Kiedys rozmawialam z naszym malenstwem... Dzis, kiedy mija 9 miesiecy od jego odejscia, wygrzebalam z czelusci twardego dysku to, co wtedy do Niego pisalam. Nie tylko ja rozmawiam/rozmawialam tak z malenstwem... Zapraszam.
dales mi milosc malenka
na przechowanie
by wyrosla dojrzala
nim zacznie zyc dla swiata
podzielimy te milosc
miedzy siebie
by ja mnozyc dzien po dniu
po stokroc
by ja sycic cieplem serc
czuloscia rak
kolysanka przed snem
usmiechem o poranku
ona wypelni nasze dni
radosnym smiechem
dom zabrzmi tupotem nózek
i stanie sie cud...
kwietniowy seledyn brzóz
gloszacych radosc zycia
wrzaskliwa barwa...
nie teraz...
pienistosc kwitnacych sadów
scielacych bialy kobierzec
w zamieci platków...
nie teraz...
upal lipcowych dni
swiergot jaskólek nad oknem
zapach koszonych traw...
jeszcze nie...
przyjdziesz na swiat skuty mrozem
na krótkie dni ciemne noce
gdy brzozy w nagim czekaniu
porzuca przepych jesieni
a potem znów beda kwietnie
i sady zapienia sie biela
bezczelnosc wiosennej zieleni
bedzie sie wdzierac do okien
zycie cudem jest
gdy sie staje
tylko szept
zycie cudem jest
gdy sie rodzi
pierwszy krzyk
zycie cudem jest
gdy rozkwita
pierwszy krok
pierwsze slowo
pierwsza milosc...
mój swiat zamkniety w obrazie
maly cien na czarno-bialej kartce
swiadectwo cudu bez biblijnych wierszy
zapowiedz tego co ma przyjsc
krzyku bez rozglosu radosci lez
szczescia bólu
wszystko w jednym kawalku papieru
zlote lany wsród zielonych lak
inna wiosna niz co roku
inna ja
ból co dotad ze mna byl
zawsze wierny zawsze przy mnie
odchodzi
w jego miejsce przyszla radosc
z nutka leku nieuchronna
czy potrafie
czy zasiane male szczescie
bedzie moglo dojrzec we mnie
czy rozkwitnie w calej pelni
przyszlej zimy
zamkniete we snie
w milczeniu
bez ruchu jeszcze
bez drgnienia
przeciez jestes tam
choc nie widze cie
przeciez czuje
malenkie jak ziarnko maku
zycie
brnie naprzód dzien po dniu
odliczany kalendarzem
niezwyczajnym
odliczany tygodniami
kazdy dzien to krok ku mecie
pelznie tak nieznosnie wolno
czas czekania
czekam kiedy przekroczysz próg
czekam kiedy uslysze twój placz
juz nigdy nie bedziesz tak blisko jak teraz
a jednak czekam zeby dac ci imie
by wziac na rece i pokazac swiat
bicie serca jak palce wielkiego pianisty
biegnace po klawiszach dzwieczna arabeska
jak szum halnego nagly w bukowych koronach
jak poszum traw na hali dartych nawalnica
bicie serca w minucie wypelnione czuciem
to radoscia kolacze to niezmiernym bólem
nagly lek i tesknota jak wierny towarzysz
i radosc znów rozpiera az braknie oddechu
ile jeszcze pomiesci jedno zwykle serce...
gdzies zginely odcienie
jest tylko czern
albo tylko biel
radosc do lez
smutek bez granic
w prawo lub w lewo
zepsuta waga
ciagly niepokój
.......................................................
chce drapac, gryzc, szarpac
wciaz od nowa
zaglebiac sie w dzien
kiedy nasze marzenie
splynelo w kanal
garscia skrzeplej krwi
co zrobilam nie tak
ze dane nam szczescie
umarlo po cichutku
nim sie zdazylo narodzic?
rozbieram w myslach chwile
dzien po dniu
szukam tego zla które zabilo...
co zrobilam nie tak?
komu tak zawinilam
ze trzeba bylo zycia
zeby odkupic winy?
nie umialam ochronic
pozwolilam umrzec
nim nauczylo sie zyc
bo to nie tak mialo byc
miales zyc miales rosnac byc po prostu
chlopcem - malym aniolkiem
urwisem rozrabiaka
albo dziewczynka
mala ksiezniczka
chlopczyca
skarbem tatusia
to nie tak mialo byc
nie polozysz raczek na mojej twarzy
nie chwycisz piersi w lakome usteczka
twoje nózki nie zlamia stokrotki
nie zdepczesz trawnika
nie powiesz mamo... tato...
nie powiem jak bardzo cie kocham
jak kochalam gdy byles we mnie
gdy juz nie zyles pod moim sercem
i jak kocham cie teraz
gdy jestes tylko
czerwona plama w moim snie
jaskry nad strumieniem
niezapominajki
budziszki
swiergot jaskólek
szum wody
i dzieci smiech
dzieci smiech
dzieci smiech
natretny
radosny
bolesny
male nózki kroczace niepewnie
zacisniete na palcach matki raczki
i ten smiech
dziecka smiech
szalenstwo
uciec chce
zapomniec chce
a wszedzie sa
smieja sie
bawia sie
a to jedno...
po tamtej stronie gwiazd
nie ma snów
po tamtej stronie marzen
nie ma slonca
po tamtej stronie zycia
wieczny mrok
i tylko krok oddziela nas
od bólu wspomnien
za moskitiera snu
noc sie czai
pochlania swiatlo gwiazd
zjaw korowód
daremnie szukac dnia
na dnie studni
na prózno szukac swiatla
na dnie piekla
bez rak
bez nóg
bez twarzy
bez oczu które zachwyci blekit
bez ust mogacych wyrazic
to co odczuwa serce
które przestalo bic
nim rozlegl sie pierwszy krzyk
drobina tkanek zaledwie
zakonczyl sie poczatek
szczescie zniknelo tak nagle
jak cicho przychodzi smierc
bez swego miejsca na ziemi
nawet bez swojej mogily
jakby go nigdy nie bylo...
czemu pozostal wiec ból?
zapale ci swiatlo w oknie
bezimienny aniolku
niech cie prowadzi przez mrok
zamiast utulic do snu
zaspiewac kolysanke
powiedziec jak cie kochamy
tyle zostalo
niech czas wypali ból
niech zycie zastapi smierc
gdziekolwiek jestes kochanie
sa z toba nasze serca
nie wiem gdzie jestes
to boli tym bardziej
malenkie cialko
malenka istotka
bez grobu bez imienia
wydarte przed czasem
umarle nim zaczelo zyc
zeby choc pozegnac
zeby przytulic
male dzieci boja sie ciemnosci
male dzieci potrzebuja mamy
male dzieci powinny sie smiac
byc kochane rozpieszczane
male dzieci nie powinny umierac
mialam skarb
wielki skarb
dar od losu wysniony
mialam przez chwile
zbyt krótka
po co bylo sie cieszyc
to tylko zart
okrutna drwina z marzen
bóg dal - bóg wzial
nie potrafie
wierzyc pokornie w milosierdzie i plan
bo co dobrego jest
w smierci nienarodzonych
mój aniol nie z obrazów
w bieli szat
z mieczem w dloni
mój aniol nie wzlecial w niebo
wsród szumu piór
on nie mial skrzydel
mój aniol nie mial rak
ani nóg ani twarzy nawet
zbyt krótka chwile zyl
zbyt malo nas mial
a my jego
mój aniol byl miloscia
caly swiat nie byl go wart
bylismy tylko my
i przez chwile byl on
a potem tylko nic
tylko nic nam zostalo
bo tylko nic zostaje
kiedy konczy sie wszystko
zaplatalam sie
zakrecilam
zamotalam w snach
zagubilam
na przestrzeni dni
mysli drzenie
co tu prawda jest
co marzeniem
zapomnialam sny
tak od razu
jak mam dalej isc
bez drogowskazu
jednej chwili blysk
wypalil znamie
i juz nie mam sil
na zmartwychwstanie
zabierz moje sny
zabierz mysli
zabierz wspomnienia
oddziel dni przed
od tych po
gruba kreska niepamieci
wyrwij jak kartke
z zeszytu zapisanego smiercia
zedrzyj to co naroslo
i przygniata
czego uniesc nie umiem
zostan...
opowiem ci bajke
o sloncu i ptakach
i niebieskim niebie
a kiedy mrok zapadnie
w bajce - nie naprawde
nie bój sie daj mi raczke
bede obok ciebie
przeprowadze cie kladka
nad glebokim jarem
w bajce - nie naprawde
rozpale ognisko
tak malo mamy czasu
nim slonce nad zachodem rozpali fiolety
przejdziemy razem tecze
nim skonczy sie wszystko...
sznur samochodów przy drodze
w miejscu które znam
i luna swiec nad drzewami
i zamyslonych ludzi tlum
i cisza z rzadka przerywana
trzaskaniem rosy w knotach swiec
i szepty przechodzacych mar
zwabionych mysla tych co zyja
a tu swiat inny - posród ban
zalosnych makijazy krocie
i krzyk komercji w kazdej z knajp
dzieci proszace o lakocie
tylko swieczke w oknie zapale
taka jaka mam - zwykla, biala
wsród konstelacji gwiazd
niech cie prowadzi
ty nie masz grobu, ja miejsca
poza tym w sercu
chce wierzyc ze wrócisz do mnie
kiedy zapragniesz zyc
moje dziecko umarlo ja zyje
piec miesiecy odliczyl zegar
dni, tygodnie, godziny, minuty
juz nie placze wcisnieta w kat
nauczylam sie nawet smiac
choc zapomniec sie nie da tak calkiem
ból pamieci nieznosny wciaz wraca
nie wiem czy wolno mi sie smiac
czy zapomniec mi wolno choc na chwile
czy jak pieta powinnam trwac
otulona zalobnym kirem
gdy smiech gasnie jak nagly faux pas
i powraca zmora pamieci
Zobaczylam druga linie
pierwszy znak nowego
jak zmartwychwstale powstaly
jak na zawolanie przybiegly
jak oszalale omotaly
koszmarne wspomnienia
miedzy pragnieniem a lekiem
wybieram zycie
a potem lek cicho wchodzi
odbiera radosc chwieje nadzieja
powtarza wciaz to samo...
jesli kazde zycie wienczy smierc
czy tym razem tez sie pospieszy?
Cssss... jeszcze nie...
nie rozwijajmy sztandarów
nie ryczmy zwycieskich piesni
póki smierc moze przejsc obok
i dotknac malego kielka
milczymy tlumiac radosc
niech sie nie zrywa do lotu
skrzydlaty duszek milosci
niech nie rozkwita wiara
póki tak slabe jest zycie
bo jesli radosc jest wielka
to ból w dwójnasób powala
jak mozna nie wierzyc
w to male zycie
w jego wole istnienia
jak ono ma trwac
bez naszej wiary
bez milosci przez lek odebranej
z nasza zgoda na odejscie
jesli nie bedzie mu dane...
jak wierzyc gdy raz juz runely
w zachwycie wznoszone palace
i inne zycie odeszlo mimo upartej wiary
radosc sie wkrada po cichu
lek pozostaje tuz obok
walka nadziei i strachu
jak swiatlo przenika cien
kazdy dzien jest wygrany
kazde jutro do przejscia
i tylko jedno marzenie
zostan z nami i zyj
znów przeszla przez dom
bezlitosna
zabrala swój plon
bez wzgledu na milosc
przerwala zycia ciag
w jego zaraniu
czyj tak okrutny byl plan?
ktokolwiek ma wladze i moc
brakuje serca
jesli miloscia jest...
czym jest ta milosc?
odebrac zycie bezbronnym
chwalebne tak
wiec niech nie mówi mi nikt
o milosierdziu
wypalilam sie jak ogarek
juz nie tancze na deszczu
i nie spiewam wsród drzew
odsun sie nim tu przy mnie
pochlonie cie mój wlasny mrok
wypalilam sie jak papieros
odrzuc mnie nim sparzy ci palce
zar co tli sie ostatkiem sil
zanim smutek co we mnie tkwi
takze twoim smutkiem sie stanie
tylko jeszcze raz sie zaciagnij
niech zostanie na wargach twój smak
dales mi milosc malenka
na przechowanie
by wyrosla dojrzala
nim zacznie zyc dla swiata
podzielimy te milosc
miedzy siebie
by ja mnozyc dzien po dniu
po stokroc
by ja sycic cieplem serc
czuloscia rak
kolysanka przed snem
usmiechem o poranku
ona wypelni nasze dni
radosnym smiechem
dom zabrzmi tupotem nózek
i stanie sie cud...
kwietniowy seledyn brzóz
gloszacych radosc zycia
wrzaskliwa barwa...
nie teraz...
pienistosc kwitnacych sadów
scielacych bialy kobierzec
w zamieci platków...
nie teraz...
upal lipcowych dni
swiergot jaskólek nad oknem
zapach koszonych traw...
jeszcze nie...
przyjdziesz na swiat skuty mrozem
na krótkie dni ciemne noce
gdy brzozy w nagim czekaniu
porzuca przepych jesieni
a potem znów beda kwietnie
i sady zapienia sie biela
bezczelnosc wiosennej zieleni
bedzie sie wdzierac do okien
zycie cudem jest
gdy sie staje
tylko szept
zycie cudem jest
gdy sie rodzi
pierwszy krzyk
zycie cudem jest
gdy rozkwita
pierwszy krok
pierwsze slowo
pierwsza milosc...
mój swiat zamkniety w obrazie
maly cien na czarno-bialej kartce
swiadectwo cudu bez biblijnych wierszy
zapowiedz tego co ma przyjsc
krzyku bez rozglosu radosci lez
szczescia bólu
wszystko w jednym kawalku papieru
zlote lany wsród zielonych lak
inna wiosna niz co roku
inna ja
ból co dotad ze mna byl
zawsze wierny zawsze przy mnie
odchodzi
w jego miejsce przyszla radosc
z nutka leku nieuchronna
czy potrafie
czy zasiane male szczescie
bedzie moglo dojrzec we mnie
czy rozkwitnie w calej pelni
przyszlej zimy
zamkniete we snie
w milczeniu
bez ruchu jeszcze
bez drgnienia
przeciez jestes tam
choc nie widze cie
przeciez czuje
malenkie jak ziarnko maku
zycie
brnie naprzód dzien po dniu
odliczany kalendarzem
niezwyczajnym
odliczany tygodniami
kazdy dzien to krok ku mecie
pelznie tak nieznosnie wolno
czas czekania
czekam kiedy przekroczysz próg
czekam kiedy uslysze twój placz
juz nigdy nie bedziesz tak blisko jak teraz
a jednak czekam zeby dac ci imie
by wziac na rece i pokazac swiat
bicie serca jak palce wielkiego pianisty
biegnace po klawiszach dzwieczna arabeska
jak szum halnego nagly w bukowych koronach
jak poszum traw na hali dartych nawalnica
bicie serca w minucie wypelnione czuciem
to radoscia kolacze to niezmiernym bólem
nagly lek i tesknota jak wierny towarzysz
i radosc znów rozpiera az braknie oddechu
ile jeszcze pomiesci jedno zwykle serce...
gdzies zginely odcienie
jest tylko czern
albo tylko biel
radosc do lez
smutek bez granic
w prawo lub w lewo
zepsuta waga
ciagly niepokój
.......................................................
chce drapac, gryzc, szarpac
wciaz od nowa
zaglebiac sie w dzien
kiedy nasze marzenie
splynelo w kanal
garscia skrzeplej krwi
co zrobilam nie tak
ze dane nam szczescie
umarlo po cichutku
nim sie zdazylo narodzic?
rozbieram w myslach chwile
dzien po dniu
szukam tego zla które zabilo...
co zrobilam nie tak?
komu tak zawinilam
ze trzeba bylo zycia
zeby odkupic winy?
nie umialam ochronic
pozwolilam umrzec
nim nauczylo sie zyc
bo to nie tak mialo byc
miales zyc miales rosnac byc po prostu
chlopcem - malym aniolkiem
urwisem rozrabiaka
albo dziewczynka
mala ksiezniczka
chlopczyca
skarbem tatusia
to nie tak mialo byc
nie polozysz raczek na mojej twarzy
nie chwycisz piersi w lakome usteczka
twoje nózki nie zlamia stokrotki
nie zdepczesz trawnika
nie powiesz mamo... tato...
nie powiem jak bardzo cie kocham
jak kochalam gdy byles we mnie
gdy juz nie zyles pod moim sercem
i jak kocham cie teraz
gdy jestes tylko
czerwona plama w moim snie
jaskry nad strumieniem
niezapominajki
budziszki
swiergot jaskólek
szum wody
i dzieci smiech
dzieci smiech
dzieci smiech
natretny
radosny
bolesny
male nózki kroczace niepewnie
zacisniete na palcach matki raczki
i ten smiech
dziecka smiech
szalenstwo
uciec chce
zapomniec chce
a wszedzie sa
smieja sie
bawia sie
a to jedno...
po tamtej stronie gwiazd
nie ma snów
po tamtej stronie marzen
nie ma slonca
po tamtej stronie zycia
wieczny mrok
i tylko krok oddziela nas
od bólu wspomnien
za moskitiera snu
noc sie czai
pochlania swiatlo gwiazd
zjaw korowód
daremnie szukac dnia
na dnie studni
na prózno szukac swiatla
na dnie piekla
bez rak
bez nóg
bez twarzy
bez oczu które zachwyci blekit
bez ust mogacych wyrazic
to co odczuwa serce
które przestalo bic
nim rozlegl sie pierwszy krzyk
drobina tkanek zaledwie
zakonczyl sie poczatek
szczescie zniknelo tak nagle
jak cicho przychodzi smierc
bez swego miejsca na ziemi
nawet bez swojej mogily
jakby go nigdy nie bylo...
czemu pozostal wiec ból?
zapale ci swiatlo w oknie
bezimienny aniolku
niech cie prowadzi przez mrok
zamiast utulic do snu
zaspiewac kolysanke
powiedziec jak cie kochamy
tyle zostalo
niech czas wypali ból
niech zycie zastapi smierc
gdziekolwiek jestes kochanie
sa z toba nasze serca
nie wiem gdzie jestes
to boli tym bardziej
malenkie cialko
malenka istotka
bez grobu bez imienia
wydarte przed czasem
umarle nim zaczelo zyc
zeby choc pozegnac
zeby przytulic
male dzieci boja sie ciemnosci
male dzieci potrzebuja mamy
male dzieci powinny sie smiac
byc kochane rozpieszczane
male dzieci nie powinny umierac
mialam skarb
wielki skarb
dar od losu wysniony
mialam przez chwile
zbyt krótka
po co bylo sie cieszyc
to tylko zart
okrutna drwina z marzen
bóg dal - bóg wzial
nie potrafie
wierzyc pokornie w milosierdzie i plan
bo co dobrego jest
w smierci nienarodzonych
mój aniol nie z obrazów
w bieli szat
z mieczem w dloni
mój aniol nie wzlecial w niebo
wsród szumu piór
on nie mial skrzydel
mój aniol nie mial rak
ani nóg ani twarzy nawet
zbyt krótka chwile zyl
zbyt malo nas mial
a my jego
mój aniol byl miloscia
caly swiat nie byl go wart
bylismy tylko my
i przez chwile byl on
a potem tylko nic
tylko nic nam zostalo
bo tylko nic zostaje
kiedy konczy sie wszystko
zaplatalam sie
zakrecilam
zamotalam w snach
zagubilam
na przestrzeni dni
mysli drzenie
co tu prawda jest
co marzeniem
zapomnialam sny
tak od razu
jak mam dalej isc
bez drogowskazu
jednej chwili blysk
wypalil znamie
i juz nie mam sil
na zmartwychwstanie
zabierz moje sny
zabierz mysli
zabierz wspomnienia
oddziel dni przed
od tych po
gruba kreska niepamieci
wyrwij jak kartke
z zeszytu zapisanego smiercia
zedrzyj to co naroslo
i przygniata
czego uniesc nie umiem
zostan...
opowiem ci bajke
o sloncu i ptakach
i niebieskim niebie
a kiedy mrok zapadnie
w bajce - nie naprawde
nie bój sie daj mi raczke
bede obok ciebie
przeprowadze cie kladka
nad glebokim jarem
w bajce - nie naprawde
rozpale ognisko
tak malo mamy czasu
nim slonce nad zachodem rozpali fiolety
przejdziemy razem tecze
nim skonczy sie wszystko...
sznur samochodów przy drodze
w miejscu które znam
i luna swiec nad drzewami
i zamyslonych ludzi tlum
i cisza z rzadka przerywana
trzaskaniem rosy w knotach swiec
i szepty przechodzacych mar
zwabionych mysla tych co zyja
a tu swiat inny - posród ban
zalosnych makijazy krocie
i krzyk komercji w kazdej z knajp
dzieci proszace o lakocie
tylko swieczke w oknie zapale
taka jaka mam - zwykla, biala
wsród konstelacji gwiazd
niech cie prowadzi
ty nie masz grobu, ja miejsca
poza tym w sercu
chce wierzyc ze wrócisz do mnie
kiedy zapragniesz zyc
moje dziecko umarlo ja zyje
piec miesiecy odliczyl zegar
dni, tygodnie, godziny, minuty
juz nie placze wcisnieta w kat
nauczylam sie nawet smiac
choc zapomniec sie nie da tak calkiem
ból pamieci nieznosny wciaz wraca
nie wiem czy wolno mi sie smiac
czy zapomniec mi wolno choc na chwile
czy jak pieta powinnam trwac
otulona zalobnym kirem
gdy smiech gasnie jak nagly faux pas
i powraca zmora pamieci
Zobaczylam druga linie
pierwszy znak nowego
jak zmartwychwstale powstaly
jak na zawolanie przybiegly
jak oszalale omotaly
koszmarne wspomnienia
miedzy pragnieniem a lekiem
wybieram zycie
a potem lek cicho wchodzi
odbiera radosc chwieje nadzieja
powtarza wciaz to samo...
jesli kazde zycie wienczy smierc
czy tym razem tez sie pospieszy?
Cssss... jeszcze nie...
nie rozwijajmy sztandarów
nie ryczmy zwycieskich piesni
póki smierc moze przejsc obok
i dotknac malego kielka
milczymy tlumiac radosc
niech sie nie zrywa do lotu
skrzydlaty duszek milosci
niech nie rozkwita wiara
póki tak slabe jest zycie
bo jesli radosc jest wielka
to ból w dwójnasób powala
jak mozna nie wierzyc
w to male zycie
w jego wole istnienia
jak ono ma trwac
bez naszej wiary
bez milosci przez lek odebranej
z nasza zgoda na odejscie
jesli nie bedzie mu dane...
jak wierzyc gdy raz juz runely
w zachwycie wznoszone palace
i inne zycie odeszlo mimo upartej wiary
radosc sie wkrada po cichu
lek pozostaje tuz obok
walka nadziei i strachu
jak swiatlo przenika cien
kazdy dzien jest wygrany
kazde jutro do przejscia
i tylko jedno marzenie
zostan z nami i zyj
znów przeszla przez dom
bezlitosna
zabrala swój plon
bez wzgledu na milosc
przerwala zycia ciag
w jego zaraniu
czyj tak okrutny byl plan?
ktokolwiek ma wladze i moc
brakuje serca
jesli miloscia jest...
czym jest ta milosc?
odebrac zycie bezbronnym
chwalebne tak
wiec niech nie mówi mi nikt
o milosierdziu
wypalilam sie jak ogarek
juz nie tancze na deszczu
i nie spiewam wsród drzew
odsun sie nim tu przy mnie
pochlonie cie mój wlasny mrok
wypalilam sie jak papieros
odrzuc mnie nim sparzy ci palce
zar co tli sie ostatkiem sil
zanim smutek co we mnie tkwi
takze twoim smutkiem sie stanie
tylko jeszcze raz sie zaciagnij
niech zostanie na wargach twój smak
Ostatnia edycja: