reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z ... porodówki !! /bez komentarzy/

mea_osi

Mea, Agatka, Gabi i Mati
Dołączył(a)
24 Maj 2009
Postów
14 279
Miasto
Rybnik, Poland
Tu bedziemy dopisywac nasze przezycia zwiazane z porodem naszych maluszkow !!


picture11843.jpg


Zaczniemy oczywiscie od naszej pierwszej dzielnej mamusi i jej 2 aniołeczków !!

Dziekuje Wam Kochane!

Wierzcie mi, ze ostatnie tygodnie to byl horror! Najpierw rozbolal mnie brzuch, poszlam do gin i mowie, ze nagle boli i boli, ta mnie na fotel, a ja rozwarcie na 2 palce i pecherz w pochwie:-( Karetka do szpitala. Naszczescie byl ordynator - nakomity lekarz, modlil sie zebym nie urodzila to zalozy mi szew, ale najpierw dziecko musi cofnac sie do macicy. No to leze do gory nogami 12 godzin, rano - nic dalej tam siedzi tyle, ze wyhamowali skurcze, no to na stol. Bal sie facet, ze prtzebije worek owodniowy, ale podja sie i wsadzil niunie do srodka i na wszelki wypadek zalozyl dwa szwy. Potem lezenie plackiem przez dwa tygodnie. Juz myslelismy, ze bedzie dobrze, a ja znowu skurcze! No to znowu hamuja skjurcze i co - zaczelam miec problemy z oddychaniem, ale jakos sie udalo. Za trzecim razem jak tylko chcial sprawdzic czy wszystko ok to zbladl, bo moje niunie rozerwaly szwy i doprowadzily do pelnego rozwarcia. Cesarke zrobili mi w ciagu 5 minut chyba...

Dziewczynki naszczescie sa silne i oddychaja same, ale najgorsze jest to, ze ja ich nie widzialam do tej pory:-( Odrazu zostaly przewiezione do opola na oddzial intensywnej terapi wczesniakow. Wiem, ze tak dla nich jest najlepiej i mowie wytrzymam. Obiecali w niedziele mnie stad wypuscic i bede mogla jechac do dzieci. Juz prawie mialam wypis jak dostalam goraczki 40 stopni - infekcja... Ciagle probuja ja zwalczyc, ale nadal jeszcze mam zle wyniki:-( Serce mi peka, ze sa tak daleko ode mnie, ze nie moglam ich nawet zobaczyc i wierzcie mi, ze z godziny na godzine jest mi coraz gorzej. Takze trzymajcie jeszcze swoje maluszki w brzuszkach, bo moje dziewczynki zbyt wczesnie postanowily wyjsc na ten swiat....
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
reklama
relacja Marty :)

Czesc dziewczynki :)

14 listopada 2009 przyszli na świat Michałek i Łukaszek, poród był drogą cięcia cesarskiego.

Michaś - 2500g, 51cm - 7 pnkt Apgar - 15:45
Łukaszek - 2050g, 50cm - 6/7 pnkt - 15:46

Nie wiem czy pisze w dobrym wątku, jak coś to Mea'uś przeniesiesz, bo tyle naprodukowałyscie pod moja nieobecnosc...

No wiec zaczelo sie tak ze w piatek 13ego calą noc po odstawieniu fenoterolu mialam okropne skurcze. W piatek bylam tez na wizycie u mojego gina i poniewaz chlopcy byli ulozeni głowkowo mialam rodzic SN. Gin powiedzial ze w niedziele ma dyzur zebym przyjechala jak chce to bedziemy rodzic.
No ale do niedzieli nie dotrwalam bo juz w sobote do poludnia skurcze byly nie do zniesienia, wyłam z bólu..
Pojechalismy na Izbe Przyjec gdzie dostalam zjeby od lekarza ze tak dlugo zwlekalam z przyjazdem do szpitala. Szyjka jeszcze trzymała, czop nie odszedl, wody nie chlusnęły.
Podłączyli mnie pod KTG i tak lezalam z godzine pod nim i okazalo sie ze moje mniejsze dziecie w czasie skurczu zwalnia do 70/min no i zdecydowali ze beda mnie ciąć.
Wszystko sie bardzo szybko potoczylo, sam zabieg jakos przezylam, pod koniec tylko bylo mi tak duszno ze czulam jakby mi słoń usiadl na klacie.
Potem lezalam na pooperacyjnej do 23 prawie bo mialam za wysokie cisnienie. No i ze wzgledu tez na to cisnienie dopiero wczoraj nas wypuscili ze spzitala.

No a co najwazniejsze bardzo dobrze ze zrobili mi to ciecie bo Malutki zwalnial na tym KTG i urodzil sie w lekkiej zamartwicy a jak sie potem okazalo Misiu miał 3 razy okreconą pępowine w okol szyii i moze gdyby nie ta cesarka to by sie udusił...

 
NO to i ja opisze a co mi tam :)

Jak wiecie od 9 listopada se juz byłam w szpitalu ,glupia szlam z nadzieje ze porobia badania i sruuu puszcza po 3 dniach do domku i se jeszcze pochasam z bebzonkiem i Fifolem w brzuszku ,a tu masz ,.....tak sie sprawy potoczyły ze sama bylam w szoku !
Pojechalam z podejzeniem gestozy bom spuchla jak to oj gin powiedzial .Zła jechałam ze szok ,no ale widac facet poraz kolejny wiedzial co robi !!!!!I zas uratowal moje drugie dziecko :)
Przeciez czułam sie dobrze !!!! I myslalam ze wsio jest ok :)
NO ale juz w szpitalu opuchlizna zaczela postepowac mimo wprowadzonej diety bezsolnej a co za tym szlo ... cisnienie moje zaczelo wariowac ....zaczeli podawac leki aby zbic moje cisnienie i przytrzymac Fifiego w brzuchu jak najdluzej ...niestety 14 listopada mimo poczwornej dawki lekow na nadcisnienie cisniene skoczylo do 160 /100 a co za tym szlo mały zaczol zle sie czuc !!!
Lekarze nie czekali na kolejny skok cisnienie gdyz moglbyc naprawde grozny dla mojego dziecka.O 13 nie pozwolili jesc juz obiadu (a ja ofkors bylam glodna ze szok) podali nastepne tabsy i kazali lezec w łóżku mierzone cisnienie co 30 minut ,pokazywala ze leki nie nie pomogly ,ktg zaczelo pokazywac skurcze ...Wiedzialam ze beda cieli ....no i po 30 minutach lekarz przyszedl powiezial ze maly duzy ,donoszony ,piekna waga ,zastrzyk podany na rozwinienie plucek dziecka juz napewno dziala ,wiec nie ma na co czekac gdyz jest to niebezpieczne i dla mnie i dla Fifiego.
od 18 lezalam juz na porodowce ....golenie i lewatywa i cewnik ktorej sie tak balam ,przeszlo ze nawet nie wiedzialam ze juz po ...zero bolu i stresu a polozne tak sympatyczne ze kawaly opowiadaly ....Jarek ofkors ze mna na sali porodowej .mlodszy brat i bratowa tez przyjechali ....gdy mnie wywozili na sale operacjna kazemu dalam buziaka i zaczelam sie cholernie bac !!!!!!!!!!!!! Zostalam sama !!!!

Dostalam znieczulenie w kregoslup - matko boska no tym razem jakos wszystko bylo inaczej ...zaczelam sie bac i panikowac ...Wogole myslalam ze przeciez do cholery co ja tutaj robie jechalam na zwykle badania a daje sie pociac itp ....ludzie na sali przemili ,kazdy zartowal i przytulal kiedy panikowalam itp ....
Zszedl gin przywital sie i wziol sie do dziela ,...a jaaaaaaaa ja normalnie czulam wszytko ....tak jak pisalam Marta ze czuc ale nie bolalo ....choc bylo to cholernie nieprzyjemne ...gdyz poprostu wyobrazalam sobie i bylam swiadoma co sie w danej chwili dzieje !!!! Ja naprawde niewiem dlaczego z Patrykiem nic nie czulam !!1!:eek::eek::eek:

o 19 :34 maly byl juz poza brzuchem ....zostal zwazony i polozna przyniosla go do mnie ...a ja wylam mogac go tulic i calowac tak jak tego pragnelam ...byl taki malutki cieplutki i tak sie tulil mi do policzkow .....marzenie :)

Mnie zaczeli zszywac no i czulam ze brakuje mi powietrza w klacie ....mowilam ze nie moge oddychac a oddychalam normnalnie ...dziwne to wszystko bylo :)
Maly poszedl w ramiona tatusia a mnie jak pozszywali zawiezli na sale pooperacyjna gdzie spedzilam 12 godzin ,nastepne 12 godzin bez wstawania rowniez spedzilam w osobnej sali gdzie mogli wejsc tylko najblizsi .....
Fifiego dostalam po 24 godzinach .....wstac po cesarce to tragedia ...tym bardziej ze dyrna chcialam byc dzielna i ostatni zastrzyk przeciwbolowy dodtalam w nocy i tyle ...ale jak trzeba bylo wstac ...koszm ar szybko poprosilam o przeciwbolowe leki ....no i juz szlo z gorki .....na 4 dobe moglismy juz leciec do domku ...jednak maly dostala zoltaczki i musialam zostac aby sie mogl troche poopalac :)

Maly wazyl doklanie tak wpisane jest w papierach jakie dostalam

3050 gram !
dlugi 52 cm

tekst lekarza " Gdybys donosila do terminu maly zapewne mialby jakie 4000 - 4100 gram i ok 57 cm "

Dziekuje za moje 3050 kg !!!!!! :-D:-D:-D
 
Moja kolej:-)

17/11/09 z rana spakowalam wreszcie torbe do szpitala...
Gdzies okolo 17-stej siedzialam sobie na sofie i czytalam ksiazke Cooka "Cialo obce" kiedy to niespodziewanie przyszedl skurcz. Nie jakis bolesny specjalnie i zaczal sie w dole brzucha poczym rozszedl na odcinek krzyzowy kregoslupa. "Dziwne" pomyslalam, bo z Alkiem bol szedl od kregoslupa do brzucha. Zignorowalam go, ale za jakies 20 minut dostalam kolejnego, za kolejne pol godziny nastepny. Troche mnie to irytowalo, bo nie takiego poczatku sie spodziewalam.
Tak czy siak do wieczora skurcze nieznacznie sie nasilily i wystepowaly w odstepach 7-15 min. Polozylam sie do spania ale wtedy skurcze co 5 minut wiec wstalam i zaczelam spacerowac do 3 w nocy po domu. Od 3 do 4 skurcze nagle wyciszyly sie i wrocily do odstepow co 20 minut wiec poszlam sie polozyc. Spalam do rana budzona co jakis czas pojedynczymi skurczami, ktorych nie liczylam. Myslalam, ze wszystko sie rozwieje, bo jak wiadomo do terminu 2 tyg.
Jednak juz rano skurcze zaczely wystepowoac regularnie co 5 minut potem nawet co 3. Odstawilismy Alka do znajomej, zadzwonilam do szpitala powiedziec jak sprawa wyglada i w droge. Bylo po 10.
Trasa do szpitala, to juz nie byly przelewki.
Na miejscu zapytanao mnie jakiego znieczulenia chce a ja na to, ze mam nadzieje, ze zadnego. Wtedy to wzieto mnie do Birth Centre miesiac temu otwartego skrzydla. Pokoje full wypas, kazdy z wanna i lazienka, lezanka, pilka, matami i migoczacymi swiatelkami;-)
Porobili podstawowe pomiary typu cisnienie, puls dziecka i pani sprawdzila rozwarcie a tam 8 cm. Bylam szczesliwie zaskoczona. Zapytala mnie o plan porodu i czy moze w wodzie chce urodzic.
Ja wiedzialam jedno, ze pozycje chce miec bezpieczna ze wzgledu na zylaka sromu, ze nie chce oksytocyny na urodzenie lozyska, ze godze sie na wit. K po porodzie dla Marysi i ze za wszystkie skarby unikamy ciecia krocza.
Polozna byla wspaniala, bardzo naturalnie natawiona i pozwalal mi o wszystkim decydowac. Powiedziala, ze moge rodzic na fotelu, podlodze, lezance gdzie tylko moja dusza mnie poniesie:-p
Zdecydowalam sie na wode, bowiem wiedzialam, ze w razie czego moge wyjsc.
Wode zaczeto napuszczac jak juz zaczynalam miec bole parte prawie. Wskoczylam do niej i tam urodzilam moja Kruszyneczke. Czas od kiedy weszlam do wanny do urodzin to moze jakies pol godziny? Samo intensywne parcie II etap porodu mam zapisane 5 minut.
Najbardziej nieoczekiwane bylo to, ze jako, ze paralm na czworaka, myslalam, ze jakos odwroce sie i podadza mi moja coreczke, a tu powidziano mi 'Marta "wylow" sobie dziecko'. Ukleklam wiec szybciutko a malenka przeplynela mi pod woda do przodu miedzy nogami i tak ja wyciagnelam:-D niesamowite uczucie. Zostalo uwiecznione na zdjeciu przez Slawka. Malenka malutko plakala, wcale jej nie odsysali i byla taka kochaniutka grzeczniutka.
Wyszlam z wanny z pomoca meza z dzieciatkiem na rekach i prawie godzine siedzialysmy tak polaczone pepowina wciaz nie odcieta. Wreszcie Slawek odcia a ja urodzilam lozysko. Wybitnie dlugo to trwalo jak na drugi porod.
Do domu wyszlam po 6 godzina. W sumie moglam zostac jedna noc, ale taka podrajcowana bylam, ze chcialam do domu. Mala juz wszpitalu zaczela pieknie jesc z cycusia. Potem jak to wszystkie malenstwa zasnela snem kamienntym, wymeczona jak mamusia.
W domu z wymeczenia ja dostalam 38,3 goraczki, ale juz na drugi dzien spadla.
Marysia, kochana!!!
Urodzona 18/11/2009 o 12:42 czasu UK
waga 2700g
dlugosc 50cm
Apgar 10 punktow.
Linka do zdjec podaje na zamknietym.
Jesli ktos chce znac wiecej szczegolow prosze pytac
 
To teraz mój ekspresowy poród:-):-):-)
W sobotę rano pierwsze co powiedziałam mężowi to że mały chyba poszedł nieźle w dół bo całą noc nie miałam zgagi:-)! Potem przyjechali teściowie bo M z ojcem stawiał garaż, ja pochodziłam trochę po dworze a potem siedziałam z teściową w domku! Ogólnie to cały dzień czułam parcie w doł ale już od dawna tak miałam więc się nie przejmowałam;-) Potem teściowie pojechali a ja szybko kończyłam obiad bo Arek wybierał się na barbórkę...imprezę z kopalni! O 15 jak wstawałam od stołu to poczułam że coś mi poleciało na wkładkę...nie było tego dużo, przeźroczyste i dalej nie leciało! Więc nawet Arkowi nie mówiłam. Ale za 10 min znów ze mnie poszło...poszłam na ubikację i jak wysikalam się to dalej coś kropelkowało....bo to nie był strumień ani chluśnięcie....i w dodatku jak skończyłam sikać to zaczął boleć lekko brzuch! Już się trochę wystraszyłam więc mówię Arkowi że coś się dzieje! Od razu zadzwonił że nie przyjedzie na imprezę i chciał jechać do szpitala! Ale ja nie chciałam bo byłam pewna że to nie wody ( bo za mało) i brzuch bolał tylko po sikaniu! Dla pewności zadzwoniłam do teściowej żeby w razie czego była gotowa do przyjazdu i ustaliłuśmu że Arek pojedzie sobie na tą imprezę a ona ze mną posiedzi.No i o 16 przyjechała, ja poszłam się wykąpać( myslałam że pod wodą przestanie brzuch boleć..no i tylko 3 razy mi stwardniał...ale nie bolał) ogoliłam się ładnie żeby być gotowa:-D I zaczęłam się wkurzać! Jak leżałam na lewym boku to nic...brzuszek miękki, nic nie boli, lecieć przestało całkowicie! Tylko jak wstawałam to momentalnie brzuch był twardy...ale nawet nie mogę powiedzieć żeby bolał! O 18 przeszło zupełnie...mogłam chodzić i nic! Nawet do Arka napisałam żeby sobie wypił piwo bo to chyba fałszywy alarm! A tu nagle o 19 jak leżałam na boczku coś mi pstrykło w dole brzucha i dostałam takiego skurczybyka długiego że myślałam że zaraz tam na miejscu urodzę!!! Teściowa juz spanikowana, ja za telefon i do M zeby natychmiast wracał! Zawieżć nas miała siostra Arka! Ale jak ja już byłam ubrana to postanowiłaśmy jechać same a Arek miał prosto z imprezy dojechać! Skurcze już były niemożliwie silne i wiedziałam że jest już BARDZO daleko! Pod szpitalem Arka jeszcze nie było więc weszłyśmy same..szybko wszystko załatwiono i powiedzieli że mąż dojdzie na górę jak przyjedzie! Na porodówce od razu wzięli mnie na łużko żeby zbadać rozwarcie ( było już koło 19.45)...i położna powiedziała: bierzemy ją szybko na salę bo ona urodzi po drodze:-):-):-) Jeszcze Arek zdążył zadzwonić ale powiedzieli mu ze szpital jest zamknięty i nie ma porodów rodzinnych ani odwiedzin! I całe szczęście że kazali mu wyjść za szpitala i tam czakać bo jakby usłyszał moje wrzaski to chyba już w życiu by mnie nie dotknął! Wlazłam na ten fotel i położyły mnie w tak niewygodnej pozycji że myślałam że umrę! Nie mogłam wcale przeć bo tak mnie krzyż bolał! W dodatku staradoktorka stwierdziła że ja tego sama nie urodzę i 3 razy tak mi nacisła na brzuch że przysięgam że darłam się na całe gardło! I już wiem że najgorsze jest wycisnąć główkę ( Hania wyskocyła cała), potem to już sama ulga! Jak mi zamzchały jajeczkami przed oczami to zaczęłam płakać...nie wiem czy ze szczęście że w końcu urodziłam czy że mam już synusia przy sobie:-) Łożysko to już potem migiem poszło, dostałam herbatę, dziecko do piersi i zostałam sama;-)
Ale ogólnie było znośnie..położne miłe, uspokajały mnie i nic nie ryczały...doktorka oprócz tego naciskania była też w porządku!
Arkowi znów się upiekło i nie był przy porodzie..czego wcale nie żałuję bo tak prędko poszło:-)
I tak 21 listopada o 20.05 przyszedł na świat nasz Tomeczek 3380g i 56 cm szczęścia:-)
 
Tak w mega wielkim skrócie...o 19 poczułam ogromnego skurczubyka po którym wiedziałam że nie mam dużo czasu:-)Zanim się ubrałam i wyciągnęłam torbę to przyjechała szwagierko i wsiadłyśmy do auta! Jak wiecie o 19.30 dałam znać Mei że jadę:-)O 19.40 byłam na izbie gdzie nawet za dużo się mnie nie pytały jak widziały jak się zwijam;-) Po wejściu na porodówkę najpierw zbadały mnie na takim zwykłym lóżku i stwierdziły że trzeba natychmiast iść na salę! Od razu weszłam na łóżko i jak tylko podpięły kroplówkę to musiałam przeć! To było tak szybko że żadnego wywiadu ze mną nie zrobiły przed porodem...zgodę na zabiegi w tym nacięcie krocza podpisywałam po porodzie:tak: 3 razy parłam za 2 razem wyszła główka potem reszta:-) A łożysko urodziłam za 5 min!
Więcej grzechów nie pamiętam:-):-):-);-)
Szycie nie było zbyt miłe ale ja jestem strasznie mało odporna na ból i panikara;-)
A jak już małego przywieżli, herbatkę dali to było super...obdzwoniłam całą rodzinę;-)
 
to teraz ja!
24.11 o 1:15 strasznie zachciało mi się siku-przynajmniej tak mi się zdawało bo jak wstałam to ledwo wyrobiłam na zakręcie z sypialni tak się ze mnie polały wody.
no ale oczywiście nie mając pewności czy się nie posikałam:confused2: postanowiłam chwilkę poczekać i zobaczyć co się będzie działo:tak:
po 5 minutach byłam już pewna że to wody:tak:;-)
pobiegłam do sypialni obudzić męża i zakomunikować mu,że się zaczęło:tak:
od razu założyłam sobie podkłady poporodowe żeby nie zalać samochodu :-)
ubraliśmy się i pojechaliśmy
w drodze do szpitala zadzwoniłam do taty, bo mama miała wyłączony telefon żeby powiedzieć że jedziemy rodzić
jego reakcja mnie rozbroiła "no to fajnie! powodzenia" i się rozłączył
za chwilę zadzwoniła mama:tak:
tak w ogóle zaraz po odejściu wód zaczęły mi się skurcze co 3-4 minuty i takie częste pozostały już do samego porodu

dojechaliśmy do szpitala
na nocce była moja szwagierka
poszłyśmy więc razem na izbę gdzie zrobiono wywiad
bolało coraz mocniej:tak:
przyjęli mnie o 2:12
po jakimś czasie przyszła położna mnie zbadać-rozwarcie 1 cm i mnóstwo wód:-D
dostałam czaderską koszulę i pojechaliśmy na porodówkę gdzie przy drzwiach pożegnałam się z mężem-zakaz odwiedzin-i poszłam na salę do porodów rodzinnych( tylko dlatego,że szpital zakupił nowe łóźko i do tej pory tylko jedna kobieta na nim rodziła a położne i lekarze chcieli się na nim przyuczać)
podłączyli mnie do ktg-nie mogłam leżeć tak bolał mnie krzyż
po 40 minutach poszłam się wykąpać i to był bardzo dobry pomysł bo chociaż przez chwilę poczułam się lepiej
od 2 do prawie 7 rozwarcie na 1-1.5 cm
myślałam że się wykończę i czekałam tylko na te magiczne 4 cm żeby dostać wreszcie zzo
lewatywa nie była mi potrzebna bo rzygałam jak kot:-(
po 7 przyszła pielęgniarka i zakomunikowała,że podłącza okstytocynę
poprosiłam ją o kilka minut zwłoki i poszłam jeszcze raz pod prysznic a jak już wyszłam to miałam rozwarcie na 7 cm!!!:-D
zzo już się nie opłacało więc zrezygnowałam
podłączyli mi oksytocynę i tętno małej zaczęło lecieć na łepek
zaraz padła decyzja żeby odłączyć kroplówkę ale tętno i tak nie wracało do normy więc na sali zrobił się zlot lekarzy i podjęli decyzję o cc
na co nie zgodził się mój ginekolog
kazał dać sobie 5 minut
przekręcał mnie z boku na bok i udało mu się wyrównać tętno Lenki:tak:
sprawdził rozwarcie a tam-10 cm!!!:-D:-D:-D:-D
no i zaczęłam przeć
myślałam że nie dam rady tak bolał mnie krzyż
szwagierka trzymała mnie za rękę
lekarz masował brzuch i podawał wodę i po pół godzinie bóli partych miałam już na brzuszku moją Kruszynkę ukochaną:tak:
szczerze powiedziawszy bóli partych w ogóle nie pamiętam dlatego że byłam tak skupiona na parciu
poza tym to nowe łóżko było super wygodne i miało takie deseczki o które można było się zaprzeć nogami i drążki do rąk więc rodziło mi się dobrze
uczucia po dostaniu dziecka na brzuch nie da się opisać
Lenka była taka malutka
jak się okazało owinęła się pępowiną i dlatego były problemy:-(
jedno co mnie zabolało to to,że poza kilkoma sekundami na moim brzuchu Lenka nie spędziła ani sekundy na mojej piersi
zabrali ją od razu a później było już tylko gorzej na co kompletnie nie byłam przygotowana psychicznie bo myślałam,że spotkam się z życzliwością i pomocą ze strony położnych
i bardzo się pomyliłam...
 
Oki - o moim porodzie jest też w blogu. a tu tak w telegraficznym skrócie.

W piątek już mi coś wyciekało, ale myślalam, że to siusiu, że nie trzymam. W sobotę w nocy po wc coś pociekło, a wcześniej we mnie poczułam dziwne tryk. Ale wróciłam do łóżka. O 1.30 kichłam i ... zalałam łózko, z którego ekspresowo wstałam, szok. Kałuża sie powiększała, nie da sie tego wstrzymać, śmiałam się, płakałam, dreptałam w tych wodach, mój M. zadecydował za mnie "szpital", pobiegł też po mopa, aby wody razu wycierać. Ja szukałam czegos do włozenia miedzy nogi, aby trzymało ta powódź. Walizka do pakowania, ja do ubrania, istna kołomyja. O 2 byłam na pogotowiu, gdzie od razu skierowanie na oddział. Standardowo, ktg, które rejestrowało lekkie skurcze, których ja nie czułam, kroplówkę z antybiotykiem. Położne obiecały, ze następnego dnia urodzę, a jak nie to one mi pomogą. W badaniu szyjka zaledwie lekko skrócona, mała jeszcze do kanału nie trafiała z główką, zapowiadało się na długi poród.
Rankiem ok. 7 znowu zapis ktg, znowu antybiotyk, odczuwałam lekkie bóle. O 12 w południe rozwarcie na 2 palce, lekkie bóle. Ale potem sie zaczeło, jedynym sposobem była wędrówka po korytarzu, spokojnym kroczkiem, tam i z powrotem. Ból pojawiał się częsciej, nie były skurcze regularne, ale co 5, 10 minut. Byłam spokojna, ale w momencie szczytowym chciałam gryźć ściany. doktórka mnie chwaliła, ze dobrze robię, że o 15 sie wyrobimy, miało mnie to pocieszyć. Mój wrócił z obiadku o 14, a mnie głupia pielęgniarka zapakowała do łóżka z ktg. Ja syczę, łzy mi płyną, a ona się pyta czy skurcze są bolesne. Myślałam, że jej cos zrobię. Ale nawet do głowy mi nie przyszło, ze to prawie finał. Spodziewałam sie większego bólu. W łóżku nie mogłam, starałam sie z moim M. rozmawiać, ale uprzedzałam go, ze odpływam, mogłam trzymać go za rękę,a to bardzo dużo. Potem przyszły 3 silne skurcze, po których inna pielęgniarka się zlitowała i odpieła od maszynki, która wcale skurczy nie pokazywała. Zaproponowała prysznic, który miał mi pomóc, ale coś ją tknęło i zaciagła mnie do lekarza, w gabinecie nie umiałam wejsć na fotel, ból był nie do opisania. Po skurczu załadowali mnie, nóżki otwarłam, a tu lekarz z hasłem, że jest już główka. A miał taki wzrok, ze jego twarz pytała sie pielęgniarek , że co ja jeszcze na oddziale robię. Zrobił się ruch, zamęt, wsadzili mnie na fotel i rozpoczeła się "jazda" na porodówkę. Pamiętam chłodny korytarz i chęć parcia, ale pielęgniarka zabroniła. :-) Na porodówce o 14.50 musiałam czekać aż przygotują łóżko i wszytsko, aż sie wszyscy zbiorą tj. pediatra, połóżna, lekarka. w końcu mogłam przeć. Uczucie nie opisania. Coś tam ze mnie wyszło, ale szybko wyczyscili. Potem tylko wypychanie, główka najdłużej. Oczywiście musiałam sie wydrzeć, nawet nie sądziłam, że tak można, a potem mała sama wychodziła, ja tylko lekkim oddechem ją wyciskałam. I ulga. I pierwszy pojedynczy krzyk. Od razu sie nią zajeli, oczyścili, mój M. robił fotki. Ze mnie się cosik wylewało, i łóżysko od rau wyszło, podobno ok, było pod pępkiem, z przodu. Ładnie mnie umyli, założyli megagigapodpache :tak:I dali w końcu maleńką. Łzy wzruszenia i ulgi same mi ciekły, tego szcześcia trzymanego w ramionach nie da się opisać. To trzeba przeżyć. zacisneła mi dłoń na palcu i koniec. Straciłam dla niej serce. O 15.30 wróciłam grzecznie do łóżka. Z ogromną ochotą na jedzenie.
Nie pękłam, nie cieli, bez szwów. Po prostu raj. Poród szybki, miło wspominam. Miałam szczęście.
I na włoską słuzbę zdrowia nie narzekam. Nikt się nie czepiał, że jest M. To było oczywiste, ze ma ze mną być. Potem się dowiedziałam, że byłam jakimś 'patologicznym" przypadkiem :-) bo wcześniak, bo niby sądzili, ze zrobią cesarkę, a naturalny pójdzie długo, a tu zamieszanie zrobiłam i urodziłam. I córeczka zdrowa, bez objawów wcześniactwa, miała tylko trochę swojej mazi na nóżkach.
Jestem szcześliwa, i zadowolona, ze tak szybko poszło. Życzewszystkim takiego porodu. Wróciłam ekspresowo do formy, i mogłam w pełni okdkryć urok macierzyństwa. Tych pierwszych chwil.
 
My już w domku:)
około godziny 20 skurcze były już co minute lub dwie....zadzwoniłam do szpitala...a tam położna się mnie pyta czy chcę już przyjechać ( zdziwiona!)ja mówie,że jadę choć droga do szpitala trwała wieki przy tych skurczach..ale dojechaliśmy,rozwarcie na około 5-6 cm(nie wiem czy to ta sama miara co ''palce'')...Przemiła starsza pani położna, śliczny pokój do rodzenia..z basenem,piłkami i innymi sprzetami.nio to powoli zaczynamy Piotr obok mnie ..ból nie do wytrzymania już był..wiec poczęstowała mnie dość powszechnym w uk gazem...po którym trochę odlatywałam..pytam sie czy mam przeć już czy kiedy ( nawet nie wiem kiedy zwykłe skurcze zmieniły się w parte) a ona mi na to,że spokojnie ,że ciało mi powie co i kiedy robić,żeby się wsłuchać....efekt był taki,że darłam się na całe gardło,wiłam na tym łóżku jak szalona...i zablokowałam psychicznie z parciem..błagałam o jakieś znieczulenie..dostałam jakiś zastrzyk..czy mi trochę po nim ulżyło?...nie wiem,były już skurcze parte..i dzidzia trochę się tam ruszyła..ale co sie obniżył skurcze zamilkły czasem nawet na ok 8 min i mały się cofał...ech.Ja juz nie miałam siły i zaczęłam pytać o cesarkę bo myślałam,że to już kres moich wytrzymałości.Ale przenieśli mnie na inny odzdział,gdzie miałam dostać kroplówkę na częstsze skurcze,żeby mały nie zdążył sie cofać.tam też pani doktor zaproponowała mi zzo...jeszcze nie było za późno.tak! tak! tak!, ucieszyłam się.Tymczasem podłączyli mi jakąs zwykłą kroplówkę bo byłam już nieźle odwodniona i kazali w miarę możliwości nie przeć.Kiedy wróciła położna by mnie przygotować do zzo...sprawdza jak tm rozwarcie itd..i mówi,że zanim znieczulenie zadziała to ja urodzę! nio i ustawiła mnie ''do pionu''Konkretne polecenia'' nie pozwoliła krzyczeć bo cała energia zamiast na parcie idzie na krzyk!Piotrowi kazała przyciskać głowę do klatki w czasie parcia,mnie zapodali w strzemiona(polecam!)nio i po kroplówce przyspieszającej skurcze, ja dostałam powera wreszcie, zaczęłam czuć jak się moj maluszek się przesuwa, mój zaczał się rozpływać kiedy zobaczył jak główka się wyłania....i Juliszek urodził się o 04:44 :):):):).5 min później urodziłam łożysko.Jak może wiecie w uk nie stosuje się nacieć i lewatywy też zresztą nie)Rozerwał mnie jednak tak nieznacznie,że szycie nie było konieczne.uffff tego się bałam!Jakbym odrazu dostała tą drugą położną pewnie przed północą byłoby po wszystkim, ale co tam jestem przeszczęśliwa!Po porodzie przygotowali nam tosty i herbatę a mnie ...kapiel...hmmm:) to było miłe.a wieczorem byliśmy już w domu.
 
reklama
cały wtorek 1.12 wyglądał tak: wstałam kolo 8.30, poszłam do kuchni i cos pociekło mi po nogach. Zastanawiałam sie czy to juz wody odchodzą czy sie posikałam po prostu. Wyciągnęłam ostatni test na płyn owodniowy i jak zrobił sie niebieski zadzwonilam do męża. Wzięłam sobie spokojnie prysznic. Zrobiłam herbatkę. Jak przyjechał mąż to najpierw rozważałam jeszcze czy jechać na Izbę Przyjęć czy może ogarnęła mnie histeria i żadne wody mi nie odeszły. Bóli czy skurczy nadal bylo brak. Wtedy chlupnęło jeszcze raz i to przeważyło ostatecznie o wyjeździe na porodówkę. Na Izbie Przyjęć taki tłum, ze zrobiło mi sie słabo. Ze względu na cukrzycę potraktowano mnie priorytetowo i juz o 10.45 trafiłam na porodówkę. Tam, istne szaleństwo Oddzielny pokoik z łazienka dla każdej rodzącej, jak w średniej klasy pensjonacie. Tylko kawy nie podawali Pani doktor stwierdziła, ze szyjka totalnie nie przygotowana do porodu. Pełna długość, zero rozwarcia. Przyszedł też jakiś inny doktor (prawdopodobnie wyższy ranga) i zadecydował, ze poród naturalny będzie lepszy. ok. 13.00 zaczęłam odczuwać jakieśtam skurcze. o 14.00 podano mi oksytocynę. I wtedy sie zaczęło.
Skurcze co minutę, przez oksytocynę konieczność podłączenia do ktg, zatem możliwość korzystania z prysznica ograniczona, wymioty i najgorsze: bóle krzyżowe. osobiście pamiętam jeszcze podłączenie drugiej oksytocyny, a potem tylko mam przebłyski, że potworny ból, jakieś akcje ze spadkiem tętna dziecka, podawanie antybiotyków i fenoterolu i rozpatrywanie decyzji o cieciu.
Położna, która była przy porodzie – wspaniała kobieta. Dzięki niej skończyło się wszystko dobrze. Decyzję o cc przyjęłam z ogromna ulgą. Właściwie to już chyba na nią czekałam. Nie pamiętam rozmowy z anestezjologiem ani podpisywania zgody na operację. Po 20 byłam na Sali, zastrzyku w kręgosłup w ogóle nie poczułam.
Mała dostała 10 punktów.

Rzeczywiście w lampach można zobaczyć co robią. Dlatego ja nie patrzyłam Spojrzałam tylko raz jak juz kończyli szyć.
następnego dnia o 11 juz wstawałam z łóżka przy pomocy położnej, a po południu sama.
 
Do góry