Wiecie, że już w niedzielę miałam poważniejsze bóle i już nie spałam w nocy z niedzieli na poniedziałek... W poniedziałek miałam skurcze już regularne i wtedy dla mnie mocne
Miałam jechać na ktg do szpitala na badania, więc pojechaliśmy i w sumie, to wiedziałam, że cofną nas do domku... Przyjechaliśmy, wzięli mnie na ktg, zmierzyli ciśnienie 138/93 i po lekarza zadzwonili!! Przyszedł ktoś, kto się przestraszył ciśnienia, zdziwił się, że ostatnio jak miałam 140/90 nie zostałam w szpitalu...
Dali mnie o dziwo na porodówkę!! Przyszedł lekarz na badania i akurat to był mój Pan doktor, dostałam jakiś zastrzyk na ciśnienie i dali mnie na patologię, bo rozwarcia, ani nic nie było...
O 16 byłam na patologii, lekarz mój przyszedł do mnie o 20, zbadał, kazał leżeć, a ja leżeć nie mogłam, bo już coraz mocniej bolało... Nie spałam nic, a nic (drugą noc). O 24 miałam ktg, skurcze wyraźne, rozwarcia brak, dostałam relanium na zmiękczenie szyjki i żeby rozwarcie było...
O 4 miałam już 3 cm rozwarcia. Zadzwoniłam po Sławka, przyjechał... O 6 razem byliśmy na porodówce.
Później co było pamiętam jak przez mgłę!! Wiem, że byłam wyczerpana, chciało mi się okropnie spać, bolało jak cholera!! Podłączyli mnie do ktg, skurcze wyraźne, silne... Co dziwiło mnie - jak były na 80-90 to nie bolały!! Najgorzej było na poziomie 15-30!! Wtedy odlatywałam!! Między skurczami przysypiałam z wyczerpania!!
O 7.45 był obchód i lekarz przebił mi pęcherz, żeby szybciej poród nastąpił. Skurcze były jeszcze silniejsze!
Sławek siedział obok, trzymał mnie za rękę i chyba się modlił... Głaskał po główce, masował po plecach... Nie zostawił mnie nawet na minutę...
Wpatrywałam się w ktg, wsłuchiwałam w bicie serduszka Adasia...
Ja czułam się coraz gorzej, nie miałam sił na nic!! Nawet na to, żeby podnieść głowę, napić się... Cokolwiek...
Od poniedziałku od 9 też nic nie jadłam, tak więc nie miałam skąd czerpać energii i do tego to niewyspanie..
Jedna z położnych mi powiedziała, że do 14 się wyrobimy ze wszystkim, żebym była silna, spokojna i oddychała tak jak do teraz...
Pamiętam, że o 10.00 spojrzałam na zegarek, akurat był skurcz, później zasnęłam... Wydawało mi się, że spałam z godzinę... Otworzyłam oczy, na zegarek, a tam 10.04
Tak bardzo pragnęłam tej 14... :-(
Tak mi zleciały prawie 2 godziny... Tuż przed 12 zapytałam lekarki czy wszystko w porządku z Adasiem, bo jakoś kiepsko się czuję... Było mi strasznie zimno, drżałam, pot ze mnie leciał jak głupi.. Sławek zaczął robić mi okłady. Pani doktor powiedziała, że jak coś zacznie się złego to zleci się 15 lekarzy z obchodu tutaj, mam się nie martwić i leżeć... I po minucie do gabinetu wpadło mi 15 lekarzy... Ciśnienie miałam 185/120, Adasiowi zanikało tętno... Odlatywałam... Słyszałam tylko jak Sławek pytał gdzie mnie zabierają, powiedzieli, że na salę operacyjną i lekarze go wyprowadzili... Zostałam sama!!
O 12 byłam na Sali operacyjnej. Nie mogli wbić mi się w kręgosłup, bo byłam cała w obrzękach, ale jakoś się udało… Poczułam ulgę, przestało boleć, nie czułam skurczy, ale leżałam i płakałam, bo bałam się o Adasia… O 12.18 usłyszałam płacz Adasia, po chwili mi go pokazali i ja płakałam jak głupia!! Było po wszystkim!!
Tak bardzo się bałam, że coś będzie nie tak jak chciałam…
Po jakimś tam czasie usłyszałam jak Sławek krzyczy na kogoś… Chciał wejść do mnie, ale nie chcieli go wpuścić!! W końcu wszedł do mnie… Nie wiedział nic, a nic… Wyrzucili go z porodówki, poszedł zjeść coś, bo musiał, bo nie jadł nic, a nie mógł jeść z nerwów… W końcu go wpuścili do mnie!! I zaraz po Sławku mogłam ucałować mojego synka po raz pierwszy!!
Mały mimo całej akcji dostał 10 punktów!!:-)
Ale to nie koniec…
Okazało się, że miałam stan przedrzucawkowy, wykryto u mnie w moczu białko, miałam to cholerne zatrucie ciążowe… :-(
Gdybym w ten poniedziałek została w domu... Tragedia by była :-(
Ale to byłoby za mało na mnie…:-
-(
16 grudnia miałam robione badania na paciorkowca z wynikiem negatywnym.
W momencie przyjęcia do szpitala miałam ponownie robione – wynik pozytywny
(w czwartek dostałam wynik). Powiedzieli mi, że w piątek z rana biorą Adasia na badania, bo istnieje zagrożenie zarażeniem organizmu dzidzi… Całą noc spać nie mogłam.
Wczoraj o 15 był wynik – negatywny!!
Ulga niesamowita
O 15.45 wczoraj przyszła pani zbadać słuch
Pierwsze uszko ok po 15 sekundach, a badanie drugiego trwało 5 minut
Pani się denerwowała bardzo robiąc badanie, ja pytać nic nie chciałam, bo i tak już byłam przerażona, Sławek siedział jakiś taki struty... Okazało się, że sprzęt coś szwankować zaczął, a z uszkiem wszystko dobrze!!
No, ale nerwów zjadłam przy tym tyle, że ojej...
Po tym wszystkim wczoraj usiadłam i płakałam tuląc Adasia...
Teraz pisząc co na porodówce się działo też płakałam... Nie dlatego bo bolało, ale strach o dzidzię był przeogromny!!
Teraz już wiem jak to jest być mamą...
Wiem jakie to nerwy, ale i jakie szczęście przeogromne!!
Moment usłyszenia płaczu, pierwszy buziak, pierwsze przytulenie, karmienie - bezcenne!! Warto czekać na takie chwile!!