reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki ( Bez komentarzy )

reklama
IMG0030.jpgWiec jak pisalam podziele sie moja historia mojego porodu .Zaczelo sie od niedzieli ok godziny 12 poczulam sie zle zbladlam i bylam bardzo spiaca ,na obiad nie zjadlam juz prawie nic ,niby normalny dzien jak codzien .Wieczorem rozbolala mnie prawa czesc brzucha kula i kula :-( o godzinie 20 zaczelam wymiotowac wszystko co zjadlam i wypilam obawiajac sie pojechalam do naszj kliniki tam zrobiono mi 30 min ktg i badanie podstawa ginekologiczne .Opowiedzialam tez ze jutro tu w klinice mam termin na wyznaczenie cesarskiego ciecia ,ktg wyszlo ok wiec odeslali mnie z czopkami przeciwbolowymi do domu ale z rozkazem jak cos bedzie nie tak mam wracac......Cala noc wymiotowalam juz nie tylko tym co zjadlam bo nic nie chcialm ,tylko zolcia z zeladka :szok:...noc okropna .W poniedzialek na 11 wstawilam sie na wizyte w klinice gin oglodal Dorianka i powiedzal ze wszystko tez ok i bedziemy cieci 30.04 super.....ale nie przyznalam sie do bolu w okolicy podbrzusza w domu bol sie tak rozkrecil ze nie moglam chodzic mojego prosilam by mi nalal cieplej wody do wanny moze bol ustanie meka potworna :tak: .Pytal sie mnie czy dzwonic po karetke ,a ja nie bo mnie dadza na patolgie i bede lezec z 2 tygodnie bylam uparta .Kiedy zaczelam tracic orietacje i bol mi uginal nogi krzyczalam dzwon mam dosc .Karetka pojawila sie doslownie w 5 minut zabrali mnie bylam ponc strasznie odwodniona :tak::Na oddziale ginekologicznym niewiedzieli co jest po moich opowiesciach gdzie czuje bol polozna krzyczy WYROSTEK ROBACZKOWY:szok: na poczatku bylo to przypuszczenie bo przeciez dopoki nie beda mieli wynikow nic nie moga zrobic ,dostalam przeciwbolowa kroplowke i do godziny 22.00 bylam podlaczana z milion razy pod ktg .Pamietam ze usnelam na godzinke ,dwie w tym czasie dostali wyniki tak doladnie pek mi wyrostek bakterie rozlaly sie ,a do tego pojawila sie mocne skurcze ,,,,postanowili jak najszybciej wyciagnac Doriana .Zostalam przygotowana w 20 minut wjechalam na sale i sie balam ale wiedzialam ze zaraz zobacze moje szczescie i tyko gdy go wyciagali czekalam n krzyk jego ohhh krzyczal i byl taki malutki :-) te chwile sa piekne ,,,a moglam je swoja upartoscia przekreslic .....

Dzieki dziewczyny za udane 9 miesiecy chodz pozniej malo pisalam ale czytalam zycze wam udanych porodow :-) ale nie wyrostkow :-D
 

Załączniki

  • IMG0030.jpg
    IMG0030.jpg
    26,4 KB · Wyświetleń: 481
Ostatnia edycja:
22.04. nie spodziewalam sie niczego szczegolnego.Wieczor jak wieczor-skurczybyki nieregularne,raz silniejsze,raz slabsze.Grzecznie poszlismy spac.O 2:35 wstalam na siku.Po drodze do lazienki chlusnely wody.Oczywiscie sadzilam,ze za dlugo zwlekalam z wycieczka i popuscilam :sorry: Ale w drodze powrotnej znowu chlusnely.I za chwile znow.I jeszcze raz.Wiec...poszlam golic nogi! :tak: Nastepnie obudzilam meza i zadzwonilam po nasza babcie-szamanke.Przyjechala,wypilysmy wspolna herbatke i pojechalismy do szpitala.I wyobrazcie sobie,ze dla odmiany po odejsciu wod nie czulam juz zadnych skurczy!Czekalismy 12h,chodzilismy na spacerki,skakalam na pilce,lazilam po schodach.O 14:00 podlaczyli mnie pod ktg zeby sprawdzic czy z Zosia wszystko ok i podali mi antybiotyk.Przyszla tez "moja" polozna zobaczyc co u mnie.O 14:30 dostalam do wypicia koktajl wywolujacy.Bardzo szybko go "odrzucilam" wiec nie sadzilam,ze pomoze :-D okolo 15:30 pojawily sie dosc silne skurcze.Coraz liczniejsze i mocniejsze(co 4 minuty,pozniej co 2)...Jakims cudem dolazlam do sali porodowej(po drodze skurrrrrcz) i wlazlam do wanny zeby sie choc troche rozluznic.I tak po 3 skurczach przyszly parte i urodzilam w wannie! :tak: Maz dzielnie asystowal z woda mineralna,ktorej wypilam...uwaga...ponad 2 litry!:szok: Absolutnie kosmicznym przezyciem bylo wylowienie z tej wanny wlasnego dziecka!Niepowtarzalne.
Z ciekawostek:
Skurcze mialam tylko na dole!Ktg przylozone na gorze macicy wykazywalo skurcze na poziomie 35-45.Mnie najbardziej utkwilo w glowie cholerne 37 bo myslalam,ze wyjde z siebie a tu takie ladaco :eek:
Nie wiem czy woda lagodzi bole ale na pewno pomaga sie lepiej rozluznic miedzy skurczami.Polecam chociaz wcale nie sadzilam,ze sama skorzystam :-)
Po porodzie maz mi zakomunikowal,ze do ciazy stworzona nie jestem ale do porodow jak najbardziej :-) Polozna i lekarka mi dziekowaly.A tak naprawde ja bylam taka "dzielna" bo mi sie wydawalo,ze to dopiero poczatek i najgorsze przede mna :-Dhahahahaha Nie spodziewalam sie,ze to sie potoczy tak szybko!
Polozna mi powiedziala,ze wiekszosc lekow przeciwbolowych podawanych w trakcie porodu spowalnia akcje i moze mniej boli ale za to dluzej.I jest to bardziej meczace dla matki i dla dziecka.Ja mialam dostac jakas kroplowke ale nie zdazyly mi podac :baffled: Znieczulenie Zewnatrzoponowe odradzaly.Ile w tym prawdy?Nie wiem.
 
Ostatnia edycja:
23.04 o 5 nad ranem obudzily mnie skurcze co 10minut,z racji ambitnych planow na tamtejszy dzien ,skurcze te nie wzbudzily we mnie nic oprocz wielkiej irytacji.Takie byle jakie ale co 10 minut.Wiec postanwilam je olac i po kazdym skurczu drzemalam dalej.Wierzcie ze takie budzenie co 10 minut świętego by wyprowadziło z równowagi więc wstalam ,łyknęłam dwie nospy i Wam ponarzekalam,ze jakies przepowiadajace sie do mnie przyczepiły . Na ten dzien zaplanowana impreza imieninowa meza,wiec w ciągu dnia zaliczylam trzy tury zakupow,maraton w kuchni,imprezke rodzinna...skurcze ciagle byly,do wytrzymania ale nie dajace o sobie zapomniec.Ale czy regularne (??) nie mialam nawet czasu ,w całym tym zamiesaniu,spojrzec na zegarek.Po imieninach stwierdzilam ,ze zalatwie jeszcze obsianie dwoch grzadek i zasadzenie kwiatkow w ogrodzie. Przyjemnosci mi to nie sprawilo bo skurcze przybraly na sile na tyle,ze zaswitalo mi pierwszy raz w glowie ze moze cos jest na rzeczy.W domu tradycyjnie juz dalam upust swoim dylematom Wam na BB i postanowilam zlikwidowac skurczybyki:2 nospy i prysznic.Jak postanowilam tak zrobilam.Pod prysznicem skurcze minely,wiec wytaczajac sie spod prysznica zajelam się w myslach analiza zawartosci lodowki Jednak po 5 minutach skurcze powrocily trzy razy silniejsze (co 4-5minut po 50s).Wiec zapadla decyzja:szpital.Dopakowałam torbe,ogoliłam nogi.Powiadomilam rodzine ,Was i ruszylismy. Trzeba zaznaczy ze moj mąz panikowal juz od ok 17 widzac ze mam skurcz,a po tym jak ruszylismy do szpitala to juz wogole Mialam ochote wywalić go z przed kierownicy i sama prowadzić.Do szpitala 30 minut drogi.O 23 bylismy w szpitalu.Na izbe wchodzilam juz praktycznie na czworakach.Szybko dokumenty ,sluchanie tetna i do badania...a tam!Banalne 2-2,5 cm Na porodowce dziewczyny sobie jaja ze mnie robily,ze polozna i z takm rozwarciem w nocy na Blok Porodowy wbija(ha ha ha... ).Dostalam sale do porodu rodzinnego,najlepsza jaka moj szpital dysponuje. Męza odeslalam mimo ,ze dziewczyny mowily ze moze wejsc. Ale z takim rozwarciem to stwierdzilam niech czeka u znajomych jak sie cos ruszy.Mnie podlaczyli pod ktg.I tak sobie lezalam.Skurcze co minute,trwajace coraz dluzej (1-2min.)W miedzy czasie 2 dawki antybiotyku,morfologia i wywiad z 3 lekarzami z tytulu małego brzucha(czy aby na pewno to 39 tydzien?może pomylilam termin ostatniej miesiaczki?jaka waga na ost.us?czy to hipotrofia?ze brzuch na ich oko na 32 tydzien itd itd)zestresowali mnie na calego. Badanie o g.1 :00 -szyjka skrocona rozwarcie 2-2,5 cm( ). Ciągle pod ktg bo zapis nie podobal sie lekarzowi. Stwierdzil oscylacje milczącą w zapisie i zlecil ciągly zapis ktg. Więc wyobrazcie sobie przy skurczach trwajacych 2 minuty wystepujacych co minute o natezeniu takim ze przekraczaly skale zapisu musialam lezeeeeec... Dostalam 2 dawki buscopanu domiesniowo (na szyjke) scopolan do dupnie(na szyjke) paracetamol dozylnie (na rozluznienie(??)) więc pelna nadzieji czekalam na kolejne badanie.W miedzy czasie zadzwonilam do meza zeby przyjechal bo skurcze byly tak bolesne ,ze gdyby odlaczyli mnie od ktg to śmigałabym z bólu po suficie. Mąz był ze mną od 3.Trzeba przyznac świetnie sie zpisal,wspieral niesamowicie i masowal,masowal,masowal...bo skurcze mialam od krzyża.Rozśmieszał.I generalnie przednia zabawa gdyby nie te skurcze:/ O 3.30 badanie. Kolezanka mowi,ze czynnosc skurczowa idealna do parcia wiec sprawdzimy rozwarcie.Nadziei minarobila.No to badanie a tam...szyjka skrócona , 3cm rozwarcia. Myslalam,ze padne:/ Po kolejnym skurczu wlączyl sie alarm w ktg-tętno plodu 90u/min-deceleracja poźna.Po chwili tętno wyrownalo ale tylko do 105u/min. Więc decyzja :ciagly zapis ktg ,lezec ciagle na lewym boku.
Wiec ja juz panika:skurcze nieziemskie,praktycznie brak postepu porodu,zaburzenia w tetnie malej,ja podpieta i do dyspozycji tylko lezenie na lewym boku. I tak po kazdym skurczu wsluchiwalam sie w bicie serca małej,czy nie zwalnia.Mąż na zmiane w trakcie skurczu starał siemi jakos pomóc ,w przerwie miedzy skurczami wpatrywal się z przerażeniem w zapis tętna małej.
g.5:00 –kolejne badanie ,tym razem przez dwoch lekarzy i połozną.Szyjka skrocona ,od krzyża ,rozwarcie 3 cm.Potem wzieli się raz jeszcze za badanie miednicy.Wywiazala się dyskusja.Połozna mówila ze nie ma opcji,ze przy tak małych wymiarach jestem w stanie urodzic,ze dziecko się nie miesci w miednicy i na pewno się nie wstawi,a jeśli już to nieprawidlowo( od początku to powtarzala i zwracala parokrotnie uwage lekarce ,która miala dyzur).Na co Pani Doktor stwierdzila,ze brzuch mam tak maly ze na jej oko to hipotrofik z waga ok.1700-1800 i tak male dziecko urodze.Kaala podac klejne leki naprzyspieszenie rozwarcia szyjki.Na tym etapie mojemu męzowi nerwy puscily.Ja dalej na tym lewym boku z nieziemskimi skurczami i pod ktg.Tetno malej ciagle na poziomie 100-110u/min.Pojawily się kolejne 3 deceleracje,w trakcie których tetno małej spadlo do 75 u/min..O g.7:00 zmiana dyzurujacych.Przyszlo 2 lekarzy i polozne ,badanie wykazalo szyjka skrocona,od krzyza 3 cm.Czyli bez zmian.Lekarz ,który mnie przejal pyta czy chce bardzo rodzic naturalnie czy się tniemy.Decyzja:Tniemy! Ustalili cesarke po 2 planowych cieciach,ok. g 10.Pomyslalam dam rade ,to tylko 3 godziny tylko żeby z mala było ok.Wyrazilam zgode na studentke.Puscili mnie na minute do toalety.Wiec ekspresowo siku i do lozka.Studentka ponownie podlacza ktg i szuka ,szuka i szuka tętna małej…mi w tym momencie cisnienie skoczylo chyba do 200,mąz przerazony…znalazla tetno 70umin.Na co ja do niej ze ma leciec po położną,dziewczyna by się z pospiechu zabila.Przylecialy dziewczyny i szukaja,znalazly te 70u/m ,sprawdzaja czy to moje czy dziecka.Wyszlo ze dziecka.Zaczela się wrzawa.Jedna polozna wyskoczyla na korytarz i się drze:Lekarza na cito!! Zagrazajaca zamartwica!Druga do studentki,ze ma leciec po zestaw do ciecia.Mnie w miedzy czasie na lewy bok. Krzycza do mnie :oddychaj jak najglebiej!! Dotlen mała!!Na co ja wpadlam w histerie,zaczęłam tak płakac jak nigdy w zyciu.Męza wyrzucili za drzwi.W miedzy czasie zlecialo się z 10osob.A tętno maleńkiej 68…67…66..65..55..az zaniklo zupelnie!! Najgorszy dźwięk jaki w zyciu slyszalam.Jak serce mojego dziecka bije coraz wolniej i wolniej az nastala zupelna cisza.W miedzy czasie kazdy cos robil,jedna mnie cewnikowala,druga golila brzuch,trzecia podawala leki na wstrzymanie skurczu,ktos podawal leki by malej „dac kopa”,ktos inny mnie robieral i sciagal bizuterie,podsunieto mi papiery do podpisania,podlaczono kroplowki.Przerzucono na lozko operacyjne i biegiem przez porodowke do Sali ciec.Z tego szalenczego biegu jak mnie wiezli pamietam tylko widok męża ,który stał na korytarzu i plakal.Na Sali ciec kolejna cyrk,okazalo się ze maja już tam pacjentke znieczulona,ale wzieli ja zwalili ze stolu operacyjnego i wrzucili mnie,.Wszyscy biegali,cos krzyczeli,nawet nie wiemkiedy wbili mi igle wplecy.Jak tego dokonali nie wiem bo cala się trzeslam z tego placzu.Potem zaczeli ciac.Na zywo.Krzyczeli cos ze nie ma czasu czekac az znieczulenie zadziala.Dla mnie mogli ciac!Nie wazny bol!Najdluzsze 2minuty gdy lezalam wyłam na cała sale operacyna i się modlilam by ja wyciagneli zywa.Gdy patrzylam na odbicie w lampie jak szarpia się z moimi wnetrznosciami by się do niej dostac.Wszystko w przerazajacej ciszy,tylko mój placz i pikanie aparatuy. A potem placz malej! Balsam na serce! Szybko przekazali ja neonatologom którzy stali w gotowosci .I tak oto o g.7:55 na swiat przyszla nasza coreczka. Dostala 10 pkt,wazyla 2730g,50cm.

Za to po cieciu bajka! Wstalam po 8 godzinach i latam do tej pory,leki przeciwbolowe kazalam sobie odstawic po tych 8 godzinach bo mnie nic nie bolalo a tylko irytowalo mnie ze musze targac ze soba stojak.Warunki ekstra-sala jednosobowa z lazienka,z tv itd.Dla mnie ciecie to cudowna sprawa,nic mnie nie bolalo nie boli jest super!
 
28.04 zaczęły mi sie skurcze, początkowo nie wiedziałam nawet ze to juz to. Dopiero po południu zaczełam podejrzewać że to mogą być skurcze ale myślałam że to przepowiadające i mogą się już pojawiać nawet przez kilka dni. Po jakimś czasie zobaczyłam że pojawił mi się śluz zabarwiony krwią, zaczęłam więc dopiero pakować torbę bo przez mój wcześniejszy dwutygodniowy pobyt w szpitalu nie zdążyłam tego zrobić. Wzięłam sobie kąpiel, ogoliłam się i nie wiedziałam co mam robić, ponieważ skurcze były nieregularne, raz co 8 raz co 20 min. Bałam się jechać do szpitala żeby mnie nie położyli znowu na patologie ciąży bo przecież bym juz tego chyba nie zniosła. No ale w końcu zdecydowałam, że pojadę, skurcze wciąż były nieregularne ale niektóre występowały juz co 5 min. Były bolesne ale do zniesienia, nie skręcało mnie z bólu. Do szpitala dotarłam ok godz 21. Położna, która mnie przyjmowała stwierdziła, że nie wyglądam na rodzącą a czop może się pokazać nawet 2 tyg przed porodem. No to miałam już wizje kolejnego polegiwania w szpitalu:/
Za chwilkę zbadał mnie lekarz, stwierdził, że mam rozwarcie na 4 palce i za godzinę będzie dzidzia. Oczywiście nie wierzyłam mu, że tak szybko. O godz 22 trafiłam na porodówkę, skurcze bez zmian. Podali mi oksytocynę na przyspieszenie akcji porodowej no i się zaczęło, skurcze coraz silniejsze, chwilę poleżałam z tymi skurczami, przyszedł lekarz, przebił pęcherz płodowy i chwila moment kazał już przeć. Kilka razy parłam i o godz 22:25 dzidzia była już poza brzuszkiem!!! Nie mogłam uwierzyć, że w 25 min potoczyła sie cała akcja, normalnie szok!!!!!! Życzę pozostałym nierozpakowanym majówkom tak szybkich porodów :-)
 
Syn mój śpi snem sprawiedliwego, więc mam chwilę, żeby Wam opisać mój poród...

Jak wiecie cały dzień chodziłam z bólami bardziej bądz mniej regularnymi. Rano odszedł mi kawał czopa więc wiedzałam że rozwiązanie tematu jest już blisko. Ok 20 skurcze zrobiły się bardzo bolesne i łapaly mnie tak na wysokości pępka (uczucie jak mocno ściagniecie jakiś sznurkiem). Po ok. 2 godzinach stwiedziłam, że to już nie są żarty i trzeba się zbierać. Dopakowałam wszystko do torby i zadzwoniłam do umówionej położnej. Po kilku pytaniach stwierdziła, że to zdecydowanie już i żebyśmy się zbierali na IP.
Na IP byliśmy o 23.30. Powypełnialiśmy papierki i zawieźli mnie na wózku na położnictwo. Mój małżonek lekko zdenerowowany ale cały czas robił dobrą minę. Położna podłączyła mnie na KTG a tam szok - skurcze są i owszem, są długie i owszem ale 50, 60... po takich 100 jakie miałam wcześniej nawet śladu nie ma... no ale co jak przyjęli mnie juz do szpitala to zostajemy. Połozna mnie zbadała, rozwarcie na 2,5 cm i mówi że wg. niej poród będzie nad ranem. Powiedziała, że nie ma co, żeby mąż czekał cały czas ze mną, że ona już jest od tego żeby wszystko przebigło dobrze i że zadzwonimy do niego jak będzie blisko finału. No i od tej pory chodzenie, dreptanie, kucanie, masaż szyjki mniej więcej co godzinę, w między czasie prysznic (bardzo pomocny i przyjemny).
W pewnym momencie (nawet nie wiem kiedy) przyszły takie skurcze, że dosłownie wyłam z bólu. Położna podłaczyła mnie pod ktg zeby zrobić zapis serduszka małego i zobaczyc jakie te skurcze faktycznie są. Okazalo się że skurcze "wreszcie" ogromnie porodowe a serduszko ok. Nie mogłam już chodzić bo trzęsły mi się nogi i kręciło w głowie, dostałam wiec materacyk i klęcząc na nim i opierając się o fotel z głową na poduszce czekałam od skurczu do skurczu. W pewnym momencie poczułam, że zaczynają ze mnie porządnie płynąć wody bo wcześniej tylko się sączyły. Położna sprawdziła że jest już rozwarcie na 8 cm więc zadzwoniłam do męża żeby przyjeżdzał bo jest blisko. Nie pamiętam ile mineło czasu ale między jednym a drugim moim wyciem "aaaaa" pojawił się luby. Kucnął przy mnie złapał za rękę i widziałam, że jest przerażony tym jak strasznie krzyczę bo nie wie jak mi pomóc. Ponieważ mialam już skurcze od krzyża to cały czas masował mi plecy. Połozna po kazdym skurczu zaczeła monitorować tętno małego i stwierdziła że skurcze zaczynają słabnąć bo opadam z sił i trzeba mi dać oxy... Po kolejnym skurczu wstałam, żeby przenieść się na łóżko bo rozwarcie bylo juz 9 cm i bezpieczniej było jak oxy dostanę tam. W momencie w którym wstałam dostalam takiego partego skurczu, że przestałam czuć nogi. Położna i mąż złapali mnie pod pachy i pomogli położyć się na łóżku. Oxy zaczęła działać ... mąż przy boku głaszcze po głowie, trzyma za rękę i w tym momemcie pojawił się taki skurcz że gdybymnie nie przytrzymał to zwialabym z tego łózka ... Przyszła kolejna położna zobaczyć jaki podstęp... w miedzyskurczu zobaczyłam, że mąż przerażony, oczy mokre, blady i mówie żeby poszedł na chwilę pochodzić po korytarzu a ja go zaraz zawołam... on się zgodził choć widziałam, że nie był pewny czy może mnie zostawić... no i nastąpił szybki przebieg akcji... zmiana pozycji na kolankowo łokciową i kilak partych, zmiana na plecy i kilka partych ... no i okazuje się że ja robie parte w nogi nie w krok ... masakra ... połozona zostałam na boku i tak doparłam do momentu kiedy polozyli mnie na plecach był skurcz party, zobaczyłam jak mrygnęły mi przed oczami nożyczki ... i kolejny wdech i party ... wyszła główka ... i kolejny wdech i parcie ... i mały pojawił się na świecie
Poprosiłam położną żeby zawołala męża ... w między czasie druga która odebrala Michałka rozwijała go z pępowiny bo zwinięty był jak mały baleronik na około tyle że nie miał na szyi ... w tym momencie w szedł mąż który niestety spojrzał niekontrolowanie w krok :szok: i biegiem podszedł do mnie bo w tym momencie maly wylądował na moim brzuchu. Maż był zachwycony... łzy w oczach... całowanie mnie po glowie i rękach, głaskanie małego... przyszedł czas na obejrzenie małego więc go zabrali i mąż poszedł z nim a ja w tym momecie rodziłam łożysko... później szycie i 1,5 godziny później pojechaliśmy do naszej sali...

Poród nie był dla mnie łatwy ale położna stwierdziła, że jak na stan w którym przyjechałam udało się bardzo szybko bo w sumie 7 godzin i że "bardzo ładnie rodziłam"... i żeby nie przejmować się tym że tak krzyczałam bo oni są przyzwyczajeni :-D;-)
 
we środę szedł ze mnie śluz, we czwartek zrobił się krwisty, lekkie plamienie też się zrobiło....
pojechałam w końcu nie na IP tylko do poradni przyszpitalnej, bo tam miał być mój gin... zrobili ktg, przepływy, pobadali... stwierdzili ze poród się prawdopodobnie zacznie w ciągu kilku godzin, ale równie dobrze może to być dwa dni... że w zasadzie mogą mnie zostawic, bo są podstawy, ale stwierdziłam, ze jak ma być 2 dni to ja wracam do domu - Zosia chora, jest co robić itp. wróciliśmy do domu, położyłam się spać, obudziłam się ok. 14... skurcze sie zaczęły robić regularne, więc zjadłam zupkę, J. obiad i do samochodu... jak dojechaliśmy miałam co 3-4 minuty...
godz. 1800 - IP, wywiad, badanie, USG, rozwarcie 5 cm... 18.36 oficjalnie przyjęta dio spzitala, na IP już sie przebierałam, z tego pospiechu nie ściagnełam skarpetek i rodziłam w skarpetkach:-D
na trakt porodowy, podpięli mnie do ktg na łózku, zanim sie skończyło miałam pelne rozwarcie, więc tym razem nie skorzystałam z piłek, drabinek, pryszniców itp. o 2030 przyszedł na swiat Tomek...
zdążyłam się spocic, ale nie zmęczyć...
pękłam leciutko, 3 szwy...

pani doktor zastrzeżeń nie miała ale jednal dała 9 Apgar za kolor skóry, po minucie już 10.

do 3 doby wszystko OK, tyle że musiałam się dopominać o zrbienie grupy krwi małemu, mówiłam o żółtaczce Zosi i konflikcie grup głównych, w końcu zrobili Tomkowi grupę, zebrał w całości po J., więc juz iwedziałam, ze będzie "ciekawie"...
mi na dodatek przyplątało się zapalenie błony śluzowej macicy, więc wylądowałam na antybiotyku,,,cdn.
 
cd. opowieści

w 3 dobie pani doktor mówi mi, że nie ma podstaw formalnych, żeby naświetlać, ale że na następny dzień już będzie miała, więc czekamy do jutra:wściekła/y: a nastepnego dnia bilirubina 307! wtedy już lampy dali....
okazało się, że mamy konflikt grup głównych, drugie dziecko, które odziedziczyło grupę po ojcu, wiec konflikt jeszcze silniejszy niż w przypadku Zosi....
bilirubina spadała bardzo wolno, po drodze nam abierali lampę, bo inne dzieci potrzebują i dzieliliśmy sie pół na pół z naszym sąsiadem Mikołajem... potem oddali lampę, bilirubina spadła do 247, to jedna pani doktor zdecydowała ze naświetlamy sie częściowo... na drugi dzień bilirubina 236 i druga pani doktor mnie opierd... , ze nie naświetlałam cały czas, po czym o 20 zabiera nam porządna lampę i daje niby nowość ale jakosć tak słabo działającą... rano bilirubina 229, decyzja ze o 22 przerywamy naświetlanie i zobaczymy jak sobie radzi bez lamp... rano sie okazuje że pani doktor zapomniała wystawić zlecenia na badania:wściekła/y: dopieor na wizycie lekarka zleca, wynik 242 ale puszcza nas do domu:shocked2:
z zaleceniem że mamy stawić się jutro (środa) na badanie bilirubiny i prawdopodobnie będę musiała odstawić Tomka od piersi na 2-3 dni... czyli powtórka z rozrywki ... tyle że na pewno nie podam teraz Nan HA, tylko albo swoje mleko pateryzowane albo nutramigen jakoś załatwię...

w międzyczasie poinformowali nas, że w trakcie porodu złamali mu obojczyk ,wczoraj rehabilitant pokazał mi ćwiczenia, ale chwilowo dopiero ogarniam sytuacje więc na cwiczenia troszkę brak czasu... ale myślę, że dzisiaj już zaczniemy... no i mamy skierowanie do poradni chirurgii dziecięcej....
 
Kopiuję mój wpis z bloga, bo nie chce mi się pisać dwa razy :zawstydzona/y:


Gdyby ktoś mi powiedział, że urodzę szybciej, niż w ciągu czternastu godzin, roześmiałabym mu się w twarz. Nastawiałam się na długi i niesamowicie ciężki poród. Powiem więcej – byłam prawie pewna, że będzie koszmarnie.


Pierwszej nocy po porodzie nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w mojego śpiącego syna, a w przerwach… pisałam.


3 maja, 0:05
Patrzę na naszego syna jak na ósmy cud świata. Ja? Ja urodziłam to śpiące właśnie maleństwo? Minęło dziesięć godzin od chwili, w której Mateusz wyszedł na świat. Mieli rację ci, którzy mówili, że o bólu się zapomina. Ja w gratisie straciłam chwilowo czucie w prawym kciuku, tak mocno ściskałam metalową podstawę od „tego na nogi” na łóżku porodowym. Waldek był dzielny. Te cholerne krzyżowe bóle… im bardziej bolało, tym bardziej on odwracał moją uwagę. Oddychać mi kazał, choć pytałam, jak do jasnej Anielki mam oddychać, skoro jednocześnie boli, chce mi się siku i numer dwa, mimo że w rzeczywistości to Mateusz przepychał swoją głowę przez moje drogi rodne.


Ale od początku… Parę minut przed jedenastą odczułam mocny ból w kzyżu. Hahaha, Waldek, boli, o kurna, jeśli tak ma wyglądać poród, to ja nie chcę. Dziesięć minut później zabolało ponownie. Wiesz co? Wejdę pod prysznic, może mi przejdzie. I No-spę połknę. No-spa nie pomogła, prysznic tym bardziej. Pojawiło się plamienie. Ożfak, chyba szew puścił! Jedziemy! Dwa skurcze później siedziałam już w samochodzie, w drodze do szpitala. Niunia, w Galerii kupię liquid do e-papierosa, okej? A kupuj sobie, kupuj, w końcu to na pewno NIE JEST PORÓD, no bo jak niby?


Na Izbę Przyjęć wpadłam w trakcie skurczu. Rodzi! Skurcze co pięć minut, szew okrężny ma! – streścił Waldek, a ja w tak zwanym międzyczasie próbowałam wyprzeć ze świadomości rozpierający ból pleców. Musiałam wyglądać bardzo wiarygodnie, bo od razu weszłam do gabinetu. Pan doktor wziernik hyc, szew zdejmować chce, a szwu nie ma. Jak to NIE MA? – pytam. Nie uciekł przecież nigdzie, nie zniknął, nie wyparował. Nie ma szwu, rozwarcie na trzy palce. Pani rodzi! Ja rodzę? Wolne żarty. Tak z marszu? Patrzę na zegar. Dwunasta pięć. Siup do położnych, sprawdzenie tętna Kluska, chwila papirologii i sru na porodówkę. Położna podpina ktg i na lewy boczek zaprasza, bo Mateusz źle się wstawia do kanału rodnego.


Leżę na tym lewym boku i leżę, coś ze mnie cieknie, ale nie wnikam CO. Boli coraz mocniej, choć skurcze co pięć minut. Mija chwila ledwie, a ja czuję, że parte idą. Chryste, rozerwie mnie, normalnie rozerwie! – myślę i drę się w niebogłosy. Zajeżdżam człowiekiem pierwotnym. Położna przypomina o oddychaniu przeponą. Waldek też. Oddycham, oddycham, oddycham, choć boli jak diabli. Moment, momencik. Główka jest! Włosy blond! – mówi położna. Jak to blond? Czarne miały być! – mówię i w tym samym momencie nadchodzi party. Agnieszka, jeszcze jeden i masz małego. Więc prę, prę jak cholera, tak, że bardziej się nie da i czuję, że położna WYJMUJE ze mnie NASZEGO SYNA, naszego Kluska, naszego Mateusza. Kładzie mi go na piersi, a ja obejmuję jego maleńkie ciało i patrzę na niego i wiem, że w szoku jestem, bo nie chce mi się płakać ze wzruszenia, tylko śmiać. Waldek przecina pępowinę i bierze Kluska na ręce. Przychodzi ginekolog, robi łyżeczkowanie i zaszywa to, co zaszycia wymaga. I szew się znajduje. Zsunął się, Bóg jeden wie kiedy.


Poród w 3,5 godziny? Jak rodzić, to na całego!
 
reklama
każdej z jeszcze nie rozpakowanych majówek życzę takiego porodu jak mój :
o 11:30 miałam masaż szyjki macicy w szpitalu, potem pojechaliśmy na zakupy i wróciliśmy do domu.
ok. 17 odeszły mi wody (akurat robiłam sobie kawę) dostałam takiego ataku śmiechu że nie mogłam się uspokoić (już tak mam że reaguje śmiechem na stresujące sytuacje). Wypiłam kawkę, poczekałam aż się woda nagrzeje i poszłam pod prysznic. Od ciepłej wody dostałam skurczy co 4 minuty ale stwierdziłam że nie jadę do puki nie ogolę nóg (bo wstyd). Goliłam nogi między skurczami, a wszyscy stali w drzwiach i panikowali hehe.
Mąż stwierdził że nie będzie ryzykował i wiózł mnie w takim stresie i wezwaliśmy karetkę. W karetce dostałam skurczy co 2 minuty, a jak dojeżdżaliśmy do szpitala to co minutę. W szpitalu byłam chwilę po 18. poczekałam w korytarzu na wolny pokój oczekiwań, ale się nie doczekałam. Kazałam M zawołać położną bo muszę przeć...
położyły mnie na łóżko żeby zbadać, a tam pełne rozwarcie i jazda na trak...
po 15 minutach Lili była na świecie... położna rewelacyjnie poprowadziła akcje, nawet nie pękłam mimo że mała była przecież źle ułożona i wszyscy straszyli bardzo ciężkim porodem

nasz poród miał wyglądać inaczej, ale i tak było super. Szkoda tylko że Misia nie zdążyła dojechać.
zaraz po porodzie dostałam małą na brzuch, położna przygasiła światło, włączyła muzykę (Bacha) i wyszła. Przyszła po godzinie zapytać czy możemy już rodzić łożysko
mrhappy.gif
w tym czasie maleńką wziął tatuś na badania i mierzenie. Potem już nikt nas nie rozdzielał
było ekstra naprawdę
very-happy.gif
 
Do góry