reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Wielka chwila moja i mojej dzidzi

Monika M.

Zaangażowana w BB
Dołączył(a)
21 Sierpień 2006
Postów
141
Miasto
Poznań
Niech mi będzie wolno rozpocząć nowy wątek, skoro jestem pierwszą mamusią z listopadóweczek :-)

Moj synek przyszedł na świat 19 października, ale opowieść rozpocznę od 18.

Właśnie w środę miałam wizytę u mojego ginekologa. Doktor zbadał mnie, stwierdził, że wreszcie zaczyna się coś dziać, bo szyjka zaczyna robić się miękka i mam rozwarcie na 0,5 cm. Termin miałam wyznaczony na 7 listopada. Nie będę przytaczała całej rozowy z ginem, bo nie w tym rzecz, ale jest coś, co zasługuje na uwagę. Pod koniec wizyty powiedział: Pani Moniko, jeżeli będzie Pani miała ochotę urodzić jutro, to zapraszam, bo mam dyżur przez całą dobę.

Kompletnie nic nie zapowiadało jeszcze tego wielkiego wydarzenia. Wprawdzie wieczorem miałam skurcze, ale miałam je od bardzo dawna, więc nie przejęłam się nimi specjalnie.
W nocy obudziłam się dwa razy z powodu skurczy - te już mniej mi się spodobały, ale wytłumaczyłam sobie, że to pewnie skurcze przepowiadające.
O godzinie 4 nad ranem 19 października okazało się, że skurcze powtarzają się co 35 min. O 7 wysłałam do męża sms-a, że mam skurcze co 20 minut, więc niech uprzedzi swojego kierownika, że może potrzebować wyjść wcześniej z pracy. Godzina 10:30 przyniosła pewność, że rozpoczął się poród. Przerwy między skurczami z 20 minut zmniejszyły się do 7. Dodatkowo zaczęłam się intensywniej pocić. Bolało. Tego nie ukrywam. Jednak muszę zaznaczyć, że mam bardzo niską tolerancję bólu. Około godziny 12 przyjechał do domu mąż. Pomógł mi wziąć prysznic i zapakował rzeczy do szpitala. (Nie byłam spakowana, bo "zaplanowałam" sobie poród najwcześniej na 4 listopada).
Parę minut po 13 byliśmy w szpitalu. Tam zostałam podłączona na pół godziny do KTG. Skurcze powtarzały się co 4 minuty, ale nie były zbyt silne. I tutaj niestety rozpoczyna się najmniej przyjemny okres z całego pobytu w szpitalu i z całej akcji porodowej. Na badanie ginekologiczne i przyjęcie mnie do szpitala czekałam aż do godziny 16!
Trafiłam na oddział dla kobiet w ciąży do obserwacji, ale nie obserwacji pod kątem przebiegu akcji porodowej, ponieważ badanie ginekologiczne wykazało rozwarcie na 1,5 cm. Z tego co wiem, mogło się nawet okazać, że to fałszywy alarm.
Na sali znowu zostałam podłączona do KTG. Skurcze nasiliły się i zwiększyła się ich częstotliwość. Były teraz co 2 minuty. NIestety nie udało mi się doprosić o ponowne badanie i tak sobie leżałam i męczyłam się. Nie wiem ile jeszcze by to trwało (pewnie tyle samo, ale...), gdybym nie zadzwoniła do swojego ginekologa. Po chwili przyszedł do mnie razem z położną i zlecił badanie, pomiar miednicy oraz wykonanie USG. Po 5 minutach był u mnie lekarz. Niestety rozwarcie nie ruszyło z miejsca - nadal na 1,5 cm. Dowiedziałam się, że niestety musimy czekać, ale jakby coś sie działo, to mam wołać, bo może zostanę przeniesiona na inną salę.
Skurcze ciągle się nasilały. O godzine 19:30 miałam wrażenie, że to jeden ciągły ból, który co około 1,5 minuty słabnie na około 35-40 sekund. Wtedy poprosiłam położną o kolejne badanie. Niestety lekarz nie doszedł do mnie. Gdzieś o 20 odeszły mi wody. W moim przypadku nie było to sączenie się. Usłyszałam jakby głuche puknięcie i nagle znalazłam się w łóżku zalanym ciepłą wodą. To był właściwie koniec tego przykrego okresu spędzonego w szpitalu. Po badaniu ginekologicznym okazało się, że mam rozwarcie na 2 cm. Kazano mi jednak już przejść do sali porodowej. Mogłam zadzwonić po męża.
Zanim pozbierałam się ze swoimi rzeczami , przeszłam na porodówkę itp. zrobiła się 20:30 i przyjechał mój żonek.
Zostałam znowu podłączona do KTG, znowu badanie - rozwarcie na 4 cm, badanie USG, dostałam znieczulenie i została mi podłączona kroplówka z płynami (żeby się nie odwodnić). I szczerze mówiąc niewiele więcej pamiętam. Wiem, że lekarze stwierdzili, że "leci expres" - tak szybko wszystko zaczęło się toczyć. Niestety podczas skurczy maluszkowi bardzo spadało tętno. Przygotowano dla mnie "zabezpieczenie" tzn. krew i salę operacyjną w razie cesarki. Mój synek miał dwa razy pobieraną krew z główki, bo istniała obawa niedotlenienia.
Wiem, że dostałam jeszcze jedno znieczulenie dożylnie i jedno domięśniowo. Pamiętam, że bolało. Znieczulenia nie zmniejszyły bólu, jedynie sprawiły, że byłam śpiąca i to wszystko, co działo się wokół mnie było mi niemal zupełnie obojętne. Najbardziej bolały mnie skurcze parte, podczas których ja nie mogłam jeszcze przeć.
Od męża wiem, że końcówka porodu, czyli wydostawanie się mojego maluszka na świat, trwała 20 minut. W tym czasie mogłam już przeć, nacięli mi krocze (nic nie bolało) i... urodził się Dominik.
I była to najwspanialsza chwila na świecie. Dowiedziałam się, że to synek i za momencik trzymałam na brzuchu maleńkiego brzdąca. Ucieleśnienie miłości mojej i mojego męża. Wiedziałam, że jest maleńki i mało waży, w końcu zdecydował się pojawić się na świecie o trzy tygodnie wcześniej. Jednak jego widok... taki maleńki i bezbronny, zdany od tego momentu całkowicie na łaskę i niełaskę innych... Sama słodycz, niewinność i fala niesamowitego szczęścia i miłości, która się wręcz przelewa...

Tak wyglądał mój poród. Starałam się opisać dość szczegółowo.
Na koniec kilka może rad, może wskazówek:
- przy skurczach krzyżowych najlepiej oddychać spokojnie, wciągając powietrze nosem i wydychając ustami, zresztą dobrze jest wtedy skupić się na tym oddechu jak najmocniej i starać się nie myśleć o bólu; moim zdaniem pomaga
- naprawdę warto słuchać rad osoby odbierającej poród; jest to ktoś doświadczony i z opowiadań ze szpitala wiem, że starają się podchodzić indywidualnie do rodzącej (dla jednej np. lepiej jest, gdy nie marnuje energii na krzyki, dla innej lepiej, by krzyczała)
- jeżeli ktoś jeszcze nie wie, czy decydować się na poród rodzinny, to ja namawiam. Dla mnie obecność męża była bardzo ważna i pomocna. Mój żonek był wspaniały! Przylulał, głaskał, uspokajał, dodawał otuchy i cały czas trzymał za rękę
- jeżeli nie dostaniecie od lekarza karty przebiegu ciąży, to radzę wcześniej przygotować sobie odpowiedzi na pytania o powikłania w czasie ciąży, o wszystkie przyjmowane leki i czas ich przyjmowania (od którego do którego tygodnia).

Mam nadzieję, że mój opis nikogo nie przerazi. Jak wspominałam nie jestem wytrzymała na ból, a jednak przeżyłam i jestem szczęśliwa. W tej chwili pamiętam tylko, że bolało, ale nie potrafię przypomnieć sobie intensywności tego bólu, natomiast doskonale pamiętam uczucie radości, szczęścia i miłości.

Życzę powodzenia wszystkim przyszłym mamusiom!
 
reklama
Buziaczki dla dzielnej mamy i jej małego cuda. Czytając ten piękny opis przypomniałam sobie mój pierwszy poród i aż się popłakałam ze szczęścia, to prawda że trzeba się pomęczyć ale jest warto :tak: naprawdę warto.
Czekamy z niecierpliwością na zdjęcia pierwszego listopadowego maluszka :-)
 
Oj warto jeszcze jak ... :-D zapomina się wtedy o wszyyyyytkim : bólu, poranionym kroczu, niemiłych położnych liczy się tylko dzieciątko :tak:
CZytając opis Moniki przypomina on bardzo mój poród zwl. jeśli chodzi o długość trwania i powolne rozwieranie się szyjki.
Różnica to tylko odejście wód u mnie przed i Moni w trakcie skurczów.
 
najpiekniejsze uczucie zobaczyc swojego malucha po porodzie :-) nic tego nie zastapi i macie racje zapomina sie o bolu i calym porodzie:-) warto warto przez to przejsc w koncu zdecydowalysmy sie drugi raz wiec chyba nie bylo tak zle;-) :-)
 
aż się popłakałam...no i wielkie uznanie dla Moniki. dobra pamięć, szczegółowy opis...wiem, że to co będzie na końcu spowoduje u nas uśmiech i wielką radość. więc pewnie warto czekać i warto cierpieć...gratulacje.
 
A u nas zaczęło się wszystko tak.....Po ostatniej wizycie u mojego gina zrobiłam badanie transferaz wątrobowych( bo swedział mnie brzuch- potem reszta ciała)- wyszły za wysokie- skierowanie do szpitala- był12.10- przyjeli mnie na patologie ciązy...sama nazwa wzbudzała we wmnie uczucie niepokoju...brrr- tam badania- KTG non stop- znów enzymy- nie spadały mimo podawanych leków- zaczekali do 18.10- kiedy to konczylismy 37 tydz by sprawdzic czy płyny owodniowe sa czyste (amnioskopia)- wyszły czyste- wiec prof zadecydowałą ze zsyła mnie na porodówke, gdyz stwierdziła cholestaze ciązowa u mnie i ze dzidzia dojrzała to trzeba natychmiast zakonczyc ciaze bo moze dojsc do obumarcia dziecka...brrr alez byłam przerazona- był 20.10- poniewaz rozwarcie miałam dopiero na opuszke palca załozyli cewnik Foleya (taki balonik z woda majacy spowodowac mechaniczne rozwieranie szyjki macicy) po 24 godz wyjeli mi go- dostałam butle z oksytocyna i przeniesli mnie na łozko porodowe- cała sobota 21.10 tam przelezała...i brak postepu porodu- zero skurczy- rozwarcie na 2 palce sie zrobiło tylko- wieczorem znów przeniesli mnie na sale przedporodowa....w ndz zrobili sobie przerwe- stwierdzili ze musze odpoczac i nabrac sił i cos zjesc- bo prze indukcji porodu cały czas na czczo- tylko kroplóki odzywcze- mój niepokuj siegał zenitu- non stop podłaczali tylko KTG i pytali sie czy wyraznie czuje ruchy dziecka- ja juz chciałam cesarka- ale oni ze na zyczeie nie praktykuja- ze ewent. po drugiej indukcji porodu jak nieudana jest- wiec w pn 23.10- znów załozyli cewnik Foleya na 24 h, 24.10 we wt go wyjeli i podali znów butle z oksytocyna znów przeniesli na łózko porodowe.....i znów nic...byłam załamana- tyle ze cały czas czułam ruchy niuni- ale psychicznie była zmartretowana...słuchajac od 5 dni wrzasków kobiet rodzacych...i dopiero w sr 25.10 zdecydowali sie na cesarke......uch...jechałam i sie cieszyłam...o 12.50 przyszła na swiat moja córeczka....choc mój maz stwierdziła ze jej krzyk usłayszał juz o 12.47.....potem na połoznictwo- wybudzili mnie o 16 juz i podali mała- boooze ale sie poryczałam- przystawili do cyca- ja nie mogłam sie jeszcze ruszyc- ale przez 5 godz miłam ja na rekach- spała- potem zabrali, o 24 musiałam wstac juz i sie przejsc...z bólu sie jeszcze wiłam...a nastepnego dnia byłysmy juz razem...i tak do konca swiata ju- jestem szczesliwa tak baaardzo...moja Sara- ominela nas szczesliwie zóltaczka(w szpitalu co druga zatrzymywali bo bilirubina u dziecka była zbyt wysoka i naswietlali- nas to omineło) tak ze w ndz wyszłysmy do domu.....uch...a mała jest przegrzeczna- spi i je czasem popiszczy:laugh2: a ja mam tyle pokarmu ze az muse odciagac...ale uwielbiam jak ssie cyca...to tyle bo sie rozpisałam- pozdrawiamy;-) mama i Sara
 
oj wymęczyli Cię meggi nie ma co ale dałaś radę i jesteś już po :tak: i to się liczy. Jeszcze raz wszsytkiego naj, naj, naj ... dla Ciebie i dzieciaczka :-D Może dlatego ja nie rwałam się do szpitala 1,5 tyg. temu kiedy już miałam regularne skurcze bo też obawiałam się że zaczną coś kombinować, przyspieszać i wymęczą mnie dłużej niż to mogłoby się odbyć naturlanie.
 
meggi - kochana ale cie wymeczyli jesli wiedzili ze jest zagrozenie dla dziecka to dlaczego czekali tak dlugo??? dobrze ze juz malenka jest z Toba wielkie grztulacje dla was jeszcze raz
 
reklama
Meggi gratulacje, nie bylo latwo ale teraz tak jak czytam to szczescie widac w kazdej literce ktora napisalas :-)
 
Do góry