tam czekaliśmy na rozwój akcji. Ani leżeć ani siedzieć a tym bardziej spać nie mogłam wiec chodziłam, ale niestety koło 5 skurcze zaczęły się rozłazić i o 9 zostałam przeniesiona na patologię ciąży. Od nocy z soboty na niedziele zaczął odchodzić mi czop. W poniedziałek tj. 08.04 na obchodzie zdecydowali o wywołaniu następnego dnia ponieważ miałam zapalenie płuc ciągnące się od lutego. We wtorek o 4 nad ranem dostałam skurczy więc o 5.30 zadzwoniłam po męża żeby przyjechał wcześniej, położna mnie zbadała i stwierdziła 0,5 cm szyjki i luźne 3 palce. Jednak skurcze ok 8 znów zaczęły się rozłazić. Po obchodzie ok. 9 wg ordynatora miałam szyjkę 1 cm i luźne 2 palce.
Ponieważ i tak byłam do indukcji to podłączyli mi oksytocynę na rozwinięcie akcji. Bóle miałam z krzyża, brzuch się napinał i pobolewał ale kręgosłup ciagnął masakrycznie. Pomagało mi skakanie i kręcenie biodrami na piłce. Najgorzej było położyć się pod ktg. Po 12 badanie przez ordynatora- szyjka 1 cm ale cienka i luźne 3 palce, wg niego to jeszcze nie poród ale idzie w dobrym kierunku ;-) Ja już przypominam, że jak będzie możliwość to chce zzo;-) Po 13 znów badanie i szyjka sie zgładziła i mamy 4 cm więc dr zleca zzo, przychodzi lekarz i o 14.10 mam podane zzo. Po 15 bada mnie położna i okazuje się że jest tak 8/9 cm więc decydują puścić wody. Delikatnie przebija pęcherz i wody odpływają, a gdzieś po 5 minutach zaczynam czuć parte. Jednak mam się wstrzymać z parciem, żeby młody zszedł jak najniżej sam. Wszyscy w popłochu zaczynają się szykować, 1 położna się ubiera, 2-ga rozkłada łóżko i dzwoni na neonatologie. W końcu decyzja, że rodzimy ;-) Mąż dzielnie trzymał mnie za nogę, a po 5 minutach udało mi się wypchnąć Franka:-) Każdy był w szoku jaki on duży, jak się później okazało 4360g i 58cm:-) Dostałam małego na brzuch a mąż przeciął pępowinę. Mimo naciągania krocza przez położną trzeba było zrobić nacięcie więc później przez godzinę pan dr mnie zszywał, co nie było zbyt przyjemne tym bardziej, że cała się trzęsłam ale mój robaczek leżał na mnie więc i tak przepełniała mnie radość.
Po niecałych 2h maż pojechał z małym na mycie i ubieranie a ja w tym czasie dostałam kolację ;-) Jak chłopaki wrócili pojechaliśmy na salę poporodową, tam się ulokowałam i po ok. 3h od porodu poszłam się wykąpać. Mąż zrobił małe zakupy i wysłałam go do domu.
Mam nadzieje, ze jeszcze kiedyś będziemy mieć 3 bobaska, ale to tak może za 10 lat, jako taką wisienkę na torcie ;-) Choc Pan dr się śmiał, że trzecie to 6 kg
W książeczce Franka wpisane jest, że 1 okres porodu trwał 4.50 a drugi 5 min.