Witam Was serdecznie,
przyznam, że czytam od jakiegoś czasu i dziś zdecydowałam się opisać naszą historię.
Przyznam też od razu, że mam gorszy dzień, jest mi źle. Czy Wojtuś kiedykolwiek wyjdzie do domku? ...
Czemu się stało tak, że urodziłam o jakieś 3 i pół miesiąca za wcześnie?
Zbyt krótka i rozwierająca się szyjka, jeszcze założono mi szew ale to nie pomogło, później sączyły się wody, podejrzewano zakażenie... Faktycznie, było. Skąd, dlaczego, pojęcia nie mam.
Leżałam w jednym szpiatlu ok.3 tygodni, potem na szczęście przetransportowali mnie do specjalistycznego szpitala gdzie ratują takie skrajne wcześniaki. Najpierw jednak musiałam doczekać do 24 tygodnia ciąży aby podali sterydy na rozwój płucek. Gdyby urodził się wcześniej nikt by go nie ratował. Ale szczęśliwie dotrwaliśmy.
W drugim szpitalu jeszcze miałąm nadzieję, że dotrwam chociaż do 28 tc. Niestety, czułam Małego coraz niżej, napierał na szyjkę i pomimo szwu akcji nie dało się powstrzymać, musieli zdjąć szew, żeby szyjki nie rozerwwało i aby nie doszło do dużego krwawienia. A dwa dni wcześniej widziałam już, że podkrwawiam i zgłaszałam to. Lekarz zdecydował wtedy o zdjęciu szwu, jeśli taka sytuacja sie powtórzy. Kolejnego dnia rano odszedł mi czop, niestety. Kilka godzin później zdjęto szew i poszłam na porodówkę. I stało się.
Wojtuś ważył 850gram po zaintubowaniu i był spuchnięty. To co mnie bardzo zdziwiło i ucieszyło, to to, że zapłakał 2 razy cichutko jak kotek. Nie mogłam w to uwierzyć.
Punktacja apgar: 3/5/8
Nie mogłam sobie z tym wszystkim poradzić. Zawieźli mnie zobaczyć Małego a ja płakałam cały czas. Mnóstwo lekarzy, pielęgniarki, te rurki, same wiecie... Miałąm taki mętlik w głowie.... Cały czas się bałam, że wkrótce umrze. Dzwonek telefonu przyprawiał mnie o zawał i ludzie, którzy przechodzili koło moich drzwi na położnictwie, również.
Wojtuś urodził się z paskudną bakterią, candidą. Wtedy nie miałam pojęcia czym to grozi. Rozmawiał z nami szef oddziału, jak przez szybę docierało do mnie co on mówi. Był przypadkiem z candidą jakiego nie mieli od kilku ładnych lat. Krótko mówiąc mogł odejść w kilka dni. Ale candida zaostała pokonana. Potem były ciągłe infekcje. A to w moczu 2 bakterie, a to jakaś z respiratora i na każdą inny antybiotyk. A na candidę to dostawał "domestos", to jest lek jak przy nowotworze, chemia praktycznie. Masakra.
Potem czekano aby zwalczył infekcję żeby można było podać sterydy na poprawę płucek i odpiąć od respi i przejść na cpap. Kolejne oczekiwanie, antybiotyk, który jak zobaczyłam to ścięło mnie z nóg (jestem pielęgniarką)
W końcu uff podają sterydy, bo Wojtuś bez infekcji w końcu. Ulga i czekanie co będzie teraz? i oby w trakcie sterydów nie złapał żadnej infekcji bo to bardzo niebezpieczne.
Po 32 dniach respi udaje się Wojtusia podpiąć do cepapu i wtedy po raz pierwszy, 5 lutego słyszę jego płacz, właściwie skrzek taki ale jakie to uczucie... Oczywiście płaczę razem z nim. Po dwóch dniach przechodzimy w końcu do innego pokoju, to duży krok naprzód, tam już przypada 1 pielęgniarka na 3 dzieci, a nie 1 do 1 dziecka jak przez te 35 dni. Ten pokój to było moje marzenie.
Co się okazuje, po kilku dniach Wojtuś słabiej sobie radzi, spada saturacja, tlen trzeba podkręcać i na dodatek ma cały czas otwartą buzię a smoka nie chce, wypluwa, krzywi się. Robią mu gazometrię, niby w miarę, sprawdzają, mówią, czekać i czas. Że płucka ciut, ciut lepiej ale wciąż mało się rozprężają i to jest powód, że słabo pracują i natleniają. Czas i czekać aż wszystko urośnie.
Czasem dostaję go do kangurowania, czasem nie, wszystko zależy jaki dzień ma mój Książę.
Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby nie wrócić już do respi. Jak sterydy jeszcze działały to nawet na chwilę miał zdemowany cepap a rurka dmuchała tlen koło jego buzi. Wtedy pierwszy raz widziałam go bez rurek, czapeczek, itd... niesamowite uczucie.
Na dzień dzisiejszy Wojtuś waży ok.1.3kg , do jedzenia dostaje moje mleczko, 10ml co godzinę, próbowano go przestawić na co 2 godziny ale było za wcześnie dla niego, tlenu ma ok.40 % przez cepap. Bezdechów nie widzę, serduszko się uspokoiło (wcześniej szalało), tylko ta saturacja. Oczywiście nie ominęły nas wylewy do główki, jeden się wchłonął, drugi coś tam blokuje ale jest jeszcze nadzieja, że się wchłonie poprawnie, retinopatia 1st-do obserwacji, nie zamknięty przewód w serduszku-dostawał leki na to, pomogły sporo ale opuchnięty był po nich strasznie.
Martwi mnie ta saturacja, że nie umie jej utrzymać. Kilka godzin i jest niższa niż wcześniej i trzeba dodawać tlenu. I tak od kilku dni. Robią co mogą, widzę to ale martwi mnie to. No i ta otwarta buzia. Gdyby miał zamkniętą powietrze, tlen nie uciekałoby tak szybko z organizmu a trafiałoby do płucek.
Z personelu jestem zadowolona, dostęp do informacji na bieżąco ale trzeba pytać konkretnie, na zasadzie, jak rodzic chce to powiemy wszystko a jak nie dopytuje to powiemy ile trzeba. Zawsze udzielają informacji tak długo aż dam im spokój a upierdliwa jestem i pytam, i lekarzy i pielęgniarki, nie odpuszczam.
Bywają dni, że mam doła, tak jak dziś, bywają ciut lepsze. Codziennie jeżdżę do Małego, w podróży spędzam ok.6 godzin. O 8.30 rano wychodzę (jadę ze starszymi dziećmi do szkoły), łapię pociąg i autobus, o 7.15 wieczorem wracam. W piątek, sobotę i niedzielę jeździmy razem, bo tak to mąż do pracy chodzi (wiadomo, normalna sprawa) Dopytałam pielęgniarek, jeśli tlen oscyluje 50% i wyżek wtedy zazwyczaj podpinają do respi ponownie. A tego nie chcemy! No i żeby ta saturacja nie spadała i żeby gazometria była super a nie tylko do zaakceptowania... I żeby retinopatia i wylewy do główki poszły precz... I płucka żeby dobrze pracowały.... Tak, wiem, czas i czekanie....
przyznam, że czytam od jakiegoś czasu i dziś zdecydowałam się opisać naszą historię.
Przyznam też od razu, że mam gorszy dzień, jest mi źle. Czy Wojtuś kiedykolwiek wyjdzie do domku? ...
Czemu się stało tak, że urodziłam o jakieś 3 i pół miesiąca za wcześnie?
Zbyt krótka i rozwierająca się szyjka, jeszcze założono mi szew ale to nie pomogło, później sączyły się wody, podejrzewano zakażenie... Faktycznie, było. Skąd, dlaczego, pojęcia nie mam.
Leżałam w jednym szpiatlu ok.3 tygodni, potem na szczęście przetransportowali mnie do specjalistycznego szpitala gdzie ratują takie skrajne wcześniaki. Najpierw jednak musiałam doczekać do 24 tygodnia ciąży aby podali sterydy na rozwój płucek. Gdyby urodził się wcześniej nikt by go nie ratował. Ale szczęśliwie dotrwaliśmy.
W drugim szpitalu jeszcze miałąm nadzieję, że dotrwam chociaż do 28 tc. Niestety, czułam Małego coraz niżej, napierał na szyjkę i pomimo szwu akcji nie dało się powstrzymać, musieli zdjąć szew, żeby szyjki nie rozerwwało i aby nie doszło do dużego krwawienia. A dwa dni wcześniej widziałam już, że podkrwawiam i zgłaszałam to. Lekarz zdecydował wtedy o zdjęciu szwu, jeśli taka sytuacja sie powtórzy. Kolejnego dnia rano odszedł mi czop, niestety. Kilka godzin później zdjęto szew i poszłam na porodówkę. I stało się.
Wojtuś ważył 850gram po zaintubowaniu i był spuchnięty. To co mnie bardzo zdziwiło i ucieszyło, to to, że zapłakał 2 razy cichutko jak kotek. Nie mogłam w to uwierzyć.
Punktacja apgar: 3/5/8
Nie mogłam sobie z tym wszystkim poradzić. Zawieźli mnie zobaczyć Małego a ja płakałam cały czas. Mnóstwo lekarzy, pielęgniarki, te rurki, same wiecie... Miałąm taki mętlik w głowie.... Cały czas się bałam, że wkrótce umrze. Dzwonek telefonu przyprawiał mnie o zawał i ludzie, którzy przechodzili koło moich drzwi na położnictwie, również.
Wojtuś urodził się z paskudną bakterią, candidą. Wtedy nie miałam pojęcia czym to grozi. Rozmawiał z nami szef oddziału, jak przez szybę docierało do mnie co on mówi. Był przypadkiem z candidą jakiego nie mieli od kilku ładnych lat. Krótko mówiąc mogł odejść w kilka dni. Ale candida zaostała pokonana. Potem były ciągłe infekcje. A to w moczu 2 bakterie, a to jakaś z respiratora i na każdą inny antybiotyk. A na candidę to dostawał "domestos", to jest lek jak przy nowotworze, chemia praktycznie. Masakra.
Potem czekano aby zwalczył infekcję żeby można było podać sterydy na poprawę płucek i odpiąć od respi i przejść na cpap. Kolejne oczekiwanie, antybiotyk, który jak zobaczyłam to ścięło mnie z nóg (jestem pielęgniarką)
W końcu uff podają sterydy, bo Wojtuś bez infekcji w końcu. Ulga i czekanie co będzie teraz? i oby w trakcie sterydów nie złapał żadnej infekcji bo to bardzo niebezpieczne.
Po 32 dniach respi udaje się Wojtusia podpiąć do cepapu i wtedy po raz pierwszy, 5 lutego słyszę jego płacz, właściwie skrzek taki ale jakie to uczucie... Oczywiście płaczę razem z nim. Po dwóch dniach przechodzimy w końcu do innego pokoju, to duży krok naprzód, tam już przypada 1 pielęgniarka na 3 dzieci, a nie 1 do 1 dziecka jak przez te 35 dni. Ten pokój to było moje marzenie.
Co się okazuje, po kilku dniach Wojtuś słabiej sobie radzi, spada saturacja, tlen trzeba podkręcać i na dodatek ma cały czas otwartą buzię a smoka nie chce, wypluwa, krzywi się. Robią mu gazometrię, niby w miarę, sprawdzają, mówią, czekać i czas. Że płucka ciut, ciut lepiej ale wciąż mało się rozprężają i to jest powód, że słabo pracują i natleniają. Czas i czekać aż wszystko urośnie.
Czasem dostaję go do kangurowania, czasem nie, wszystko zależy jaki dzień ma mój Książę.
Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby nie wrócić już do respi. Jak sterydy jeszcze działały to nawet na chwilę miał zdemowany cepap a rurka dmuchała tlen koło jego buzi. Wtedy pierwszy raz widziałam go bez rurek, czapeczek, itd... niesamowite uczucie.
Na dzień dzisiejszy Wojtuś waży ok.1.3kg , do jedzenia dostaje moje mleczko, 10ml co godzinę, próbowano go przestawić na co 2 godziny ale było za wcześnie dla niego, tlenu ma ok.40 % przez cepap. Bezdechów nie widzę, serduszko się uspokoiło (wcześniej szalało), tylko ta saturacja. Oczywiście nie ominęły nas wylewy do główki, jeden się wchłonął, drugi coś tam blokuje ale jest jeszcze nadzieja, że się wchłonie poprawnie, retinopatia 1st-do obserwacji, nie zamknięty przewód w serduszku-dostawał leki na to, pomogły sporo ale opuchnięty był po nich strasznie.
Martwi mnie ta saturacja, że nie umie jej utrzymać. Kilka godzin i jest niższa niż wcześniej i trzeba dodawać tlenu. I tak od kilku dni. Robią co mogą, widzę to ale martwi mnie to. No i ta otwarta buzia. Gdyby miał zamkniętą powietrze, tlen nie uciekałoby tak szybko z organizmu a trafiałoby do płucek.
Z personelu jestem zadowolona, dostęp do informacji na bieżąco ale trzeba pytać konkretnie, na zasadzie, jak rodzic chce to powiemy wszystko a jak nie dopytuje to powiemy ile trzeba. Zawsze udzielają informacji tak długo aż dam im spokój a upierdliwa jestem i pytam, i lekarzy i pielęgniarki, nie odpuszczam.
Bywają dni, że mam doła, tak jak dziś, bywają ciut lepsze. Codziennie jeżdżę do Małego, w podróży spędzam ok.6 godzin. O 8.30 rano wychodzę (jadę ze starszymi dziećmi do szkoły), łapię pociąg i autobus, o 7.15 wieczorem wracam. W piątek, sobotę i niedzielę jeździmy razem, bo tak to mąż do pracy chodzi (wiadomo, normalna sprawa) Dopytałam pielęgniarek, jeśli tlen oscyluje 50% i wyżek wtedy zazwyczaj podpinają do respi ponownie. A tego nie chcemy! No i żeby ta saturacja nie spadała i żeby gazometria była super a nie tylko do zaakceptowania... I żeby retinopatia i wylewy do główki poszły precz... I płucka żeby dobrze pracowały.... Tak, wiem, czas i czekanie....