reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki - bez komentarzy

K

kivinko

Gość
Właśnie skończyłam karmić, więc mam nadzieję, że zdążę :)
Jak już wiecie, do szpitala trafiłam w sobotę rano, skurcze były już w miarę regularne, ale mnie odesłali... Kazano mi czekać do skurczy co 5 minut lub do odejścia wód... No to czekałam. O 19 w sobotę już chodziłam po ścianach z bólu, ale skurcze ciągle co 8 minut... więc czekałam dalej. O dwunastej w nocy skurcze były co 6,5 minuty, ale już nie do wytrzymania, więc pojechaliśmy na porodówkę.
Byłam przekonana, że już będzie jakieś choćby 4 cm rozwarcia, a tu psikus, ciągle 1,5 cm. Między czasie jak byłam na IP, eMek poleciał zapłacić za "pakiet ubraniowy" do porodu rodzinnego. Wrócił z paragonem, na podstawie którego miał dostać to ubranko, ale nagle zebrały się 3 inne rodzące i nas rozdzielono. Zdążyłam tylko wziąć od niego ten świstek i poszłam ( jak myślałam ) do pokoju przygotowawczego. Ten jednak takowym nie był i okazało się, że to moja "sala" porodowa.
Wyglądało to jak boksy w kafelkach jeden koło drugiego z tyłu drzwi, z przodu zasłony. W każdym boksie ktg, łóżko porodowe i kilka szafek. Zimno i ponuro. Tam podłączono mi ktg cały czas myślałam, że to tylko na chwilę i zaraz pójdę we "właściwe" miejsce, gdzie będzie czekał na mnie mąż. Po godzinie spytałam, czy długo jeszcze i że chcę męża przy sobie, na co położna zdziwiona - "to pani nie jest sama?" i poszła łaskawie po eMka. Potem już było tylko gorzej.
Po lewatywie musiałam się załatwić w ubikacji bez drzwi tylko z samą zasłonką. Nie licząc właśnie wyjścia na lewatywę i prysznic, ciągle byłam w tym boksie, podłączona non stop do ktg, na metrowym kablu. Koło 4 w nocy zaczęłam płakać i błagać, żeby ktoś mi pomógł dla mnie była to już 30 godzina skurczy. Nikt się nie zlitował. O 5 rozwarcie było zaledwie na 4 cm. Położna wbiła mi oksy ( Boże, dlaczego nie zrobili tego wcześniej?) i po dwóch godzinach doszłam do pełnego rozwarcia. Przez te dwie godziny chodziłam na kolanach z bólu, płakałam i krzyczałam o coś na ból. Kiedy zaczęły się bóle parte byłam już na wpół przytomna, nie wiedziałam co jest grane wiedziałam tylko, że muszę przeć. I znowu psikus - główka podobno za wysoko, mam oddychać aż zejdzie niżej. Nie dałam rady, zaczęłam przeć.
Wtedy popękała mi śluzówka i było mocne krwawienie. Krzyczeli na mnie, że to moja wina, bo ich nie słuchałam. W końcu po półtorej godzinie partych 2 ostatnie pchnięcia - jedno na główkę drugie na resztę ciała. Byłam w kompletnym amoku ze zmęczenia, położyli mi maleństwo na brzuchu, a ja tylko spytałam "Czy ona na prawdę jest moja?" Marcelka jakby w odpowiedzi otworzyła oczka, popatrzyła na mnie i już wiedziałam, że tak. Przytuliłam ją mocno i zaczęłam płakać ze szczęścia. Między czasie urodziłam łożysko (jakieś 5 min po porodzie, praktycznie nic nie czułam) Założono mi 2 szwy na tą sluzówkę, bo jako tako nie miałam nacięcia ani nie popękałam. Mąż odciął pępowinę.
Apropos męża - bez niego nie dałabym rady. Pomógł mi bardziej niż położna, mimo że nie znał technik oddychania i pierwszy raz był w takiej sytuacji, robił wszystko, żebym wytrwała. Dziękuję Bogu, że był ze mną. I ta jego łezka w oku jak odcinał pępowinę..
Dziewczyny - żadnej z Was nie życzę takiego porodu. Mimo że maleństwo wynagradza wszystko - ja bólu i upokorzenia nie zapomniałam. Jestem przekonana w 100%, że nie chcę więcej dzieci, bo obraz tego porodu będzie za mną chodził do końca życia
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
reklama
kivinko współczuję ciężkich przejść :no: ja miałam łatwiej bo to już trzeci poród...ale od początku ...najpierw był długi spacerek :-D po 21 zaczął mi twardnieć brzuch oczywiście delikatne bóle na @ i w krzyżu myślałam że znowu postraszy i przejdzie a to jednak się rozkręcało ;-) zdążyłam jeszcze w spokoju obejrzeć "przepis na życie":rofl2: ale liczyłam już odstępy i było tak mniej więcej co 10 min więc męża pogoniłam spać a sama czuwałam... koło północy dostałam dreszczy i się strasznie trzęsłam jak przy gorączce i do tego mega przeczyszczenie więc wiedziałam że to już TO ;-) mój mężul nadal spał w błogiej nieświadomości :dry: obudziłam go przed 3 i oznajmiłam że jedziemy bo skurcze są już co 5 min na co on w panice wyskoczył z łóżka i zaczął zaczął biegać po domu jak wariat i "czemu nie jesteś jeszcze ubrana" i "nie będę odbierał porodu w samochodzie":-D w szpitalu byliśmy o 3.20- za tą jazdę mój mąż powinien dostać kilka mandatów :angry: nawet czerwone światła nie były dla niego przeszkodą :szok: myślałam że mu głowę ukręcę :wściekła/y: przyjmująca mnie położna stwierdziła rozwarcie na 5cm a że co chwilę skręcało mnie z bólu to stwierdziła że zawizie mnie na górę na wózku i chwała jej za to:tak: na bloku porodowym -wygląd mniej więcej taki sam jak u kivinko- poprosiłam o znieczulenie ale gdy zbadała mnie lekarka okazało się że rozwarcie jest już 7na 8 i już jest za późno :baffled: co mnie przeraziło i poród zwolnił i dopiero po masażu szyjki i przebiciu pęcherza ruszyło z kopyta :tak: i podobno po 12 min bólach partych-chciarz ja miałam wrażenie że było ich co najmniej 30 :baffled: o 5.27 urodził się mój syn :-) położna-CUD KOBIETA:-) I LEKARKA TEŻ :-)-położyła mi go na brzuchu a on sobie tak słodko kwilił :-) był problem z urodzeniem łożyska ale w końcu wyszło...długo go oglądały i stwierdziły że jest kompletne więc więc założyły mi dwa szwy bo trochę pękłam-mały w tym czasie poszedł się mierzyć itd...ja przeszłam na inne łóżko i miałam odczekać przepisową godzinę na korytarzu a potem jechać na oddział położniczy - małego zabrali na trochę do inkubatora bo był owinięty pępowiną i kolor skóry im się nie podobał do tego było bardzo dużo mazi płodowej- mimo to dostał 10 punktów w skali apgar :-) i wszystko było by ok gdyby nie to że zaczęłam czuć że strasznie się "ze mnie leje" gdy zawołałam położną okazało się że macica się nie kurczy i trzeba mnie łyżeczkować a że dużo krwi mi poszło i strasznie osłabłam robiły mi to bez uspania bo się o mnie bały :baffled: dostałam znieczulenie ale mimo to bardzo bolało...zaaplikowali mim masę leków i kroplówek... i w końcu po dwóch kolejnych godzinach macica się już fajnie obkurczyła i przewieźli mnie na oddział...rodziłam bez męża bo uważam że on i tak by mi za bardzo nie pomógł ;-) także poród wspominam ok :tak:
 
Ostatnia edycja:
To chyba na razie jedyny watek w którym sie udziele. :-D Pisałam Wam,że spedziłam z córa tydzień w szpitalu bo podłapała tam rotawirusa. Wiec po dwoch dniach w domu, wirus dopadł i mnie. Najpierw tylko mdłości,a cała sobote przeokropna biegunka. Miałam przeczucie,ze jak sie orgaznizm oczyści to moze sie cos ruszyc... No i z soboty na niedziele o 4 rano obudziły mnie skurcze. I to takie co 5 min. Poszłam pod prysznic, obudziłam męża skurcze były już co 3 min i bolały naprawde mocno. Mysle sobie Boże, niech boli ale przynajmniej szybko pójdzie. Zajade to może już bedzie z 5cm. :-p W samochodzie usiedziec nie mogłam, zdecydowalismy sie na nasz szpital bo bałam sie jechac dalej z takimi bólami. Mąz tylko powtarzał : pociesz sie ,ze to juz ostatni raz:-) . zajechaliśmy do szpitala, przyjecie, badanie i ... Rozwarcia zero, szyjka dłuuuga, twarda:wściekła/y::wściekła/y: Myśle sobie co jest do cholery, zrobili ktg, usg i kazali czekac. Mówlili ,ze przesadzam z tym bólem bo przepowoadajace tak nie bola na pewno a rodzic to ja nie rodze na pewno. Tylko,ze mam poród za soba i wiem co znacza skurcze porodowe a moje takie własnie takie były !!!! O 13 ktg znów nie pokazuje skurczy a pani doktor mów ,ze sie wyciszy i wroce do domu. Tylko,że mnie boli coraz mocniej a nikt mnie nie słucha!!! Wieczorem po dwoch dniach jelitówki, 20 godzinach skurczy byłam tak zmeczona, że nie mogłam ustac na nogach. Dali mi jakis zastrzyk niby na spanie.... Tylko moje skurcze były tak mocne, że spac nie pozwalały a po zastrzyku tylko zwymiotowałam. Rano o 6 badanie i uwaga 1cm rozwarcia i szyjka zgładzona. Dziewczyny, płakałam z przerażenia :szok::wściekła/y: Myśle skoro ponad 20 godz skurczy dało 1 cm to jak ja przezyje reszte??? I kto za mnie urodzi bo ja sił juz nie miałam, w miedzy czasie meza złapała jelitówka wiec siedziałam w tym szpitalu załamana i sama. No i słuchałam komentarzy położnej, że po co ja przyjechałam, że trzeba było siedziec w domu i czekac a nie narzekac. No i ,ze mam chodzic a nie leżec jak hrabina. Tylko mnie nogi nosic nie chciały, a o 8 rano skurcze były silniejsze, niz przy pierwszym porodzie po oxytocynie. Zaczeło sie cos dziac bo o 9.00 pani doktor stwierdziła rozwarcie na 4 cm :)szok: ) i zadecydował o podłaczeniu kroplówki. Błagałam ,ze jej nie chce bo nie zniose jeszcze mocniejszych bóli, ale powiedziała ,ze to dla mojego dobra. Kazali sie załatwic i wrócic. Załozyli wenflon (na tym etapie to już wrzeszczałam wniebogłosy na cały oddział z bólu). Podłaczyli kroplówke, połozna mnie bada i mówi pełne rozwrcie !!!! Bedziemy rodzic. Kroplówke zakrecili, wiec nie zdazyła zadziałac bo ja tak wrzeszczałam ,ze do dzis mam chrypke :-D:-D Po chwili histerii z mojej strony,że nie dam rady urodzic, na trzecim skurczu partym urodził sie Marcel. 3790 kg i 59 cm. Bez pekniecie bez naciecia. Pani doktor stwierdziła poród ja marzenie, wpisujacz czas trwania porodu 3 godz :szok::szok: a przepraszam gdzie moje 30 godzin skurczy ???? :-D Ale nie ważne. Od rozwarcia na 4 cm do urodzenia sie małego mineło 30 min. Dostałam ochrzan za brak wspolpracy ale co tam. Mały na świecie, zdrowy a to najważniejsze. Omineło mnie naciecie ale wyskoczył pan hemoroid na partych:zawstydzona/y::zawstydzona/y: Ja już na porodówke nie wracam :laugh2::laugh2: powiedziałam mężowi (załamanemu ,ze dojechac nie zdazyl), że wołami mnie tam nie zaciagnie wiecej. ;-)Swoja droga myslałam,ze bez niego nie dam rady urodzic a jednak sie udało.
 
Kolej na moją opowieść:
Jak same wiecie w środę rano odszedł mi czop śluzowy, potem zaczęły się sączyc wody. Tak do końca nie wiedziałam, czy to wody, bo było ich mało, ale miałam wizytę u lekarza o 16:00, więc spokojnie na nią czekałam. Na wizycie okazało się, że to wody, ale długa szyjka i brak akcji porodowej. Lekarka postanowiła wymasować szyjkę - dodam, że bolało jak cholera. W momencie masowania wody chlustnęły na podłoge. Powiedziała, żebym się zbierała do szpitala. W szpitalu podpieli KTG skórczy prawie nie było, rozwarcie 1 cm. Po jakiś 3 godzinach rozwarcie 3 cm i skórcze co 5 minut....i trwało to od 17:00 do 11:00 kolejnego dnia. W międzyczasie wanna, relanium, chodzenie, skakanie na piłce. W końcu położna stwierdziła o 24:00, żebym się zdrzemnęła. Oczywiście cała akcja była juz na sali porodowej. Nie było łatwo, bo jak można spać jak się ma skórcze co 5 minut. Rano koło godziny 10:00 coś się ruszyło rozwarcie 6 cm. Podłączyli mi oksy. O godzinie 13:00 było pełne rozwarcie, natomiast mimo oksy skórcze dość słabe. Było już widać główkę, ale na skórczu nie dałam rady jej wypchnąć. Przyszedł lekarz i stwierdził, że zakończymy poród cc. O godz. 14:52 pojawił się Adaś. Ważył 3700, więc troche masy nabrał. Powiem Wam, że strasznie mnie ten poród wymęczył. Prawie co 40 minut wymiotowałam, na większym skórczu. Po porodzie okazało się, że mam opuchnięte krocze przez główkę, na szczęscie obrzęk szybko minął. Powoli dochodzę do siebie po cc, ale w porównaniu do 21 godzinach męczenia się przy porodzie SN, 50 minut cc szybko zleciało.
 
O tym jak to Exquise syna urodziła.

Jak tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży całą rodziną zgodnie orzekliśmy, że w związku ze wszystkimi jej okolicznościami idealna dat ą porodu byłoby Prima Aprilis.. także chyba możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie kiedy o 6 rano tegoż dnia obudziły mnie skurcze.. i to takie co 8 minut. Uwierzyć nie mogłam, że oto nadeszła godzina zero, bo brzucho wysoko a innych objawów nie było wcześniej. No.. może poza tym, że spać nie mogłam i w nocy przepakowałam znów torbę do szpitala :)
Po trzecim skurczu z rzędu stwierdziłam, że na uczelnie to ja się jednak nie doturlam jednak żeby nie robić zamieszania postanowiłam jeszcze nikogo nie zawiadamiać i zainstalowałam się do wanny, żeby wymoczyć się i zobaczyć czy się nie zastopuje. No, nie zastopowało się, a na dodatek o 7 odszedł czop śluzowy.
Do 10 miałam już skurcze co 5 minut, więc stwierdziłam, że czas najwyższy zabierać się do szpitala. Torba do bagażnika i jedziemy do szpitala. Na IP patrzyli na mnie jak na kosmitkę, tudzież panikarę (sama samochodem przyjechała, brzuch mały a na dodatek ta data.. :) ) kiedy im powiedziałam, że mam skurcze co 5 minut i przestali dopiero kiedy okazało się, że rozwarcie 3 cm i akcja porodowa w toku ale.. do szpitala mnie nie przyjmą bo miejsc mnie ma. Okazało się, że takich żartowniś jak ja jest całkiem sporo. Na tyle dużo, że obdzwonili wszystkie szpitale w Warszawie i tylko jedna placówka MOŻE mnie przyjmie. MOŻE. Nosz ku*** myślę sobie, a miało być tak pięknie. Niby miałam zagawarantowane miejsce w Pruszkowie, ale tam wybitnie nie chciałam rodzić.
Zabrałam się więc i pojechałam do Kliniki w której miałam potencjalne miejsce cały czas dziwiąc się niesamowicie, że tak jakoś łagodnie to wszystko przebiega. Spodziewałam się jakiejś bardziej spektakularnej akcji.. za dużo filmów chyba się naoglądałam :D
Na szczęście dla mnie w tej Klinice miejsce było. Odetchnęłam z ulgą i o 13 leżałam już w pokoju porodowym w wannie i z rozwarciem 5 cm. Jeśli chodzi o warunki to lepszych sobie nie mogłam wymarzyć: czysto, przyjemnie jakoś tak przytulnie. Położną miałam cudowną wręcz. Jednak dalej nie mogłam uwierzyć, że tak łagodnie przebiega mi poród i cały czas w pewnym stopniu oczekiwałam jakiś komplikacji. Takie jednak nie nadeszły. Nawet udało mi się podsypiać między skurczami :D
O 16 przyszła do mnie ginekolog i zapytała czy będę chciała znieczulenie. Skurcze stały się już dość bolesne więc skwapliwie przytaknęłam jednak.. w tym momencie odeszły mi wody i kiedy lekarz mnie zbadała okazało się, że mam pełne rozwarcie i na znieczulenie jest za póżno.. ot i tyle bym miała z refundowanego znieczulenia.
Na moje szczęście wszystko szybko poszło i o 16.20 miałam już synka przy sobie :) Bolało jak diabli, założyli mi 3 szwy, jednak nie umęczyłam się wcale.. I to jednak prawda, że zapomina się o całym bólu kiedy widzi się swojego człowieczka całego i zdrowego :D

Ogólnie lżejszego porodu wymarzyć sobie nie mogłam, i nawet położne były w szoku, że pierworódka, w dodatku raczej drobna tak szybko i bez komplikacji sobie poradziła :)
 
No to moja kolej :tak:

Wiadomo jak się zaczęło... B ma wyjazd służbowy do Wrocławia... zostaję sama w domu...
Dwa dni wcześniej, we wtorek zaczyna mi odchodzić czop śluzowy. Tego samego dnia rano, bylam na umówionym ktg i badała mnie moja ginekolog. Skurczy brak, szyjka cała, twarda, zamknięta. Ani śladu po objawach porodowych. Nic. Tylko wieczorem ten czop... Rano dzwonię do mojej położnej i jadę na kolejne ktg i kolejne badanie. Ktg w normie, wynik badania taki sam: szyjka twarda, sformowana, zamknięta. Ocena lekarki: spokojnie, nie zapowiada się, że w najbliższym czasie pani urodzi. A czop nadal odchodzi... po fragmencie... i bóle jak na @...
B. wyjechał w środę wieczorem. O 1:00 w nocy z nim rozmawiam, mówię: jest dobrze, bóle ustąpiły, czekamy na ciebie w dwupaku :)
Godzina 4:00 rano. Wstaję do toalety. Wszystko w normie, robię swoje i wracam do łóżka... tylko Felek w brzuchu jakiś dziwnie spokojny... Leżę nasłu****ąc ruchów... Po około 40 minutach, przekręcając (czy raczej turlając) się z boku na bok, słyszę głośne chrupnięcie (?). Myślę: ależ mi biodra strzelają, no chyba, że to Felek tak zasunął mi z pięty... tylko skąd ta wilgoć??? Wstaję, żeby sprawdzić i wszystko staje się jasne, odchodzą mi wody... nie jednym chluśnięciem, jak to bywa, ale jakby po pół szklanki co chwilę. I dreszcze, jak przy wysokiej gorączce. I biegunka. No to zaczynamy, myślę sobie. Matko, jaka ja byłam wtedy przerażona!!! Dzwonię do B. mówiąc, że się zaczęło, że sama nie dam rady, że nie wiem, jak dojechać do szpitala, że ratunku i w ogóle!!! B. mówi: dzwoń do położnej, ja organizuję ci transport! Pani Maria oczywiście każe mi zachować spokój, dopakować konieczne rzeczy i koło 7 być w szpitalu. B. załatwia transport w postaci naszych znajomych. Jest 5:15. Na szczęście znajomi już dzwonią do drzwi. Wysyłam szybkiego smsa do położnej, że jadę.
W szpitalu jestem po 6:00. Pani Maria też :) Oczywiście formalności, papierki i badanie. Szyjka niezgładzona do końca, rozwarcie na opuszek, ale zostaję ze względu na odchodzące wody (które leją się strumieniem w czasie badania). Bada mnie ta sama lekarka, która dzień wcześniej powiedziała, że w najbliższym czasie nie urodzę. Śmiejemy się, że takich rzeczy nie da się przewidzieć :) Potem usg, przewidywana waga dziecka 3200. Pani Maria zabiera mnie na porodówkę. Oczywiście mogę zapomnieć o pięknej sali porodów rodzinnych, którą wybraliśmy z B, która ma skórzaną sofę, sprzęt muzyczny, wannę i łazienkę... Trafiam do standardowych, kafelkowych boksów. Ale najpierw sala przedporodowa, lewatywa (blech!), prysznic. Potem boksy, ktg, skurcze na 50%, szyjka nadal trzyma, rozwarcie na palec. Po pół godzinie skurcze na 20% (!!!) prawie zanikają. Badanie, stan bez zmian... próba masażu szyjki, zakończona moim błaganiem o litość ;) Decyzja: podpinamy oksytocynę. Skurcze po oksytocynie to istne szaleństwo. U mnie swój początek miały w podbrzuszu, ale eksplodowały w głowie. Siedzę na piłce, oparta o łóżko porodowe, kaptur szlafroka zarzucony na głowę (cała porodówka mówiła na mnie czerwony kapturek) i wychodzą ze mnie dźwięki przedziwnej, zwierzęcej natury, trochę kojarzące mi się z hinduskimi pieśniami. Cały czas myślę, że krzyczę, potem położna mówi mi, że mruczałam coś pod nosem ;) Proszę o znieczulenie. Jasne, nie ma sprawy, ale czekamy na 3cm rozwarcia... a ono nie nadchodzi. Kolejna próba masażu szyjki, kolejne błaganie o litość. W końcu koło 13:30 decyzja: znieczulamy! Oczekiwanie na anestezjologa (absolutnie wspaniały człowiek), szybkie wkłucie, 10 minut oczekiwania i ...co za ulga... tylko lewa pachwina nie zareagowała na znieczulenie. Druga dawka, leżenie na boku, działa!!! Do mojej położnej krzyczę już na "ty": Marysia! Masuj tę szyjkę póki nic nie czuję!!! Marysia masuje, ja idę spać na pół godzinki, po przebudzeniu skurcze na 100%, rozwarcie na 8 cm, nic nie boli, jestem szczęśliwa, mogę rodzić! I wtedy znowu odzywa się lewa pachwina... Po 10 minutach czuję, że odpadnie mi noga. Całą siłę skurczy czułam w tym jednym miejscu. Wymiotuję z bólu. Myślę sobie, dam radę, już niewiele zostało, zaraz zaczną się parte i będzie lepiej. Po kolejnych 10 minutach schodzi całe znieczulenie i zaczynam czuć, co to są bóle krzyżowe. Błagam o kolejną dawkę, ale rozwarcie już na 9cm i nie da rady. No dobra, czekam na 10 cm i parte. Dosyć szybko osiągam pełne rozwarcie. Ale... gdzie te parte??? Cały czas czyję bóle krzyżowe!!! Why??? Pieśni hinduskie przechodzą już w jakieś pierwotne zawodzenia... W końcu położna mówi, trudno, spróbujemy przeć. Co??? Jak??? Na krzyżowych??? Ale prę! A w związku z tym, że ciało mi nie pomaga, kilka razy prę "twarzą", co potem da się zaobserwować w postaci pięknych, fioletowych piegów i plam, wrrr.... Cały końcowy proces wydostawania się Felka trwa 1,5 godziny. I w końcu o 17:05 moje 3020kg i 53cm kwili na moim brzuchu. Nieprawdopodobna konstrukcja kobiety pozwala mi zapomnieć o bólu, znoju i zmęczeniu. Płaczę ze szczęścia.
Okazuje się, że B gna z Wrocławia, jak tylko udaje mu się wyrwać. Wpadł do szpitala o 17:03, na dwie minuty przed narodzinami syna :)
Mnie szybko szyją (na znieczuleniu, dostałam swoją wymarzoną dodatkową dawkę), trzy szwy na szyjce i nacięcie, które okazało się konieczne. Ale nawet go nie poczułam :) Potem sprzątanie i wpuszczają B na salę. Siedzimy dwie godziny razem, przytulamy, płaczemy, śmiejemy się :) Potem wstaję i o własnych siłach śmigam na pięterko na położniczy. B wraca do Wrocławia. Felek oswaja się ze światem do 4 rano :) Nie śpimy, ale jest pięknie....
Ale elaborat machnęłam.... :))))
 
No to było to tak:
O 9 przyjechalismy do szpitala na KTG, zla bylam jak diabli, ze skurcze się wyciszaja, godzine trzeba było poczekac, bo pod aparatem już leżała jakas kobieta. Na KTG skurcze mialam już co 6 minut i dochodzily do 90 jednostek, no to ja zadowolona, ale myślałam ze jeszcze kaza do domu wracac, ze to nie to. Zmierzyli mnie jeszcze, pomruczeli ze drobnica niesamowita, ale jeśli dziecko nie wazy 3 kilo to powinnam dac rade urodzic naturalnie. Przyzla polozna, okazalo się ze rozwarcie jest na palec, pomasowala szyjke, chciala zrobic luzny palec i nie dalo się, słyszał mnie chyba caly szpital.
Trafilam na ginekologie, podlaczyli mi KTG z dzidzia wszystko ok., skurcze się zaczely nasilac. Przy skurczach co 3 minuty dochodzących do 125 jednostek darłam się jak opetana i mialam nadzieje ze jakos dam rade. Kolejne badanie, 2 zastrzyki na powiekszenie rozwarcia i rozwarcie na 2 palce, idziemy na położniczy. Godzina 13.
Sala porodowa calkiem duza, łozko-samolot, worek sake, pilka do skakania, materac, jakies szafki i specjalne łóżeczko dla dzidzi. Co najważniejsze lazienka obok i prysznic, który pozwolil żebym czasami mogla trzeźwo myśleć. Skurcze dalej sline i czeste i nie do wytrzymania, już się nie mogłam doczekac zzo, obiecali mi jak będę miala te dobre 3 cm rozwarcia. O 17 rozwarcie dalej na 2 cm, stan dziecka się pogarsza, tetno poniżej 100, przyszedł anestezjolog i powiedział, ze daje mi zzo bo już się może wytrzymac mojego krzyku. Szybko szybko cewnik w kręgosłup i zzo poszlo i mialam nadzieje, ze teraz już będzie tylko lepiej i już nie będę tak cierpiec, no coz, dobrze ze nikt mnie wtedy z tego bledu nie wyprowadzil.
Po zzo czuje się cudownie, nic mnie nie boli, skurcze maja po 40 jednostek, tetno dzidzi się polepszylo, skacze sobie na pilce żeby powiększyć rozwarcie, spacerujemy po korytarzu z emkiem, zartujemy, gadamy o tym co trzeba kupic za kosmetyki na lato. W międzyczasie badania, masaz szyjki itp., którego nie czuje bo dziala zzo, powoli, powoli jest 8 cm rozwarcia- wszystko dzieki chodzeniu i pilce i temu ze nie boli.
Godzina 19.30 zaczynaja się bole parte, z bolu gryze wszystko co się nawinie pod zęby- wlasne rece, palce, parapet, zlew, waz prysznicowy i wyje jak opetana żeby robili mi cesarke bo oszaleje, albo wyskocze przez okno, mimo niewyobrażalnych boli dalej skacze na pilce i spaceruje z emkiem, po godzinie rozwarcie dochodzi do 9 cm. Przychodzi lekarz i mowi ze jeszcze troche i będą robic cesarke, tetno dziecka już poniżej 90…
Przed 21 pelne rozwarcie, skurcze parte za slabe, podłączają mi oksytocyne, tetno dziecka poniżej 80, zaczyna się gdzies gubic, ja krzycze ze ich wszystkich przez okno wyrzuce i niech już mnie wreszcie kroja. Trafiam na lozko porodowe, poki co jest tylko mój kochany emek i polozna ( bardzo kochana i mila i cierpliwa ). Dostaje dozylnie antybiotyk.
Za pare minut przy porodzie są już 3 polozne, 2 ratowniczki i 3 lekarzy, okazuje się ze jestem za drobna a Lila jest za duza i zaklinowala się glowka o kosc lonowa. Ratowniczki trzymaja mi nogi, polozna dociska moja glowe do klatki piersiowej, druga polozna wypycha mi dziecko z brzucha, trzecia rozszerza pochwe i dalej nic, a ponoc pre bardzo dobrze. W koncu jeden z lekarzy mowi, ze albo tak albo nie będą partolic tego porodu i zrobia ciecie. Ratowniczki trzymaja mi nogi, polozna dociska mi glowe do klatki piersiowej, druga wklada reke do srodka i mowi ze czuje wloski, trzecia wypycha mi dziecko z brzucha z lewej strony, z prawej wypycha lekarz i dalej nic. Robia naciecie krocza, ciagle to samo, mimo wypychania dalej nic, robia naciecie krocza z drugiej strony, brzuch już mam poraniony i slysze takie chlup i czuje jak mi dziecko na brzuch klada, po chwili emek przecina pępowinę i slysze klapsy ale mala nie placze, gdzies ja bora ja taka umeczona skonana i za kilka chwil slysze ze placze i tylko sie pytam czy zdrowa to mowia ze zdrowa i ahhhh udalo się.
Czekalo mnie jeszcze paskudne szycie krocza, które było paskudne mimo znieczulenia, nie mam pojecia ile szwow, wiem ze trwalo to 40 minut. Potem przynieśli mala do karmienia, troche pokarmiłam, znow dostalam cos dozylnie, dostalam jeszcze mala do sali na troche, potem jakis zastrzyk i zabrali ja do dyżurki a ja do 6 rano odpoczywałam ze względu na bardzo ciezki przebieg porodu. Personel był fantastyczny, wszyscy byli mili, uprzejmi, bardzo mnie chwalili i dopingowali, niesamowite podejście do rodzącej kobiety, takiego personelu medycznego przy porodzie zycze każdej, ale takiego porodu to nie zycze nikomu. Wciąż słyszałam tylko, ze dam rade, jestem bardzo dzielna, swietnie sobie radze, oby tak dalej, ze są ze mnie dumni, niesamowite podejście psychologiczne! Grunt ze Lila dostala jednak 10/10 mimo tego zaniku tetna i poranionej glowki o moja kosc lonowa. 53cm i 3200 gram, a mowili ze będzie gora 2800…
 
U nas CC było planowe więc o 7.30 zameldowałam się na izbie i skierowano mnie na oddział położniczy. Z mężem dostaliśmy pokoik, gdzie lekarze i położne zaopatrzyli mnie na czas zabiegu - wenflon, KTG, cewnik, badanie ginekologiczne. Mąż siedział cały czas koło mnie na kanapie i pilnował lekarzy:)
Po 11.30 zabrali mnie na blok operacyjny czyli dwie sale dalej. Samo CC to raczej mało przyjemna rzecz i chociaż druga w moim życiu to wspomnienie bólu dośc długo zostanie w głowie. Chwilami miałam wrażenie, że mi stado wielbłądów biega po brzuchu upychając wnętrzności do środka. O 12.15 usłyszałam płacz córeczki i tylko się dopytywałam czy jest zdrowa. Położna przyniosła mi ją do twarzy i mogłam pogłaskać jednym palcem buzię i całowałam moje maleństwo. Potem zabrali Wandzię do męża, który trzymał ją na rękach dopóki mnie nie pozszywali do końca. We dwójkę poszliśmy/pojechaliśmy na salę pooperacyjną na oddziale położniczym i tam mąż siedział koło mnie cały czas. Wanda w tym czasie była w sali noworodków i tam mąż ją odwiedzał.
Opieka położnych i lekarzy super! Gdyby nie przepełnienie w szpitalu i hałas z tym związany nie byłoby sie do czego przyczepić. Jednak mieli natłok rodzących i nie radzili sobie z brakiem miejsc. Rodziłam we Wrocławiu w szpitalu 40-lecia:)
 
Korzystając z okazji opowiem jak to było:


Niedziela (08 kwietnia): postanowiliśmy z M że ten dzień spędzamy w domu sami. Żadnych odwiedzin, wyjazdów, siedzenia przy stole etc. Zjedliśmy sobie pyszne OBFITE śniadanie, potem OBFITY obiad, na wieczór objadłam się słodkościami i modliłam się, żeby czasami nie zacząć rodzić z tak pełnym żołądkiem :) Aaa jeszcze poszłam na wieczór do kościoła i całą msze stałam grzecznie na baczność :)
Godzina 22 kąpie się...
Godzina 22.30 jestem w łóżku i próbuje zasnąć...
Godzina 23 czuje jak mi jeździ w jelitach... biegunka. Po jakimś czasie bóle brzucha są tak silne, że zaczynam pluć sobie w twarz za te świąteczne obżarstwo! Dostaje jakiś dreszczy... a po chwili czuje jak w pochwie robi mi się "przyjemnie ślisko" :) Śluz...mnóstwo śluzu.. a potem krew. Jestem przerażona, ciągle powtarzam sobie "tylko nie dzisiaj!".
23:30 wracam do łóżka, chyba mi lepiej...
Niestety.. 5 min później stwierdzam, że to jednak skurcze. Zaczynam liczyć... skurcz 1min, przerwa 3min skurcz 1min, przerwa 3:40min skurcz 1 min, przerwa 2 min Budzę eM... ten się śmieje ze mnie, że mam niezły schiz :) No to ja zaczęłam się ubierać i mu mówię że skoro tak, to sama jadę do szpitala!


W szpitalu byliśmy grubo po północy... na IP miałam już takie skurcze, że nie mogłam ustać w miejscu, dreszcze między skurczami stawały się nie do zniesienia, a tam jeszcze mi awanture zrobili że nie mam marcowego RMUA!
O 1 trafiam pod KTG i pani połóżna stwierdza, ze nic kompletnie się nie dzieje!!! Odsyłam eM do domu, bo według zapowiedzi jesli cos sie zacznie to najszybciej o 8 rano:)
Przed 2 wolam polozna zeby odlaczyła mi to swiństwo, bo ja dłuzej w bezruchu nie wytrzymam! Pozwoliła mi pochodzić... do 2:30 truchtam tam i z powrotem, nie mam siły na prysznic, ale czuje jak mnie znów ciśnie i idę na kibelek. Tam stwierdzam, że to chyba dziecko się wypycha! Wołam położną, ta powolnym krokiem przychodzi i pyta o co chodzi... Ja na to "mam parte!!!". Spojrzała na mnie jak na głupią! "Dobrze, zobaczymy, proszę się położyć.." i wyszła gdzieś. Wróciła po jakiś 5 min, bada i... i każe mi dzwonić po męża!!
Póki mąż się nie pojawi, nie mam przeć. Ja na to że mam to gdzieś! Męża nie musi być przy porodzie! No ale mówi mi że dopiero 3 cm rozwarcia, więc i tak nie mogę załamka... Leżę na lewym boku i sapie jak pies, żeby tylko nie przeć... całą sobą skupiam się tylko i wyłącznie na oddychaniu.
Na zegarek już nie patrzałam.. ale pamiętam, że po pierwszych dozwolonych partych zadzwonił dzwonek i położna mnie opuściła! Wróciła już z mężem... był przerażony :) Kazałam mu masować plecy, bo ból promieniował mi na krzyż... w życiu takiego masażu nie miałam! haha
Błagałam, żeby pozwolili mi już przeć z całej siły i przy każdym skurczu a nie tylko co drugim.. darłam się że chce już urodzić!
Jak już dostałam pozwolenie to wpadłam w jakąś ekstazę, byłam tylko Ja i mój maluszek! eM coś cały czas mówi, ale słabo go słuchałam :)
Trochę to trwało, bo między skurczami partymi miałam spore odstępy.. ale nim się obejrzałam maluszek leżał na moim brzuszku i cudownie sobie kwilił


1 faza: 2,5h
2 faza: 45 min
nacięcie - brak, lekko popękałam ;p
znieczulenie - brak (nawet o nim nie myślałam tak bardzo chciałam już wykluć mojego zajączka :) )


Było SUPER! :) To naprawdę nie jest takie straszne jakby się wydawało :) Boli, ale jest to ból do zniesienia.. prawdę mówiąc gorzej znoszę ból brodawek :)


Cały czas się zastanawiam co mogło wpłynąć na tak szybki poród...
* salsa, ogólnie taniec - dużo ćwiczyłam w ciąży, chodziłam na długie spacery, nie oszczędzałam się..
* malutki już w 7 m-cu był ustawiony główką w dół
* dwa ostatnie miesiące ciąży to potworny ból w pachwinach, w kroku.. więc zapewne ciało przygotowywało się do porodu już dużo wcześniej. Zresztą nawet położna stwierdziła, że widocznie organizm był bardzo dobrze przygotowany do porodu dlatego tak szybko nam poszło :)
* albo świąteczne obżarstwo! , wypite 3 kawy w ciągu dnia hihi (a kawy nie piłam w ciąży w ogóle) i gorący prysznic przed snem.


Eh doprawdy dziewczyny życzę Wam takiego porodu z całego serca!! Tak samo jak ja -żebyście nie miały czasu na lewatywę, na prysznic, na posiłek, ani skakanie na piłce w pierwszej fazie porodu :)
 
reklama
Jak wiecie u mnie akcje porodowe byly wstrzymywane od polowy ciazy, tak wiec od tamtego czasu skurcze itd nie byly mi obce:) Los chcial mnie doswiadczyc czyms zupelnie odmiennym, a zebym przypadkiem nie pomylila tej magicznej tzw godziny zero :) - 22.03 odeszly mi wody. Byl to dzien kiedy wybieralam sie na wizyte do lekarza, przy okazji wysmiac jego propoctwo, ze wlasnie w ten dzien urodze , gdyz ja sama postanowilam sobie potrzymac Maksia jeszcze 2 tygodnie w brzuchu do planowanego bezpiecznego terminu... no i ten sam los chcial, ze byl to skonczony 35 tydzien. Pamietam , ze rozmawialam wtedy z iloonka i pytalam sie jej kiedy ona chce urodzic , w tym czasie z uciskajacym pecherzem udalam sie do toalety , w drodze powrotnej czulam cieplo splywajace po moich nogach... nie bylo odwrotu, nie bylo stresu, poprostu pelna koncetracja i dzialanie, zeby dopakowac torbe, jechac do szpitala i z wiara ze wszystko bedzie dobrze urodzic Maksymiliana:) Po krotkim, spokojnym przygotowaniu pojechalam z bratem do szpitala okregowego w namyslowie, tam wyliczyli, ze nie mam skonczonego 35 tygodnia (?!) i postanowili przetrzymac Maksymiliana w brzuchu .... bylam przerazona jak uslyszalam informacje, ze dostaje zastrzyk na plucka, kolejny za 12 godzin, a na ten czas podlaczaja mi kroplowke fenoterolowa.... i wyciszaja skurcze... Mysle sobie - ludzie wody mi ciekna, dziecku na pewno nie jest z tym dobrze ! Po fatalnym badaniu przez niedoswiadczona polozna na fotelu, ktora stwierdzila , ze mam dziwna szyjke , bo jej nie czuje - wtf ? - mowie do niej - droga pani , ale ja szyjki nie mam, bo jest zgladzona, to ona z uporem maniaka pcha lapy i dalej bada.... myslalam, ze pogryze jej glowe - taka zla bylam na ta dziewczyne ....przy okazji myslac sobie, oni chca mnie przetrzymac , a ta babka mi namietnie masuje i tak juz splaszczona szyjke - brawo ! po podlaczeniu kroplowki, zostalam zaprowadzona na sale, tam nie minelo 5 minut jak postanowilam podejsc do lekarza i wyjasnic mu sprawe, ze dla mnie najwazniejsze jest zycie i zdrowie mojego dziecka i zycze sobie , zeby przewiezli mnie do specjalistycznego szpitala do opola . Karetka byla po godzinie. wszyscy nastawieni ze urodze po drodze, ale jak sie okazalo kroplowka dzialala - skurczy brak, ody saczyly sie dalej. Na ip w opolu, mierzenie, badanie wstepne, rozwarcie opuszkowe, zawieziono mnie na specjalistyczna sale porodowa, podlaczyli pod ktg- kroplowka dalej leciala. Po chwili dolaczyla moja mama - miala super zadanie- zmywala mi krwisto czerwony lakier z paznokci :)) trwalo to dobra chwile....i potem juz zostalam sama.... z torba sucharow, wody mineralnej i najwazniejsze gleboka wiara, ze moj syn jest gotowy i wszystko bedzie z nim najlepiej. Po kilku godzinach lezenia w sali porodowej pod ktg , przewieziono mnie na oddzial patologii ciazy - tam informacja, ze kroplowke odlaczaja o 2.30 w nocy. Nie moglam zasnac :), rozmawialam caly czas z kobieta, ktora byla lozko obok . Okazalo sie, ze nasze zyciowe historie sa bardzo podobne, a przynajmniej przezycia tego samego kalibru :) .Ok 3 w nocy przyszla polozna - pani Iza ( wspaniala kobieta, ktora znalam juz z poprzedniej wizyty na patologii ) odlaczyc kroplowke, nie minelo pol godziny jak zaczelo bolec mnie cos jak na miesiaczke- bardzo lekko laskoczaco wrecz - wtedy ktg... tam skurcze regularne co mniej wiecej 8 minut - nic nie czulam, procz tych boli jak na @ i lekkiego bolu krzyza ( ten mi towarzyszyl caly czas ;) odkad pamietam ;) ) gdzies o 4 moze po 4 wywiezli mnie na sale przedporodowa.... tam znow koszmarne ktg z nakazem lezenia w lozku - wszyscy sie bali, ze jak bede miala pelne rozwarcie to maly moze "wypasc" gdyz to jest 35 tc.... Na sali byla kolo mnie dziewczyna z 6 cm rozwarciem, mi po badaniu jakos po 4 w nocy ogloszono , ze rozwarcie na pol centymetra- czyli nic .... W miedzy czasie, rozmow, podjadania sucharkow, picia wody i smarowania sie z uporem maniaka pomadka ochronna nadeszly mocniejsze skurcze - pisze mocniejsze, ale wcale nie byly one mocne.... ja madralionska bawilam sie przyciskami przy lozku i zmienialam co chwile pozycje, kiedy skurcze byly wyraznie dokuczliwe , kucalam kleczalam krecilam pupa na wszystkie strony swiata - pomagalo ... po 6 rano przyszedl lekarz , zeby sprawdzic rozwarcie i co ... 9 cm !!!! Bylam w ogromnym szoku !! bo jak dla mnie przez te dwie godziny procz jakis tam skurczy nic sie nie wydarzylo co moglabym wspominac jako BOLESNE ! no ... ale co dobre szybko sie konczy... przynajmniej w moim przypadku ;) - zostalalm odwieziona na sale porodowa- ta sama na ktora mnie przyjeli - bardzo fajna z jednym lozkiem zdalnie sterowanym, drabinkami, pilkami, workami sako i innymi umilaczami tej pieknej podrozy ..... niestety ja bylam uwiazana kablami pod ktg ..... Caly czas, ktory spedzilam w tej sali byla ze mna praktykanta polozna, fantastyczna dziewczyna, ktora nie opuszczala mnie ani na moment , to ona trzymala mnie za reke i dodawala otuchy w chwilach kiedy skurcze zaczynaly byc bardziej nieznosne , a byly to juz skurcze parte.... niestety w moim przypadku nie nastepowalo pelne rozwarcie .... przy kazdym partym Maksymilian napieral glowa na kanal rodny , ja plakalam z bolu, a jak zaczelam plakac z bolu nazbiegalo sie mase poloznych lekarzy ..... zeby sprawdzic co sie dzieje z moim rozwarciem. Okazalo sie, ze cos tam jakies blony trzymaja mlodego glowe i nie rozchodza sie.... stad problem z pelnym ... chyba z 5 poloznych recznie probowalo rozciagnac owe blony - co bylo cholernie bolesne , bo musialy robic to na skurczu partym ..... po kilku godzinach udalo sie , ja juz bylam podlaczona pod oksy, kroplowki znieczulajace i inne swinstwa ktore mialy mi pomoc .... na sali bylo juz 7 osob, lekarze polozne, pani ordynator. Zaczela sie zabawa z partymi ... nie szlo ... ja bylam podlamana, ze nie mam tyle sily ... a okazalo sie, ze to nie moje sily tylko Maksiu ledwo sie przeciska.... plakalam z bolu, z rozpaczy, ze moje dziecko sie tam meczy, dusi.... wspaniala polozna , pani ordynator i jeszcze jedna pani lekarz prawie ze wyciagnely malutkiego ze mnie, a ja parlam z calych sil.... skonczylo sie na nacieciu , bardzo duzym ..... w tym czasie mialam party maly wychodzil i wracal glowa- byl grubiutki.... ostatnie dwa wyparcia musialam zrobic juz nie na skurczach - nie bylo czasu dla Maksia, zeby dluzej tam byl - to bylo zjawiskowe - jakby cialo mi sie cale rozrywalo , po czym ordynator polozyla mi moja wspaniala, kwilaca , milaca sie do brzucha kluseczke, moglam kilka sekund go dotykac glaskac ....pierwsze moje pytania, czy wyglada dobrze, czy wszystko z nim w porzadku ... niewiele sie dowiedzialam tylko tyle, ze jest naprawde duzy jak na wczesniaka .... I komenatarz pani ordynator - babki przychodza rodza wczesniaczki 2 parte i po sprawie , a tu taka klucha nam sie zaklinowala ;))
Po chwili Maksymilian przyjechal w inkubatorze - ledwo sie ruszal, delikatnie plakal .... ja plakalam razem z nim ... a musialam czytac oznaczenia bransoletek dla niego .... odjechal... a ja nie wiedzialam nic oprocz tego, ze nie mogl sam oddychac i wazy 2600g... 2600 g mojego cudu .....
 
Ostatnia edycja:
Do góry