Dopiero teraz odpisuję bo mnie nie było w domku
Mój poród wspominam dość dobrze, wiem,że w porównaniu z innymi był lekki bo nie trwał zbyt długo jak na pierwszy raz. Mianowicie pierwszy skurcz miałam o 24 a urodziłam o 6.50 dokładnie
. Spaliśmy już i dokładnie nie wiedziałam czy to już się zaczyna,więc najpierw nie chciałam budzić męża, pomyślałam,że niech jeszcze pośpi bo też go czeka ciężka noc
Wykąpałam sie(woda super łagodzi skurcze-szkoda,że nie było wanny w moim szpitalu...), strzeliłam lewatywkę
jakoś wolałam sama w domu(choć w szpitalu i tak miałam następną ale byłam już oczyszczona haha) No i zadzwoniłam po mamę bo jest ginekologiem-są tego zalety ale wady też
.Przyszła, sprawdziła rozwarcie-czy warto już jechać do szpitala
haha, było 3cm i powiedziała podjarana
,że jedziemy.Teraz obudziłam męża a on na to,że co nic mu nie mowię.W szpitalu byliśmy coś przed pierwszą, chyba,nie pamiętam dokładnie. I są momenty,których nie wspominam dobrze: niemiłą położną brr, nie dodawała otuchy; wypełnianie papierów na skurczach, zwijałam się i nie umiałam podpisać; mdłości przy skurczach, które znaczą,że rozwiera się szyjka. No a potem samo czekanie na rozwijanie się akcji i te skurcze coraz mocniejsze, coraz częściejsze i dłuższe. Dali mi dolargan, przez który byłam jak naćpana i nie wiedziałam co się dzieje, może tylko w ten sposób pomagał,że byłam otumaniona ale przeciwbólowo chyba niezbyt. Potem jak już miałam to magiczne 10cm rozwarcia akcja siadła i dali mi oksytocynę. Ale jak już urodziłam Natalkę coś z nią było nie tak
, nie słyszałam płaczu tylko takie chrapanie i szybko ją zabrali
.Najpierw była wersja,że zachłysnęła się wodami, potem,że zapalenie płuc bo ja miałam niby jakś infekcję(w ciąży nie chorowałam, wiadomo morfologia nie na błysk ale nie aż tak) a Natalka anemia i to zapalenie, dwa dni w inkubatorze
, potem antybiotyki, 8dni w szpitalu.Ech szkoda wspominać.Ale szybko doszła do siebie i odpukać teraz jest okaz zdrowia, nawet nie miała kataru.
Więc poród nie jest tak naprawdę najistotniejszy...najważniejsze jest dziecko. A poród to tylko mały wycinek tego wszystkiego przez co musimy przejść
: mdłości(które nie wiem czy nie gorzej wspominam bo się ciągną i ciągną, u mnie całymi dniami-miesiąc temu w końcu ustały), potem boli tyłek, ja przez tydzień nie mogłam siedzieć do tego miałam hemoroidy,które bardziej mnie bolały niż szycie no i w ogóle sam pobyt w szpitalu, nie mogłam nawet Natalki wziąć do siebie bo podpięta do kroplówek
a inne karmiły..poza tym czułam się trochę jak intruz wśród tych pielęgniarek i taka ogólnie rozbita. Co bym chciała następnym razem,żeby przede wszystkim dzidzia była zdrowa a ból tyłka jakoś zniosę
Co jeszcze
....jakby było możlwie w moim szpitalu znieczulenie zewnątrzoponowe to bym brała
Teraz też chyba będę rodzić w tym samym szpitalu bo jest najbliżej, choć rozpatruję możliwość rodzenia trochę dalej gdzie jest to znieczulenie. Nie miałam co prawda tych bóli krzyżowych, które ponoć są najgorsze, też poród nie trwał bardzo długo ale nie męczyłabym się dla zasady skoro jest taka możliwość...
Aha, i bardzo polecam poród rodzinny, mąż mnie bardzo wspierał, był cały czas, mogłam się go trzymać, szczypać, jęczeć do ucha i dzięki temu mnie mniej bolało..Potem biedak jeszcze poszedł do pracy na 8
,ja to przynajmniej trochę pospałam między skurczami
A u dentysty ból przy borowaniu jest porównywalny tyle,że krócej trwa