reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

PORÓD i wszystko co z nim związane.

wiecie co ja miałam zwykłą koszulę bo u mnie szpitalnych nie dają i nie podbudziłam jej przy porodzie
:-pwięcej od cycków więc i tak się wiadomo trzeba przebrać a wypać wyprało

współczuję tej schowanej koszuli i psującej się krwi:shocked2:
 
reklama
Pyśka ciekawa jestem co ona jeszcze brudne na pamiątkę trzyma. No ale są różne zboczenia. Jak jej i jej partnerowi nie przeszkadza taka koszula. Ciekawe czy będzie dzieciom to pokazywać potem.
 
Poczytałam ten watek i mnie wzięło na wspominki. Z mojego porodu sa dwa opisy. Jeden mój, a drugi z perspektywy mojego męża. I wkleje Wam ten jego - ot, jako przykład zaangażowanego ojcostwa i jako pochwałę dla niego, że był taki dzielny i mnie wspierał przez cały ten czas :)

Wszystko zaczęło się 20.01.2012 r. jak Strzyga usłyszała, że ma mieć podłączoną za 3 dni kroplówkę. Tak się tego wystraszyła, że spróbowała masażu sutków... ledwo zaczęła i pojawiły się skurcze ok. 17:00. Były słabe i w dużych odstępach czasu, więc poszedłem do domu zjeść coś, odświeżyć się itd., a jakby się miała akcja rozwinąć to wtedy dopiero do szpitala na poród.

W domu mój brat z dwoma kolegami już urządził before pępkowe. Akcja się nie posuwała, więc skusiłem się na jedno piwko. Położna kazała się Strzydze przespać i wypocząć, ale ta nie mogła zasnąć, a ja z nią. Całą noc przegadaliśmy na gadu-gadu zastanawiając się "czy to już?". O 4:45 przyszedł skurcz morderca i telefon od Strzygi, żebym jednak przyszedł. Byłem już dość mocno zmęczony więc postanowiłem poszukać sklepu z energetykami. Mamy tylko jeden sklep całodobowy w mieście, a o 5 rano to raczej inne sklepy pozamykane.

Na szczęście niedaleko szpitala o 5 jednak był otwarty sklep więc kupiłem 3 tigery, sucharki, biszkopty i banany. O 5:05 byliśmy już na sali porodowej podłączeniu pod KTG i poród się oficjalnie rozpoczął. Skurcz morderca okazał się być w zapisie na 30%.

Wszystkie informacje ze szkoły rodzenia oczywiście, dziwnym trafem zniknęły z naszych pamięci. Tutaj poród, jakieś skurcze, spać się chce niemiłosiernie i co robić? Po wytężonej batalii szarych komórek przypomniało się kołysanie biodrami, masaż i „ściąganie” miednicy i oczywiście chodzenie.

Położna zostawiła nas samych ze stwierdzeniem, że jeszcze „długa droga przed nami”, ale dla pocieszenie powiedziała, że u niej to trwało 2-3h. Nastawieni pozytywnie zaczęliśmy robić to co mogliśmy – aktywnie oczekiwaliśmy na rozwarcie.
W międzyczasie zastanawiałem się czy nie napisać informacji na forum, ale nie udało mi się zalogować przez telefon, więc postanowiłem wysłać SMSa do Alki. Żeby za wcześnie jej nie budzić, poczekałem do 7:52.

O 8:00 nastąpiła zmiana personelu i nowa położna wzięła się do czytania planu porodu. Oho! Zaraz będzie coś nie tak bo ciągle chrząka, jakby chciała coś powiedzieć. Miała zastrzeżenia do pozycji rodzenia. Punkt brzmiał „proszę umożliwić mi rodzenie w pozycji wybranej przeze mnie”, ona rzuciła „ja mam chory kręgosłup, więc będziemy rodzić tak jak ja chcę”. Pierwsze wrażenie zrobiła na mnie takie, że miałem jej powiedzieć „to na ch.. przychodzisz do takiej pracy, a nie na rencie siedzisz”, ale się powstrzymałem.

Cały czas czułem skurcze żołądka i jelit, pewnie ze stresu. Postanowiłem wypić pierwszą puszkę tigera. O matko! Parte! Łazienka tylko dla pacjentek! No to lecę przez pół szpital i przy recepcji udało mi się „urodzić”. Wróciłem jak nowo narodzony na porodówkę.

Przed porodem myślałem sobie, że nie chcę, żeby Strzydze za często zaglądano między nogi, a jak już byliśmy na sali porodowej, to nie mogłem się doczekać następnej informacji o postępie rozwarcia. Mam umysł ścisły i dla mnie powinni co godzinę podawać wynik co do milimetra (np. rozwarcie 5cm 3mm), ale mojej kobiecie już nie tak bardzo się to uśmiechało. A ja niby skąd mam wiedzieć czy poród przebiega prawidłowo i postępuje jak tu od 5 godzin żadnej informacji nie ma, a baba coraz bardziej skarży się na bóle.

W końcu upragnione przeze mnie badanie było ok. 9:45. Położna stwierdziła: 6cm i pęcherz płodowy mocno się napina. 5 min później odeszły wody płodowe i wysłałem kolejne wieści (do teściowej i Alki).

Bóle krzyżowe połączyły się z bólami z brzucha i z każdym następnym skurczem Strzyga miała coraz bardziej załzawione oczy, i coraz mniej godności – zaczynała krzyczeć. Prysznic pomagał na chwilę, a ja ją namawiałem na chodzenie, żeby postępowało rozwarcie.

W łazience już zaczynało być duszno od tych ciągłych pryszniców i bałem się nie zemdleć z braku świeżego powietrza. Na Sali porodowej cieplutko jak w łóżku i spać się chciało coraz bardziej. Oczy zamykały się same, ale spać się nie da, bo Strzyga drze się już w niebogłosy.

Przeczuwałem kryzys 7 cm, ale położna stwierdziła, że „ten cały kryzys to mit”. Niestety miałem rację, kryzys był i to bardzo duży. Strzyga chciała coś na przyśpieszenie porodu (wszystko tylko nie oksytocynę) lub cesarskie cięcie, bo ona już na pewno nie urodzi. Dostała czopki na rozluźnienie szyjki macicy, bo ze stresu i bólu zaczęła twardnieć.

O 12:38 dostałem SMSa od teściowej, jak się sytuacja rozwija. Strzyga się drze pod prysznicem w niebogłosy, ja się duszę od wilgotnego powietrza, jedną ręką polewam Strzydze plecy wodą, a drugą odpisuję teściowej. Nie mam już siły.

Drugi tiger idzie w ruch. Wypiłem i oczy mi się zrobiły jak pięciozłotówki. Znów parte. „bliźniaki ku…”. Znów lecę przez pół szpitala i mam tylko jedną myśl w głowie „oby nie było zajęte”. Dałem radę i wróciłem na porodówkę.

Strzyga lamentuje, że jest wyrodną matką, bo nie może urodzić dziecka. Skurcze już tak dają jej się we znaki, że chce umrzeć. Pyta położnej „dlaczego to nie działa?”, a na pytanie „ale co?” odpowiada „ja”. No i oczywiście do każdego przechodzącego człowieka „proszę pomóż mi, zrób coś”. Do mnie też chyba miała pretensję, że nie chcę pomóc, bo ze łzami w oczach błagała, żebym coś zrobił i wzbudzała we mnie poczucie winy, że nie chcę iść i zrobić awantury o cesarkę. Mi z kolei wydawało się, że wszystko idzie dobrze, bo tętno dziecka było w porządku, rozwarcie postępowało 1 cm na 2,5h.

W końcu położna przy 8 cm rozwarcia zlitowała się nad biedactwem i dała zastrzyk domięśniowy na przyśpieszenie rozwarcia. Ja już czasu nie kontrolowałem, ale podejrzewam, że było to ok. 13.

Skurcze i zmęczenie oczywiście nasilały się dalej. Ja z każdą godziną zapewniałem Strzygę, że to już na pewno końcówka, żeby była silna i da radę urodzić siłami natury, a nie jakieś tam cesarki.

9cm rozwarcia było chyba ok. 14:00, ale jak wspomniałem już nie kontrolowałem czasu. Położna i moja ciotka zauważyły, że ona już traci świadomość, więc postanowiły dać jej banana i mocno słodką herbatę. Ciężko było ją zmusić do najmniejszego gryza lub łyka.

Ostatni prysznic to była masakra, Strzyga dość długo kucała na palcach, bo przynosiło jej to ulgę, a ja tylko widziałem jak jej nogi sinieją i próbowałem nakłonić do zmiany pozycji, a najlepiej wyjścia z pod prysznica. Miała do mnie pretensje, czemu chcę pozbawić ją jedynej rzeczy, która przynosi ulgę. Nie mówiłem jej o sinych nogach, bo nie chciałem jeszcze bardziej stresować. W końcu dała się namówić i wstała z tekstem „ja już nie mogę chodzić” i „nie czuję nóg”.

Wyciągnąłem ją i podtrzymując zaprowadziłem na salę porodową. Widziałem, że już usypiała mimo skurczy i ciężko było się z nią porozumieć. Nie słuchała i nie reagowała na polecenia.

Pomyślałem, że pójdę jednak po położną, żeby coś zrobiła, ale Strzyga błagała, żebym jej nie zostawiał, bo umrze. Nie posłuchałem.

Wpadłem do pokoju położnych i mówię, żeby coś zrobiły, bo ona już nie ma siły i niech jej podadzą glukozę albo coś (na oksytocynę się nie zgadzała), może cesarkę. „Jak Pan ją namówi na badanie to zobaczymy rozwarcie i podejmiemy decyzję”.

Na badanie też się nie chciała zgodzić, więc podjąłem męską decyzję i bez gadania zaciągnąłem ją na fotel, wsadziłem jej nogi w odpowiednie miejsca, podciągnąłem koszulę i naszykowałem do badania. Jest 10 cm! Czuć już główkę! Hurra!

Jeszcze tylko sprawdzimy skurcze, bo Strzyga nie ma w ogóle partych. Okazało się, że skurcze zaczęły słabnąć razem z rodzącą.

Strzyga była tak zmęczona, że podjąłem kolejną decyzję za nią – podłączamy oksytocynę. Położna do końca nie była przekonana, bo wierzyła, że damy radę, ale ja widziałem już tylko zmęczenie. Położyłem Strzygę na łóżku i musiałem jej podnosić tyłek, nogi itd., żeby tam wszystko zamontować do porodu, bo ona sama nie była już w stanie. Podłączyli jej tlen i dali zastrzyk glukozy. Zaraz pojawił się lekarz, który ocenił sytuację i dał zgodę na oksytocynę, bo bez tego nie można było podłączyć kroplówki.

Namawiali ją jeszcze, żeby wstała to by jej pomogło w partych, ale nie była nawet w stanie usiąść, czy nawet przeć w pozycji półsiedzącej (półleżącej?). Nawet położna stwierdziła, że się poświęci i odbierze poród w pozycji stojącej. Nic z tego. W końcu rodziła w pozycji wybranej przez siebie. Leżącej.

Parte przyszły bardzo szybko i jak tylko Strzyga zaczęła przeć, a ja zobaczyłem główkę (a w zasadzie to tylko czubek), to odebrało mi mowę i nie mogłem nic powiedzieć, żadnego słowa wsparcia czy zachęty do lepszego parcia.

Wszystko działo się bardzo szybko, ok. 30 min, a dla mnie dłużyło się jak 2 godziny. Gdzieś z tyłu chamski lekarz, zamiast wypraszać go z sali, miałem go w dupie i wolałem być przy mojej kobiecie i rodzącym się dziecku.

Położna zachęcała Strzygę do parcia twierdząc, że nie chce jej nacinać, a jak nie będzie przeć to nie będzie miała wyjścia. Tętno po woli zaczęło spać i położna rzuciła tylko jeden tekst „ostatni raz, przesz albo tniemy” i ciach! Jest główka bez nacięcia, a za chwilę filetowy ufoludek leży na brzuchu Strzygi. Po urodzeniu łożyska, sprawdzanie obrażeń i okazuje się, że lekkie obtarcia i postanowienie, że jeden szew profilaktycznie nie zaszkodzi.

W tym momencie kompletnie straciłem rozum, przyszedł SMS od Alki czy mały Strzyg pojawił się już na świecie. Odpisałem, że „przed chwilą” i więcej już nie umiałem SMSów napisać. Nie wiedziałem co mam dalej robić, moja rola się już skończyła i nikt nie mówił co będzie dalej. Czy mam informować cały świat, że mój syn jest na świecie, czy robić zdjęcia. Chciałem, żeby go zabrali na szybkie ważenie i mierzenie (tak, tak, ścisły umysł), a później wykorzystać te 2 godziny dla nas. 15:55. Spać mi się odechciało.
 
reklama
Do góry