reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki

no to póki mam natchnienie to opisze moją przygode ;-)

6 stycznia byłam już 4 dni po terminie i rodzice i mąż zaczęli mnie męczyć zebym pojechała do szpitala na kontrole czy wszystko ojest oki no i ise ugiełam i pojechałam.
w szpitalu lekarz mnie zbadał, USG, przepływy i ręcznie na koniec - zrobił mi masarz szyjki - miałam juz i tak 2 cm rozwarcia - po czym przyjeli mnie na ginekologie na obserwację na jeden dzień :)
lerzałam tam od 18 i tak jakoś jakbym skurcze poczuła - żadko bo żadko ale się wystraszyłam .
koło 22 Michał pojechał do domu bo nie mógł już ze mną siedzieć i poszłam do pokoju, lezałam i czytałam gazete a tu skurcze coraz częstsze i mocniejsze. przez godzine liczyłam sobie skurcze i były co 4 minuty i trwały około minuty !!! poszłam po lekarza i podłaczyli mnie pod ktg i około 1 w nocy okazało się że biora mnie na porodówke - więc ja szybko w panice za telefon i do Michała ze ma natychmiast przyjezdzać. zadzwoniłam też po swoją położną żeby przyjechała i tak sobie leżałam...... skurcze mi troszke około 3 w nocy ucischły i podłączono mnie pod oksy ! więc dopiero się zaczęła jazda !!! ból niesamowity ! zwłaszcza ze miałam skurcze krzyżowe !! nie wiedziałam czy płakać czy krzyczeć czy co !!! ja mysąlłam ze to już niedługo koniec a się okazało ze skurcze nie mają nawet połowy takiej siły jaką mieć powinny !!!! maaasakra ! przyszedł obejżec mnie lekarz i okazało ze że dopiero 4 cm rozwarcia - więc połozna przykulała mi piłke i musiałam w rozkroku na niej siedzieć zeby rozwarcie zwiększyć i tak do 7.40 siedziałam na piłce. !!! wczesniej chodziłam po korytarzu z godzine, później godzina prysznicu..... a jak nie miałam już siły to na piłkę.
wkońcu miałam 9 cm rozwarcia, wzieli mnie na łóżko,. przebili pęcherz z wodami i zaczeła się dopiero akcja......
wyłam tak że sobie gardło zdarłam, ale naszczęście tylko 3 parcie i Amelka była już ze mną o godzinie 7.55 !!! tzn z nami... połozyli mi Amelcie na brzuszku i odrazu przystawili do cycusia !!!
fakt że poród nie był lekki to to że był przy mnie Michał i mogłam się na nim oprzeć bardzo dużo mi dawało ! sama chyba bym się już dawno poddała... dziwne ze nie krępowały nas nawet takie sytuacje że Michał trzymał mi tackę do której ja wymiotowałam po znieczuleniu - Dolarganie !!! obecność Męza przy porodzie to bardzo dobry pomysł..a pomyślec że poczatkowo chciałam rodzic sama :szok:
za dużo z Michałem nie rozmawialismy - wystarczyła mi jego obecność, silne ramiona i czasem słowo wsparcia i otuchy ze jeszcze tylko troszkę !
Michałowi dwa razy zrobiło się słabo - raz jak miała skurcze to chyba z wrażenia albo zmęczenia musiał usiąść i położne mu kawe zrobiły a drugi raz słabo mu się zrobiło jak już było po wszystkim i przypadkiem kuknął na moje szyte własnie krocze (niestety musieli mnie naciać czego wsumie wogóle nie czułam) - ilość krwi chyba go przeraziła !!! ale ogólnie był dzielny.....
jak juz mnie zszyli - przynieśli mi Amelcie i tak 2 godziny sobie z Amelką i z Mężem lezeliśmy na porodówce (bo nie było dla mnie wolnego łózka w szpitalu:-D) ... później M pojechał do domku a ja cały dzień nie mogłam zasnąć mimo totalnego wyczerpania ! chyba za dużo wrażeń żeby od tak sobie zasnąć .......

hehehe połozna przyszła do mnie i zrobiła mi rumianek bo jak stwioerdziła "po takich okrzykach na pewno boli Panią gardełko" hehe to fakt ! gardło miałam tak zdarte ze dwa dni chrypkę miałam :-D:-D:-D ale to było silniejsze odemnie - nie chciałam krzyczec ale przy skurczach partych to, ten krzyk sam wychodził ze mnie - nawet nie wiedziałam ze tak głośno potrafię !!!

może opis nie jest zbyt spójny ale nie umiem pisac poematów !
wkażdym razie nie wspominam porodu dobrze ale najwazniejsze że ból wynagrodziła mi tysiąckrotnie nasza mała Amelcia ! dla takiego cudeńska warto przeżyć nawet taki ból ! :-D
 
reklama
To może i ja opiszę swój poród, chociaż nie należał do przyjemnych i to nie z winy bólu samego porodu.
22 grudnia byłam z wizytą u swojej gin przepisała mi globulki bo jakaś mała infekcja się wdała. Wieczorem po zamontowaniu globulki niestety cała wyciekła razem z czopem śluzowym. Niestety w wigilię czop zaczął być coraz bardziej krwisty i zaczęłam lekko panikować, więc pojechaliśmy z mężem do szpitala ( miałam nadzieję, że mnie zbadaja i będzie wszystko ok i wypuszczą do domku) okazało się, że jak już przyjechałam to muszę zostać. Więc na własne życzenie wigilię spędziłam w szpitalu. Na drugi dzień postanowiłam wyjść na własne żądanie, ale po badaniu okazło się, że coś jest nie tak i muszą mi zrobić dodatkowe badania i że jak wyjdę to później może się okazać, że dziecku coś grozi, więc ja w ryk no i zostałam. Okazało się, że czop mi odchodził wraz z sączącymi się wodami płodowymi i dalej jest jakiś stan zapalny. Cały czas miałam lekkie skurcze około 70% z KTG. Jednak w nocy z 26 na 27 grudnia zaczęły być bardziej regularne niż zwykle.Po porannym obchodzie lekarz zdecydował, że weźmie mnie i inną dziewczyne na badanie. Okazało się, że mam 4 cm rozwarcia. Poszłyśmy na porodówkę gdzie okazało się, że będą nam wywoływać poród i podłączyli oxy. Po paru chwilach skurcze stały się dużo mocniejsze i bardziej dotkliwe ale dało się przeżyć. Po odłączeniu od KTG cały czas chodziłam po korytarzu a w momencie skurczu opierałam sie o parapet. (Niestety z powodu grypy wszelkie wizyty czy obecność męża przy porodzie była zabroniona). Przy kolejnym badaniu okazało się, że rozwarcie jest już na 8 cm w miarę szybko, ale położna cały czas zwiększała dawkę oxy. Dziewczyna, która poszła ze mną na porodówkę była już tam drugi raz bo parę dni wcześniej też próbowali wywołać u niej poród ale się nie udało, akurat położna i lekarz będący na zmianie znali już ją więc podchodzili do niej jak do znajomej. Ona też miała 8 cm w tym czasie co ja. W między czasie okazało się, że cała izba przyjęć jest załadowana rodzącymi kobietami, więc jedna położna poszła przyjmować pacjentki. Kiedy miałam 10 cm lekarz przebił mi pęcherz płodowy i wypłynęły wody i wtedy się zaczęło ból był tak niesamowity, że aż dziwny (w zasadzie nie da się go opisać bo nigdy nic mnie w taki sposób nie bolało) ale nie był jakiś straszny nie do zniesienia. Cieszyłam sie, że za chwile zobaczę mojego synka. Nie wiedziłam, że najgorsze dopiero przed nami. Położyłam się na łóżku porodowym pewna, że zaraz będę parła i będzie po wszystkim. Niestety wspomniana dziewczyna również miała 10 cm i tak jakoś zajęli się nią. A mi lekarz powiedział poprzyj sobie trochę jak ona urodzi przyjdę do ciebie. Szkoda, że chociaż położna przy mnie nie została tylko też pomagała tam. Więc ja sobie tak troszke bezsensownie parłam nie wiedząc czy coś się posówa ten poród czy nie przez jakąś godzinkę. Cały czas słyszałam jak tamta nie może urodzić i modliłam się żeby wreszcie urodziła bo ja już nie miałam siły. I bałam sie o małego bo nie wiedziłam jak tam jego puls. Wkońcu niewytrzymałam i wydarłam się, że już nie mam siły i że spać mi się chce i skurczy już nie mam. Więc się nagle wszyscy zlecieli (chyba z 10 osób nagle się znalazło) i zaczęli panikować położna oxy dała na full a tu nic. Jak przyłożyli mi KTG to aż prawie wstałam żeby zobaczyć czy wszystko jest ok. Całe szczęscie tętno było 106. Niestety nie miałam siły przeć bez skurczy więc lekarz położył się na mnie i dwoma łokciami wypychał małego. A położna krzyczała, żebym parła bo jak nie to kleszczami będą dzicie wyciągać, więc ja jej na to, że nie trzeba było mnie na tak długo samej zostawiać bo rodze pierwsze dziecko i nie wiem jak wygląda efektywne parcie zwłaszcza, że wszędzie mnie informowano iż będzie przy tym chociażby położna która będzie mnie wspomagać i z którą będę musiała współpracować i ona będzie mi mówiła kiedy trzeba przeć. Małego ze mnie wypchnięto z tego co słyszałam miał źle skręcona główkę i rączkę przy główce, a na domiar złego przy wyciągnięciu oddał smółkę. Nawet mi go nie położono na piersi tylko od razu zabrano. Usłyszałam, że oprócz nacięcia też mozno pekłam, więc doktor wziął się za szycie. Cały czas myślałam co tam z dzieckiem, zapewniano mnie, że wszystko jest dobrze (i całe szczęście tak było). Niestety ze mną było gorzej po dwóch godzinach leżenia na korytarzu cały czas krwawiłam więc wzięto mnie jeszcze raz na fotel porodowy aby zobaczyć co tam się dzieje znieczulenie już puszczało więc jak mnie tam naciągali i wkładali wzierniki i paluchy to dopiero zaczęłam wyć z bólu (bóle porodowe przy tym to naprawde były małe) czułam każde wbicie igły jak mnie doszywali. Niestety okazało się po nastepnych paru godziach, że dalej krwawie więc mnie uśpili i zrobili zabieg. Miałam pęknięta pochwę czego nie zauważyli wcześniej i zrobił się krwiak. Po wszystkim a trwało to dłużej niż cały mój poród wreszcie przewieźli mnie na oddział położnyczy. Niestety mimo moich próśb nie pokazali mi nawet dzidziolka mojego. Dopiero na drugi dzień rano mi go przywieźli. Po całej tej akcji i tak ledwo miałam siłę sie nim opiekować bo dostałam strasznej anemii. Na domiar złego informowano mnie, że szwy są rozpuszczalne a na wizycie u mojej gin (poszłam wcześn iej bo strasznie mnie tam ponadrywali i chciałam się upewnić czy wszysko jest dobrze) okazało się że mam szwy nierozpuszczalne też i nawet wewnątrz załozyli nierozpuszczalne.
No i tak wyglądał mój poród.
A wszystko tak dobrze szło. :-(
 
Skoro dołączyłam do Styczniówek to opisze swój poród :tak: a więc....
06.01 za namową znajomej położnej położyłam się do szpitala (byłam 5 dni po terminie). Chciała przyśpieszyć wywołanie, rozmawiała z lekarzem ale pan Profesor okazał się zwolennikiem w pełni naturalnych porodów. Dopiero 11.01 podjął decyzje że założy mi żel na szyjkę żeby wywołać poród, niestety nie miałam nawet jednego skurczu :-D:-D12.01 wysłał mnie na porodówkę na wywołanie oksytocyną, na ktg skurcze zapisywały się piękne nie mieściły się na skali a mi tylko napinał się brzuszek, nic nie czułam :wściekła/y::wściekła/y:zaczynałam od 1 ml na h a skończyłam na 39 i nic. Znajoma położna chciała przebić pęcherz płodowy żebym tak czy siak urodziła ale nie dała rady przebić się przez szyjkę:wściekła/y: I tylko najbardziej ucierpał na tym tyłek mojego J bo spędził cały dzień na stołeczku biedaczek:-D:-D. Odesłali mnie na patologię dziewczyny z sali śmiały się że położne przeczuwały że wrócę bo nawet nie kazały prześciełać mojego łóżka :dry:P. Profesor jak mnie zobaczył to zwątpił :zawstydzona/y::zawstydzona/y:on a co dopiero ja ( morze łez). W nocy z 12 na 13 bolało mnie podbrzusze ale nie przejęłam się zbytnio myślałam ze to po oksytocynie- poszłam spać . No ale o 4:30 zaczęły mnie łapać skurcze co 7 min. ale nie zbyt bolesne. Postanowiłam połazić po oddziale żeby sprawdzić czy przejdą, a one coraz silniejsze i częstsze :-):-) więc o 6 tel do męża żeby przyjeżdżał do szpitala. O 9 zbadał mnie lekarz, rozwarcie uwaga na 1 cm:wściekła/y::wściekła/y: ale akcja porodowa rozpoczęta :tak: a na porodówce co nie ma miejsc :dry: więc do 13 łaziłam po oddziale patologii ciąży ze skurczami co 2-3 minuty gdyby nie J zwariowałabym chyba. W końcu zwolniło się miejsce na porodówce więc w drogę :-) Po przyjściu od razu najmilsze badanie na świecie czyt. rozwarcia :-D a tam co 2 cm:dry: Po badaniu ujrzałam na rękawiczce położnej pana Cz. fuj :-D Chwilę po tym odeszły mi wody więc mogłam dostać znieczulenie :-) O 15 badanie, rozwarcie całe 4 cm:baffled: chwilę po tym zjawiła się pani anestezjolog, niech żyje znieczulenie:-D błoga ulga :-) nawet zdrzemnęłam się 10 min.O 16:30 rozwarcie na 7 cm - 17 na 9 cm chwilę po tym 10 cm więc zaczynamy :szok: Nie czułam parcia, mówiłam położnej kiedy skurcz a ona mówiła mi kiedy przeć. Mała nie chciała wejść w kanał rodny więc położna zrobiła sobie legowisko z mojego brzucha:szok: ałaa... Wredotka strasznie pomału schodziła w dól dlatego że była bardzo duża a u mnie mało miejsca, a ja głupia myślałam że parę parć i będzie po wszytkim:dry:. Ale w końcu po prawie 1,5 h parcia o nagle coś ze mnie wyskoczyło:-D Położyli mi moją Królewnę na brzuszku i cały ból znikł, zrobiła się luźna atmosfera żarty itp.:-) J dumnie z uśmiechem przeciął pępowinę, zabrali małą na położnictwo bo tam mierzą i ważą. A mnie zszywali mała mnie nie źle w środku porozrywała a na zewnątrz mnie nacięli. No i na koniec podsumowanie po 14 godzinach o 18:35 urodziła się Juleńka waga 4300g długość 57 cm 10 pkt :-):-)
 
Ja w pt 22, po prawie 10 dniach przeterminowania pojechałam na drugi już masaż szyjki, sama przyjemność Po tym masażu bóle, które towarzyszyły mi przez tydz, jakby się nasiliły ale jak zwykle myślałam że nic z tego. Poszłam normalnie spać, po 12 obudziły mnie pierwsze skurczybyki, poleżałam jeszcze godzinkę, po czym stwierdziłam że i tak nie zasnę więc poszłam włączyć kompa, myślałam oczywiście że mały znowu w konia matkę robi Zaczęłam mierzyć skurcze, co 7min ale nadal czekałam. Po drugiej zadzwoniłam na oddział, ze chyba coś się dzieję, położna kazala wziąść panadol i iść do wanny. Nalewanie wody zbudziło moją mamę więc siedziała na kibelku obok wanny i razem liczyłyśmy, skurcze się nasiliły, trwały po 45s co 5,4min. Po godz leżenia stwierdziłam, że to żadna ściema, trza budzić M i jazda
Do szpitala dojechaliśmy o 5.30, w myślach krązyła mi tylko jedna myśl, czy mam rozwarcie i na ile Na oddziale przywitała mnie cisza i spokój, okazało się, ze jestem jedyną rodzącą Miła położna zaprowadziła nas do pokoju, przestrzennego, z przyciemnionym światłem i relaksacyjną muzyczką, poczułam sie jak gwiazda w prywatnej klinice
Ku mojemu zdziwieniu nie zbadała mnie tylko kazała dużo się ruszać, no więc skakałam na piłce, kręciłam biodrami i tańcowałam do tej muzyczki. Skurcze cały czas co 4,5min lecz trwajace nawet po 1,5min.
O 8rano przyszła nowa położna i zaproponowała bym weszła do basenu, zanim woda się nalała nareszcie mnie zbadano, okazało się że mam 7cm rozwarcia Ale czekaliśmy na częstrze skurcze.
Wlazłam do basenu i skurcze stały się dużo silniejsze ale przerwy między nimi wydłużyły się do nawet7min:confused: Leżałam w tej wannie jak wieloryb przyjmując przeróżne pozycje, mój M w tym czasie rozwiązywał krzyżówki i gawędził z położną:happy2: Skurcze nasiliły się do tego stopnia, że jeczałam z bólu, trwały nawet ponad 2 min ale przerwy nadal miałam duże więc i czas by nabrać sił. W końcu po dwóch godz dostałam partych, wylazłam z wanny, wrzasnęłam na M, co by wreszcie zaczął uczestniczyć w tym porodzie:-p, przybrałam pozycję na klęczkach z wypiętym tyłkiem ale skurcze cały czas co 5min, aby je przyspieszyć zaczęłam machać biodrami, M stwierdził że Go kuszę:happy2:. Jak przyszedł skurcz to parłam, w przerwach przybierałam różne pozycję, raz parłam na stojąco, raz na piłce, raz przy rurze. Nikt mi nie mówił co mam robić, miałam słuchać swojego ciała. Muszę przyznać, że bóle parte bardzo mnie bolały, miałam chwilę zwątpienia że nie dam rady, że znowu moje dziecko nie chce wyjść, że znowu będą używać tych strasznych narzędzi, wróciła trauma z poprzedniego porodu:no: Ale mój M był ze mną, ściskałam Go za ręke, a on obiecywał, że tym razem dziecko samo wyjdzie. Po dwóch godz w końcu poczułam główkę, ból straszny, czułam jak mnie rozrywało, kilka parć i mały wyszedł. Byłam w tak wielkim szoku, że nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. M przeciął pępowinę, położne śmiały się że dobrze żywiłam dziecko bo tak grubej jeszcze nie widziały:-p
Podsumowując urodziłam na klęczkach, na podłodze, bez jakichkolwiek środków farmakologicznych, dopiero gdy mnie szyli skusiłam się na gas. Jestem bardzo zadowolona z opieki i podejścia położnych, dziękowałam im ze łzami w oczach. Jestem pewna, że natura dokładnie zaplanowała proces przyjścia na świat, a współczesna medycyna bardzo go komplikuję, wystarczy wsłuchać się w swoje ciało i robić to co się czuję, a wszystko przebiega prawidłowo:tak:
 
Jak może pamiętacie, w poniedziałek 25 stycznia byłam na KTG i po obejrzeniu zapisu lekarz zadecydował, że przyjmuje mnie do szpitala. Poszliśmy więc od domu po torbę, a że byłam pewna, że bez małej już do domu nie wrócę, zjadłam ostatni królewski posiłek - fryteczki, pieczonego kurczaka z czosnkiem i surówkę z kiszonej kapusty :-D wiadomo - później nie będzie można jeść takich rzeczy.
Wieczorem zgłosiłam się do szpitala w dobrym nastroju, przekonana, że rano podłączą mnie pod oksy. Tyle, że koło 23.00-23.30 poczułam ból brzucha, poszłam do toalety, bo myślałam, że może ten obiad dał mi popalić. Ale w toalecie cisza, a ból zaczął się powtarzać co 4 minuty. Poszłam do położnej, która podpięła mnie pod KTG i wprowadziła mnie w błąd mówiąc, że to macica się stawia i bardzo dobrze, bo to znaczy, że się przygotowuje... dała mi no-spę i kazała iść pod prysznic. Ale oczywiście tabletka nie pomogła, prysznic też nie, skurcze zaczęły się pojawiać co 2-3 minuty. W końcu położna stwierdziła, że tabletka nie pomoże, jak już akcja się zaczęła. Chodziłam więc cała noc po korytarzu, żeby nie budzić dziewczyn w pokoju swoimi jękami, rozmawiałam w środku nocy przez telefon z mężem, który mówił tylko "właśnie powinien pojawiać ci się skurcz" ;-) W końcu powiedziałam M, żeby jeszcze się przespał, ja tez poszłam się zdrzemnąć jakkolwiek, bo już padałam. Niestety, udało mi się zdrzemnąć, ale skurcze stały się nieregularne. Rano na obchodzie ordynator zdziwił się, jak zobaczył że wg USG mała wychodzi 3950g, kazał zrobić badania na ewentualną cesarkę, ale stwierdził, że postaramy się rodzic naturalnie.
Skurcze nadal były nieregularne, więc lekarze zadecydowali o podłączeniu mnie pod oksy. Skurcze w momencie zaczęły być bardzo regularne, wszystko pięknie szło, przed 16:00 miałam 5cm rozwarcia, poleżałam sobie pół godziny w wannie, chodziliśmy z M po korytarzu, było ok.
Niestety z czasem skurcze bardzo się nasiliły, tak bardzo, że już nie umiałam znieść bólu, zaczęłam po prostu wyć i płakać w przerwach, bo nie byłam w stanie mówić. Ale wierzyłam, że to ten osławiony 7 centymetr i dam radę.
Zupełne załamanie przyszło, kiedy okazało się, że po prawie 4 godzinach od ostatniego badania rozwarcie nie ruszyło ani o centymetr, a główka jest nadal wysoko. Wiedziałam, że bez ZZO nie dam rady. Niestety, lekarz stwierdził, że nasza służba zdrowia jest biedna i nie ma kto mi go podać... Oczywiście ściemniał, bo od razu wiedział, że będzie mnie ciął. A ja chciałam dalej rodzić SN, gdyby tylko dali mi to znieczulenie.
Ostatecznie w ciągu 15 minut przygotowali mnie do cesarki, faktycznie mała była jeszcze wysoko, nie wiem, czy w ogóle udałoby się jej zejść główka niżej. W każdym bądź razie dobrze, że zrobili mi cesarkę, bo miałam już zielone wody...
Ale cieszę się tez, że tak się potoczyło, bo mała nie doznała szoku nagłego wyciągnięcia z brzucha, bo początek porodu przebiegał naturalnie :-)

Jak wyciągnęli małą z brzucha usłyszałam tylko, jak wszyscy zdziwieni mówią "jaka duża" i ze na bank ma koło 4 kilo ;-)potem M wszedł do sali operacyjnej i mówi mi, że "mała" ma 4400g :szok::-D No i teraz czuć te 4 kilosy na ramieniu, ale to są najsłodsze kilosy w życiu ;-):-)
 
Ja życzę każdemu takiego porodu jaki ja miałam
yes.gif
W niedzielę nie działo się nic co miałoby zapowiadać zbliżający się poród, jeszcze nawet na Zakątku o tym pisałam
smile.gif
Naszła mnie straszna ochota na naleśniki i tak kilka godzin stałam sobie przy kuchni i smażyłam (wyszło ponad 30 sztuk
biggrin.gif
), podjadłam sobie i postanowiłam chwilę się zdrzemnąć. Nie było mi to jednak dane, zaczęło mnie strasznie czyścić (było to ok. 17-tej), pomyślałam sobie, że się przejadłam, ale za chwilę zaczęły mnie łapać jakieś delikatne i kompletnie nieregularne skurczyki, które oczywiście zbagatelizowałam
rolleyes.gif
Snułam się tak po domu i pewnie snułabym się do tej pory gdyby nie fakt, że nagle złapał mnie taki skurcz z krzyża, że prawie na ziemię mnie powalił
lol.gif
W tym momencie zaczęły się takie konkretne skurcze, ale niezbyt jeszcze regularne. O godzinie 18 zamówiliśmy taksówkę, żeby sprawdzić co jest grane, czy fałszywy alarm, czy coś się w końcu rozkręca. Na izbie przyjęć już nie mogłam wysiedzieć w miejscu, kursowałam po całym korytarzu i jak w końcu mnie przebadano (o godzinie 19:10) to położna zrobiła takie oczy
wow.gif
, chciała mnie od razu na wózek posadzić i wywieźć na porodówkę, bo się okazało, że mam już 7 cm rozwarcia. Stwierdziłam, że na wózku jechać nie będę tylko sama się przejdę po schodach, żeby rozwarcie jeszcze dalej się posunęło
biggrin.gif
No i sobie tak poszłam na porodówkę z moim T. i koleżanką (przyjechała z nami, bo byłyśmy pewne, że zaraz wrócimy
lol.gif
), miałam poród iście rodzinny
lol.gif
Na porodówce już był hardcore, na szczęście mogłam sobie robić co chciałam, Aśka z Tomkiem masowali mi plecy w trakcie skurczów i naprawdę bardzo mi to pomagało
yes.gif
Później niewygodnie już mi było chodzić, po nogi posłuszeństwa odmawiały i sama władowałam się na łóżko
lol.gif
O znieczuleniu mogłam, zapomnieć, było na nie za późno, dostałam tylko jakiś gaz, ale po jednym wdechu czułam się jak naćpana, zaczęłam się głupio chichrać, śpiewać piosenki, wygadywałam jakieś głupoty (reflektory nad łóżkiem porodowym przypominały mi ufo i oczywiście zaczęłam gadać, że ufo widzę), więc sama go odstawiłam. Tak sobie raz siedziałam, raz leżałam na tym łóżku, co chwilę mi sprawdzano rozwarcie i co chwilę mi powtarzano, że już niedługo. Więc stwierdziłam, że skoro tak mi już jakiś czas gadają to pewnie jeszcze jakiś czas to potrwa i powiedziałam, że na razie nie rodzę, bo muszę iść zrobić kupę
lol.gif
Jak położna to usłyszała to od razu do mnie skoczyła, a tu się okazuje, że miałam już pełne rozwarcie
smile.gif
Poparłam sobie jakieś 5 minutek i wyskoczyła Jessi (godz. 20:45), najpiękniejsza i najgłośniejsza dziewczynka na świecie
biggrin.gif
Położne jeszcze sobie zażartowały, że mamy pięknego syna, na co wszyscy po prostu zdębieliśmy
lol.gif
Tomek przeciął pępowinę (później w domu się okazało, że z rozpędu zawinął nożyczki do cięcia pępowiny
lol.gif
), później wzięli Młodą, tradycyjnie przebadali i mogłyśmy być już non stop razem. Jeszcze w międzyczasie założono mi kilka szwów, bo delikatnie pękłam, ale już mi to jakoś zwisało, ważne, że Jessi już była i wszystko było z nią w porządku. Moja mała kobietka dostała 9 punktów w skali apgar (podobno 10 w tym szpitalu położne nigdy nie dają
rolleyes.gif
). Jest przekochanym rozdarciuchem, który równo co dwie godziny domaga się cyca głośnym krzykiem (a Oliś wtóruje
lol.gif
), śpi, kupcia i się obija
biggrin.gif

I powiem Wam, że jakoś tak mi się teraz wszystko dziwne wydaje mieć w pełni zdrowe dziecko
rolleyes.gif
Tak jakoś po porodzie przyglądałam się Jessi z każdej strony i nie wierzyłam, że wszystko jest w porządku, no ale jednak jest i strasznie się z tego cieszę
smile.gif
 
Myslałam ,że nie opisze swojego porodu ...wolałabym o nim zapomnieć,ale z każdym dniem inaczej patrzę na wszystko i dziś chyba już jestem gotowa.
Cesarka planowana więc wszystko powinno być łatwe i do przewidzenia a jednak.Mój organizm okazał się bardzo dziwnym...Byłam bardzo przestraszona ,ale najbardziej kiedy weszłam na salę i zaczęto mnie przygotowywać.Zobaczyłam ten stół,tych ludzi...Kazano mi zrobić koci grzbiet i lekarz zaczął podawać znieczulenie zzo.troszkę bolało bo znieczulenie skóry nie zaczęło jeszcze działać.Ruszałam się mimo ,że jakas "miła Pani" straszyła "no co Ty dziewczyno chcesz byc sparalizowana!"Boże! cóż za słowa otuchy.
Myslę ,że coś było nie tak albo ze mna albo z anestezjologem bo kiedy zaczeto mnie kroic to czułam ból.Lekarz stwierdził "a więc dajemy narkozę" ..bardzo tego nie chciałam bo zależało mi na tym żeby zobaczyć moją kruszynkę,ale nie minęła nawet chwila i miałam już maske na twarzy.Nie mogłam już powiedzieć ani słowa,ani ruszyć palcem.Tak bardzo chciałam jeszcze powiedzieć ,że nie chcę narkozy ,odezwać się do męza ,który stał przy mnie.Potem zaczął sie koszmar...
wszyscy mysleli ,że jest ok narkoza działa ,ja śpię w nieswiadomosci.Boże! az mi sie rece pocą....Zaczęłam się dusić.Wyły wszystki mozliwe alarmy na ich sprzętach.Byłam pewna ,ze już nie zobaczę synka i męza.Uczucia nie do opisania.Intubowali mnie,oddech wrócił i przystapiono do cięcia.Słyszałam płacz mojej dziecinki i jedyna reakcją jaką mogłam go powitac to łzy cieknace po policzku.Wszystko czułam,słyszałam,krojono mnie prawie na żywca.Mąż został odsunięty...równiez był przerażony:-(Skończono operację,byłam już przytomna jak mnie wieźli na salę pooperacyją.Bolało jak diabli,myslałam ,że rozrywają mnie na pół kiedy przekładano mnie z łóźka na łóżko...Sala pooperacyjna to koszmar.Leki przeciwbólowe na mnie tez nie działały.połozne mialy mnie dosyć bo ciagle jęczałam,ciagle zaglądali do mnie jacyś lekarze,ordynator...cały szpital mnie ogladał,badał obkurcznie macicy (bardzo bolesne ugniatanie).Nie wiem co sie stało i dlaczego.Nie byłam w tej sali sama po cc ale tylko do mnie były takie wycieczki.
Byłam ciągle faszerowana mocnymi lekami.Byłam od nich pijana...Tak bardzo chciałam dojśc do siebie i zobaczyć synusia.Był sam na innym piętrze.Szukał pewnie cycusia..nie mogę sobie tego wybaczyć.ciągle go przepraszam ,że mamuni nie było z nim od początku.Pewnie był przerażony.Pierwszy raz zobaczyłam go nastepnego dnia po cesarce.Przyniesli mi go ubranego,nakarmionego..czułam się jak zła matka.Nie przytulałam go pierwsza.Z tym nie moge sobie poradzić.Nie mogę oglądać zdjęc ,które zrobił dla mnie mój mąż przed "poznaniem" mojego synka...Teraz oddaje mu całą siebie,choć tamtych pierwszych chwil nigdy mu nie wynagrodzę.
Mój mąż był cudowny.Przyjeżdżał o 7.00 rano i pilnował synusia,mówił do niego,potem każdego dnia był z nami w szpitalu.Kiedy w końcu mogłam się z nim zobaczyć (po około 18 godz) płakalismy oboje jak dzieci.Kocham go nad życie!
Kiedy pierwszy raz trzymałam synka na rękach ,kiedy pierwszy raz ssał cycusia myślałam ,że z miłości i żalu pęknie mi serce.

Rozmawiałam z moją lekarką jak już doszłam do siebie.Na moją informację ,że wszystko czułam dziwnie się uśmiechnęła,trochę lekcewarząco,dopiero kiedy przytoczyłam jej rozmowy w trakcie operacji zrobiła oczy i powiedziała ,że widocznie jestem wyjątkowa:-(
Kończę bo rozkleiłam się strasznie.Nie czytam tego co napisałam drugi raz więc może być haotycznie...

Teraz jestesmy w domku i jestem bardzo szczęliwa!
 
To w takim razie i ja opiszę swój poród, chociaż jeszcze się do niego nie zdystansowałam. Nie był tak dramatyczny jak w SercaDwa ale i tak traumatyczny dla mnie.
26 nad ranem gdzieś koło 2 zaczęłam mieć nieregularne skurcze tak co 20-30 minut nie mogłam spać, no-spa nie pomagała - nie chciałam budzić mojego m. więc poszłam sobie na dół i tam siedziałam przy komputerze.
Skurcze raz były raz nie - stwierdziłam że i tak idę na usg do szpitala więc najwyżej zahaczę o izbę przyjęć. Kiedy już dotarłam do szpitala skurcze ustały.
Podczas usg zaczęłam mieć skurcze bardzo bolesne i babeczka która robiła badanie stwierdziła że dobrze by było jednak pokazać się lekarzowi. Okazało się że rozwarcie jest na palec, skurcze co 7 minut, szyjka nie zgładzona a macica wysoko.
Kazali odczekać godzinę, zrobili KTG - skurcze co 4 minuty - kazali przyjechać m. z rzeczami i poszliśmy na porodówkę. Tam zaczęło się błędne koło, z macicą nic się nie działo a skurcze coraz częstsze, dostałam wreszcie zastrzyk który miał spowodować zgładzenie się szyjki i rozwarcie.
Niestety efekt był tak że i tak nic się nie działo a skurcze znikały. Po kilku godzinach sytuacja się powtarzała - skurcze - brak rozwarcia - zastrzyk - brak skurczy - zero reakcji macicy.
Tak dotrwałam do następnego dnia do mniej więcej 11.00. Przyszedł lekarz i stwierdził że mój organizm lekko zbzikował i to nie będzie lekki poród. W tym momencie zaczęłam mieć bóle krzyżowe przy każdym skurczu (co 3 minuty) - po badaniu wyszło że mam całe 1,5 cm rozwarcia.
No i doszedł niestety ból po pierwszym cc - przy każdym skurczu myślałam że mi pęknie brzuch i wszystko mi wyleci - po kilku godzinach (14.00) takich akcji miałam dość, poprosiłam lekarza o rozmowę. Okazało się że nic się nie zmieniło i nie urodzę naturalnie ani dziś ani najprawdopodobniej następnego dnia.
Kiedy pomyślałam że z takimi bólami mam jeszcze walczyć tyle czasu spytałam o cc - oni sami zaczęli o tym przebąkiwać z powodu tej blizny, wyczułam że coś jest nie tak ale nie chcieli mi powiedzieć. Ani mi ani M. który dzielnie znosił moje krzyki i wycie.
Wreszcie dość stanowczo powiedzieliśmy że decydujemy się na cc i po jakiejś godzinie wzięli mnie na salę. Za pierwszym razem byłam gotowa na to psychicznie, teraz bałam się jak cholera - byłam przerażona.
Nie wiem skąd brał się ten strach ale miałam wrażenie że coś jest nie tak.
Podczas zabiegu dowiedziałam się że mam krwiaki w macicy i było dość silne krwawienie - na szczęście udało im się je opanować ale przez chwilę nie było za ciekawie.
Nie mogli też wyjąć małej i bałam się że coś jej zrobią podczas wyjmowania - ale na szczęście także tu się pomyliłam i mała dostała 10tkę.
Kiedy wywozili mnie z sali usłyszałam rozmowę między lekarzami - okazało się że jeszcze trochę a pękłaby mi macica - w sumie to cieszę się że nie wiedziałam o tym wcześniej bo podczas tego oczekiwania na stole chyba bym dostała zawału ze zdenerwowania.

Teraz jest już okej - ale nie sądzę bym zdecydowała się na 3 dziecko - w szpitalu poznałam przelotnie dziewczynę po 3 cc - oczywiście różnie się reaguje na takie zabiegi - ale ona chodziła zgięta w pół i bardzo ją bolało. Sama widzę po swoim organizmie że blizna jest znacznie grubsza i tak jakby ta część ciała nie należała do mnie - mam tylko nadzieję że to uczucie minie.
 
Kolej i na mnie

Poczatek historii pewnie znacie, bo ciagle sie uzalalam na forum ;-) Zaczelo sie od znosnych skorczy we wtorek w nocy. Zamiast spac mierzylam czas przez pol nocy. ;-) W srode byla polozna i stwierdzila rozwarcie na palec i skrocona miekka szyjke do 1,5 cm. Kolejne dwa dni skurcze praktycznie nie przechodzily, byly co 10-15 minut i w piatek byly juz tak mocne, ze nie moglam wytrzymac, bo szly caly czas z krzyza. Wieczorem ok 23 pojechalismy do szpitala. Ktg, skurcze liche a bolaly jak diabli! Pomierzyli rozwarcie i bylo na dwa palce, szyjka na 0,5 cm. Mysle sobie: ale kuzwa postep w dwa dni meki :baffled: Powiedzieli, ze moge zostac na noc i zobaczyc, jak sie akcja bedzie rozwijac, ale nie bardzo tam chcialam sie meczyc, wiec stanelo na tym, ze zobaczymy co bedzie za 2 godziny. W tym czasie dreptalam po schodach w te i spowrotem. Niestety zero postepu, pojechalismy do domu. Oka juz jednak nie zmruzylam. Na drugi dzien (w sobote) zadzwonilam po poludniu po meza, zeby przyjezdzal, bo juz nie wytrzymam!!! Ale skurcze znowu jakos sie nieregularne zrobily (a byly juz co 7 minut), wiec postanowilam jeszcze zaczekac. Akurat lecial mecz pilki recznej i postanowiwam sobie dac czas do konca meczu i po 18.00 pojechalismy znowu do szpitala. Do poloznej, ktora nam otworzyla mowie blagam zrobcie cos!!! Znowu Ktg, znowu liche skurcze, a ja juz zaczynalam powoli wyc przy kazdym skurczu! Badanie: rozwarcie na 3-4 cm, szyjka praktycznie zgladzona. I wspaniala nowina: zostaje pani rodzic! Maz poszedl do auta po torbe, a mi na przyspieszenie akcji zrobili lewatywe i kazali wlezc do wanny. Posiedzialam w tej wannie z godzine, dopoki nie zaczelo mi sie robic z bolu ciemno przed oczami. Zawolalam polozna, badanie, 5 cm rozwarcia. Zaprowadzili mnie na sale porodowa, czekalam na anestezjologa zwijajac sie z bolu. W koncu zaroilo sie od ludzi, ja juz przestawalam kojarzyc, trzeslam sie jak galareta i nie moglam tego opanowac. Polozna chwycila mnie za rece, oparla sie czolem o moje czolo i kazala spokojnie oddychac. Jakos mi sie udalo, ze prawie te drgawki ustaly i w koncu zalozyli mi zzo, a mi po chwili zrobilo sie tak blogo... nareszcie od kilku dni bol ustapil. I tak lezalam sobie i czekalam na rozwarcie gdzies do 3 nad ranem, w miedzyczasie starajac sie nie przysypiac, bo cisnienie mi za bardzo spadalo, w sumie razem z oksy dostalam 4 kroplowki. Czulam sie jak pacjent w jakims filmie z tymi kroplowkami i klipsem do mierzenia tetna na palcu :-D
O tej 3 polozna przyszla i powiedziala ze juz niedlugo, zaczela przygotowywac przewijak, reczniki i wszystko na pierwsze minuty po porodzie. Ja juz patrzalam na to z takim wytesknieniem, nie moglam sie doczekac. Przyszla lekarka, zaczely z polozna sprawdzac rozwarcie (jakis czas wczesniej przebily pecherz plodowy) i cos im sie tam nie podobalo, pytam sie co sie dzieje, a one na to, ze maly jest zle glowka ustawiony. Najlepiej byloby mi go urodzic na lewym boku, ale raz tak lezac zaniklo malemu tetno i nie chcialy ryzykowac. Poczekalismy na pelne rozwarcie, w miedzyczasie ciagle ta lekarka z polozna na zmiane gmeraly i sie naradzaly, a mi wylaczyli znieczulenie i zaczely sie parte. W skrocie probowalam wszelkich mozliwych pozycji, jakie mi polozna podpowiadala, parlam i parlam i nie moglam malego wyprzec! Przed oczami stanela mi wizja porodu Agbar... Zaczelam opadac z sil, miedzy skurczami odplywalam. W dodatku ciagle pchaly mi tam rece probujac obrocic malucha i ciale cofal sie do srodka. Juz myslalam, ze to sie nigdy nie skonczy... Prawie przestalam kontaktowac, cos tylko uslyszalam o operacji (w sensie kleszcze albo proznociag), wjechali z jakims wozkiem z jakas aparatura, maz potem mowil, ze malo nie dostal zawalu na ten widok... czekalismy tylko na lekarza, ktory byl przy innej kobiecie, wylaczyli mi oksy i kazaly nie przec. Jako ze jednak oksy dalej dzialala, delikatnie parlam nie mogac tego powstrzymac. Polozna patrzy: przyj, swietnie! Twoje dziecko z toba wspolpracuje i tak zaczelam przec po swojemu i jakichs sil nowych dostalam, naciely mnie, po jakichs 25 minutach powiedzialy, ze moge dotknac glowki, ja macam, a tam tylko czubek i wrzeszcze: tylko tyle?! Myslalam wtedy, ze juz cala glowka wyszla i wiekszosc juz za mna, ale potem po jakichs 4 skurczach juz sie udalo. Polozna powedziala, zebym sie podniosla i go zobaczyla, moj maz powiedzial wtedy: zobacz, jaki jest sliczny, ale takim tonem... nigdy tego nie zapomne :happy: Ja tylko pytalam: zdrowy, zdrowy?

I jak zobaczylam go, calego i zdrowego, lzy poplynely strumieniem. I tak rozkwitla milosc.
 
reklama
Kozystajac z chwili spokoju mala jeszcze spi, Nicil oglada bajki, opisze swoj porod.
Wiec 4 lutego pojechalam na kontrole , nie liczac na nic bo bole jak pamietacie od dawna , milam tez mokra wkladke , ale bylam pewna ze to sluz i nic konkretnego , wiec o go 15 odalismy NIcol do schpil grupe zeby muc spokojnie pojechac na kontrole i o 18 po nia wrocic .W szpitalu powiedzialm o mokrej wkladce, wiec zroniono mi tes na wody plodowe .wyszedl negatywny ktg skurcze male i raczej nie grozne, i teraz jeszcze usg , ja przekonana ze zaraz pojade do domu, przyszla pani doktor robi mi to usg i mowi, ze ja nie mam wod i trzeba pod oxi, byla god 17,30 wiec ja do niej .Zeby poczekali bo ja musze cos zjesc i jechac po corke . Minie juz nie wypuscili ale powiedzieli ze moge isc na dol cos zjesc a oni poczekaj , na M i wtedy podlacza pod oxi. Wiec ja na dol do restaracji cos zjesc , M pojechal po Nikol.
Godz 19.30 podlaczenie po oxi, po 30 minutach skurcze , ale jeszcze do wytrzymania .21 M sie byta poloznej ile jeszcze potrwa bo Nicol zmeczona wiec on by pojechal dpo domu pozyc ja spac i wrocil, Wiec polozna zbadala mnie i mowi ze rozwarcie tak jak bylo na 4 cm i ona przuszcza , ze M zdazy pojechac i wrocic .21.30 M pojechal do domu , god 21.45 zaczely sie bole i to takie ze po scianach chodzilam , chcialam zadzwonic do M ze to juz wzielam kom i wtedy skurcz, rezultat kom rozwalona o sciane , 21, 50 dre sie do poloznej nze ja chce znieczulenie ze juz nie moge a ona na to jakie znieczulenie pani juz rodz i tu parcie i glowka wyszla nastepne parcie i Mia byla juz ze mna .Wiec urodzilam bylam taka szczesliwa bolalo bardzo , bo wciagu 15 min z rozwarcia na4 zrobilo sie 10 wiec mialam skurcz za skurczem bez odpoczynku.Lecz teraz jak sie patrze na moja kruszynke to bylo warto.M jak wrocil to juz mogl przytulic soja druga coreczke , byl tylko zly , ze to nie on przecial pepowine tylko ja .
 
Do góry