reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Porodówkowe historie - te straszne i te zabawne - BEZ KOMENTARZY

reklama
To ja może przetrę szlaki..

Postanowiłam wziąć się za napisanie mojej opowieści porodówkowej.. Mimo, że trwał „tylko 4,5h” to mam wrażenie, że trwał ze 2 tygodnie. Wszystko za sprawą tego niezdecydowania lekarzy, co do mojej osoby, ale wróćmy do tego dnia. 22 czerwca, środa wieczór, godzina 20. 00, udałam się do łazienki a tam patrzę – zielony mocz! Nieco się zdziwiłam i zestresowałam, ale myślę sobie – ślepa, na oczy Ci padło no i nie czytałam nigdzie o takiej oznace zbliżającego się porodu, więc ok. Jakiś czas później na wkładce zobaczyłam dużo płynu brązowego, napisałam do lekarza – odpisał, abym jechała do Szpitala. Na ip okazało się, że jest duża kolejka, w sumie byłam 5-ta, ale weszłam, przedstawiłam się, lekarza (tak, zrobiłam to z premedytacją- a co!) i po 2 minutach już byłam wołana do środka. Oczywiście najpierw ktg, które niewiele wykazało, owszem skurcze były, ale na marnym poziomie 40-60%, później badanie i analiza wkładki. Na badaniu wyszło rozwarcie na 4 palce (czyli tak jak było) a badanie wkładki nic nie wykazało. Kazali mi pochodzić i za 20 min ponownie przyjść. Po 20 minutach tym razem na wkładce nic nie było, ale było ponowne badanie i okazało się, że „zmieniła się szyjka” – jak? Nie umiem powiedzieć.. zatem znowu ktg, które tym razem pokazało nieco wyższe skurcze na poziomie 80%. Ponieważ nie wiedziano, co ze mną zrobić, postanowiono zostawić mnie w Szpitalu i decyzja – porodówka. Tutaj po podłączeniu do ktg, skurcze skoczyły do 127-140%, dla mnie niewyczuwalne. Jeszcze na ip zapadła decyzja o podaniu czopków a na porodówce - kroplówkę z no-spą… do tej pory zastanawiam się, w jakim celu.. W między czasie otrzymałam jeszcze 3 inne kroplówki, chodziłam po oddziale. O godzinie 3 nad ranem skurcze zanikły i brak postępów w porodzie. Zaproponowali mojemu mężowi, aby przespał się na kanapie albo w aucie, poszedł do auta. O 7 rano Paweł znowu był ze mną.. a obchód o 8.00, podczas obchodu przyszła nowa zmiana lekarzy, więc ten lekarz stwierdził, że oni szpitalnym powietrzem nie leczą, więc nie ma, co leżeć a z takimi symptomami nikt nie weźmie odpowiedzialności i mnie wypuści do domu, więc decyzja – Oxytocyna. O ja głupia – autentycznie ucieszyłam się, zresztą domyślacie się, w jakim byłam już stanie psychicznym, więc cieszyłam się jak dziecko. Podłączono mi oxy o 9.00 rano. Po godzinie skurcze były już naprawdę odczuwalne, te które do tej pory zapisywały się na sprzęcie w zakresie 10% sprawiały, że ja już podskakiwałam z bólu.. Po 2h ktg pokazuje skurcze dopiero na poziomie 20% a ja już czuję, ze umieram.. nie mogłam wysiedzieć, nawet piłka nie pomagała. Później prysznic, ale też bez efektów – bolało jak cholera i miałam wrażenie, ze w 3 różnych miejscach! Mimo dodatkowego masażu Pawła, ja już chodziłam po ścianie i naprawdę miałam wrażenie, że to szczyt moich możliwości. Wtedy tez przeżyłam chwile załamania.. w momencie, gdy wybierałam się pod prysznic, na sąsiedniej Sali była szybka akcja cc – tętno dziecka zaczęło spadać, cc zrobili w 3min, a ja się poryczałam, bo wyobraziłam sobie, co by było gdyby.. na szczęście był Paweł i mnie przytulił i uspokoił. Gdyby nie on, nie dałabym rady. Po prysznicu badanko a tutaj uwaga 7-8 cm rozwarcia i II faza porodu. W czasie badania odeszły wody – zielone, więc ja już w panice.. Położna mnie uspokaja, bo ja już ryczę, czy z małym wszystko ok., mówi, że nie są gęste, abym się nie martwiła, tylko pomogła dziecku przyjść na świat.. dostałam wtedy Powera, który trwał do następnego skurczu - nie dawałam już rady.. Błagałam o znieczulenie, ale anestezjolog „miał czas”, w pewnym momencie mówię do Pawła, że ja już nie chce, że chce zrezygnować, żeby mnie zabrał.. czego oczywiście nie zrobił i teraz się z tego śmiejemy (nie tylko my, bo były przy tym położne:). Położne 3 razy musiały dzwonić po Panią anestezjolog i gdy wreszcie przyszła okazało się, że moje wyniki badań są kiepskie i nie wiedzą czy powinni mi dać to znieczulenie. Mój Paweł ubłagał ich z pomocą położnej, widział, że jestem u kresu wytrzymałości, ale okazało się, że znieczulenie zostało źle podane – znieczuliła się jedynie prawa strona a lewa, jak bolała tak boli dalej.. myślałam, że zejdę z tego świata.. na każdym skurczu niemal masakrowałam rękę Pawła. On sam cos do mnie mówił, ale ja już nie rejestrowałam. Później badanie na skurczu, które było bardzo bolesne i decyzja, że rodzimy, ale muszę jeszcze pomóc małemu zejść do kanału, więc parcie na boku. Każdy skurcz ja podnoszę nogę w górę i prę, trwało to jakiś czas, po czym szybki demontaż fotela i poród. Nie umiem tego bólu do niczego przyporządkować, ja się autentycznie wyłączyłam, słuchałam jak przez mgłę położną, która swoją drogą była świetna kobietą, czułam wsparcie, chwaliła mnie i dodawała otuchy.. miałam wrażenie, że zemdleję, po całym ciele „chodziły mi mrówki”, prosiłam o cc, ze nie dam rady. Musieli podłączyć tlen. Na skurczach partych – wypychałam małego, co przynosiło mi dziwną ulgę. Przy 5 skurczu mały „wyleciał” z taką ilością wód, że wszyscy wokół (lekarz, 2 położne, anestezjolog, neonatolog) zostali zalani moimi zielonymi wodami, a mały wylądował na brzuchu. Chwila ciszy dla mnie była jak milion lat oczekiwania, ale wreszcie wydał swój pierwszy głos.. leżał u mnie na brzuszku jakąś godzinkę pokazując jak mocne ma płucka – najcudowniejszy płacz na świecie, ale musieli go wziąć, bo w końcu był cały zielony. O dziwno nie był w ogóle pomarszczony i taki.. proporcjonalny. Zakochałam się w nim od początku. Mój mały cud.. W oczach mojego męża pierwszy raz w życiu widziałam łzy, a ja nadal byłam w szoku. Mój mąż nie chciał przeciąć pępowiny, ale ja go nie zmuszałam.. Stwierdził, że wyobrażał sobie to inaczej, ale teraz wie, że nie wyobraża sobie nie być przy tym wydarzeniu. Gdy pielęgniarka zabrała małego, a mój Paweł poszedł z nimi, lekarz wziął się za szycie, bo niestety konieczne było nacięcie (nie czułam zupełnie). W trakcie szycia cały czas krwawiłam z macicy, jak to określiła lekarz: leci ciurkiem i nie wiadomo, dlaczego, dlatego dostałam gratis kolejne kilka szwów wewnątrz. Straciłam dużo krwi. Szycie trwało ponad godzinę. Obsługa super, po porodzie przyszła ani, która od razu posprzątała, położyła czystą pościel, umyła mi nogi. Później przyszedł Paweł z małym i Pani od laktacji pokazała jak podstawić małego pod pierś.. Po 4h przewieziono mnie na wózku na salę poporodową, ale byłam tak słaba, że dostałam zakaz wstawania. Na drugi dzień konieczne było przetoczenie krwi z powodu małopłytkowości.

Reasumując, poród dla mnie ciężki, nie wyobrażałam sobie nawet jak bardzo.. śmieję się z Pawłem, ze dałam się oszukać (mam na myśli te bóle, które czułam do tej pory), obecność Partnera niezastąpiona.. a największa nagroda, to ten skarb na brzuchu, dla którego mogłabym jeszcze raz to przejść..

Opieka personelu rewelacyjna nie tylko na porodówce, ale i oddziale noworodków i położniczym, na każde skinienie – nazywają się mianem „cioć”. Moje położne przyszły mnie odwiedzić następnego dnia (dodam, że nie były opłacone). Ps. Miałam taką obstawę lekarską, bo jak pisałam wszyscy liczyli, że urodzę sn, był to jedyny taki poród i chyba im się nudziło :)

EDIT: angelika - każdy ma swój próg bólu, Twój może być inny, możesz mieć prawidłowo podane zzo, nie powiem..łatwo nie było,ale jestem pewna, ze każda z nas jest w stanie dać rade, jesteśmy do tego stworzone.. a ból - z chwila narodzin nie jest ważny
 
Ostatnia edycja:
Konwalianko pięknie opisałaś swój poród. Mam nadzieję, że i mi się uda, choć Staś właśnie wstał.

Z piątku na sobotę spaliśmy już w nowym mieszkaniu. Nie spałam zbyt wiele, bo wiedziałam, że idę na wywołanie. Miałam bóle brzucha takie nieco silniejsze niż na okres.
Rano czekałam na telefon od gina, który miał mi powiedzieć czy są miejsca na patologii ciąży. No i nie było. Denerwowałam się. W końcu gdzieś tak między 9 a 10 telefon - jest miejsce, mamy jechać.
Na izbie zrobili mi KTG. Niewiele skurczy, wszystko ok.
Trafiłam na patologię. Dowiedziałam się, że dziś tylko test oksytocynowy, a jutro pełne podanie. A ja już tak tęskniłam do synka i marzyłam, żeby to było JUŻ. Jedna dziewczyna miała już ostre skurcze przez oxy, a druga czekała na nie. Podłączono mnie do KTG. A tu zanim dostałam oxy - moje piękne skurcze zaczęły się pisać. Przyszedł lekarz i powiedział, że może wystarczy je wzmocnić i będę rodzić!
Podłączyli mnie do oxy. A tu po 5 minutach - pyk! I odeszły mi wody. Zadzwoniłam do mojej położnej. Zaczęłam chodzić z kroplówką po korytarzu. Skurcze stały się mocniejsze i nie było praktycznie przerw, ale jeszcze sobie żartowałam z przerażoną dziewczyną oczekującą na podłączenie do oxy. Nie chciałam jej straszyć, że zaczyna pioruńsko boleć i udawałam, że to nic takiego. No, ale w końcu rozszalały się na dobre. Na szczęście przyjechała już moja położna, zbadała mnie na skurczu (koszmar) i powiedziała, że mam szyjkę zgładzoną i 2 cm rozwarcia. Szybko zaczęła mi organizować prysznic (bo była do niego kolejka rodzących!). Pod prysznicem to już była jazda, mąż mnie polewał. A ja marzyłam, żeby już dostać ZZO. Przybiegła położna i kazała iść na porodówkę, bo zwolniła się sala. Rozwarcie szło piorunem. Na porodówce było już 5-6 cm (tak w ciągu godziny). Dostałam zzo. Niestety nie było chyba dobrze podane, bo przez chwilę ulżyło mi, ale tylko po prawej stronie, a za pół godziny przestało działać. Najpierw trzęsło mną okropnie, a potem poczułam ostre skurcze parte. Położna mówi, że to za szybko, ale zajrzała i mówi: "Przyj!". Po 4 skurczach (3 parcia na skurcze). Wyszła główka (nielekko, bo duża była), ale zaklinowaliśmy się barkami. I ja między skurczami mówię: "Czemu ta główka nie płacze?". A położna: "No przecież płuca jeszcze nie wyszły, więc jak ma płakać?";-) Kazała dotknąć mi główki Stasia palcami i wykrzesałam z siebie resztki sił - wypchnęłam barki synka.
Mąż bardzo mi pomagał. Był niesamowity od początku do końca. Wspierał, masował, zachował zimną krew. Na koniec przeciął pępowinę. Położna położyła mi małe cieplutkie ciałko z kosmatą główką na brzuch. To najcudowniejsze chwile w moim życiu. Z Łukaszkiem i ze Stasiem.

I to prawda, że wszystko przestaje być ważne z chwilą, gdy rodzi się dziecko. Kocham moje szkraby nad życie:-)
 
Dziewczyny to ja moze opisze mój poród

Jak wiecie poszłam do szpitala bo miałam podejrzenie Gestozy , miały byc to rutynowe badania ,
Rano jak mnie przyjmowali to Ordynator po badaniu stwierdził ze jest wszystko pozamykane i za 2 dni wyjde jak porobia badania , jednak wieczorem ok 19 jak lezałam sobie w najlepsze to poczułam ze cos poleciało myslałam ze sie posiusiałam bo ostatnio problemy były z moczem zeby go utrzymac , poszłam sie wykapałam poprzebierałam i siadłam zeby sobie cos zjesc , ale dalej czułam ze siuski chyba leca jednak nie umiałam nad tym zapanowac , akurat była wizyta lekarzy i jak wstałam to pociekło po nogach juz wiedziałam ze to sa napewno wody . Zaraz mnie ordynator przebadał i stwierdził ze to wody i maja mnie przeniesc na porodówke , oczywiscie ani bóli ani skurczy nie było zadnych , nic kompletnie

na górze lezałam bezczynnie az od 2 w nocy zaczeły sie pojawiac lekkie skurcze takie jak na bolesna miesiaczke , do rana sie rozkreciły ale nie było rozwarcia zadnego no moze na 1 palec , jak zaczełam sobie chodzic to skurcze były coraz czestsze i rozwarcie postepowała z minuty na minute , połozyli mnie na sale porodowa , musze wam powiedziec ze opieka i atmosfera w naszym szpitalu jest wspaniała , nie ma co słuchac ludzi jakie opowiadaja pierdoły , miedzy skurczami nawet opowiadałysmy sobie kawały , po kazdym skurczu sprawdzane było tetno dziecka , wszystko by sie odbyło szybciej jednak nie miałam bóli partych i trzeba było podłaczyc na chwile chociaz OXY , no to zaczoł sie pałer na maksa trwało to 20 minut i malutka wyszła przy mojej pomocy oczywiscie , połozna tak mi masowała w srodku podczas partych bóli ze obyło sie bez nacinania ból był bo bez tego nie ma porodu ale co tam warto dla takiego szczescia zeby zobaczyc malenstwo na brzuszku

Kochane , wiem ze poród boli i to bardzo nie ma co tego ukrywac , mozna po scianach chodzic , zalezy od tego kto jaki ma próg bólu , ale jest warto urodzic , to najpiekniejsze przezycie na swiecie dla kobiety nie ma nic piekniejszego, Zycze wam takiego porodu jak mój bez komplikacji zadnych

Trzymam za wszystkie kciuki i to mocno
 
Mam chwile wiec postaram sie wam opisac moj porod...Jak wiecie 4 lipca, 2 dni po terminie mialam sie zglosic do szpitala tam zbadal mnie moj lekarz i powiedzial ze nie widzi postepow od 3 tyg, szyjki brak, rozwarcie na pol palca. Przy usg uznal ze macica mi sie stawia, zrobili ktg byl kilka skurczy na 40%. We wt zaczely sie regularne skurcze co 5 min na 100%, lekarka mnie zbadla mialam 1,5 palca rozwarcia, badanie tak bolalo ze prawie ja kopnelam na fotelu, w zyciu tak bolesnego badania nie mialam, kazala mi chodzic duzo i tak robilam ale wszystko ucichlo wiec zostalam na ginekologii. W sr rano badanie i tam zero postepu, na katg najmniejszego skurcza nie mialam, juz zwatpilam i czekalam na piatek wtedy mialam miec wywolany porod i tak bezskurczowo mniela sroda. w czw rano zaczal mnie lekko bolec brzuch, podlaczyli ktg skurcze na 100% co 5 min i badanie, rozwarcie 3 palce moj elkarz twoerdzil ze w nocy urodze, o 12 poszlam na poloznictwo tam juz skurcze co 3min pozniej 2 i 1, tak bolalo ze oszalec mozna bylo...polozna mowila ze mam podwojnie bolesne skurcze przez leki jakie bralam. Lezalam na worku, siedzialam na pilce ale nic nie dawalo, zbadala mnie bylo 4 palce rozwarcia i wtedy wylecialy wody...zielone zaczela krzyczec przybiegl lekarz, szybko podlaczyli mnie mnie do ktg tam skurcze slably, bali sie o malego, jeszcze cos w ktg nie laczylo musialam trzymac. Mialam chwile wytrzymac podlaczona bo rozwazali cesarke, mialam wtedy rozwarcie na 7i parte,lekarz podal oxytocyne i sie zaczelo,2 ray parlam na stojaco pozniej na lozko przy 2 parciu nacieli mnie musialam przec bo konczyl mi sie skurcz, urodzilam w ciaglu 20 min parcia, gdy zaczynalam przec szybko zawlali lekarz z neonatologii bo z malym moglo byc cos nie tak. Gdy sie ur nie plakal ale po chwili zaczal, dostal 8 pkt, pozniej 9. Wazyl 3500 i mial 56 cm:-D Urodzilam o 16.45, podobno szybko;)Polozna mialam cudna, lakarza tak samo;)to chyba wszystko troche chaotycznie ale spieszylam sie bo zbliza sie pora karmienia;-)
 
Ostatnia edycja:
A oto opowieść o najnudniejszym porodzie świata - wszystko było zaplanowane i oprócz daty wszystko poszło zgodnie z planem.

Miałam wyznaczony termin cc na 7 lipca - zgłosiliśmy się na IP, zrobili mi badania i wysłali na blok porodowy - podłaczona do ktg odpowiadałam na serię pytań, co zajęło ok. 45 min..... po jakiś 2 godz okazało się, że są pilne przypadki ad hoc i moja cc zostaje przełożona na jutro. Z jednej strony się zmartwiłam, bo już chciałam mieć to za sobą, a z drugiej - 8 lipca mam urodziny, więc data niezła.... :)

Wróciłam na patologię i wieczorem dostałam smsa od mojego lekarza, że cięcie lepiej zrobić w poniedziałek, bo od razu będzie profesor, który mógłby mi usunąć mięśniaki - a ja już chciałam Mateusza - urodziny był koronnym argumentem....

Następnego dnia przed godziną 9 wskoczyłam na łóżko porodowe i po znieczuleniuo godz. 9.15 Mateusz był na świecie - najpierw mi go pokazali, a potem zbadali - dostał 10 pktów. Na szczęście od razu po wyciągnięciu zaczął kwilić, więc nawet nie miałam sekundy niepokoju......

Miałam fantastyczny zespół operatorów i anestezjolożkę - kobieta krok po kroku mówiła mi, co w danej chwili robi i co robią operatorzy - do tej pory wspominm moment, w którym powiedziała - o! widać już nóżkę (ułożenie pośladkowe)...

Ptem Mateusza zabrali, a mnie zszywali do 10. Smieszne są takie rozmowy nad otwartym brzuchem z przytomną pacjentaką.....

Trafiłam na pooperacyjny na ginekologię (nie było miejsc na bloku i na porodówce), więc Mateusz nie mógł być ze mną, ale w drodze na oddział poinformowałam męża, gdzie ma isć zobaczyć dziecko. Jak wrócił od Mateusza, to raczej frunął nad podłogą niż chodził.... :) Rana bolała, ale leki pomagały - dostała też morfinę, to przespałam się troszkę - czas szybciej minął - jedynym gorszym momentem były potworne dreszcze, których dostałam po operacji i chyba z godzinę zajęło mi dogrzanie całego ciała. Po jakiś 2 godz znieczulenie minęło i odzyskałam własne nogi....:)

Po 12 godz przejechałam do sali zpołożną (wynajęłam położną na tą i następną noc) i po prysznicu przywieźli mi Mateusza - z emocjhi prawie cała noc nie spałam, bo nie mogłam się na Niego napatrzeć.

Następnego dnia przewieźli mnie na oddział porodowy i tam już zostałam do wtorku - jedne dzień dłużej, bo sprawdzali, czy u Mateusza się nie rozwinie żółtaczka.....

Generalnie wspomnienia fantastyczne, nie zakłócone żadnym przykrym incydentem - opieka wspaniała i fachowa (szczególnie, jak się za nią dodatkowo zapłaci.... :)

Potem się dowiedziałam o przypadkach, przaz które urodziłam dzień później - zdecydowanie dobrze, że to nie ja takim przypadkiem byłam.....

Na dowidzenia dostałam szczegółowe instrukcje, jak się odżywiać i jakie ćwiczenia wykonywać... mój brzuch wygląda tak, jak w programach o takich grupasach, gdzie wisi taka paskudna fałda tłuszczu.... nie mogę na to patrzeć w lustrze, ale dlatego postaram się codziennie ćwiczyć....

i to by było na tyle.....:)

aha - rodziłam na Karowej - polecam!
 
Opowiem WAM moją szpitalna story.....
W poniedziałek poszłam na prywatna wizyte do ginekolozki zeby dogadac szczególy na wtorkowe cc. Powiedziała, że cc we wtorek o 9 rano i już dzis mam się zbierac do szpitala wowczas porobią mi na wieczór wszystkie badania. W przeciągu godziny byłam w szpitalu. Najpierw ktg i wyszły jakies skurczyki, na badaniu ginekologicznym tez miekka szyjka. Czas jak widać na cc był najwyższy. Wieczór spędziłam na debatach z dwiema pozostałymi na oddziale babeczkami ( obie przeterminowane , miały dostac oxy więc możecie się domyślać jak marudziły i zazdrosciły ze ja to juz chociaż coś wiem i wogóle). Na drugi dzień od 7 rano był juz mąż, zaczęły sie tez przygotowania do cięcia. Założyli mi wenflon i cewnik i połozyli na łózku jak Bóg stworzył pod zieloną plandeką;) i tak sobie ja leżałam z dyndajacym workiem na siusiu a mąż obok coraz bardziej świadom godziny zero:) Przed 9 przewieźli mnie na 4 pietro, gdzie znajdował się blok operacyjny, jako że miałam miec ogóle znieczulenie i intuabcję. Małz w tym czasi miał czekać na małą w naszym pokoiku. Na sali operacyjnej przełożyli mnie na drugie łóżko, ręce przymocowali i ponakłuwali czym się da heh ( leżałam dosłownie krzyżem). Przez swój implant w kręgosłupie miałam trudnosc z wyprostowaniem nóg, co mogło utrudnic cc w poprzek. Ale miałam temat przedstawiony przez moja ginkę, że w razie czego będzie zmuszona ciąc pionowo. Po chwili na sali był komplet załogi;) i maska z tlenem poszła w ruch a za nią reszta leków. I powiem Wam, że nie spodziewałam się tak paskudnej narkozy ( może nie pamietacie, ale pisałam ze miałam oper.kregosłupa gdzie przeleżałam pod narkozą 3 godziny a po obudzeniu było bardzo dobre samopoczucie). Może dobrze, że nie wiedziałam jak to będzie bo na pewno spanikowałabym. Od razu po założeniu maski poczułam jak lecę tunelem gdzieś daleko, głosy z sali wibrują jak na zaciętej płycie a obraz przed oczami jak w mozaice kręcącej się szybko. Zaczeła mnie ogarniac panika, gdzieś leciałam, rozpierało mnie jakbym miała się udusić- przeszło mi przez głowę że tak koniec życia musi wyglądać.....to było straszne. Nagle usłyszałm swoj głos- boli brzuch, po czym- będę rzygać, po czym- jak mała? I jak usłyszałam ze zdrowa i śliczna to juz mi było wszystko jedno ze boli i co dalej.Raz po raz odlatywałam , w sumie kolejna rzeczą, którą pamiętam był obraz męża wchodzącego na salę, zawiniątko kładzione na prawej piersi takie umazane jeszcze trochę;) i co na Nią spojrzałam to w ryk ( to już z opowieści męża bo mało co pamiętam) a mąż ocierał mi oczy i buzię.I tak przysypiałam i odlatywałam jeszcze kilka godzin, ogolnie do końca dnia byłam jak naćpana. Małą kilka razy salowa do mnie przynosiła, w pozostałym czasie Natalka przebywała z tatą w naszym pokoiku. Kolejne dwa dni w szpitalu były dla mnie lekkim szokiem. Obudziłam się rano koło malej i powiem Wam ze nie wiedziąłm czy to sen czy jawa i co ja mam robić. Wszystko bolało, głodna, nadal z cewnikiem czekałam az mi pozwolą przeniesc się do naszego pokoiku. W kolejnych godzinach i dniach mąż był dla mnie podporą, robił przy małej niemalze wszystko. Będąc już w domu miałam mały kryzys spowodowany moją niemocą dźwignięcia się z łóżka, paskudnym pionowym szwem na brzuchu, bólami macicy, krzykiem małej. Dziś jest już duuuuuzo lepiej. Robię wszystko przy małej, z dnia na dzień poznaję ją i uczę się kochać tę kruszynkę.I widzę że fala miłości zalewa bardzooo mocno i wysoko:)))
 
Ostatnia edycja:
Mam chwilę to i ja napiszę to co pamiętam :-)

12 lipca pojechałam z Pawłem i psami na działkę kosić trawę, uparłam się że ja to zrobię i skosiłam dosyć sporo, a w międzyczasie coś ze mnie wyciekało, ale nie było tego dużo, więc myślałam że to są moje upławy, ogólnie to nie byłam niczego pewna. Bóli nie czułam, aż do godziny 22-23, gdzie zaczęły się lekkie skurcze. W sumie zaczęły się trochę wcześniej, ale nieregularne więc o nich tak jakby zapomniałam. Po 23 zaczęła się lekka jazda, nie spałam do 2 gdzie jeszcze pisałam na BB... Skurcze były co 5-10 minut. Po godzinie 3 skurcze były już co 5-6 minut więc obudziłam Pawła i zaczęliśmy się ubierać. Popakowaliśmy rzeczy psów bo jeszcze chciałam je odwieźć do mojej mamy, no i skurcze zniknęły. Ale że Paweł już obudzony to stwierdził że jedziemy, niech sprawdzą co i jak. W trakcie jazdy się uspokoiłam bo skurcze powróciły nawet co 3 minuty. Ogólnie na luzie byliśmy oboje, uchachani i w ogóle.
W szpitalu mnie zbadali pod KTG, zrobili wymaz i zaprowadzili do pokoju abym się przebrała. Miałam 3 cm rozwarcia. Po chwili zaprowadzili na porodówkę - dla Pawła to był szok że tak szybko. Było to około 4.30. Zbadali mnie, przebili żeby wody wypłynęły i kazali skakać na piłce. Skurcze jeszcze były do wytrzymania, chociaż już bolało. A miałam tylko krzyżowe. No i ogólnie przez długi czas nic takiego nie było, tylko że bolało (jak każda która rodziła wie). Po jakimś czasie, nie wiem już o której podpięli mi jakąś kroplówkę, która miała za zadanie wzmocnić skurcze ale i przyspieszyć poród. I od tej chwili zaczęła się jazda bez trzymanki. Krzyczałam w pewnym momencie tak, że położna przybiegła z oddziału zobaczyć co się dzieje :-) Potem się popłakałam z bólu i bezsilności że to tak długo trwa, mówiłam Pawłowi żeby mnie ratował, zabrał do domu, że ja już nie chcę tutaj być :-)
Potem znów mnie zbadali i powiedzieli że już całkiem niedługo. Rozwarcie było na 7 cm, a ja się lekko podłamałam, bo słyszałam że akcja zaczyna się jak jest 10 cm. Kiedy posadzili mnie na KTG, to już pod koniec, kiedy położna powiedziała że jeszcze chwilę, za 5 minut wróci i zdejmie mi pasy, to ja z tego bólu zeskoczyłam z fotela i zdarłam sama te pasy, bo nie mogłam wytrzymać, hehe. No a potem się zaczęły różnego rodzaju sposoby przyspieszenia zejścia główki, bo szyjki już w sumie nie miałam. O około 9.30 miałam już parte i w końcu zaczęło coś się dziać. Znów mnie zbadali i kazali przeć przy skurczach. A ja byłam tak wymęczona że wzięłam sobie ich słowa do serca. Kiedy usłyszałam że widać już główkę, to zalała mnie taka fala szczęścia że koszmar się kończy, że muszę to dokończyć. No i parłam, podobno byłam fioletowa z wysiłku, aż położna mówiła żebym przestała i wzięła nowy oddech. Paweł chyba wyglądał nieciekawie, bo znaleźli mu zajęcie przy wyłączaniu jakiejś aparatury, itp. No a ja dalej parłam - nie wiem, dla mnie to było z 40 parć, a podobno 4 parcia i mały wyszedł. Mnie zalała fala ulgi że to już koniec. Aha, w międzyczasie pod sam koniec, pytałam się Pawła gdzie moje znieczulenie :-) Nie zaproponowali mi go nawet.
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że rzucili małego mi na brzuch jak kawał mięsa. Takie skojarzenia miałam. Potem dali mi odpocząć, a po chwili zaczęli zszywać, bo trochę mnie Filip poprzecierał, może trochę popękałam, ale nacinanie było zbędne, co mnie cieszy do dzisiaj.
Biedny Paweł nie wiedział co miał robić, ale i tak był dla mnie opoką. No i położna, która w krytycznych momentach ostro mnie motywowała.
 
No malutka śpi więc postaram się Wam przybliżyć mój poród...
W piatek jak pisałam odchodzić zaczął mi czop ale zero silnych skurczy więc byłam spokojna...wieczorem leżałam na łózku mój grał na kompie ja czytałam książkę i nagle ciepło między nogami poczułam wstałam i fruuuu do wc ujrzałam wody zielone (niestety)pogoniłam mojego szybko żeby brał torbę ubrał się i jedziemy bo zaczęło się...Mój w lekkim otumamieniu był ,że to JUŻ :):) zajechaliśmy do szpitala od razu wzięli mnie na porodówkę tam badanie ale lipa,bo wody nadal się lały a rozwarcie na 1palec...KTG zero skurczy wykazało więc pytanie czy zgadzam się na oxy od razy powiedziałam tak ze względu na te wody...No i tak kulałam się z kroplówką aż do 2giej w nocy gdzie znów wszystko się wyciszyło płakałam ale nie z bólu jeszcze ale z tego ,że mogę mieć CC zobaczyła mnie położna i wzięła na masaż szyjki..chwila bólu i rozwarcie na 2,5palca było połowa za mną ;) pomyślałam :) ale dryga połowa masakra znów powoli wszystko szło ok jak dobrze pamiętam 6.30 było już 4palce więc sukces jak dla mnie ale bóle jak diabli piekielnie bolało mój pomagał mi jak tylko umiał a ja piłam wodę i jadłam cukierki :-D:-D O 10.30 mniej więcej czułam jakbym musiała do wc ale połóżna do mnie eee to nie parte nie ma pełnego rozwarcia ,,,więc czekam ale ból przeokrutny już i mówie nagle mojemu rodzę leć do położnej wzięłam w końcu ten hak z kropłową i poleciałam na trakt porodowy :-D wtedy już nie wytrzymałąm i krzyknęłam ałaaaa :-D ta mi patrzy i mówi prawie finisz :-D niech pani kuca i prze więc pre i pre a ta mi gada wskakuj na łóżko a ja nie mogę głowkę czuje już :-D:-D więc mój mi jedną nogę na łóze a ona drugą :-D zleciały się ze ludzie już do pomiarów małej a ja do nich no taaa jeszcze Wy patrzcie w moje krocze :-D:-D i 4 parte poszły i mała wyskoczyła jak strzała :-D:-D boszzz jakie to cudne uczucie jest to ciepełko między nogami (zero bólu już wtedy czułam) łzy w oczach moich i Tomka poprostu mówią same za siebie połozyli mi ją a ta kciuka w buźkę i oczka jak 5zł miałam chęć ja zjeść !!:-D :zawstydzona/y: ważenie mierzenie a ja czekałam na szycie...piekło bardziej niż sam poród mądra Kinia zaglądała lekarzowi ile tego tam daje hahaha a on,że robi szew dziewiczy dla męża :-D:-D no i później wiadomo ja na łózko mąz poszedł po niunię 1sze karmienie łzy...telefony... echh cudowna chwila nigdy jej nie zapomnę i nie będę źle wspominała nawet ze względu na ból kocham tą mała i męża cały,m sercem moje dwa kochane żarłoczki
 
reklama
No więc i ja napiszę póki pamiętam, bo mam nadzieje, że szybko wyrzucę to ze swojej pamięci :-)

Jak wiadomo w sobote odszedł mi czopek, w poniedzialek miało być wywoływanie. Na "pożegnanie" z mężem urządziliśmy sobie w niedziele wieczorem romantyczny wieczór :-) położyliśmy się spać o 12 ale już o 2 obudziło mnie jakieś dziwne "mokre uczucie". Pomyślałam, ze to "pozostałości po mężu" i wstałam, żeby się wytrzeć w toalecie a tu chlust - leci coś! ja w bieg, ale aż się ślizgałam na tych wodach po panelach... Pomyślałam "no to nieźle" i budzę męża że mi wody odeszły a on do mnie "co ty gadasz, a która godzina?", zaczęlam się śmiać bo jakie to ma znaczenie. Zaczęło się i już, a on niezadowolony bo się nie wyspał :-D od razu jak mi wody odeszły zaczęły się skurcze - i tu zdziwko - od razu co 5 min :baffled: zadzwoniliśmy tylko na ip że przyjeżdżamy i w drogę. Na miejscu zrobili KTG, okazało się, że skurcze są ale rozwarcie 2 cm wiec zapytalismy czy możemy do domu jechać bo po co tam siedziec i czekać. Więc wróciliśmy sobie do domku, ale godzina minęła a tu już skurcze co 3-4 min. Więc wróciliśmy, zrobili badania no i okazało się, że już 4 cm i ze szybko idzie. I tu zaczęły się schody :baffled: przyszła pani anestazjolog i pyta czy chcę znieczulenie, ja NO JASNE bo skurcze jeszcze znośne ale po co się męczyć pomyślalam. Dostałam znieczulenie, wlasną sale porodową i wszystko byłoby super gdyby nie to, ze po zzo miałam taką bombę że najpierw się zrzygałam na podłogę a później to już w ogole odpłynęłam :-D no i godz 9 oni mnie badają a tam - dalej 4 cm!!!!!!! Ja wkurwiona, oni, ze dadzą mi OXY żeby przyspieszyć. Ja pierdziele jak ją podłączyli to następne 2 godziny przecierpiałam tak, że szok, 2 razy mi zzo podawali i już nie działało, czyli mogę powiedzieć, że w sumie rodziłam bez znieczulenie bo to pierwsze podziałało tylko na pierwsze bóle a reszte wszystko czułam... TRAGEDIA!!! No i po 10 ja już z bolu zdycham i mówię, ze coś jest nie tak bo te skurcze już są takie mocne jakby mi pipe rozrywało a moje 2 położne że spoko tak ma być. Jak ją wreszcie zmusiłam do badania to się okaząło, że mam pełne rozwarcie :angry: no i zaczęłam przeć i nie mogłam tej jego wielkiej mózgownicy wypchać :-) jak juz stwierdziłam, że umieram poczułam jak mi skóra tam gdzieś pęka (okropne uczucie) i mały wyszedł... taki śliczny, różowy (tylko dłonie i stópki sine), w ogole nie pomarszczony i... wielki!!! Mąż to się tak smiał jak go zobczył, nie mógł uwierzyć, ze on w brzuszku siedzial.... Mały przytulił się do mnie i zasnął. My go podziwialiśmy, położna szyła chyba z 40 min ale to dlatego że uczyła praktykantke :-D
w sumie od odejścia wód do narodzin minęło 9 godzin. Poród nie był najprzyjemniejszy ale też nie najgorszy. Obiecałam, ze nie będę krzyczeć ale raz musiałam i to wlaśnie wtedy udało mi się wypchnąć małego.
 
Do góry