reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Porodowo kiedys.... Porodowo dzis:)

masala

Fanka BB :)
Dołączył(a)
25 Maj 2010
Postów
1 098
Miasto
Edinburgh
Bachucha zasugerowala, zeby watek stworzyc wiec jest:)) Pokopiujcie laski swoje opisy porodow, zeby nie zginely:))
 
reklama
Mój ananas miał termin na 21 kwietnia - i według OM i usg, nie ma mowy o pomyłce. Po terminie jeździłam co kilka dni na ktg, które wykazywało zerowe skurcze. Tydzień po pojechałam na próbę oct - bez skutku, dwa dni później tak samo. Zrobił się maj, więc się bałam jak cholera długiego weekendu że lekarzy będzie mniej - jednakże przyjęli mnie 2 maja na oddział, zrobili usg na którym wyszło że mam małowodzie, dziecko ma trochę ponad 3 kilo, wszystko ok. Lekarz zapisał mnie na rano do "rodzenia" co przyjęłam z ulgą bop się bałam tego przeterminowania i małowodzia - dwie inne dziewczyny były też zapisane - spędziłyśmy noc w jednej sali - one już miały skurcze, niektóre bolesne bardzo ale brak rozwarcia. Rankiem o 7 poszłyśmy trzy na porodówkę - podpięto nas pod oksytocynę, jedna urodziła, druga urodziła a ja nic - dopiero jak mi o 11 przebito pęcherz to skurcze uprzejme były się pojawić - nikłe, ale były. Zawołałam męża, który już czekał pod szpitalem, spędziliśmy upojne kilka godzin na konwersacji, moim wiszeniu na nim gdy skurcze się nasiliły i podtrzymywaniu się na duchu oraz skakaniu na piłce, prysznicach itp. o 20 wreszcie było pełne rozwarcie i skurcze parte, mąż uciekł na zewnątrz jak było ustalone, a ja urodziłam synka o 20,20
laugh.gif
3,9kg, więc usg trochę oszukało - ale powiedzmy sobie szczerze dziecko jest już tak duże że ciężko to wiarygodnie zbadać. Był taki cudny, ten mój flaczek, jak go położyli mi na brzuchu - widać było, że poród zmęczył nie tylko mnie, ale przede wszystkim jego. Adasia wzięli na badanie i mierzenie (mąż przy tym asystował) a ja urodziłam łożysko po czym mnie zszyli. Położna się zastanawiała czy mnie naciąć - w końcu się nie zdecydowała i pękłam dość mocno - czego nikomu nie życzę.
 
24 styczeń - Moja mama do mnie: " Gosia chodź spakujemy może już twoje walizki do szpitala" Ja : " nie mamo, jeszcze jest trochę czasu a ja ciągle muszę dokupić parę rzeczy" Pól dnia mama mnie dręczyła z tymi torbami i w końcu dla świętego spokoju zebrałam sie w sobie i wszystko popakowałam. Okazało sie ze tak na prawde brakuje juz tylko lewatywy .

25 styczeń - mama wyjeżdża w góry do babci. Oznajmiła mi ze do porodu na pewno wróci. Gdyby nie daj boże coś sie działo to mam dzwonić i ona przyjedzie. Juz nie wspominając o tym ze ja to chyba nadal czuje sie jak dziecko i nikt mi nie da takiego wsparcia psychicznego jak po prostu moja mama. Zwłaszcza w pierwszych chwilach po porodzie.

26 styczeń - lada dzień obrona pracy dyplomowej , a ja umie tylko jeden rozdział no a co z trzema pozostałymi hihi cala ja , dwa dni przed obroną ja sie dopiero zabrałam za naukę tego cholerstwa. Cały dzień wkuwania i siedzenia w papierach. Nagle sobie myślę" cholera, mi juz tak nogi spuchły ze ja ledwo w kapciach chodzę to co ja ubiorę na obronę.Super tunika juz sobie czekała i specjalne na ta okazje czarne spodnie ciążowe, no ale co z butami? " Dzwinie do koleżanki z pracy żeby mi jakoś pomogła. W końcu ma dużą stopę to może w coś sie wcisnę.
19 :00 Przyjeżdżam do koleżanki .Dobra... przymierzam cały stos butów i nic.Wszystko za ciasne.Nawet buty jej ojca.Myślę sobie pójdę na boso.Juz byłam tak tym wszystkim wymęczona ze postanowiłam o 21 ze wracam do domu bo ma lecieć na tvn fajny film ambitny " wierny ogrodnik".Oczywiście wszyscy mnie wyśmiali ze to chyba jakiś erotyk grrr.
Po przyjeździe do domu szybko poleciałam sie umyć i hyc pod kołdrę a juz film 5 minut leciał.Przytuliłam sie do męża i oglądamy tv.Po 15 minutach oczywiście reklamy.Nagle czuje jakoś strasznie ciepło mi sie zrobiło i mokro.Myślę sobie ze cholera pierwszy raz przez cala ciąże sie posikałam.I to do łózka... no to wstaje żeby sie przebrać no i pościel zmienić.Nagle czuje ze dzieje sie ze mną cos dziwnego.Chyba to jednak nie siku bo to cały czas cieknie i jest przezroczyste. Mowie szybko do mojego R ze chyba rodzę.Z jednej strony byłam przestraszona ze to za wcześnie i to dużo.Dopiero 36 tydzień .. no i ta nieszczęsna obrona.Z drugiej jednak strony byłam podekscytowana ze to już, ze zobaczę moje maleństwo , ze teraz będę juz mamą.Lece do łazienki na wc. A to cholerstwo ciągle cieknie.Włażę do wanny, co by na tej porodówce wyglądać jak człowiek. Dobra wychodzę z wanny a mi sie nogi trzęsą jak galareta.Myślę sobie " cholera jak dobrze ze mama kazała mi sie spakować " Szybko sie ubrałam no i wychodzimy z domu.Wiało jak nie wiem co.Był taki mocny wiatr ze ledwo szlam do przodu i tylko czułam jak mi cieknie po nogach.Jedziemy juz autem i mowie do R ze musimy jeszcze do apteki jechać bo ja nie mam lewatywy.Docieramy do szpitala.Od razu zostaje przyjęta.Miałam sie rozebrać i poczekać na panią ginekolog.Mowie jej ze odeszły mi wody.No to dawajta mnie do badania.Bada bada, i nagle chlusnęła druga porcja wód .Lekarka nagle oznajmiła ze bez wątpienia odeszły mi wody i ze rodzimy.Przebralam sie w szpitalna piżamkę i kazali mi przejść do pokoju obok gdzie położna zrobiła mały wywiad i wszystko spisała do komputera, obejrzała książeczkę ciazowo etc. ( notabene książeczki nie odzyskałam, a byłaby taka fajna pamiątka )
Zaprowadzono mnie na porodówkę i pokazano który będzie mój pokój do rodzenia.Maz położył torby kolo ściany a ja poszłam z położną do tego ich głównego pokoju i zrobiono mi lewatywę. Nie było tak źle jak myślałam.
Poszłam juz do tego swojego pokoju i dowiedziałam sie od męża ze 5 minut przede mną przyjechała jeszcze jedna dziewczyna.
Zrobiono mi ktg... nie miałam żadnych skurczy.Podłączono mnie do kroplówki i dostałam oksytocyne i okropnie bolący zastrzyk.Momentalnie sie zaczęło_Okropny ból skurczy.Od razu były bardzo często.Myślę sobie ze chyba szybko będzie i pójdzie jak spłatka.Położna bada rozwarcie i mówi ze jest na opuszek palca .Myślę sobie tyle sie ze mnie leje, boli jak skurwysyn a ja mam tylko rozwarcie na opuszek a gdzie do 10 cm Kazała chodzić dużo, ruszać sie i być pod prysznicem i robić masaże ciepłą wodą.Chodzenie nie było takie proste bo ciągle ciekły ze mnie wody płodowe.Dobra idę pod prysznic.Plan był taki ze jest skurcz to sie wieszam na męża szyi i sie mocno do niego przytulam. Skurcz ustaje. Wiem ze mam 1 minute na to żeby szybko sie wgramolić pod prysznic i usiąść na plastikowym krzesełku. Miejsca nie było za wiele wiec to wcale nie było takie proste.Ciepła woda przynosiła ulgę, ale jak był skurcz to tak czy siak bolało jak jasna cholera.Minelo 6 godzin łażenia po korytarzu, kręcenia pupa i masażów cieplej wody.Położna kazała mi sie położyć na worku sako i mnie bada.1 cm rozwarcia.... załamałam sie.Tyle wysiłku, tyle bólu a to raptem ruszyło o opuszek palca.Myślę sobie ze ja to nigdy w życiu nie urodze.W tym momencie byl to dla mnie najbardziej kryzysowy moment. Poddałam sie. Zaczęłam błagać żeby zrobili mi cesarkę. Wymogłam na mężu żeby przyprowadził lekarza.Kobieta na mnie nakrzyczała czy są jakieś inne wskazania do cesarki oprócz bólu i braku postępu w rozwarciu.Mowie ze nie.No to ona ze nie zrobi cesarki. Nie miałam juz siły na chodzenie.Położyłam sie na worku sako i kręciłam pupa .Powtarzałam sobie wszystko do obrony i zaczęłam mówić cala konstytucje z pamięci. Miałam wrażenie ze jakoś lepiej teraz znoszę skurcze,Jak leże to chyba jest mniejszy ból.W każdym bądź razie jakoś troszkę było chyba lepiej.Czas biegł nagle bardzo szybko.Po 3 godzinach przychodzi położna i sprawdza rozwarcie.7 cm .Poszłam sobie pod prysznic.Skurcze były co kilka sekund wiec gorzej sie wchodziło do kabiny.Stwierdziłam ze nie ma co siedzieć na krzesełku tylko trzeba teraz dużo sie ruszać.Juz jest 7 cm to juz nie wiele.Teraz muszę sie postarać. Ledwo doczłapałam sie do pokoju, a gdzie tam chodzenie po korytarzu.Dobra będę skakała na piłce.W szkole rodzenia dokładnie nauczono mnie jak to robić + wlaczyc oddychanie.
Jakos szlo, ale skurcze były juz tak zajebiste przeokropnie mocne ze ledwo sie trzymałam męża.Biedaka tak ściskałam ze już nie mial siły.Byl cały zielony i chyba nie mógł na mnie patrzeć.Nie mógł znieść mojego cierpienia.Wiedziałam to po nim, ale wiedziałam ze sama nie dam rady, spadnę z tej piłki, musi mnie ktoś trzymać za ręce.Wzajemnie dodawaliśmy sobie otuchy.Skurcze były juz takie ze nie wiedziałam kiedy sie kończy a kiedy zaczyna.Jeden przeraźliwy okropny ból.Nie mogłam juz mówić.Nie miałam siły.Teraz juz tylko zostało mi kiwanie głową.Położna co jakiś czas przechodziła niedaleko mnie i było juz bardzo dużo dziewczyn rodzących.Mówiła mi ze teraz jestem bardzo dzielna, ze super sobie radze, ze jeszcze troszkę a będę miała kolo siebie synka.za oknem już dzień, ptaszki ćwierkają, zmianę położnych tez mam juz za sobąja dalej skacze na tej piłce na zmianę z siedzeniem w wodzie.Wymyśliłam sobie super metodę na to zeby mniej czuc skurcze,Gabilam sie w jeden punkt.Najpierw na kran a jak jzu dostawałam oczopląsów to zmieniłam sobie obiekt patrzenia na konkretna płytkę na ścianie.To na prawde pomagało.Skupailam sie na czymś innym, ale jednocześnie starałam sie bardzo wsłuchać w moje ciało zeby prawidłowo oddychać.Co rusz sie mnie polozne pytaja czy czuje skurcze party.Bardzo chcialam to czuc, ale niestety nic takiego nadal nie bylo.
Za mna juz 11 godzin porodu i w końcu przyszły upragnione skurcze parte.Kazano mi sie położyć juz na łóżku porodowym.Rozwarcie na 9 cm.
Nagle krzyczy dziewczyna z pokoju obok ze ona tez ma skurcze parte.No to ida do niej ja zbadać.Ma 10 cm i rodzi.No a ja ? pytam sie co ze mna? musiałam poczekać.W biegu położna kazała mi dobrze oddychać.
Tamta dziewczyna rodzi.Po chwili podchodzi do mnei jakas taka asystentka chyba tej glownej poloznej z drugiej zmiany.10 cm pani juz rodzi. aaaaaaaaaaaaa wkoncu to juz.Musieli sie rodzielic.Teraz to juz byly nie malze zawody ktora pierwsza urodzi.Tamta miala fory bo ona miala znieczulenie zewnatrz oponowe. Mialam wrazenie ze ona rodzi malego kociaka a nie dziecko Confused Polozna pomogla mi sie bardzo wyciszyc , musialam poczuc roznice miedzy jednym skurczem a drugim zebym wiedziala kiedy przec. Poniewaz mialam bardzo dlugie skurcze to zadecydowano zebym probowala przec trzy razy na kazdym skurczu, czasami cztery razy
Mąż stal kolo mnie, bardzo mnie wspieral, mowil do mnie, dodawal mi otuchy, moge powiedziec ze prawie parl razem ze mna. Byl bardzo dzielny.
Usta mialam ciagle suche i bylam juz bez sil kompletnie.Praktycznie na granicy przytomnosci.Mialam zjesc kostke czekolady, pic wode i maz zwilzal mi usta pomatka.Kazano mi przec jeszcze mocniej bo ledwo co sie dziecko przemieszcza.Chyba po mniej wiecej 9 parciu wkoncu bylo widac wloski.Polozna mowi ze ciemne i ze nawet troszke ich ma.Strasznie sie ucieszylam .Pyta sie meza czy chce zobaczyc.No to on ze jasne i odrazu polecial sobie ogladac hehe.
To mi dodalo duzo sily.Podeszla wtedy do mnie lekarka i kazala mi sie na skurczu zaprzec stopą na łóżku, byłam wtedy już w pozycji jakby na kucaka.Faktycznie pomoglo. Dziewczynie obok urodzilo sie dziecko.Uslyszlam tylko jego placz.Nagle juz tak bardzo zapragnelam swojego dziecka ze zaczelam przeć z całych sil jakie mi pozostaly.Nawet sama siebie zaskoczylam z kad ja jeszcze je wzielam.Myslam ze oczy doslownie z orbit mi wyjda tak mocno parlam.Lerkarka mowi ze juz prawie. Jeszcze jeden raz .Przychodzi skurcz, chyba z 6 osob mi kibicuje a ja prze.Udało sie.Wkoncu wychodzi.Czuje ulge.Wkoncu ustaly skurcze.Jak to moj MAteuszek musiał mnie jeszcze zachaczyc stopa.Ale to juz nie istotne.Moje maleństwo_Od razu sie pytam czy wszystko dobrze, wkoncu to wcześniak.Tak na ok jaka ma wage, bo wydaje mi sie malusieńki , niemlze jak 1 kg cókru.Lekarka mówi ze to jest
bardzo zdrowy chlopczyk, ze jest faktycznie wczesniakiem bo ma bardzo dużo mazi na sobie , ale ze wage ma bardzo fajna.Tak na oko ze 3 kg.
Polozyli mi takie cieplutkie cialko na moim brzuchu, nie mogłam sie na niego napatrzeć.Matko taki malutki moj synek.Spytali sie meza czy chce przeciąć pępowinę.Oczywiście zgodził sie bez wahania.Uzgodniliśmy już to oboje przed porodem.Położna zażartowała zeby tylko nie ucial mu siusiaka przez przypadek. Dziecko zabrali do drugiego pokoju gdzie byl mierzony, ważony itd.Byl juz z nim mój mąż.Ze mną zostala lekarka.Musiałam przeć jeszcze łożysko, ale to juz mały pikuś.Nic nie boli, zwlaszcza jak tylko myśli sie juz o dziecku i to szczęście ogarniajace cale cialo i umysl.Nie da sie poprostu opisac. Lekarka szyla krocze a mi wszyscy zdawali relacje.Dziecko ma 10 punkt, 52 cm dlugi i wazy 3100.jak na wczesniaczka to niezle chlopisko Smile Strasznie chcialo mi sie pic, a nie mial kto mi podac wode.hihi wszyscy latali wokół dziecka.Mysle sobie ze juz przeboleje.a w ustach sachara.Zeby nie czuc szycia krocza to sobie jakies piosenki mruczalam pod nosem.Mialam jeszcze chwilke lezec na lozku zeby odpoczac bo jak wstane to moglabym odrazu zemdlec.Maz przyszedl z Mateuszkiem zawinietym w becik Very Happy
Następnie przenieśli mnie na łóżko na korytarzu.Zresztą zrobilam to o własnych nogach Smile leżałam juz z dzieckiem ze dwie godziny, ale bylo mi to juz obojętne, Najważniejsze ze byl kolo mnie.Maz sie probowal do wszystkich znajomych i rodziny dodzwonić zeby oznajmić radosna nowinę.
Podsumowując rodzilam od 10 wieczorem do 11:20 nastepnego dnia Smile Urodziłam 27 stycznia , 28 stycznia wyszłam ze szpitala na obrne.,Tak wiec dlugo sie nie nalezalam Smile :]
 
Mój poród wyglądał tak: 29.02.2012. cały dzień łapią mnie skurcze takie małe i chwilowe. Przyszła godzina 14.00 łapie mnie znowu no to ja chcąc to rozchodzić wstałam i czuje jak coś we mnie pęka, to wody... pierwsze słowa ja pier*** czemu tego 29 ;p heheh wody pomału się sączyły a ja skurcze od razu co 3 min. Gdy jechałam do szpitala skurcze miałam jeszcze częściej i to takie bolesne że masakra. Do godziny 18 męczyłam się z bólami. Przyszły bóle parte. Mąż cały czas był przy mnie :) dzielny był :D Wody miałam zielone i mała traciła tętno przy skurczach ;/ jaki ja w tedy stres przeżyłam, okropne... byłam nacięta o godzinie 18:42 Neluśka przyszła na świat ;) Mąż przeciął pępowinę:) . Przy zszywaniu cały czas miałam małą na rękach. Gdy przeszłam na inne łóżko by mogli nas zawieśc do pokoju zmierzyli mała i zrobili pamiątkowe foto:) Nelly ważyła 3670g i miała 51 cm. A to Nasze zdjęcie : 548277_331308780255748_1232125355_n.jpg
Rodziłam w środę a w czwartek o 20 wyszłam do domku ;)
 
Ostatnia edycja:
Tak wiec w nocy z poniedzialku na wtorek wstalam i okazalo sie, ze odszedl mi czop, a jako, ze w nocy mailam nieregularne skurcze ucieszylam sie strasznie i zadzwonilam do mamy, ze pewnie lada dzien bedzie po wszystkim. Zadowolona tez bylam bo m mial dwa dni wolngo co mi bylo bardzo na reke, ze nie musialam go sciagac z pracy do szpitala jakby sie zaczelo, a jego mialoby nie byc:) Wtorek i sroda minely i nic:(( A M mial wracac do pracy w czwartek... Pod koniec ciazy cierpialam na straszna bezsennosc i po nocach ogladalam jakies durne seriale, w tym wypadku Plotkare:pP. Okolo 1 45 poczulam pierwszy dosc bolesny skurcz ale go olalam bo to normalne pod koniec ciazy(tak sobie tlumaczylam) po jakis 10 minutach byl nastepny, dlugi i bolesny...cala mokra po nim z bolu bylam, spocilam sie jakbym maraton przebiegla doslownie... nastpeny nastapil po 7 minutach...wtedy juz sie przestraszylam, obudzilam M i kazalam mu napuszczac wode do wanny bo nie bylam pewna czy to juz czy to tylko przepowiadajace. On w tym czasie zadzwonil do szpitala. Barany ze szkockiego szpitala chcieli koniecznie ze mna rozmawiac wiec zwijajac sie z nimi dyskutowalam. Okazalo sie, ze skurcze sa ca 3-4 minuty, wiec kazali mi natychmiast przyjechac. Z wanny ucieklam podczas rozmowy telefonicznej, bo tak cholernie bolalo, ze wiedzialam, ze to juz!
Do taksowki wsiedlismy o 2 55 i juz w niej dostalam skurczy partych... Nie wiedzialam czy mam przec czy nie, bo gdzies kiedys slyszalam, ze jak w zlym momencie sie bedzie parlo to mozna przydusic dziecko (do tej pory nie wiem czy to prawda). Taksowkarz byl ostro zestresowany, ja sie darlam z bolu i dodatkowo na niego, ze za wolno jedzie.
Na izbie kazali mi rozebrac spodnie i jak dzis pamietam widok krwii na majtkach...przerazenie mnie dopadlo, ze cos zlego sie dzieje. Polozyly mnie na stole i stwierdzily pelne rozwarcie. Migiem przewiozly mnie na porodowke gdzie po 10 minutach urodzilam moja myszke:) Trwalo to wszystko niecale 2 h od pierwszego skurczu i 30 minut od momentu kiedy wsiadlam do taksowki... wymarzony porod.
Stresa mam teraz tylko, bo polozne mnie ostrzegaja, ze z drugim powinno byc jeszcze szybciej.. i powinnam pomyslec o porodzie w domu.. co mnie srednio przekonuje:pP
 
Co do porodów, ja pojechałam na patologie ze skierowaniem (wystawionym 6 dni wcześniej przez mojego gina) ok godz 18 (lekarz kazał mi pojechac za 5-6 dni to pojechałam za 6 dni, najpóźniej jak się dało) to lekarz który mnie przyjomwał że szpital to nie hipermarket i że szybciej się przyjeżdrza ze skierowaniem, i że tej nocy napewno nie urodze, żebym się wyspała, położył mnie na sale, ja się rozryczałam, gadałam do młodego że ja tego nie zniose i wogóle, najadłam się jeszcze czekolady, bo stwierdziłam że mi humor poprawi a po porodzie nie będe mogła, a ok 1 zaczęły mi się skurcze, poszłam do lekarza, badanie rozwarcie minimalne, wody nie odeszły, no to tylko KTG mi podłączyli, do 7 skurcze co 5 minut, o 7 obchud, lekarz do mnie że lewatywa, prysznic w koszule i na porodówke, no to ja dzwonie do M bo w pracy, nie odbiera No to dzwonie do biura w jego pracy, odbiera szef a ja akurat skurcz i dre się RODZE, po 20min M był ze mną w szpitalu bardziej przerażony ode mnie Na porodówke, skakanie na piłce, chodzenie (miałam wielką sale więc korytarza nie zwiedzałam) wody nie odchodzą no to przebili mi pęcherz i wtedy się zaczął ból na maxa, jeszcze mnie tym ktg wkurzali, no ale musieli... W końcu ok 12 rozwarcie zaczęło postępowac, darłam się na lekarza że chcę wstac siku a on do mnie żebym robiła, a ja zonka załapałam bo nie mogłam Nigdy nie zapomne jak lekarka po mojej lewej zaczęła komentowac (ze śmiechem) że połamie jej palce (tak mocno ściskałam jej dłoń, a drugą ręką dłoń M) a lekarz który odbierał poród się śmiał że jemu to barki powybijam (bo zamiast opierac nogi o te podnóżki to ja o jego ramiona, tak mnie mniej bolało), ok 15 wyprosili M, musieli mi podac tlen bo przestałam kontaktowac, chyba nastawiali się powoli na cesarke, bo przestałam przec, ale tlen pomógł, zawołali M, kolejne parcia słysze chyba poraz setny że główka już jest, ja do M mówię "niech on przestanie gadac głupoty, bo mówił mi to już z tysiąc razy" a M spojrzał i mówi do mnie ty ale główka naprawde jest" dostałam takiego powera, jedno pchnięcie i misiaczek był na moim brzuchu moment nie zapomniany, potem jak mnie babka zszywała ja położyłam ręke na brzuchu i z przerażeniem "o jezu" tamta mało z krzesełka nie spadła a ja do niej"gdzie mój brzuch" no i po 2godzinach jak mnie w końcu na sale zawieźli jak zobaczyłam jak M tuli młodego, popłakałam się, potem nie spałam całą noc (w sumie 2 z rzędu) bo lerzałam i patrzyłam na moje maleństwo.
Teraz też tak mam że usiąde obok jego łóżka i patrze na niego, ale to dlatego że tylko wtedy wygląda jak aniołek i jest spokojny

Młody urodził się równo tydzień po terminie miał 53cm i 3420, dostał 9pkt
 
Ostatnia edycja:
poród pierwszy:
skurcze regularne zaczęły się 16.04 raniutko ok 2 h później byłam w szpitalu, połozyli mnie na sali przedporodowej i czekali, czekali i czekali hehe dopiero ok 19 wieczorem zaczęły sie takie mocne skurcze. całą noc się zwijałam sama na sali bo M miał przyjechac jak sie zacznie na ful a połozne spały... obzygałam im cała sale dosłownie, bo co skurcz to wymioty, ehhh. ok 4 rano odeszły mi wody, a że położne spały to musiałam do nich sie doczłapać przez korytarz a te wody to z takimi krzepami i się przestraszyłam. no ale ok mogłam dzwonić po męza, przyjechał. połozna powiedziala że mam 9cm rozwarcia, ale mam nie przeć za zadne skarby bo mi szyjka cała pęknie i nie będe miala dzieci więcej, wiecie jak się bałam... no ale stoje tak przy męzu i czuje że wypycham coś że nie dam rady powstrzymać i mówie niech po nia biegnie bo nie dam rady i na podłoge urodze. no to ta z łacha przychodzi, każe mi się położyć na łożko porodowe i mówi ooooo glowke widać. i potem posżło szybko o 6:04 urodził się mój syn. potem szycie krocza... no i ok. po tygodniu od porodu ide do łazienki a tam krew taka żywa, ból okropny. pojechałam z M i małym synkiem do szpitala. badanie i szycie krocza się rozeszło. dali znieczulenie dużo tego dali, i ciachali bo martwica się wdała, i szycie od nowa. nie zgodziłam się na pobyt w szpitalu, wypisali mnie do domu. jak znieczulenie zeszło to ból okropny myslalam ze umre bolała wycieta skóra szycie, mdłałam kilka razy z bólu. ale co nas nie zabije to nas wzmocni. szpital się wystraszył ze gdzieś to zgłosze, bo zszywała mnie połozna, powinien lekarz wogóle przy porodzie nie było ani na minute lekarza. ale ja cieszyłam się że żyje i nie miałam siły na sądy wtedy.
no to was chciałam ostrzec pierworódki żebyście o wszystko pytały i sie nie dały...

drugi poród:
termin był na 24 luty
zachciało mi sie pościeli dla synka i innych pierdół z Ikei 5 lutego, a że ikea jest jakieś 60 km od nas, cały dzień łażenia bo oczywiście w Katowicach są jeszcze inne sklepy. byłam wykończona. na drugi dzień jeszcze rundka u nas po galeriach. no i wieczorem jakieś takie skurcze lekkie, ale regularne. olałam to bo tydzień wczesniej tez wyladowałam w szpitalu, ale podali mi dozylnie cos i się skurcze uspokoiły, więc teraz nie chcialam wiochy robic hehe. połozyłam sie spać ok 24 wczesniej nie dąło rady przez skurcze. pospałam chwile i czuje że ze mnie leci to wody, matko ile ze mnie tego szło, całe łożko mokre, w aucie mokro, na fotelu jak siadłam do badania mokro masakra ale mi było głupio. w szpitalu bylismy ok 3 rano a 5:05 miałam córe na brzuchu... teraz byl lekarz cały czas obecny pewnie sobie akta przejrzeli hehe i on mnie zszywał i nic się nie rozłazło...

ahhh aż się wzruszyłam.... syna rodziłam ponad 12 godzin córke ok 4 h takich porządnych skurczy...
 
reklama
Heh, niechaj sobie przypomnę jak to było...

Termin porodu wdg OM miałam wyznaczony na 15 sierpnia 2010. Już dwa tygodnie wcześniej opadł mi brzuch (moja mama śmiała się, że jeszcze trochę i zacznie mi się obijać o kolana hi hi).
Tydzień przed terminem, tj 7 sierpnia poszliśmy z TŻ na wesele do kolegi, tańczyłam mało bo za gruba już byłam, w dodatku nogi miałam jak balony, więc nie było jak. Zmyliśmy się koło 1 tuż po oczepinach. Że wesele odbywało się hen za Gdańskiem (a ja w planach miałam poród na Zaspie, za to mieszkaliśmy wówczas koło Pruszcza Gd) w aucie miałam kompletnie spakowaną torbę do szpitala. Skurcze Braxtona-Hicksa męczyły mnie już od jakiegoś czasu, więc wolałam być gotowa na wszystko ;-) Jednakże mimo męczącego dnia nic się nie działo.
W niedzielę, 8 sierpnia pojechaliśmy do szpitala do mojej położnej. Zbadała mnie (0 rozwarcia) i podłączyła pod ktg. Na aparacie pisały się dość regularne (co 15 minut) skurcze na poziomie 30-40. Położna stwierdziła: "no ładnie, do terminu na bank urodzisz". Taaaa... Parę dni później odszedł mi czop śluzowy.

15 sierpnia (niedziela i termin wdg OM) wybraliśmy się z TŻ na cały dzień na hipodrom, gdyż odbywała się tam coroczna Międzynarodowa Wystawa Psów Rasowych. Było super, tyle, że upalnie. Znośnie zrobiło się dopiero koło 17, ale ja już byłam tak umęczona (co się dziwić? Taki grubas cały dzień na nogach...), że nawet nie obejrzeliśmy wyboru Best in Show, tylko pojechaliśmy na plażę dla ochłody się wykąpać. Oczywiście torba do szpitala wszędzie jeździła ze mną w aucie :-D Myślałam, że po całym dniu na chodzie, skurcze mi się rozkręcą, ale nic z tego.

16 sierpnia od rana miałam skurcze co 10 minut, więc na polecenie położnej pojechałam na izbę przyjęć. Tam zrobiono mi ktg (50-60), ale że w badaniu okazało się, że rozwarcie raptem na opuszek, to gin powiedział, że on by mnie przyjął do rodzenia, ale nie mają chwilowo miejsc (rzeczywiście było grubo, jak czekałam przed IP to co chwilę przyjeżdżały rodzące, a jedną to przywieźli karetką i na wózku wieźli, bo ona już parte miała, więc nawet IP ją ominęła tylko od razu na porodówkę hi hi) więc albo wrócę do domu i przyjadę później, albo on zadzwoni do innego szpitala, to przyjmą mnie od ręki. Ja oczywiście chciałam rodzić tylko tam, więc powiedziałam, że jadę do domu i najwyżej wrócę. Zrobiłam sobie spacerek jadąc do domku, po południu wzięłam prysznic. Skurcze się wyciszyły.

17 sierpnia rano zaczęłam czuć skurcze co 10 minut i tak cały dzień. Położna powiedziała, że ma nocną zmianę i jest w szpitalu od 19, więc stwierdziłam, że jak skurcze się nie rozkręcą wcześniej, to pojadę na IP właśnie wieczorem. Cały dzień liczyłam co ile są- równiutko co 10 min. Po południu zrobiłam TŻowi obiad (sama nie miałam apetytu) i poszłam do wanny. W ciepłej wodzie skurcze były już co 8 min. TŻ wrócił o 19, zjadł i był gotowy do drogi, choć trochę się ze mnie śmiał twierdząc, że na bank nie rodzę, bo nie widać po mnie :dry: W dodatku jego przemądrzały wszechwiedzący braciszek stwierdził, że jak kobieta rodzi to widać. Chyba powinnam była drzeć się to może ktoś by mi uwierzył :no:
Kiedy wyszłam z wanny skurcze zrobiły się co 6 min i tak było dalej kiedy dojechaliśmy na IP. Tym razem obyło się bez kolejek, ktg pisało się na ponad 100. Położna z IP stwierdziła, że bardzo ładnie i że jak tylko lekarz zbada to na pewno pójdziemy rodzić.
Niestety gin, na którego trafiłam był starym wrednym dziadem, powiedział, że skurcze sobie mogą być, ale rozwarcie na opuszek. Spytał się gdzie mieszkam, a jak odpowiedziałam, że w Pruszczu, to postanowił dać mnie na patologię i czekać aż rozwarcie ruszy. Byłam załamana, wolałabym już wrócić do domu, nie byłam przygotowana na dłuższy pobyt w szpitalu. Więc szybko zadzwoniłam do mojej położnej i powiedziałam jaka jest sytuacja. Ona zadzwoniła na IP i powiedziała, że chce mnie na porodówce, bo jestem jej znajomą. Lekarz się zgodził, powiedział tylko "tylko zrób tak żeby urodziła!".

Przebrałam się w koszulę, TŻowi dano specjalny strój (wyglądał jak lekarz z Ostrego Dyżuru hi hi) i pojechaliśmy windą na porodówkę. Byłam tam już wcześniej oglądać sale, więc wiedziałam jak wszystko wygląda. Przypięto mnie do ktg, położna od razu dała mi czopki na rozwarcie, założyła wenflon, a lekarka przeprowadziła wywiad. Przyjęto mnie około 22 a o 23 odeszły mi wody. Lało się ze mnie i lało, aż położna w szoku była skąd ja tego tyle mam (miałam wielowodzie). Skurcze zrobiły się co 4 min. Położna dała mi piłkę do skakania i tak do 1 w nocy sobie skakałam, ale niestety nic nie wyskakałam. Rozwarcie nie ruszyło, szyjka trzymała jak szalona.
Położna przyniosła TŻowi worek sako żeby mógł pójść spać a mi podała lekkie leki przeciwbólowe (ziołowe) żebym również mogła się przespać, bo powiedziała, że niestety, ale na jej zmianie to ja na pewno nie urodzę. Powinni byli podać mi oksytocynę, ale w nocy jest za mało personelu, a jak wiadomo po oksy zwiększa się ryzyko utraty tętna przez dziecko. Nie chcieli ryzykować nagłą cesarką.

Rano 18 sierpnia o 7.00 przyszła nowa zmiana, w ogóle zaroiło się od personelu- w nocy był tam taki spokój... Najpierw podano mi śniadanko w postaci kroplówki, a gin powiedział "zaraz troszkę pani pomożemy" i kazał podpiąć oksytocynę. Ja myślałam, że to z pół woreczka musi zlecieć żebym zaczęła coś czuć, ale w momencie jak płyn w przezroczystej rurce zniknął w wenflonie od razu poczułam silny ból. O tak, skurcze po kroplówce są nieporównywalnie boleśniejsze od naturalnych. Mimo wszystko byłam dzielna i nawet pomiędzy skurczami gawędziłam sobie z położną. Około 9.00 ponieważ rozwarcie dalej nie szło położna wysłała mnie na 40 min pod prysznic. Jejku, nie miałam ochoty stamtąd wychodzić! Mogłabym cały poród siedzieć pod wodą, było super! Oczywiście TŻ wiernie mi towarzyszył a jego pomoc była nieoceniona przy wchodzeniu/wychodzeniu z prysznica, wycieraniu i ubieraniu się w koszulę, szczególnie jeśli musiałam to robić na skurczu. Po powrocie do sali pokręciłam trochę biodrami (też było znośniej) a następnie znów podpięto mnie pod ktg i oksy. Rozwarcia dalej niet. Koło 11 znów pod prysznic, potem dalej kroplówa. To był już drugi worek, zaczynałam już być zmęczona, a ból zaczynał ze mną wygrywać, szczególnie, że po kolejnym badaniu położna pokręciła głową. Rozwarcie nadal nie było... Zarówno położna jak i ja sama obawiałyśmy się konieczności cc... Nie wiem nawet kiedy podano mi dolargan (jak się później okazało). Ja nie wyrażałam zgody na żadne środki przeciwbólowe, jednak wiem, że położna chciała dobrze. Ja byłam już wymęczona, rozwarcia nie było, nie wiadomo było ile to jeszcze potrwa a w razie parcia musiałam mieć siły.
Jednakże dolargan powinien uśmierzać ból poprzez wywołanie w pacjentce euforii, natomiast na mnie podziałał odwrotnie. Leżałam tylko na lewym boku ściskając dłoń TŻa na każdym skurczu prawie nieprzytomna. Kompletnie nie chciałam współpracować, dać sobie zbadać rozwarcia itp. Płakałam i mówiłam żeby już dali mi spokój. Resztę porodu pamiętam już jak przez sen... Wiem tylko, że w pewnym momencie położna mówi "jest! 2 palce" a potem to już poszło z górki. Nagle otrzeźwiło mnie, zerwałam się i mówię do TŻ "wołaj położną, mam parte!!!" TŻ poszedł szukać kogoś z personelu. Ja nie wiedziałam, czy mam już pełne rozwarcie i czy mogę przeć. Więc na wszelki wypadek ziajałam (krótkie oddechy przez usta) bo jak tylko próbowałam wziąć głęboki oddech to od razu samo mi się parło :-D
Położna stwierdziła, że rozwarcie na 4 palce i dobrze będzie jeśli dam radę ukucnąć- wtedy główka małej naciskając na szyjkę przyśpieszy sprawę. Więc TŻ pomógł mi utrzymać się w kuckach na łóżku... Ale ten ból! Parte kiedy jeszcze nie mogłam przeć bolały mnie strasznie, a kucając miałam wrażenie, że wszystkie flaki mi się wyrwą!!! Trochę się hiperwentylowałam więc podano mi rurki z tlenem do nosa a dożylnie dostałam leki mające odwrócić działanie dolarganu- musiałam przecież współpracować, a byłam na wpół przytomna.

Nie wiem ile czasu tak kucałam (TŻ był tak przejęty, że też nie pamięta) aż w końcu wolno było mi się położyć i przeć. Jak zobaczyłam, że położna po malutku sobie sprzęcik szykuje i się ubiera to trochę bałam się przeć z całych sił. Głupia wyobrażałam sobie, że dziecko wyleci zanim ona zdąży je złapać hi hi :sorry2: Ale generalnie ponieważ skurcze miałam długie to parłam po 2-3 razy na jednym i na trzecim skurczu urodziłam Gabrysię :-D Nie obyło się bez nacięcia, którego z resztą nawet nie czułam. No i Gaba miała pępowinkę owiniętą wokół szyjki i barków. Ale dostała 10pkt. Urodziła się o 14.35, 3500g, 55cm :-D

Wymęczyłam się strasznie, ale było fajnie. A jak mi położono taką cieplutką, parującą kluchę na brzuszku to myślałam, że się rozpłynę i zapomniałam o całym bólu :-D Ciekawe jak będzie tym razem... Oby krócej ;-)
 
Do góry