reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Poród w Narutowicza

Jakiś czas temu pytałam jak wygląda poród w szpitalu Narutowicza. Teraz już wiem, ponieważ zdecydowałam rodzić właśnie tam. Mam mieszane uczucia.

Poród zaczął się 1 maja. O godzinie 1 w nocy odeszły mi wody. Mąż i mama wpadli w lekką panikę, a ja uśmiechałam się i byłam spokojna. Nastawiłam się na poród siłami natury, po serii oglądniętych odcinków programu o porodach na programie TLC. Byłam przekonana, że o godzinie 8 rano już będzie po wszystkim.

Po przyjeździe do szpitala zostałam zbadana. Tak zwyczajnie ręką i wzrokiem. Żadnego usg. Po badaniu przyjęto mnie na oddział. Dostaliśmy z mężem pokój. Chcieliśmy wspólnie rodzić. Porody rodzinne są bezpłatne. Weszliśmy do pokoju. Spore, nowe łóżko porodowe, piłka, drążki, fotel dla męża, duża łazienka i wanną z hydromasażem. Warunki bardzo dobre.

Po chwili przebywania w pokoju przyszła położna, która wręcz opieprzyła nas. Dosłownie! Zapytała po co w ogóle przyjechaliśmy. JAK TO PO CO??? Przecież odeszły mi wody, co oznacza, że poród się zaczął. Przez ginekologa byłam wyszkolona tak, że w momencie odejścia wód mam się zgłosić na oddział. Tak zrobiłam. Jednak według pani położnej powinnam zostać na noc w domu, bo wcześniej jak przed 8 tu się nic nie wydarzy. Był to mój pierwszy poród i naprawdę pierwszą myślą po odejściu wód było "JEDZIEMY RODZIĆ".

Położna miała rację. Przed 8 nic się nie wydarzyło. Nie przespałam jednak ani chwili. Skurczy nie było żadnych. Rozwarcie na pół palca... W zasadzie bardzo rzadko ktoś przychodził. Ale być może było tak z powodu święta. Święta pracy.

Godzina 9, nic.
Godzina 10, zero akcji...

Zaczęły się skurcze. Bolało. Ból był do zniesienia. Zaciskałam zęby, bujałam się stojąc w lewo i prawo. Opierałam o barierki przy oknie. I tak co 10 minut. W końcu mnie zbadano. Postęp! Rozwarcie na palec. Podłączono ktg. Skurcze miałam, jednak na zapisie się nie pojawiały. Bolało mnie, jednak położna - pani Bogusia - stwierdziła, że nie mogę nic czuć, bo ona tu nic nie widzi. A poza tym to jest wstęp do występu. Czuć było jakąś dziwną pogardę. Ja z natury jestem osobą uprzejmą, nie wykłócam się, ufam ludziom, nie krytykuję, nie podważam autorytetu. Dlatego nie wiem skąd ta dziwna niechęć. Być może kobieta się wypaliła. Pracuje tam ponad 24 lata...

Godzina 12 i nadal nic...

Zadecydowano, żebym weszłam do wanny na godzinną kąpiel. Tak zrobiłam. Bolało. Skurcze co około 7 minut. Woda wcale bólu nie zmniejszyła. Chciałam wręcz z tej wanny wyskoczyć. Mimo, że duża, ograniczała ruchy.

Zbadano mnie. Rozwarcie nie ruszyło. Odeszła jakaś resztka wód.

Godzina 13 - zadecydowano, żeby podać mi oksytocynę. Skurcze były takie jak wcześniej.

Zbadano mnie. Rozwarcie na dwa palce.

Godzina 14 i kolejna godzinna kąpiel. Ból był coraz większy. Nie bolał mnie brzuch. Bolał mnie odbyt, uda z tyłu, plecy. Mąż nie wytrzymał. Nie mógł mi pomóc i nie wiedział co ma robić. Poprosił moją mamę, żeby do mnie poszła. I to była najlepsza decyzja jaką mógł podjąć.

Po kąpieli nadal nic. Znów oksytocyna. Po godzinie 17 ten ból od odbytu był nie do wytrzymania. Moja mama i ja byłyśmy same. Nikogo nie było. Mama chodziła po korytarzach, ale były pustki. Zaczęła wołać, aż w końcu przyszła pani położna. Zapytała moją mamę czemu się tak piekli. Miała powód. Ja cierpiałam, a do tego ktg nie było podłączone. Wody odeszły już dawno temu. Przecież z dzieckiem mogą się wydarzyć różne rzeczy. Ostatnio tyle się słyszało o pomyłkach lekarzy, położnych przy porodach.

Łaskawie podłączono mi ktg. Skurcze się nie rysowały. A ja konałam na tym łóżku. Z reguły wstydzę się. Jestem nieśmiała. A to co robiłam na tym łóżku, to jak mnie tam skręcało, to było coś okropnego. Takiego bólu nie znałam. Rozwarcie ledwo ruszyło. Krzyczałam jak nigdy. Krzyczałam, żeby ktoś mi pomógł. Moja mama ciągle wybiegała na korytarz, bo położnych jak nie było tak nie było. Tak jak napisałam skurcze się nie rysowały. Gdy położna zobaczyła zapis i popatrzyła na to co wyprawiam, powiedziała, żebym nie przesadzała. Nie przesadzałam. Ból był nie do zniesienia. Brzuch nie bolał mnie wcale. Bolało z tyłu. Dosłownie jakby ktoś wyrywał mi odbyt na żywca.

Moja mama już nie mogła patrzeć na mnie i na ten ból. Zapytała co się musi wydarzyć, żeby ktoś mi pomógł. Położna stwierdziła, że to może porwać nawet i 48 godzin, żebyśmy nie przesadzały.

Z taką nieżyczliwością dawno się nie spotkałam.

Mama zażądała wizyty lekarza. Lekarz o godzinie 18 powiedział, że kwalifikuję się do cesarskiego cięcia. Wód nie ma, postępu mimo podjętych działań, nie ma. Sala miała być gotowa do pół godziny.

Pół godziny minęło. Mama poleciała po jakąś położną. Po czym położna stwierdziła, że musimy poczekać, bo właśnie jest zmiana personelu. A ja nadal umierałam na łóżku.

O godzinie 19 przyszedł lekarz jeszcze ze starej zmiany i nawrzeszczał na położną z nowej zmiany, zupełnie niewinną, co ja jeszcze tu robię i czemu nie jestem na stole operacyjnym. Położna nie była za bardzo wtajemniczona. Przeprosiła tylko lekarza i zaczęła mnie przygotowywać do cesarskiego cięcia.

Nawet nie wiecie jaką ulgę poczułam. Nie do opisania. Cieszyłam się, że zaraz to wszystko się skończy. Nawet nie wiem kiedy założono mi cewnik, nic nie czułam.

Sama cesarka to była wręcz przyjemność. Znieczulenie nie bolało nic a nic. Byłam szczęśliwa, że zaraz stracę czucie. Grzebanie w moich wnętrznościach czułam, ale nie był to ból, zwyczajnie czułam, że we mnie ktoś czymś rusza.

O godzinie 19:30 przyszedł na świat mój synek.

Jak się okazało, napierał na ujście karkiem. No ale skąd mogli to wiedzieć, skoro nikt nie wykonał usg... Paranoja.

Cesarskie cięcie było WYBAWIENIEM.

Na sali pooperacyjnej już zupełnie inna opieka. Co chwilę pytania czy wszystko w porządku, czy coś boli. Zainteresowanie. Było to czuć. Co chwilę dostawałam coś na uśmierzenie bólu. Dlatego też nic nie czułam. W nocy pani pielęgniarka nas myła. Wkładała takie jakby wiadro pod biodra i myła z tych wszystkich odchodów. Aha, to ważne. Trzeba mieć jak najwięcej podkładów poporodowych. Ja miałam ich chyba 10, ale to było mało. Gdy się skończyły pani pielęgniarka powiedziała, żebym sobie skądś załatwiła, bo oni nie mają. Na drugi dzień zdjęto mi cewnik. Przyszła też pani, która pomagała wstać. Oczywiście też przyniesiono mi dzieciątko i pokazano jak przystawiać do piersi.

Mogłabym jeszcze dużo napisać, ale chyba wystarczy. Jednak o jednym jeszcze muszę wspomnieć. Po cesarskim cięciu kobieta jest obolała. Ledwo się chodzi i rusza. Jest to oczywiste. Dlatego zdziwił mnie fakt, że od drugiego dnia do wypisu dziecko było cały czas przy mnie. Wiem, że na Ujastku zabierają dzieci na noc, żeby matka mogła odpocząć i zregenerować siły. Tu nie było o tym mowy. Muszę przyznać, że było to wyczerpujące. Musiałam dać radę, ale było ciężko. Gdy poprosiliśmy z mężem, żeby chociaż przez jedną noc się zaopiekowały maluszkiem, dostaliśmy ochrzan. Bo przecież najważniejszy jest kontakt matki z dzieckiem.

Następnym razem nie wybrałabym tego szpitala. Jednak wyremontowane wnętrza nie wystarczą.

Pozdrawiam.
 
reklama
No to była jakaś paranoja... położne na porodówce zupełnie nieludzkie. Zero empatii. Jakiegoś wsparcia. Zainteresowanie znikome. Dlatego stanowczo odradzam. Być może miałam pecha trafiając na takich ludzi. Ale według mnie tam powinni pracować ludzie, których głównym celem jest niesienie pomocy i wsparcia. Zwłaszcza przy porodzie, tak ważnym momencie w życiu każdej kobiety. Następnym razem zacznę od zbierania kasy na prywatną położną albo od razu zapłacę za wykonanie cesarki..
 
I ja już urodziłam więc podzielę się swoimi doświadczeniami. Widzę, że wszystko zależy od tego na jakie położne na zmianie się trafi. Nie mam pojęcia jak miała na imię moja położna ale mam wrażenie, że była to ta sama która towarzyszyła Leonii 89.

Poród zaczął się koło 1 w nocy dwoma mocniejszymi skurczami i odejściem czopa podbarwionego krwią. Było tego jednak dość dużo, a że był to mój pierwszy poród, nie miałam pewności czy to nie były przypadkiem wody. Nic ponad to się jednak nie działo więc zostałam w domu ale raczej już nie pospałam ponieważ zaczęłam liczyć ruchy dziecka i się stresować, ponieważ nie było ich zbyt wiele. O 5 zjadłam sobie śniadanie i po 8 stawiliśmy się w szpitalu na KTG. Z początku powiedziałam położnej, która nas przyjęła, że nie jestem pewna czy to już poród, bo nie miałam żadnych skurczy ale chcę sprawdzić co się dzieje. Badanie wykazało rozwarcie na pół palca i podłączono mi KTG, Już w trakcie zapisu zaczęło mnie boleć ale po godzinie położna stwierdziła że skurcze się nie piszą i że mogę jechać do domu bo dziś na pewno nie urodzę, a moje pytanie o to czemu mnie boli zbyła wzruszeniem ramion. Pojechaliśmy więc do domu ale już po drodze ból stał się nie do wytrzymania. Zadzwoniłam więc do lekarza prowadzącego pytając co mam dalej robić. Kazał wracać do szpitala, bo "skoro boli to mam być pod obserwacją". O 11.30 zostałam ponownie zbadana - 2 cm rozwarcia - i przyjęta na salę. W trakcie badania odeszły wody co było chyba spowodowane przebiciem pęcherza przez położną ale słyszałam że to podobno powszechnie stosowana procedura w szpitalach. W tym momencie bóle były już mocno nasilone więc w trakcie wypisywania wszystkich dokumentów poprosiłam o podanie znieczulenia jeśli będzie to możliwe. I tu muszę powiedzieć że anestezjolog i jego asystentka to były dwie najmilsze osoby jakie miałam przy tym porodzie! Niestety nie wiem jak doktor miał na nazwisko ale dzięki niemu (i nie chodzi tylko o podanie znieczulenia, które dostałam dopiero przy 8 cm rozwarcia) przeszłam jakoś ten poród! Jako jedyny wykazał się empatią i potrafił zrozumieć, że skoro mnie boli to nie będę biegać na każde zawołanie personelu, bo w sumie to oni są dla pacjenta a nie pacjent dla nich. Niestety reszta załogi wykonywała swoją pracę rutynowo i z założenia wiedząc lepiej jak będzie mi dobrze.

Wiem, że jestem panikarą i ciągle powtarzałam, że mnie boli ale miałam wrażenie, że oczach położnej byłam niespełna rozumu i nie wiedziałam co mówię. I tak na przykład potem mi wmawiała, że czułam parte 3 godziny wcześniej niż zgłosiłam. Jak podczas parcia poprosiłam o zmianę podnóżków, bo miałam nogi pod różnym kątem i było mi niewygodnie to usłyszałam że ona tu pracuje tyle lat i chyba wie lepiej jak mają być ustawione więc zamilkłam, bo pomyślałam, że może ma rację i ma mi to w czymś pomóc. Jednak kilka minut później wpadła do sali bardzo fajna młoda lekarka i pierwsze na co zwróciła uwagę to moje krzywo ustawione podnóżki, które zaraz kazała poprawić! :) Podczas porodu usłyszałam także, ze niepotrzebnie przyjechałam do szpitala, bo odejście czopa jeszcze o niczym nie świadczy. Pomijając fakt, że właśnie rodziłam i bynajmniej poród nie był wywoływany farmakologicznie i to że wg.informacji ze szkoły rodzenia przy tym szpitalu podają, ze po odejściu czopa podbarwionego krwią poród nastąpi do 12 godzin...

Do doktora, który nadzorował poród nie mogę mieć większych zastrzeżeń oprócz tego, że był nieco zarozumiały ale opanowany i rzeczowy, co w takich sytuacjach działa na plus.

O wyborze pozycji do parcia można zapomnieć. Ja od początku porodu mówiłam, że nie chciałabym rodzić na leżąco i w decydującej chwili po raz kolejny usłyszałam, że położna wie lepiej choć nawet nie dano mi spróbować inaczej. A dziecko było jeszcze dość wysoko w kanale rodnym pomimo całkowitego rozwarcia i myślę, że pozycja pionowa dużo by ułatwiła ale wiadomo lekarzem nie jestem więc co ja tam mogę wiedzieć... ;)

Całe szczęście rozwarcie postępowało u mnie dość szybko i o 16.40 córcia była już na świecie :)

I tu kolejna uwaga do położnych, po zszyciu mnie i posprzątaniu sali wszystkich wcięło. Usłyszałam tylko, że mam czekać aż ktoś mnie zabierze na salę. Przez dwie godziny nikt do mnie nie zajrzał pomimo tego że czas ten nazywają "obserwacją po porodzie". Gdy w trzeciej godzinie wysłałam męża na zwiady dostał ochrzan że się kręci po bloku ale przynajmniej dowiedział się chociaż tyle, że po prostu nastąpiła zmiana personelu i że nadal mamy czekać. Położne które przyszły zatem na dyżur nawet nie zajrzały do sali dowiedzieć się w jakim jestem stanie, bo nie byłam już rodzącą więc znajdowałam się poza ich zainteresowaniem...

Podsumowując sam poród:
-wyposażenie sal porodowych bardzo dobre, czysto, schludnie, mają wszystko co potrzeba
- lekarzom nie można zarzucić braku umiejętności, mój lekarz prowadzący również tam pracuje i uważam go za jednego z lepszych specjalistów
- położne pewnie zależą od tego na kogo się trafi ale nie liczyłabym na możliwość porodów w dowolnych pozycjach. Mnie się trafiła wyjątkowa rutyniara, która pracowała tam ponad 20 lat i robiła wszystko chyba tak jak się nauczyła na samym początku. Żadnej nie można jednak zarzucić bycia niemiłą czy opryskliwą ale empatii na pewno nie miały. Bywałam tam jednak na KTG jeszcze w ciąży i wiem że są i takie, które wydawały się dużo bardziej otwarte i życzliwe.

Jeśli chodzi natomiast o opiekę poporodową na oddziale i pielęgniarki od noworodków to nie mam nic do zarzucenia. Panie były bardzo miłe, same przychodziły zapytać czy sobie radzimy, odpowiadały na wszystkie pytania, tłumaczyły itd.
Wyposażenie sal poporodowych nie jest już takie dobre jak porodowych i samego korytarza ale wiadomo, że z reguły nie spędza się tam więcej niż 2-3 dni więc to już miało mniejsze znaczenie.

Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś pytania to chętnie odpowiem! :)
 
Witajcie! Jestem tu nowa i na początek postanowiłam podzielić się swoim doświadczeniem związanym z porodem w szpitalu Narutowicza. Rodziłam tam w czerwcu tego roku. Przyszłam na oddział w sumie jak do hotelu gdyż byłam umówiona z lekarzem tam pracującym że jeżeli nie urodzę do konkretnej daty mam się zgłosić następnego dnia na badania i na wszelki wypadek mam zabrać ze sobą potrzebne po porodzie rzeczy. Tak więc zrobiłam. W trakcie badania okazało się że konieczne jest CC. Zaprowadzono mnie do sali porodowej w której po około 15 minutach zjawiła się położna by przygotować mnie do cięcia. Przypuszczam że wiedziała że informacja o nieplanowanym cięciu trochę mnie zestresowała, z resztą męża ktory był cały czas ze mną również, bo gdy tylko weszła na salę zaczęła żartować by rozluźnić atmosferę. I to naprawdę pomogło. Gdy tylko zostałam przygotowana odrazu zaprowadzono mnie na operacyjną gdzie panowała przyjazna atmosfera. Na pooperacyjnej też było ok. Jedyne co mnie zdenerwowało to brak zgodności położnych co do karmienia mm (początkowo nie mogłam karmić piersią). Każda mówiła co innego. Jedne kazały karmić co 2 h inne co 3 h. Doszło do tego że jak widziałam że jest położna ktora kazała karmić co 3 h a mała za zwyczaj była głodna co 2 h to kłamałam ze jadła 3 h temu by dostać mleko. Ale ogólne odczucie jest pozytywne i jeżeli zdecyduję się na 2 dzidzię to też będę tam rodzić.
 
Hmmm to, co piszecie, trochę mnie zaniepokoiło. Myślałam o wyborze tego szpitala. Nie zastanawiałam się długo, po prostu mój gin w nim pracuje. Są jakieś zadowolone dziewczyny? Bo z jednej strony rozumiem, że to nie będzie najpiękniejsza chwila mojego życia, no ale to, co opisuje Leonia89 to lekkie przegięcie... brrrrr, szkoda, że nie wymyślili godzinnych bezbolesnych porodów :)
 
Ja mogę powiedzieć, że nie narzekam na poród tam, tylko od razu uprzedzam u mnie poszło szybko (5 godzin po odejściu wód w domu Anka się już urodziła) i bez żadnych komplikacji.
Co mnie trochę zdziwiło to lewatywa na dzień dobry, ale ok. Położna w miarę sympatyczna i miła, ale jak trzeba było mnie zmotywowac to zmotywowała - przy czym ja uważam to za plus ;) Obyło się bez cięcia krocza, ale potwierdzam - rodzenie na łóżku, wyboru pozycji brak, raczej z góry narzucona.
Sala do porodów ładna, radyjko, wanna i te sprawy - można było skorzystać. Nie trzymali mnie długo pod ktg, ale uprzedzam: czasem ktg nie rysuje skurczów "bo tak się zdarza" - wedle słów położnej. Po urodzeniu nie zabierali dziecka tylko w kąciku mierzyli, ważyli, ubierali. Dwie godziny "skóra przy skórze" zapewnione.

Potem wyjazd na oddział, po jakiejś godzince dostarczyli dziecko, ale żadnego słowa czy karmione było. Opieka poporodowa - w sumie słaba - zero konsultacji laktacyjnych (ja akurat wiedziałam co robić, bo to moje drugie, ale pierworódkom taka pomoc wydaje się potrzebna). Pielęgniarki różne. Była jedna (szczupła ciemnowłosa, około 40 lat), która ciągle mówiła, ze jest strasznie zajęta i czy coś pilnego się dzieje, bo ona musi gdzieś tam iść - co oczywiście nie zachęcało do korzystania z jej pomocy. Inne bardziej pomocne. Nie korzystałam z dokarmiania, więc nie jestem w stanie powiedzieć niczego na temat położnych noworodkowych.
Pediatrzy - sympatyczni, wydają się być kompetentni, na plus im piszę że podkreślali by nie przegrzewać dzieciaczków, nie owijać w tysiące koców. Wypuścili nas po dwóch dniach - jedynym warunkiem było by Anka zaczęła przybierać na wadze - ale kryterium wagi chyba jest pilnowane w każdym szpitalu.

jnw - przede wszystkim nie nastawiaj się negatywnie. Dasz radę i uwierz w siebie, przygotuj się do porodu - w kwestii oddychania itd. Będzie dobrze, trzymam kciuki :)
 
Mnie też to zaniepokoiło jakie są opinie, więcej negatywów niż pozytywów. Mam jeszcze 1,5 miesiąca żeby się zdecydować.

Mam jeszcze takie pytanie odnośnie przygotowania do porodu, gdyż mam sprzeczne informacje. Potrzebne sa rzeczy dla maluszka? W sensie pakujecie torbę też dla dziecka czy tylko dla siebie. Na stronie jest, że można mieć opcjonalnie ubranka i pampery. Koleżanka rodziła w 2013 i mówiła, że trzeba mieć wszystko. jak to jest?
 
Justyna -tak, musisz mieć wszystko dla dziecka - ubranka - na początek ze trzy zmiany+ czapeczka i niedrapki, w razie czego ci ktoś dowiezie jak trzeba będzie więcej, becik/rożek/kocyk do opatulenia (choć jak nie masz - my o tym zapomnielśmy ;) to dają szpitalny kocyk bez problemu), pieluchy tetrowe (przydają się od razu po narodzinach maluszka jak i potem np. do wycierania noworodka po kąpieli), pampersy i chusteczki plus jakiś kremik.
 
reklama
Lazy_butterfly dziękuje bardzo za odpowiedź :) z racji tego, że mi tak szybko odpisałaś, mam jeszcze kilka pytań :) (wiesz jak jest, denerwuje się bo to pierwszy poród).
Skąd wiedziałaś jakich rozmiarów masz spakować ubranka dla dzidziusia?
Nie wiesz może czy jeśli się zdecydowaliśmy, że na salę porodową idę sama bez męża, to później po urodzeniu on może do nas przyjść na te dwie godziny czy jestem sama?
 
Do góry