reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Potrzebuje się wygadać...

Meghh

Zaciekawiona BB
Dołączył(a)
18 Listopad 2021
Postów
43
Naprawdę nie wiem czego oczekuje pisząc to wszystko, chyba muszę dać upust myślom. Nie wiem od czego zacząć, żeby nie było od środka... Będzie pewnie chaotycznie. Znamy się kilkanascie lat, po kilku okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, po roku zażyłej przyjaźni weszliśmy w związek, tak leci sobie 9 roczek, ponad rok po zaręczynach. Od dawna planowaliśmy budowę domu i dzieci. No i ruszyła machina! W. Ubiegłym roku zaczelismy wiosna starać się o pozwolenie na budowę, trwało to, ale udało się, trzeba było zrobić zjazd na posesję, jednak ciężko było nam kogoś znalezc , jedna firma się zobowiązała, zrobiła kosztorys ale trochę jakby wodza nas za nos i stoimy w miejscu. Oczywiste jest, że za gotówkę niestety niewiele zrobimy więc konieczny kredyt. Plan był wstępnie taki, że rusza budowa i zachodzimy w ciążę. U mnie w pracy zrobiło się bardzo nieciekawie, przyslowiowa sodówa niektórym odbiła i zakrawało to o mobbing, ja nabawiłam się nerwicy i zapalenia żołądka... Nie spałam po nocach, kawa, energetyk, tryb zombie. Później uszkodzilam sobie kolano i trafiłam na rehabilitację, na l4- bardzo odetchnęłam psychicznie. W międzyczasie stwierdziliśmy że nadchodzi nowy rok, czas zmian, nasz rok, ruszy budowa od wiosny, więc odstawiłam tabletki anty. W listopadzie 2021 się udało!! Niestety kilka tygodni później poroniłam. Była załamka, momenty zwątpienia w moją kobiecość i wartość plus przykrość ze strony pracy gdzie kierowniczka wszystkim wokół rozpuściła ze specjalnie sobie dziecko zrobiłam bo nie chce mi się pracować (dostawałam gratulacje ciąży po poronieniu). Zdecydowaliśmy, że od razu próbujemy dalej no i się udało! Dziś jestem w 5miesiacu i... Totalnej rozsypce. Narzeczony oznajmił mi, że nie weźmiemy w najbliższym czasie kredytu bo wysokie oprocentowanie, ok rozumiem choć gdybym go nie przycisnęła to nie porozmawiałbym ze mną o tym. Do gościa od budowy zjazdu dzwoni już miesiąc... W końcu sama wysmarowalam do niego maila bo dwa razy nie zjawił się na spotkaniu. Cieszyłam się z wiosny i wspólnych wycieczek, tymczasem moja szyjka już się skraca i lekarz zalecił mi jak najwięcej odpoczywać jeśli chce donosić spokojnie ciążę, mamy też przez to delikatny zakaz na seks. Niby można, ale nie za dużo, nie za mocno... Zawsze czułam się słaba w te klocki ale teraz to jestem totalnie sfrustrowana, że nawet do tego się nie nadaje... Nawet chłopa zadowolić nie mogę... Czuje jakbyśmy przez to wszystko stawali się sobie obcy. Nie mam nawet komu się wygadać bo "przyjaciółki" wola albo wypić drinka i poimprezowac albo dają mi rady typu "no zacznij kompletować wyprawkę bo wiesz, że ten twój ci nie pomoże" SERIO?! dlatego odpuściłam sobie jakiekolwiek rozmowy z nimi. Boje się że skrzywdziłam bobasa decydując się o wydaniu go na świat. Wstyd mi ale w płaczu powiedziałam że żałuję tej decyzji. Czuje się nieszczęśliwa, jakbym wpadła w jakieś błędne koło. Brak mi czułości, seksu, spokoju, wkur*ia mnie fakt mieszkania z moimi rodzicami... wszędzie ich bałagan, nic nie może być po mojemu, pobudki o 6 rano, spać o 19... Jak dziecko podrośnie to gdzie będzie spać? Z nami? Bo o domu już ciężko mi choćby marzyć... Nie umiem tego sobie poukładać, a narzeczonemu mam wrażenie nic nie przeszkadza. Czas leci, on sprawia wrażenie niewzruszonego, nie widzi tego jak może wyglądać nasza przyszłość. Jest zawodowym kierowcą i pół tygodnia spędza poza domem, martwię się że zostanę z wszystkim sama. Próbowałam poruszyć z nim jakoś temat tego, że mi źle... Ale odpowiedziało mi milczenie, gdy go przycisnęłam okazało się że on nie wie o co mi chodzi... Nie wiem jak z nim rozmawiać. Nie wiem co robić. Dziś znow zaczęłam z nim temat i mamy rozmawiać, szukać rozwiązania gdy wróci do domu. Chciałabym móc to zrzucić na hormony ale to chyba nie tylko to. Niby mam dużo, jesteśmy zdrowi, mamy dach nad głową, dzieciątko jest zdrowego prawidłowo się rozwija... Jednak boli mnie to że chciałam innego życia dla dziecka i nas. Marzyłam o naszym domu, o tym że urzadze dziecku śliczny pokoik, będę mieć piękny salon i wielki taras a kiedy narzeczony wróci z trasy będzie uprawiać dziki seks w każdym pomieszczeniu... Czuje jakby jemu nie zależało, choć z tyłu głowy go usprawiedliwiam że to facet i on nie przejmuje się jak baba, ale tu chodzi o nasz przyszłość!! Dosyć mam proszenia, upominania, przypominania... Dosyć mam sytuacji idzie proszę choćby o umycie okien, obiecuję mi to przez tydzień po czym tego nie robi, leży na kanapie i niewzruszony patrzy jak ja to robię... Proszę, daj znać jak dojedziesz, jak będziesz wracał, napisz czy zdążysz... To nie ma na to czasu, w domu natomiast nie rozstaje się z telefonem. I nie szukam tu absolutnie usprawiedliwienia dla siebie ani dowodu, że to jego wina. Chciałam to jakoś z siebie wyrzucić... Nie wiem może to po prostu ja szukam dziury w całym? Czuje się zła, smutna, sfrustrowana, bezużyteczna, nieatrakcyjna, niepotrzebna, mało tego skoro ledwo ogarniam własne życie to jak śmiałam zdecydować się na dziecko. Chyba mi odbiło...
 
reklama
Naprawdę nie wiem czego oczekuje pisząc to wszystko, chyba muszę dać upust myślom. Nie wiem od czego zacząć, żeby nie było od środka... Będzie pewnie chaotycznie. Znamy się kilkanascie lat, po kilku okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, po roku zażyłej przyjaźni weszliśmy w związek, tak leci sobie 9 roczek, ponad rok po zaręczynach. Od dawna planowaliśmy budowę domu i dzieci. No i ruszyła machina! W. Ubiegłym roku zaczelismy wiosna starać się o pozwolenie na budowę, trwało to, ale udało się, trzeba było zrobić zjazd na posesję, jednak ciężko było nam kogoś znalezc , jedna firma się zobowiązała, zrobiła kosztorys ale trochę jakby wodza nas za nos i stoimy w miejscu. Oczywiste jest, że za gotówkę niestety niewiele zrobimy więc konieczny kredyt. Plan był wstępnie taki, że rusza budowa i zachodzimy w ciążę. U mnie w pracy zrobiło się bardzo nieciekawie, przyslowiowa sodówa niektórym odbiła i zakrawało to o mobbing, ja nabawiłam się nerwicy i zapalenia żołądka... Nie spałam po nocach, kawa, energetyk, tryb zombie. Później uszkodzilam sobie kolano i trafiłam na rehabilitację, na l4- bardzo odetchnęłam psychicznie. W międzyczasie stwierdziliśmy że nadchodzi nowy rok, czas zmian, nasz rok, ruszy budowa od wiosny, więc odstawiłam tabletki anty. W listopadzie 2021 się udało!! Niestety kilka tygodni później poroniłam. Była załamka, momenty zwątpienia w moją kobiecość i wartość plus przykrość ze strony pracy gdzie kierowniczka wszystkim wokół rozpuściła ze specjalnie sobie dziecko zrobiłam bo nie chce mi się pracować (dostawałam gratulacje ciąży po poronieniu). Zdecydowaliśmy, że od razu próbujemy dalej no i się udało! Dziś jestem w 5miesiacu i... Totalnej rozsypce. Narzeczony oznajmił mi, że nie weźmiemy w najbliższym czasie kredytu bo wysokie oprocentowanie, ok rozumiem choć gdybym go nie przycisnęła to nie porozmawiałbym ze mną o tym. Do gościa od budowy zjazdu dzwoni już miesiąc... W końcu sama wysmarowalam do niego maila bo dwa razy nie zjawił się na spotkaniu. Cieszyłam się z wiosny i wspólnych wycieczek, tymczasem moja szyjka już się skraca i lekarz zalecił mi jak najwięcej odpoczywać jeśli chce donosić spokojnie ciążę, mamy też przez to delikatny zakaz na seks. Niby można, ale nie za dużo, nie za mocno... Zawsze czułam się słaba w te klocki ale teraz to jestem totalnie sfrustrowana, że nawet do tego się nie nadaje... Nawet chłopa zadowolić nie mogę... Czuje jakbyśmy przez to wszystko stawali się sobie obcy. Nie mam nawet komu się wygadać bo "przyjaciółki" wola albo wypić drinka i poimprezowac albo dają mi rady typu "no zacznij kompletować wyprawkę bo wiesz, że ten twój ci nie pomoże" SERIO?! dlatego odpuściłam sobie jakiekolwiek rozmowy z nimi. Boje się że skrzywdziłam bobasa decydując się o wydaniu go na świat. Wstyd mi ale w płaczu powiedziałam że żałuję tej decyzji. Czuje się nieszczęśliwa, jakbym wpadła w jakieś błędne koło. Brak mi czułości, seksu, spokoju, wkur*ia mnie fakt mieszkania z moimi rodzicami... wszędzie ich bałagan, nic nie może być po mojemu, pobudki o 6 rano, spać o 19... Jak dziecko podrośnie to gdzie będzie spać? Z nami? Bo o domu już ciężko mi choćby marzyć... Nie umiem tego sobie poukładać, a narzeczonemu mam wrażenie nic nie przeszkadza. Czas leci, on sprawia wrażenie niewzruszonego, nie widzi tego jak może wyglądać nasza przyszłość. Jest zawodowym kierowcą i pół tygodnia spędza poza domem, martwię się że zostanę z wszystkim sama. Próbowałam poruszyć z nim jakoś temat tego, że mi źle... Ale odpowiedziało mi milczenie, gdy go przycisnęłam okazało się że on nie wie o co mi chodzi... Nie wiem jak z nim rozmawiać. Nie wiem co robić. Dziś znow zaczęłam z nim temat i mamy rozmawiać, szukać rozwiązania gdy wróci do domu. Chciałabym móc to zrzucić na hormony ale to chyba nie tylko to. Niby mam dużo, jesteśmy zdrowi, mamy dach nad głową, dzieciątko jest zdrowego prawidłowo się rozwija... Jednak boli mnie to że chciałam innego życia dla dziecka i nas. Marzyłam o naszym domu, o tym że urzadze dziecku śliczny pokoik, będę mieć piękny salon i wielki taras a kiedy narzeczony wróci z trasy będzie uprawiać dziki seks w każdym pomieszczeniu... Czuje jakby jemu nie zależało, choć z tyłu głowy go usprawiedliwiam że to facet i on nie przejmuje się jak baba, ale tu chodzi o nasz przyszłość!! Dosyć mam proszenia, upominania, przypominania... Dosyć mam sytuacji idzie proszę choćby o umycie okien, obiecuję mi to przez tydzień po czym tego nie robi, leży na kanapie i niewzruszony patrzy jak ja to robię... Proszę, daj znać jak dojedziesz, jak będziesz wracał, napisz czy zdążysz... To nie ma na to czasu, w domu natomiast nie rozstaje się z telefonem. I nie szukam tu absolutnie usprawiedliwienia dla siebie ani dowodu, że to jego wina. Chciałam to jakoś z siebie wyrzucić... Nie wiem może to po prostu ja szukam dziury w całym? Czuje się zła, smutna, sfrustrowana, bezużyteczna, nieatrakcyjna, niepotrzebna, mało tego skoro ledwo ogarniam własne życie to jak śmiałam zdecydować się na dziecko. Chyba mi odbiło...
Wydaje mi się, że powinniście ruszyć z życiem na miarę swoich możliwości. Weźcie kredyt na jakieś fajne mieszkanko, może z ogródkiem i wyprowadźcie się od rodziców. Z tym kredytem na dom to też wiesz, kredyt pewnie na 30 lat to nie będziesz miała zawsze zerowych stóp, więc to nie jest powód, żeby nie brać kredytu. No chyba, że wam teraz nie wychodzi zdolność. Generalnie wydaje mi się, że po prostu potrzebujesz pójścia do przodu i swojego konta. Mieszkanie z rodzicami w pewnym wieku robi się niezdrowe. Dorośli potrzebują swojego miejsca.
 
Naprawdę nie wiem czego oczekuje pisząc to wszystko, chyba muszę dać upust myślom. Nie wiem od czego zacząć, żeby nie było od środka... Będzie pewnie chaotycznie. Znamy się kilkanascie lat, po kilku okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, po roku zażyłej przyjaźni weszliśmy w związek, tak leci sobie 9 roczek, ponad rok po zaręczynach. Od dawna planowaliśmy budowę domu i dzieci. No i ruszyła machina! W. Ubiegłym roku zaczelismy wiosna starać się o pozwolenie na budowę, trwało to, ale udało się, trzeba było zrobić zjazd na posesję, jednak ciężko było nam kogoś znalezc , jedna firma się zobowiązała, zrobiła kosztorys ale trochę jakby wodza nas za nos i stoimy w miejscu. Oczywiste jest, że za gotówkę niestety niewiele zrobimy więc konieczny kredyt. Plan był wstępnie taki, że rusza budowa i zachodzimy w ciążę. U mnie w pracy zrobiło się bardzo nieciekawie, przyslowiowa sodówa niektórym odbiła i zakrawało to o mobbing, ja nabawiłam się nerwicy i zapalenia żołądka... Nie spałam po nocach, kawa, energetyk, tryb zombie. Później uszkodzilam sobie kolano i trafiłam na rehabilitację, na l4- bardzo odetchnęłam psychicznie. W międzyczasie stwierdziliśmy że nadchodzi nowy rok, czas zmian, nasz rok, ruszy budowa od wiosny, więc odstawiłam tabletki anty. W listopadzie 2021 się udało!! Niestety kilka tygodni później poroniłam. Była załamka, momenty zwątpienia w moją kobiecość i wartość plus przykrość ze strony pracy gdzie kierowniczka wszystkim wokół rozpuściła ze specjalnie sobie dziecko zrobiłam bo nie chce mi się pracować (dostawałam gratulacje ciąży po poronieniu). Zdecydowaliśmy, że od razu próbujemy dalej no i się udało! Dziś jestem w 5miesiacu i... Totalnej rozsypce. Narzeczony oznajmił mi, że nie weźmiemy w najbliższym czasie kredytu bo wysokie oprocentowanie, ok rozumiem choć gdybym go nie przycisnęła to nie porozmawiałbym ze mną o tym. Do gościa od budowy zjazdu dzwoni już miesiąc... W końcu sama wysmarowalam do niego maila bo dwa razy nie zjawił się na spotkaniu. Cieszyłam się z wiosny i wspólnych wycieczek, tymczasem moja szyjka już się skraca i lekarz zalecił mi jak najwięcej odpoczywać jeśli chce donosić spokojnie ciążę, mamy też przez to delikatny zakaz na seks. Niby można, ale nie za dużo, nie za mocno... Zawsze czułam się słaba w te klocki ale teraz to jestem totalnie sfrustrowana, że nawet do tego się nie nadaje... Nawet chłopa zadowolić nie mogę... Czuje jakbyśmy przez to wszystko stawali się sobie obcy. Nie mam nawet komu się wygadać bo "przyjaciółki" wola albo wypić drinka i poimprezowac albo dają mi rady typu "no zacznij kompletować wyprawkę bo wiesz, że ten twój ci nie pomoże" SERIO?! dlatego odpuściłam sobie jakiekolwiek rozmowy z nimi. Boje się że skrzywdziłam bobasa decydując się o wydaniu go na świat. Wstyd mi ale w płaczu powiedziałam że żałuję tej decyzji. Czuje się nieszczęśliwa, jakbym wpadła w jakieś błędne koło. Brak mi czułości, seksu, spokoju, wkur*ia mnie fakt mieszkania z moimi rodzicami... wszędzie ich bałagan, nic nie może być po mojemu, pobudki o 6 rano, spać o 19... Jak dziecko podrośnie to gdzie będzie spać? Z nami? Bo o domu już ciężko mi choćby marzyć... Nie umiem tego sobie poukładać, a narzeczonemu mam wrażenie nic nie przeszkadza. Czas leci, on sprawia wrażenie niewzruszonego, nie widzi tego jak może wyglądać nasza przyszłość. Jest zawodowym kierowcą i pół tygodnia spędza poza domem, martwię się że zostanę z wszystkim sama. Próbowałam poruszyć z nim jakoś temat tego, że mi źle... Ale odpowiedziało mi milczenie, gdy go przycisnęłam okazało się że on nie wie o co mi chodzi... Nie wiem jak z nim rozmawiać. Nie wiem co robić. Dziś znow zaczęłam z nim temat i mamy rozmawiać, szukać rozwiązania gdy wróci do domu. Chciałabym móc to zrzucić na hormony ale to chyba nie tylko to. Niby mam dużo, jesteśmy zdrowi, mamy dach nad głową, dzieciątko jest zdrowego prawidłowo się rozwija... Jednak boli mnie to że chciałam innego życia dla dziecka i nas. Marzyłam o naszym domu, o tym że urzadze dziecku śliczny pokoik, będę mieć piękny salon i wielki taras a kiedy narzeczony wróci z trasy będzie uprawiać dziki seks w każdym pomieszczeniu... Czuje jakby jemu nie zależało, choć z tyłu głowy go usprawiedliwiam że to facet i on nie przejmuje się jak baba, ale tu chodzi o nasz przyszłość!! Dosyć mam proszenia, upominania, przypominania... Dosyć mam sytuacji idzie proszę choćby o umycie okien, obiecuję mi to przez tydzień po czym tego nie robi, leży na kanapie i niewzruszony patrzy jak ja to robię... Proszę, daj znać jak dojedziesz, jak będziesz wracał, napisz czy zdążysz... To nie ma na to czasu, w domu natomiast nie rozstaje się z telefonem. I nie szukam tu absolutnie usprawiedliwienia dla siebie ani dowodu, że to jego wina. Chciałam to jakoś z siebie wyrzucić... Nie wiem może to po prostu ja szukam dziury w całym? Czuje się zła, smutna, sfrustrowana, bezużyteczna, nieatrakcyjna, niepotrzebna, mało tego skoro ledwo ogarniam własne życie to jak śmiałam zdecydować się na dziecko. Chyba mi odbiło...
Nie odbiło Ci. Nie mów że żałujesz. Ja mieszkam z mężem i córka sama w dużym mieście. Uwierz mi że dużo bym oddała żeby móc mieć rodzicow przy sobie. Jest cholernie ciężko , niebawem pojawi się na świecie nasze drugie dziecko. Z dwójką to dopiero będzie się działo . Sam fakt mnie przeraża ale wierzę że jakoś sobie poradzimy. Ja myślę że nic nie dzieje się bez przyczyny a Twoi rodzice ogarną się jak pojawi się wnuk lub wnuczka. Nie dacie sobie rady sami z nowym domem. Uważam że można poczekać trochę z tym domem, a z chłopem spokojnie pogadać być może jego też to męczy ale nie chcę cie denerwować, więc nic nie mówi.
Głowa do góry....!
 
Wydaje mi się, że powinniście ruszyć z życiem na miarę swoich możliwości. Weźcie kredyt na jakieś fajne mieszkanko, może z ogródkiem i wyprowadźcie się od rodziców. Z tym kredytem na dom to też wiesz, kredyt pewnie na 30 lat to nie będziesz miała zawsze zerowych stóp, więc to nie jest powód, żeby nie brać kredytu. No chyba, że wam teraz nie wychodzi zdolność. Generalnie wydaje mi się, że po prostu potrzebujesz pójścia do przodu i swojego konta. Mieszkanie z rodzicami w pewnym wieku robi się niezdrowe. Dorośli potrzebują swojego miejsca.
Mieszkanie nie wchodzi w grę. Próbowaliśmy, oboje wychowaliśmy się na wsiach, ogród, zwierzęta, las. To nasze marzenie, przynajmniej moje. Co do zdolności to nie mam pojęcia bo nawet z tym nie ruszyliśmy bo nie... Szału dostaje tkwiac w miejscu. Ale sama kredytu nie wezmę... A po porodzie nasza zdolność jeszcze spadnie.
 
Moim zdaniem po prostu czujesz się samotna i masz mało głębokich, mocnych relacji, stąd to poczucie. Najlepiej chyba, żebyś wybrała sobie jedną rzecz, najistotniejszą w tej chwili dla siebie i spróbowała ją zmienić w miarę Waszych możliwości. Jeśli jest to własny kąt, a domyślam się, że mieszkacie z rodzicami na wsi, w domu....to może możesz chociaż jakoś przeorganizować przestrzeń, żeby poczuć się bardziej odseparowana od rodziców, bardziej u siebie. Jeśli jest to brak zrozumienia ze strony przyjaciółek i męża to rozmawiaj z nim, nie ukrywaj swoich emocji i potrzeb. Trochę to wszystko chaotyczne, ale dlaczego Ty nie działasz? W sensie, przecież wiesz ile macie pieniędzy, ile zarabiacie, możesz sprawdzić jaką macie zdolność kredytową, możesz szukać małej nieruchomości dla Was? Jakaś taka niewiara we własną moc sprawczą przebija z tego co napisałaś i oczekiwanie, że mąż zorganizuje Wam lepsze życie. Ty jesteś pełnoprawną partnerką, możesz działać, rozmawiać z nim konkretniej. Jak nie będziesz bierna, to poczujesz się lepiej moim zdaniem, a i jemu może będzie łatwiej pociągnąć temat dalej po tym jak Ty wszystko przekalkulujesz i zaplanujesz :)
 
Moim zdaniem po prostu czujesz się samotna i masz mało głębokich, mocnych relacji, stąd to poczucie. Najlepiej chyba, żebyś wybrała sobie jedną rzecz, najistotniejszą w tej chwili dla siebie i spróbowała ją zmienić w miarę Waszych możliwości. Jeśli jest to własny kąt, a domyślam się, że mieszkacie z rodzicami na wsi, w domu....to może możesz chociaż jakoś przeorganizować przestrzeń, żeby poczuć się bardziej odseparowana od rodziców, bardziej u siebie. Jeśli jest to brak zrozumienia ze strony przyjaciółek i męża to rozmawiaj z nim, nie ukrywaj swoich emocji i potrzeb. Trochę to wszystko chaotyczne, ale dlaczego Ty nie działasz? W sensie, przecież wiesz ile macie pieniędzy, ile zarabiacie, możesz sprawdzić jaką macie zdolność kredytową, możesz szukać małej nieruchomości dla Was? Jakaś taka niewiara we własną moc sprawczą przebija z tego co napisałaś i oczekiwanie, że mąż zorganizuje Wam lepsze życie. Ty jesteś pełnoprawną partnerką, możesz działać, rozmawiać z nim konkretniej. Jak nie będziesz bierna, to poczujesz się lepiej moim zdaniem, a i jemu może będzie łatwiej pociągnąć temat dalej po tym jak Ty wszystko przekalkulujesz i zaplanujesz :)
To nie mąż a narzeczony. Ja jestem właścicielem działki a on gotówki. Niestety ze ślubem u nas jak z budową, już nie wiem czy śmiać się czy płakać. Jasne, że mogę działać z wieloma rzeczami sama, tylko przykro mi kiedy działam i działam i wciąż sama. Jeżeli to ma być wspólne to chce działać razem i czuć że oboje nadal tego chcemy. A jak go ciągnę za sobą do działania to zastanawiam się czy on tego chce tylko jest rasowym, leniwym osłem czy ja mu właśnie krzywdę robię i go zmuszam. Co do własnego kąta to pierwsze co zrobiłam to generalny remont pokoju, łazienki, odnowilam stare meble, w miarę możliwości finansowych, ostatnio zorganizowałam kącik relaksu na balkonie. Kończą mi się pomysły, przez pracę znienawidziłam ludzi, siedzę sama i myślę, ewidentnie za dużo. Ta niewiara we własną moc to chyba prawda. Od zawsze taka się czułam, trochę słabsza, może gorszego sortu a ostatnie wydarzenia z ciąża, z pracą jeszcze to wzmocniły. Czasem wstaje i myślę sobie, że cyc do przodu i będzie dobrze ale przychodzi taki moment że nic tylko płakać.
 
@ness. A gdyby nie daj Bóg faktycznie została samotna matką to wg ciebie da sobie radę z sama z mieszkaniem z dzieckiem z opłatami? Wg mnie najpierw odchować dziecko a potem ruszyć z domem po co wszystko na raz. Ciesz się ciąża i nie myśl na zapas o domu. Wszystko przyjdzie w swoim czasie.
 
A dlaczego ma sobie nie poradzić? Ratę kredytu dopasują do jej zarobków, bo sama go weźmie. Lepiej żyć u rodziców i być nieszczęśliwym do 40stki. Człowieka trzeba motywować do działania, a nie mówić mu siedz na dupie i ciesz się tym co masz. Trzeba działać, bo nic samemu nie przyjdzie. Rękę dam sobie uciąć, że gdyby dostała.kredyt. na budowę domu, to by się królewicz obudził i zechciał w tym uczestniczyć, bo by się przestraszył, że mu narzeczona ucieknie.

Ja nie wiem czy takie nie daj Bóg, życie z takim facetem jest gorsze od bycia samotną matką :)
Ty wiesz swoje ja wiem swoje.😂
 
Chyba za dużo masz na głowie, za dużo się dzieje. Ciąża, ewentualne panowanie ślubu, budowa, kredyt. No nie wszystko na raz.

Zastanówcie się we dwoje co jest priorytetem. Nie sztuką jest wziąć szybko kredyt jak jesteście we dwoje i macie zdolność. Sztuka jest ruszyć z budową i ten kredyt spłacać. I w obecnej sytuacji ja popieram Twojego narzeczonego, że kredyt nie jest dobrym pomysłem. Stopy są ogromnie wysokie a będą jeszcze większe. Mamy z mężem kredyt i rata tak szybko urosła, że drugi raz nie zdecydowalibysmy się na taki kredyt, np teraz.
Ceny materiałów budowlanych są kosmiczne.

Jesteś w ciąży, szyjka się skraca, przede wszystkim myśl o zdrowiu swoim i dziecka.
Na pewno mieszkanie z rodzicami nie jest łatwe niemniej jednak nie musicie wynajmować, więc łatwiej odłożyć pieniądze.

Ale przede wszystkim istotne jest czy Ty i narzeczony chcecie tego samego. Czy o tym rozmawiacie.
Dziewczyny radzą, żebyś odeszła albo chociaż to przemyślała a jaka jest między wami sytuacja, my nie wiemy. Znamy tylko relacje Twoja @Meghh - to są decyzje ważne
 
reklama
Mieszkanie nie wchodzi w grę. Próbowaliśmy, oboje wychowaliśmy się na wsiach, ogród, zwierzęta, las. To nasze marzenie, przynajmniej moje. Co do zdolności to nie mam pojęcia bo nawet z tym nie ruszyliśmy bo nie... Szału dostaje tkwiac w miejscu. Ale sama kredytu nie wezmę... A po porodzie nasza zdolność jeszcze spadnie.
No wiesz ja też wychowałam się w domu ale w małym miescie, a tutaj mieszkam w mieszkaniu bo nie mam 2 baniek na zbyciu żeby kupić dom :D
Moim zdaniem potrzebujesz planu. Ustalcie do czego dążycie i jak to osiągnąć. Rozumiem, że chcesz mieć dom ale to wtedy trzeba usiąść z kartką i partnerem i nakreślić jakieś realne i sensowne ramy, na zasadzie zarabiamy tyle i tyle, więc w tej chwili możemy płacić taką ratę i mamy zdolność na tyle. Ok, no to nie da rady z tym domem. Więc co możemy zrobić? Oszczędzamy? Jeżeli tak to ile jesteśmy w stanie odłożyć przez 5 lat. Ktoś zmienia pracę? Ok, to szukamy. Plan i działanie. Zdefiniuj problem i poszukaj rozwiązania. A jak rozwiązań nie ma, to rewiduj plany (może rozbudowa i adaptacja domu rodziców?) No niestety tak wygląda życie. Mozna czekac z realizacją marzeń, ale to czekanie musi mieć sens, musi istnieć jakaś konkretna przyczyna czekania, która w określonym czasie ustanie (musimy oszczędzić 50 tys, zajmie nam to 3 lata, muszę odchowac dziecko I iść do pracy wtedy zgodnie ze swoimi kwalifikacjami będę zarabiać tyle i tyle). Jak będziesz siedzieć jak księżniczka i czekać, aż ktoś Ci zbuduje pałac, to obudzisz się za 10 lat z ręką w nocniku. A plan i jakiś konkretny realny moment da Ci siłę na czekanie. Taka sama zasada jest ze ślubem i wszystkim innym.
Od siebie jeszcze dodam, że wiem co czujesz. My też z pewnych przyczyn musieliśmy odłożyć nasze życiowe plany po studiach na za 3 lata. I też czułam, że stoję w miejscu podczas gdy wszyscy inni żyją, kupują mieszkania, rodzą dzieci. Ale ja wiedziałam z czego to czekanie wynika i że za konkretnie 2,5 roku ruszam z ciągiem slub-mieszkanie-dziecko. No i tak też zrobiliśmy.
Tym samym Autorko, głowa do góry i do roboty! Bo samo nic się nie zmieni.
 
Do góry