Więc zacznę....
11.04.12 wstałam troche po 0:00 i poleciałam do wc..miałam straszną biegunkę,wyszłam z ubikacji i poszłam do mamy do pokoju i mówię,że brzuch mnie tak boli,że wytrzymać nie mogę...Mama powiedziała żebym się położyła spać,że pewnie się czymś zatrułam.
Położyłam się w łóżku i nagle poczułam jak cos mi cieknie po nogach... wstałam szybko z łóżka na równe nogi a tu leją się wody... i odszedł jednocześnie czop(był galaretowaty z krwią)
Krzyknełam głośno WODY MI ODESZŁY!!! i wszyscy szybko wstali. Seba spakował mi na szybkiego do reklamówki koszule i podpaski i nic wiecej i pojechaliśmy do kliniki w której miałam rodzić( w drodze zadzwonilismy tam,ze jedziemy do nich)
Na miejscu w recepcji facet kazał mi wypełniac jakies papiery ..Powiedziałam,ze chyba zartuje.. wody ciagle mi sie lały po nogach ... Przyszła jakas połozna i zaprowadzila mnie do pokoju i kazała mi ubrac koszule i poczekac na lekarza.Mineło moze 5 min i zjawił sie lekarz i poszłam z nim do gabinetu...zbadał mnie i powiedział ,że rozwarcie na około 1,5cm i dziecko jest bardzo duze bo mimo 36 tyg na usg wychodzi ,ze ma 4kg.
Wrociłam do pokoju połozyłam się i czekałam...Po okoo 15 minutach zjawił sie inny lekarz i powiedział,ze mam sie ubierac i jechac do szpitala,ze nie moga przyjac mnie tu poniewaz dziecko bedzie wczesniakiem i jak bedzie sie cos dziac nie beda potrafili go uratowac bo nie maja takiego sprzetu ... zarowno dla dziecka jak i dla mnie gdyby cos sie działo...
Ubrałam tunike a leginsów juz nie moglam poniewaz cale byly zalane od wod płodowych....
Wsiadłam do auta z moim S i z moim ojcem i pojechalismy do szpitala.
Tam szybko mnie przyjeli i lekarz mnie zbadał i powiedział ,ze rozwarcie na 3,5 cm... wtedy zaczeły sie skurcze.. na poczatku mało bolesne cos jak przy miesiączce. Połozyli mnie do lozka podlaczyli pod ktg i czekałam... po chwili skurcze zaczeły byc mocniejsze ..przyszla polozna i kazala mi sie polozyc do wanny i polewac sobie brzuch woda.. (moj s w miedzy czasie wrocil do domu z moim ojcem poniewaz obaj musieli isc do pracy, a po chwili przyjechala moja mama ktora byla ze mna w poczatkowych fazach porodu)
Lezalam w wannie mysle ,ze okolo 4 godzin ..skurcze zaczely byc tak mocne ,ze myslałam ,ze zaczne gryźć ściany... Mama trzymała prysznic i polewala mi brzuch bo ja juz nie bylam w stanie utrzymac nawet tego prysznica w dłoni... Pozniej zjawiła sie kolejna polozna i kazala mi wyjsc z wanny i pochodzic po korytarzu... zapytalam z bolem w oczach czy zartuje? a ona powiedziala nie milo - chce pani urodzic to dziecko czy nie? prosze w tej chwili isc na korytarz i zaczac spacerowac...
Wiec poszłam... zrobiłam 2 kroki i nagle poczułam ogromne skurcze, duzo mocniwejsze niz wczesniej ..zaczełam krzyczec ..polozna kazała mi wrocic do pokoju i zaczac skakac na pilce.. .. takie skakanie sprawialo mi wiekszy bol i skurcze byly czestsze. Sprawdzial rozwarcie i bylo na 4,5 cm .Zjawił sie moj S i zastapił moja mame. Gryzłam jego rece i ściskałam go z całych sił .. krzyczac przy tym strasznie. Mój S widzac jak sie bardzo mecze i jaki mi to sprawia bol...rozpłakał sie i zaczol mowic,ze chcial by wziazc to cierpienie na siebie i ciagle pytal jak moze mi pomoc...
Za chwile znowu zbadali rozwarcie ale niestety nie szlo do przodu..polozna zapytala czy zgadzam sie na podlaczenie kroplowki ktora przyspieszy porod.. zapytalam czy bedzie bardzo bolalo? Powiedziala ,ze duzo mocniej niz teraz poniwaz to ma wzmocnic skurcze.... odmowilam wiec tej kroplowki.
Polozna powiedziala zebym poszla usiazc na toalete i przec
usiadłam i zaczełac sie drzec jak opętana błagajac przy tym o cesarke i proszac zeby wyjeli ze mnie dziecko bo ja umre z bolu..
Po chwili zgodzilam sie na ta kroplowke przyspieszajaca porod.
podlaczyli mi ja i dali jakis zastrzyk w tylek w miedzy czasie.. poszlam i usiadlam na toalete i zaczelam mocno przec.. nagle dotkłam krocza i poczulam czubek glowki...polozna kazala mi sie szybko polozyc na lozko i przec( w miedzy czasie pojawilo sie okolo 10 studentow ktorzy patrzyli mi w krocze
)
Parłam z całych sil i nagle poczulam jak mnie rozrywa od srodka.....najgorszy bol jaki mozna sobie wobrazic !!!
I jeszcze to ciecie!!! ktore czylam bardzo wyraznie !!!
dziecko po jakims czasie wyjeli ze mnie i polozyli mi je na klatce piersiowej a S przecioł pepowine.Laura byla sina i miala zamkniete oczy.. nie plakala... Wzieli ja szybko i zaczeli jej cos wkladac do buzi... potrzasac nia ..wygladalo to strasznie.. nagle Laurunia zapłakała prawie nie słyszalnie..
usłyszałam slowa: 3.400 ,56cm i zabrali dziecko szybko aby podac jej tlen.
Polozna poprosila zebym jeszcze troche sie wysilila bo lozysko nie chce wyjsc
po 20 minutach dopiero to wylazło ze mnie ... posprawdzali i przyszla jakas babka co mnie miala szyc..
Spojzała i powiedzial no to ladnie.. (jej mina mowila sama za siebie)
Powiedziala ze da znieczulenie ale zadziala ono bardziej na zewnatrz niz w srodku.. wiec bedzie bolec.
Zaczełam plakac bo ledwko skonczylam 11godzinna meke a tu jeszcze szycie...
podala znieczulenie( ktorego nie czulam)
i zaczela szyc na zewnatrz szycie nie bolało ale w srodku... cos strasznego...czylam wbijajaca sie igle i przechodzaca nic przez moja skore....
Po okolo 20 minutach szycie bylo skonczone... Zawiezli mnie do pokoju i pobrali krew i jakies zastrzyki porobili.. po paru godzinach usłyszałam,ze Laura ma problemy z oddychaniem i ma bakterie przez to ze wody odeszly szybko a rodzilam dlugo i jeszcze cos tam..
Mi podawali antybiotyki do zylnie i jeszcze jakies zastrzyki w tyłek...Laurunia tez miala robione zastrzyki i lezala w inkubatorku..Moglam jedynie na nia patrzec przez szybe.... Lezala nie ruchomo..spuchnieta i cala sina... Wygladala na prawde źle....
reszte juz wiecie jak teraz jest...
Pozostaje mi czekać na moja Laurunie....