Czesc, wstałam do pracy, ale nic była trudna, mamy za sobą ciężka dyskusje. Ja prawie nie spałam. Nie wiem jak iść dalej, nie wiem czy mam tyle siły by iść w in vitro gdzie tak małe są szanse powodzenia. Czuję się winna, że chce odrzucić ta szansę, bo w ten sposób mężowi nie dam nigdy dziecka, a wiem, że o tym marzył. Ale czy jestem gotowa aż tak bardzo się poświęcić. Czytam Wasze wzmagania, podczytuje wątek o in vitro, zresztą nie tylko tu.. nie wiem czy jestem na to gotowa, bo hormony normalnie mną sterują jak szalone a dodatkowa dawka może spowodować sprzężenie zwrotne i cały świat wybuchnie. Nie wiem czy ludzie znów dadzą radę wyjść z oceanu jako kijanki;p próbuje z tego żartować ale tak serio nie wiem co robić. Powiedziałam mężowi, że to nie konkurs łapania pcheł ani grzybobranie więc musi mi dać kilka dni na spokojną decyzję. Bo uwierzcie gdyby chodziło, jak sugerował lekarz, o kasę to ch. Zacisnęła bym pasa, dała mu tą kasę nawet z oszczędności nietykalnych i niech mi da bobasa już dziś. Ale nie ma pewności czy mimo kupy leków, badań, jeżdżenia będzie dzidzia. Mamy ,,nieduże ale realne szanse". Jak dla mnie to : próbujcie, może się w końcu uda. Jestem tak dumna z Was które walczycie, które się nie poddajecie i pełna szacunku za waszą wytrwałość. Miłego dnia kochane, robię kawkę i lecę do pracy.