reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Wspomnienia grudniówek z porodówek - bez komentarzy

reklama
Pierwsza się rozpakowałam, to i pierwsza coś napiszę. Jeśli się powtórzę z smsów to sorry ;-)

Jak już wiecie, mój poród nieco mnie zaskoczył, chciałam zacząć gimnastykę od piątku a już w poniedziałek tuliłam swoje Szczęście ;-)

Na porodówkę jechałam bez skurczy, za to odeszły mi wody. Pamiętam jak się zastanawiałam czy jak np. odejdą pod prysznicem to się zauważy... teraz wiem, jaka tego jest ilość i że nie da się nie zauważyć ;) Ja co prawda "zlałam się" w łóżku, całe szczęście, że spałam na podkładzie (pod prześcieradłem, aby się nie ściągał) od jakiegoś czasu, dzięki czemu materacowi nic się nie stało, tylko prześcieradło poszło do prania. I tak ze mnie ciekło aż do samego cięcia chyba ;-)
Zanim wyjechaliśmy do szpitala myślałam że z kibelka nie zejdę, na szczęście miałam w domu podkłady (chodzi mi o te wielkie podpaski), które na trochę mnie tamowały. W izbie przyjęć zanim wszystko spisali z dokumentów to panikowałam że zdążę urodzić zanim oni sprawdzą RMUA, jakby to było teraz najważniejsze ;)

Potem standard - badanie gin., usg, i na salę. Ale zanim dotarłam na salę narobiłam sporo kałuż, bo chwilę minęło między wyjściem lekarza i "pani poczeka" a przyjściem pielęgniary. No ale, ja tego sprzątać nie musiałam :sorry:

Nie wiem co ja myślałam, ale nie zgodziłam się na obecność męża przy porodzie. No to się wziął i pojechał... a ja trafiłam na salę porodową, gdzie podłączyli mnie pod ktg, znowu badali i dalej ciekłam, ale musieli podać mi antybiotyk przez tego paciorkowca, 4h przed porodem, więc czekaliśmy. W międzyczasie zrobiło się rozwarcie 6 cm i dostałam regularnych, mocnych skurczy, bałam się że urodzę zanim mi zrobią cięcie :-D Ale przyszła do mnie studentka-praktykantka dotrzymując towarzystwa, więc całkiem miło się czekało do godziny zero.

Po 9ej na stół, znieczulenie pp, moje żegnanie się ze światem ;-) Matko, ale głupio panikowałam, wiecie jak przeklinałam tą cesarkę wtedy? 1000 razy bardziej wolałam wtedy poród sn ;-)
Nic nie widziałam co się działo, a działo się tylko chwilę, jak już powiedzieli że córa, że 10/10 w Apgar to już było tylko lepiej :tak:

Na wybudzeniówce leżałam 6 godzin, podali mi środek przeciwbólowy jak tylko zaczęłam czuć brzuch, więc większego bólu nie było. Małą przywieźli mi prawie od razu, więc całkiem szybko mogłam ją dostawić do cycka, potem przewieźli nas na oddział położniczy, gdzie mogłam już przyjmować gości, więc dotarł do mnie mąż ze swoimi rodzicami.

O 21ej miałam pierwsze wstawanie, odłączyli mi cewnik i mogłam połazić. Wiecie, nie pamiętam tego początku...

Dalej było lepiej z godziny na godzinę, Maryś miała swoje "akwarium" tuż obok mego łoża, na drugi dzień większość czasu spała przy mnie. Pierwsze dwie noce były ciężkie, nasza mała sąsiadka dużo płakała, więc co jedna skończyła to druga zaczęła, ale potem już był spokój.

Opiekę na oddziale miałyśmy super, warunki całkiem niezłe, nie mogę narzekać na nikogo, oczywiście oprócz niedopilnowania wagi, przez co byłam zmuszona czekać aż do wczoraj na wyjście. Koszmar, brrr.

Nie wiem co jeszcze powinnam ująć w swych wypocinach... Pytajcie, jeśli chcecie o cokolwiek :)
 
jak już jestem to się podzielę swoimi wrażeniami :).
Cesarka była planowana na czwartek więc psychicznie byłam przygotowana. Plan był taki że do Warszawy wyjedziemy o 5:30 bo na 7 mam się wstawić na IP. nie mogłam dospać więc wstałam o 2 wykąpałam się, zrobiłam wpis do pamiętniczka (bo nie wiem czy wspominałam ale zaczęłam prowadzić taki pamiętniczek z okresu ciąży dla Antosia i dam mu go kiedyś jak już będzie poważnym chłopcem ;-)) i czekałam aż M wstanie.
Wyjechaliśmy o 6 co równało się z tym, że się spóźnimy. Denerwowałam się... dojechaliśmy na 7:30 później formalnosci w IP, i do gabinetu - przyjął mnie jakiś cichociemny dr z rosyjskim akcentem, który nie rozumiał co do niego mówię i sobie cały coś sprawdzał w jakimś kajeciku, irytujące! Wybawiła mnie przesymaptyczna, młoda położna, która zbadała ginekologicznie, podłaczyła ktg i stwierdziła że już na mnie czekają... Poźniej na oddziale już dali mi sexi koszulę białą w białe kaczuszki, podłączyli kroplówki na korytarzu i znowu stos dokumentów do wypełnienia było...wypełniliśmy. Moja Pani dr już nas znalazła, przyszła się przywitać i uspokoić trochę... ze mnie mięli wszyscy niezły ubaw na tym oddziale bo ja jak się denerwuję to klepię głupoty i strzelam przerażone miny i dostaję głupawki więc generalnie było śmiesznie...
Okazało się, że będę druga bo Pani z patologii jeszcze przede mną..."a niech to! gdyby nie ten rusek na dole byłabym pierwsza!" no nic czekamy... przyszedł anestezjolog - bardzo sympatyczny - pogadaliśmy sobie :)
Nadeszła godzina zero: zrobił się wielki ruch wokół mnie, zaprowadzili mnie na stół a mąż został za drzwiami... zaczęłam się denerwować bo przecież miał być przy cc! krzyczę, że bez męża to ja się nie położę a oni że po znieczuleniu go wpuszczą... wściekłą byłam jak nie wiem! tego najbardziej sie bałam a mąż nie mógł mnie trzymać za rękę przy znieczuleniu :wściekła/y: kazałam więc żeby trzymała mnie jedna z tych babek w niebieskim uniformie - chyba jakaś asystentka :p więc mnie trzymała. stół do cc jest bardzo wąski, na tyle wąski, że ręce obok ciała się nie mieszczą... znieczulili mnie, założyli cewnik, nakryli płachtą i wezwali męża. Nie poznałam go bo był cały w zielonym kubraczku z czepkiem i maską, usiadł za moją głową... i zaczęło się... czułam dotykanie i szarpanie a dodatkowe atrakcje miałam w lampie (mimo, że to nowe lampy). Starałam się jednak nie patrzeć. szarpią i szarpią za chwilę słyszę jakby płacz, ale dziecka jeszcze nie widać... moja gin pyta "Pani Magdo słyszy Pani?" i za chwilę usłyszałam już pełny wrzask... mojego M zamurowało... Pielęgniara go zawołała na stolik gdzie mierzyła Antosia... M nie mógł wydobyć z siebie słowa (a taki twardziel z niego), usłyszałam: główka 37, długość: 61. Potem pielęgniarka dostawiłą Antosia, takiego umazanego do mnie twarzą do twarzy i od razu się uspokoił. Wtedy już był otulony jakimś szpitalnym rożkiem, następnie M dostał wózek i Antosia i kazali mu czekać na korytarzu. Mnie w tym czasie szyli - trwało to chyba wieczność! dostałam takich drgawek jak na zimno, ale zimno mi nie było i czułam jak mi pulsuje krew w szyi - wkurzające bardzo... personel trochę ze mną pogadał, śmiali się że Antoś powinien dostać 13 pkt Apgar: dwa za wzrost i jeden za wrzask głośny :-) później przyjechały dwie młode położne przerzuciły mnie na łóżko i zawiozły na salę pooperacyjną a za nami szedł M z Antosiem. i tam już do wieczora byliśmy we 3. M przykładał mi Antosia do piersi, ale celowanie nam nie wychodziło bo ja głowy ie mogłam podnosić i już na starcie miałam poranione piersi...

Wieczorem M pojechał i zostaliśmy we 2, znieczulenie szybko zaczęło puszczać więc dostawałąm przeciwbólowe ale średnio działały... nie byl to jednak bół nie do zniesienia bo szczęście koiło wszystko. Nie spałąm całą noc wpatrując się w synka... o 5 kazali usiąść ale bez wstawania na nogi jeszcze - udało się. Około 7-8 przewieźli mnie na salę matek z dziećmi i tam już było coraz lepiej.

Szpital świetny, warunki doskonałe - łóżka z regulacjami na pilota, mogłam się posadzić łóżkiem, podnieść sobie stopy albo wyprofilować pod kolanami i podjechać sobie "windą" do góry, żeby łatwiej było wyciągać Antosia z łóżeczka... Personel bardzo pomocny, szczególnie na pooperacyjnej, na tej drugiej sali tez ale wiadomo już położne nie były na każde zawołanie i nawet to lepiej. Raz trafiła się jedna położna bez podejścia do dzieci i raz lekarka na obchodzie, która miałą problem ze sobą chyba, w każdym razie nie powinna pracować z dziećmi...
Reszta bez najmniejszych zastrzeżeń:-)

Dziś jesteśmy w domku, szczęśliwą rodzinką i nie możemy się sobą nacieszyć:-)
 
Dobra. Wykorzystam moment spania Piotrusia ;-)
Mój poród zaczął się tak naprawdę już od środy rano bólami co 10 minut. Ciepła kąpiel w wannie pomogła i przeszło - na parę godzin. Potem po południu zaczął odchodzić czop, ale na tyle rzadki, że wyglądało to jak sączenie się wód, więc złapaliśmy torbę i pojechaliśmy do W-wy na szpital (50min.). W drodze miałam skurcze co 7 minut. Na miejscu zbadali (najpierw położna na IP,potem 2 lekarzy,bo nie mogli się zdecydować, co ze mną zrobić) :baffled: Poleżałam pod KTG 20 minut podczas którego jak na złość nie było ani jednego małego skurczu :dry: Stwierdzili, że szyjka jeszcze zamknięta 2cm, skurczy brak, a czop może odchodzić jeszcze parę dni i wygonili do domu. W drodze powrotnej znów wróciły skurcze :baffled: W domu byliśmy około 19. Potem M. spakował się i pojechał znów do W-wy do pracy. Do godziny 23 żaliłam się wam na bieżąco, że skurcze zrobiły się coraz to mocniejsze, no i zaczęły płynąć wody, co do tego nie miałam już najmniejszych wątpliwości. Wiedziałam już,że na dobre się rozkręca. Zadzwoniłam do M. ten do naszego przyjaciela, który w 5 minut był u po mnie, a w 20 w W-wie :szok: Parę x przeleciał na czerwonym :shocked2: Tak więc o g. 0:30 byłam znów na IP z regularną czynnością skurczową i z nadal lejącymi się wodami. Od razu (oczywiście o papierkologi) trafiłam na porodówkę. Miałam nadzieję,że tym razem będzie mniej bolało, ale bolało okropnie i pomimo tego, że naprawdę mam wysoki próg bólu, to w końcu prosiłam o znieczulenie, ale nie dostałam :no: Położna tłumaczyła, że poród postępuje zaskakująco szybko i nie długo będzie finał, więc może nie zdążyć zadziałać. To pewnie był ten moment "7cm", zwany punktem krytycznym,kiedy pacjentki błagają o znieczulenie, wyklinają mężów albo mówią, że już dziękują i wracają do domu :-D To fakt bóle były straszne co 2 minuty, potem parte trochę za szybko,bo szyjka nie nadążała się rozwierać i skracać. W rezultacie popękała i krwawiłam bardzo. Około 1:30 przyjechał z pracy mój M. ale dopiero po 2 wszedł na salę porodową,bo jakaś flądra od rodzącej obok kobiety nie pozwoliła mu wejść do mnie "bo nie może pan i już" :wściekła/y::angry: Dopiero ta która mnie monitorowała jak wychodziła spytała go o nazwisko z pytaniem, czemu nie wszedł :wściekła/y: Na co on wchodząc na salę wskazał na małpę i powiedział, że ta pani go nie chciała wpuścić. Ta zaczęła się jąkać, a "moja" posłała jej wymowne spojrzenie :crazy: Oczywiście o tym dowiedziałam się już później. W każdym razie poczułam się już przynajmniej trochę spokojniejsza, że on jest ze mną i zadba o mnie i synusia :sorry2: Akcja nabrała tempa podczas której momentami traciłam świadomość z bólu i o 3:05 wyskoczył na świat nasz synek :happy2: M.przeciął pępowinę i poszedł z pielęgniarką na badania małego itp. Trzecia faza porodu niestety z powikłaniami :-( Mały był dwukrotnie okręcony pępowiną, więc byłą napięta, do tego jeszcze była błoniasta (są różne rodzaje), czyli bardzo słaba i niestety zerwała się zostawiając całe łożysko w środku. Urodzić się go nie dało rady, za to krwawienie się nasilało, więc szybkie podpisanie zgody na narkozę, maseczka na twarz i odlot. Po przebudzeniu zobaczyłam twarz mojego ledwo przytomnego ze zmęczenia męża, a zaraz potem dostałam do karmienia Piotrusia i pomyślałam, że mam koło siebie dwóch cudownych facetów najukochańszych na świecie :sorry2::rolleyes: Menia wysłałam do domu, żeby odpoczął, bo zasypiał i bałam się, że może zasnąć za kierownicą w drodze powrotnej. Ja już przez cały czas z Piotrusiem śpiącym obok leżałam jeszcze 4 godziny na porodówce, bo musieli mnie monitorować. A to co nastąpiło w trakcie tej 3 fazy podczas narkozy to było "ręczne wydobycie łożyska i ingerencja narzędziami w jamie macicy". Ubytek krwi spory (400j) i mnóstwo szwów w środku i na zewnątrz :baffled: I z racji takiej ingerencji musiałam dostać antybiotyk, żeby zapobiec jakiemuś zakażeniu. Z racji tego w szpitalu byliśmy 4 doby. Co do Piotrusia to dostał 10 i zdrowiutki ze śladową żółtaczką z masą 3040 wyszedł ze szpitala :happy2:
Uff, skończyłam. Muszę wstać, bo szwy ciągną niemiłosiernie :baffled:
Jakby co, to jeszcze możecie pytać :tak:
 
To ja tez sie podziele swoim opisem porodu:happy2: miałam miec ciecie jak wiecie 22 ale 20 we wtorek m wrócił z pracy dokupił stelaż do moskitiery który razem założyliśmy i później dpstałam skurczy o 18 bardzo silnych ale w długich odstępach czasu,tj jakieś 40 minut.Nie przejmowalam sie bo stwierdzilam ze to ze stresu przed czwartkiem pojechalismy do m siostry bo ona urodziła w piątek zobaczyć mała posiedzieliśmy godzine(cały czas czułam skurcze) i wróciliśmy jak dojechaliśmy do domu to skurcze byly co 30 minut silne ale dalej myślałam że mi przejdą.Wykąpaliśmy starszą córcie i sie położyliśmy bolało mnie coraz bardziej i częściej ale leżałam przewracałam sie z boku na bok zeby znalesc w bólu wygodna pozycje,m wstawał do Nastki przed północa i szedł z nia do wc juz tak mnie bolało ze kazałam mu sie nie klaść i powiedzialam że musimy do szpitala jechać.Bóle doszły krzyżowe skrecało mnie po prostu m przerazony ubrał sie szybko ja w tym czasie zadzwonilam do mamy a on po nia pojechał zeby z Nastką została.W między czasie dopakowałam barkujące rzeczy do torby i rozmawiałm z córką któa byla przerażona jak widziala jak mnie boli skircze wtedy mialam co 5 minut.Dostalam biegunke jeszcze i co chwile sikalam mialam wrażenie jagby wody mi sie sączyly,przyjechali wpakowaliśmy sie do auta i do szpitala wyjechalismy spod domu mąż dosć szybko jechał bal sie że urodze w aucie po chwili wyjechała policja za nami ściagnęli nas na pobocze ja sie zwijam z bólu policjant podchodzi m mówi do niego panie do porodu jedziemy zobaczyl mnie przeprosił i kazał nam jechać:-D na 20 minut po północy bylismy w szpitalu.przyjeła mnie pani doktor ktora musiała robic ze mna wywiad jak ja trzymalam sie oparcia od fotela w momentach skurczy żeby móc jej odpowiedzieć,zbadała mnie nie było rozwarcia ani wody nie odeszły.I poszliśmy z m pod ktg zrobili lewatywe podłączyli kroplówkem cały czas zemną byl i po chwili przyjechali pomnie na blok mnie zabrać m stal pod drzwiami,trafila mi sie nie za sympatyczna pani anestezjolog ktora byla zła że ją ściągnęli na nagłe cięcie.Jak mi sie wkłuwała w kręgosłup dostalam silnego skurczu i sie poruszyłam lekko niechcący obruszyła sie na mnie czemu sie wierce to jej powiedzialam ze przecież ku....wa mnie boli bo skurcz dostalam .To powiedziala mi że sie źle wkluła znieczulenie zaczynało powoli dzialać i czułam skurcze jeszcze przez jakiś czas i nogi też a chceili już zaczynać anestezjolog podala mi coś do welflonu przysnęłam jagby na chwile chociaż ich slyszalam i wiem że zaczęli mnie ciąć otwarłam oczy jak uslyszałam płacz Julity,o 2 jedenascie sie urodzila pokazali mi ja przytuliłam buze do jej buzi uspokoiła sie zabrali ja do mnie zszywali tez wszystko czulam bez bólu.Jak mnie przewozili na sale intensywnego nadzoru widzialam sie z m pożegnalam sie z nim on poszedł zanieść ubranka dla malej i zrobić jej zdjecie,na tej sali leżałam od 2 coś do 12 w poludnie w środe po 12 przewieźli mnie na inna sal gdzie kazali wstać cieżko było bo ciecie mam na ponad 15cm wycinali mi starą blizne i mialam wrażenie że cieli mnie dookola bolało jak cholera na zwykłej sali przywieźli mi mała i kazali do piersi przystawić m przyjechal dziecko mialam już caly dzień caly czas ją karmilam tylko pielęgniarki przychodzily przewijać wieczorem poszlam sie wykąpać na pierwszą noc małą zabrali a później do końca już kazałam ją sobie na noc zostawiać w sobote wyszłyśmy do domku:-)
 
Chyba pora i na mnie, żeby opisać przebieg mojego porodu, który aż się nie chce wierzyć był równo tydzień temu.
W szpitalu Metedor w Łodzi mieliśmy stawić się między 10-11 i tak też zrobiliśmy. Po ekspresowej rejestracji, kazali udać nam się na 3 piętro i tam dostaliśmy pokój. Pielęgniarka kazała przebrać się w koszulę i podpięła mnie do KTG pod którym siedziałam prawie godzinkę, a ona w tym czasie zajmowała się całą robotą papierkową. w okolicach 13 przenieśli nas na salę pooperacyjną i tam podpięli do kroplówek, przyszedł anestezjolog na rozmowę, wytłumaczył mi na czym polega każde znieczulenie, zrobił krótki wywiad, a mąż dostał strój do przebrania bo jak się okazało mógł być przy cc. Ok 14 przyszedł mój lekarz przywitać się i powiedział, że za parę minut zaczynamy. Na sali operacyjnej najbardziej bałam się znieczulenia, jednak sam zastrzyk nie był zły i wcale tak mocno nie bolał, to po prostu dziwne uczucie, najbardziej bałam się że może nie zadziałać i będę czuła ból. Lekarze zawołali mojego męża jak już wszystko było przygotowane. Pojawiły się u mnie małe komplikacje bo jak się okazało miałam 6 żylaków na macicy, które zaczęły bardzo krwawić i dlatego straciłam dużo krwi. Po chwili usłyszeliśmy jak lekarz mówi, że już po wszystkim i mamy córeczkę, wtedy pielęgniarka zawołała męża żeby przeciął pępowinę i poszedł razem z nią i Oliwką na ważenie, mierzenie i sprawdzenie wszystkiego. Wcześniej pielęgniarka pobrała krew z pępowiny i oddała kurierowi, który już czekał przed salą, żeby zabrać ją do Banku Krwi Pępowinowej. Od tego momentu możecie mi wierzyć albo nie ale cały czas pod maską tlenową miałam uśmiech na ustach i leciały mi łzy szczęścia. Mąż przyniósł na chwilkę Oliwkę, przyłożył mi do policzka i poinformował, że mała jest zdrowa. Cała reszta poszła błyskawicznie.
Podsumowując, mimo bólu przez 2 kolejne dni jeśli będzie mi dane zostać ponownie mamą wybiorę na pewno cc, tego jestem pewna na 100%
Mąż mój spisał się na medal, był bardzo pomocny i co najważniejsze mieliśmy pokój tylko dla siebie więc cały pobyt w szpitalu był z nami 24godziny. Szpital oceniam bardzo dobrze, pielęgniarki tak samo.
A dziś jak patrzę na swoją księżniczkę jestem wdzięczna Bogu, że dał nam takie szczęście, nic więcej nie potrzebuję.
 
Witam,

mam chwilę więc też się podzielę wrażeniami z mojego porodu. Rano w dzień porodu czyli 4 grudnia nic go nie zapowiadało, pisałam z wami na forum (koło 11) i nagle poczułam że chyba wody zaczęły mi odchodzić, w sumie nie byłam pewna, bo nie było ich zbyt wiele, raczej miałam wrażenie jakbym popusciła i tak jeszcze kilka razy co jakis czas, zadzwoniłam po męża, a że blisko pracuje, to był w 5 minut, wzięłam jeszcze prysznic i spokojnie ruszyliśmy do szpitala, całą drogę ( a kawałek było bo 40 km) mówiłam M że jedziemy na darmo, bo to jeszcze nie to, nie miałam żadnych skurczy ani czop wczesniej nie odszedł, o 13 byłam na izbie przyjęć, odesłano mnie na porodówkę i zaczęła się papierologia, no jakieś 40 minut, zostałam zbadana i miałam 3 cm rozwarcia, póżniej podłączyli mnie pod ktg i zaczęły się nagle skurcze, tak po 50- 60 %, nie były bardzo bolesne, kazano mi sprawdzać czas między jednym a drugim, a ja mówię że one chyba są non stop no ewentualnie co dwie minuty, połozna dziwnie na mnie popatrzyła ale mnie zbadała i powiedziała że jest 5 cm rozwarcia, kazano mi iść pod prysznic, może ze dwie minuty tam byłam, i mówię że chyba musze już iść, M mnie zaprowadził bo skurcze były chyba co minutę, chwilę kazano mi poczekać, bo coś tam robili ale zaraz mnie wzięli, znowu zostałam zbadana i rozwarcie już było zupełne, w co nie mogli uwierzyć, i zaczęły się skurcze parte, położna bardzo mi pomogła mówiąc co mam robić i starałam naprawdę się jej słuchać, bolało, ale nie powiem żeby aż tak strasznie i żadnej traaumy na pewno nie mam, o 15.15 (około godziny trwała faza skurczów partych) urodziła się moja córcia, 3 kg i 55 cm długa, 10 punktów, za chwilę położyli mi ją na brzuchu, zaraz zabrali i coś przy niej robili, mi zostało jeszcze łożysko urodzić ale to już była pestka, później dostałam znieczulenie i lekarz mnie zszył, co też nie bolało i wtedy dowiedziałam się, że byłam nacinana, za chwilę wstałam z krzesła i na wózku zawieźli mnie na salę, 2 godziny jeszcze telepotałam się z zimna i chyba z emocji, później przywieźli mi małą. I tak wyglądał mój poród, nie było źle, życzę innym również takiego porodu
 
A wiec przyszla kolej na mnie, wow tyle emocji jest we mnie i postaram sie przekazac Wam wszystko co przezylismy tamtego dnia, wszystkie emocje, odczucia i kazda chwile. To byl jeden z najpiekniejszych dni w naszym zyciu, juz nawet chyba nie musze mowic, ze bylo takich dni juz kilka w moim zyciu, a kazdy zwiazany z moim R i dziecmi. Henry jest juz z nami i dziekuje wszystkim bogom jacy istnieja, ze pojawil sie na swiecie. Przed porodem balam sie wielu rzeczy, dzis juz wiem, ze niepotrzebnie. Zrozumie mnie kazda, ktora oczekiwala/oczekuje kolejnego (drugiego, trzeciego ...) dziecka. Jak czekalismy na pierworodnego balam sie tego jaka beda mama czy podolam, wszystko bylo nowe, a instynkt przyszedl jak grom z jasnego nieba, milosc bezgraniczna, fajerwerki. Po narodzinach drugiego synka bylo tak samo i to ze zdwojona sila. Teraz balam sie tego jak to bedzie, nie chodzilo glownie o to czy damy rade z trojeczka, chodzilo o to jak zareaguje JA po porodzie, czy moje emocje i instynkt zadzialaja tak samo jak wobec RJa i Marcusa. Bylo tak jak myslalam- instynkt, emocje, milosc bezgraniczna wszystko przyszlo od razu, po raz kolejny trafil mnie grom z jasnego nieba i to z potrojna sila. Wiecie jakie to bylo uczucie? Wczesniej zanim na swiecie pojawily sie dzieci moje serce nalezalo tylko do meza, jak urodzil sie pierworodny to moje serce zwiekszylo objetosc dwukrotnie, aby pomiescic wszystkie uczucia do naszego pierwszego cudu, jak urodzil sie drugi synus- moje serce stalo sie trzykrotnie wieksze, a 6 grudnia moje serce zwiekszylo objetosc czterokrotnie. W moim zyciu jest czterech mezczyzn, kazdy z nich jest mezczyzna mojego zycia, kazdego kocham nad zycie, za kazdego oddam zycie. Dziewczyny oczekujace trzeciego skarba powiem Wam, ze wszystkie emocje przy trzecim dziecku sa jak grom z jasnego nieba z niezwykla sila i przychodza w ulamku sekundy, to jak potok uczuc i lez szczescia :).
Teraz przejdzmy do naszego porodu. Juz Wam pisalam o dwoch poprzednich porodach- jak wygladaly, wtedy nawet przez mysl nie przeszlo mi to, aby rodzic w domu. Wtedy nie bylam na to gotowa, zazdroscilam kobietom, ktore sie na to decydowalay, ale siebie w tym nie widzialam. Jednak troche w naszym zyciu sie wydarzylo odkad Marcus sie pojawil na swiecie, urodzilam go bez znieczulenia i wtedy poczulam, ze jestem gotowa na wiecej, porod Marcusa dodal mi sil i pewnosci siebie. Nasza decyzja o ciazy z Heniem byla spontaniczna i okazala sie najwiekszym szczesciem. Na poczatku nawet nie mowilsimy o porodzie domowym, ale po 12tc zaczelismy rozmowe, a raczej ja zaczelam i powiedzialam R, ze moze porod w domu. Na poczatku byl zaskoczony, ale po dlugiej rozmowie powiedzial, ze czuje sie na silach, o ile ja tez sie czuje i ze bedzie tak jak sobie tego zycze. Wiec podjelismy dzialania- zebranie informacji, znalezienie dobrej poloznej itd. Przez caly czas wszystko zalezalo od wielu czynnikow- przede wszystkim- stan zdrowia maluszka i moj, jego ulozenie, kondycja ciazy, zgoda lekarza itd. Ale ja i R bylismy gotowi- chcielismy przezyc nasz trzeci porod inaczej, od poczatku wszystko sami zaplanowac, ale przede wszystkim chodzilo o to, aby ON urodzil razem ze mna- jakkolwiek to brzmi, aby uczestniczyl we wszystkim w takim stopniu i zaawansowaniu jak tylko sobie tego zyczyl.

Spotkania z polozna po 20tc mielismy co tydzien prawie regularnie w naszym domu. Pozniej wiecie jak bylo moj stres, zblizajacy sie termin, bezsennosc, skurcze w nocy, ktore sprawialy, ze serce mi mocniej bilo. Bylismy przygotowani, polozna i lekarz pod telefonem, ale ten stres kiedy i jak sie zacznie byl najgorszy. Teraz sobie mysle, ze synus czul moj strach i stres, dlatego w brzuszku tak sobie dlugo siedzial, abym mogla sie lepiej przygotowac i potem postanowil wziac mnie z zaskoczenia. Skurcze przepowiadajace od jakiegos czasu dawaly znac o sobie i wieczorami i w nocy. Na kilka dni przed porodem byly momenty, ze stawaly sie mocniejsze, ale przechodzily. We srode rano mialam brzuch jak skala, nic nie bolalo, ale wszystko przeszlo, wiec moje przeczucie mowilo mi, aby porobic pare zaleglych rzeczy aby nie martwic sie o nic. Sroda wieczorem spedzona z dziecmi i mezem, potem ja i R mielismy czas dla siebie. Nacieszalismy sie brzusiem i soba i bylam pewna, ze przed terminem nie urodze. Znowu byly skurcze, meczyly tez w nocy ze srody na czwartek i nagle zrobily sie silniejsze, synus w brzuszku byl niespokojny, wiercil sie, glaskalam brzusio, aby malenstwo uspokoic. Potem wszystko przeszlo, a mi udalo sie usnac. Obudzilam sie po 5, brzuch byl twardy jak skala, pobolewal, ale czekalam az przejdzie, dalismy sobie z mezem prezenty mikolajkowe, maz widzial moja mine przy skurczach, ktore byly nieprzyjemne i sie zestresowal. Po prysznicu bole przeszly, brzusio tylko troche sie spinal. Dzieci wstaly i wyciagalismy z chlopcami ich prezenty od mikolaja ze skarpet w salonie. R mi mowil, ze on cos czuje, ze synus sie szykuje i ze zadzwoni do pracy, ze nie przyjedzie, ale ja uparcie mu mowilam, ze napewno jeszcze nie urodze i zeby sie nie wyglupial. Z reszta caly czas mowilam i jemu i tesciowej, ze ja chce jeszcze dzieci zabrac do sali zabaw, chcialam im zrobic taka niespodzianke, aby chlopcy mogli sie wybawic. Oczywiscie maz powiedzial, zebym to ja sobie zartow nie robila i nigdzie sie nie wybierala, tesciowa nawet sie nie wtracala. R pojechal do pracy, a ja nie czulam sie na silach nigdzie wychodzic. Kolo 12 brzuch znowu zrobil sie twardy jak skala, bole zaczely wracac, poczulam, ze mi jakos mokro, wiec oczy jak denka i poszlam do lazienki, a tam sluz z krwia, czop zaczal odchodzic. Normalnie bylam w szoku, skurcze nie byly regularne, wiec nie wpadalam w panike, ale zadzwonilam najpierw do meza. Jak mu powiedzialam na spokojnie, ze mi czop odchodzi i skurcze nieregualrne sa to on tylko rzucil, ze zaraz bedzie i nawet nie zdazylam powiedziec, aby jechal ostroznie. Zadzwonilam do poloznej, powiedzialam co i jak, a ona, ze bedzie ok 16, bo musi wszystko spakowac co jej bedzie potrzebne i zebym skurcze sprawdzala. Potem dzwonilam do lekarza, a on ze dyzur ma w szpitalu i bedzie ok 17. Skurcze zrobily sie regularne co 10 min, tesciowa stala i sie na mnie patrzyla i pytala czy to znaczy, ze wybila ta chwila, a ja do niej, ze chyba tak i powiedzialam, zeby biegla i pakowala dzieci. Chlopcy sie grzecznie bawili, wiec usiadlam z nimi i mierzylam dalej skurcze. Zaczelam sie bac, ze to tak szybko wszystko. Maz wpadl do domu pare minut po 14 i do razu podbiegl do mnie, wypytal jak sytuacja, jak sie czuje, przytulil i mnie i dzieci, poglaskal brzuszek i poczulam sie bezpiecznie, spokojna, ze wszystko bedzie dobrze. Nagle poczulam, ze jestem glodna, powiedzialam mezowi, ze chce pizze, oczy zrobil wielkie, ze ja w takiej chwili mysle o jedzeniu, ale chwycil za telefon i zamowil, kolo 15 pizza byla, a ja sie do niej dorwalam doslownie i ze skurczami juz co 7 min jadlam ta pizze ku zdziwieniu i meza i tesciowej. Polozna przyjechala o 16, poszlysmy na gore i mnie zbadala, rozwarcie bylo na opuszek i powiedziala, ze troche to potrwa. Wszedl moj maz, a ona do niego, zeby tak nie stal i sie nie patrzyl tylko niech idzie i juz basen napelnia, aby byl gotowy, a mi powiedziala, zebym wziela pilke i na niej skakala i schodzila i wchodzila po schodach. Ale najpierw poszlam na dol i powiedzialam tesciowej, zeby chlopcow juz zabrala do naszych znajomych, potem podeszlam do moich synkow przytulilam i wycalowalam i powiedzialam, ze babcia sie nimi zajmie, zeby nie plakali, dalam im zabawki do raczek i powiedzialam, ze babcia zabierze ich do cioci i wujka. R zawolalam, pomogl tesciowej zaniesc chlopcow do auta, a potem wrocil basen napelnial, a ja stosowalam sie do zalecen poloznej, jak lekarz przyjechal skurcze byly juz co 5 min, trwaly 45-60 sekund. Gdzies o 17:30 on mnie zbadal i bylo rozwarcie na palec. R skonczyl basen napelniac, od razu podszedl do mnie, a ja mu powiedzialam, ze mial racje mowiac rano, ze synus sie szykuje. Ale ciagle nie czulam sie jakbym rodzila, zazem z R chodzilam po domu, po schodach, poszlismy do kuchni bo chcialo mi sie pic, potem usiedlismy na podlodze, R masowal mi plecy, zeby radzic sobie ze skurczami to klekalam na kolanach, opieralam sie na rekach, kiedy przychodzily, R wtedy dalej mnie masowal, obejmowal, zagadywal mnie, zebym latwiej przez to przeszla, zartowal hehe jeden jego zart tak mnie rozsmieszyl, ze myslalam, ze urodze od razu. Potem usiadlam znowu na pilce, rozmawialismy z polozna i lekarzem. Staralam sie radzic jakos sobie ze skurczami, czulam je bardzo nisko w brzuchu i i zaczely promieniowac na plecy. Co kilka skurczy musialam wstac i isc do lazienki na siku. Siedzenie na desce sprawialo, ze skurcze byly nie do zniesienia, wiec staralam sie szybko zrobic co trzeba i nie siedziec tam dluzej niz byla potrzeba. R caly czas masowal mi plecy podczas skurczy. Ciagle nie docieralo do mnie, ze jestem w trakcie porodu. Usiadlam na troche z R na kanapie, ale potem ciezko mi bylo z niej wstac kiedy skurcze przychodzily, abym mogla sie przetransportowac na pilke, wiec wybralam pilke i masaze meza. Kolo 19 zbadal mnie lekarz i powiedzial, ze rozwarcie na 2 palce. W koncu dotarlo do mnie, ze rodze, bo przyszly skurcze, ale takie, ze nie wiedzialam jak sobie z nimi poradzic, kazalam R wlaczyc muzyke, ale taka, ktora dobrze mi sie kojarzyla, puscil Nine Simone Feeling Good-on wie, ze uwielbiam NS.
cd w nastepnym poscie :)
 
cd :)
Poprosilam go, aby stanal za mna i i mnie mocno objal, zrobil to, a ja zaczelam sobie powtarzac, ze wcale mnie nie boli, ze te skurcze nie sa takie bolesne, ze to tylko chwilowe i zaraz przejdzie. Z kazdym skurczem zaczelam sobie wspominac nasze spacery z dziecmi po plazy, szum oceanu i fale przychodzace i odchodzace i nas rozesmianych. Powiedzialam, ze chce wejsc do basenu, polozna i lekarz mi przytakneli. Zdjelam z siebie wszystko procz stanika i R pomagal mi wejsc do wody, jak wchodzilam poczulam skurcz i calkiem polecialam do tylu na tors meza, ale on mnie mocno podtrzymal i zaczal masowac plecy, usiadlam w basenie. R posciagal z siebie wszystko i w bokserkach wszedl do wody i usiadl za mna i objal. Woda sprawila, ze poczulam sie cudownie, skurcze dalo sie w niej znosic. Ulozylam sie wygodnie, oparlam o meza, wyciagnal swoje rece, abym mogla go zlapac i jak przychodzily skurcze to sciskalam jego rece mocniej. Od tego czasu zaczelam sie zachowywac glosniej podczas skurczy, uzywalam wyzszych tonow, ale to pomagalo. Zaczelam myslec, ze w ten sposob moje cialo sie otwiera i malenstwo przemieszcza sie w dol. Poprosilam polozna, aby przyniosla mi zimna wode z lodem do picia, wygladalam chyba zabawnie siedzac w basenie, maz za mna, a ja sobie saczylam wode ze szklanki jak drinka i mine mialam chyba nieziemska, w kazdym badz razie polozna i lekarz sie usmiechali, ze wygladamy jak para relaksujaca sie w jacuzzi :). Nagle bole staly sie bardzo silne, promieniowaly z brzucha na plecy az oczy mialam na wierzchu chyba, poczulam sie potwornie zmeczona, mialam dosc, chcialam, zeby wszystko sie jak najszybciej skonczylo, mialam lzy w oczach, zaczelam mowic, ze nie dam rady, ale R mocniej mnie tylko obejmowal, dawal buziaki w szyje i powtarzal, ze jest ze mna, ze dam rade, powtarzal, ze bardzo dobrze mi idzie, ze jest dumny. Zawolalam polozna i powiedzialam, ze nie wiem jak radzic sobie ze skurczami, ze jestem wykonczona. R z tylu powtarzal, ze dam rade, polozna powtarzala, ze dam rade, a ja tego nie czulam. Polozna powiedziala, abym zmienila pozycje i na moment ukleknela na kolanach i oparla sie na rekach zeby brzuch byl zanurzony w wodzie. R usiadl obok mnie, polozna przyniosla mu miske i kazala polewac mi plecy. Pomagalo. Potem powiedzialam, ze chce aby mnie zbadali, zeby wiedziec jak nisko jest synus, bo bylam przekonana, ze te silne bole to byl moment przejsciowy, kiedy ma sie ochote skakac przez okno i poddawac. Wyszlam z basenu ( polozna powiedziala, ze doleje goracej wody do basenu i zaczela smigac z wiadrem, R byl przy mnie i trzymal za reke. Lekarz mnie zbadal i powiedzial, ze mamy 4 palce. Wykrzeczalam na cale gardlo chyba YEAH, THANK YOU JESUS :). Wiedzialam, ze mialam racje, czulam, ze to byl wlasnie ten moment. Lekarz powiedzial, ze maly jest jeszcze za wysoko i musza odejsc mi wody, bo jak pecherz peknie i wody odejda to dzidzius zejdzie na dol bardzo szybko. Powiedzialam, ze chce do basenu, ale polozna na to, ze jeszcze kilka wiader goracej wody potrzeba, ale ja na to, ze mam to gdzies i ze chce do basenu, bo jestem gotowa, powiedziala, ze moge wchodzic, a ona i lekarz doniosa jeszcze pare wiader. R pomogl wejsc do basenu i kiedy siadalam zlapal mnie skurcz. Spojrzalam na zegarek bylo po 22. R wlaczyl muzyke, ktora wczesniej przygotowal na porod. Potem wszedl do basenu i usiadl za mna, woda byla tak przyjemnie ciepla, ze sie zrelaksowalam, oparlam sie o meza i zamknelam oczy i tak „dryfowalam” przez kilka minut. R mi mowil jaki jest dumny, ze jest przy mnie, powiedzial, abym wsluchala sie w muzyke i sprobowala zrelaksowac. To pomoglo mi sie zrelaksowac i skupic mysli na czyms innym, muzyka byla powolna relaksujaca, maz z tylu mi nucil i spiewal, to sprawialo, ze poczulam sie zelaksowana i wsluchiwalam sie i w jego glos i w muzyke. Nie przeszkadzalo mi to, ze lekarz i polozna przychodza i dolewaja wody, nie zwracalam na to uwagi. R przed porodem przygotowal utwory, ktore uwielbialam i ktore dobrze mi sie kojarza, polozna nam mowila przed porodem o muzyce i jak wplywa i jak mi to pomoze przy porodzie, a R zrobil to dla mnie i wszystko przygotowal, lecial Seal, Ronan Keating, Eric Clapton itd. Nagle sie ocknelam i poczulam cisnienie na dole i powiedzialam, ze czuje parcie na kupe. Polozna i lekarz podeszli i powiedzieli, zebym jeszcze nie parla, bo dzidzius musi zejsc nizej. Powiedzieli, ze jesli bardzo chce przec to moge, ale zgodzilam sie z nimi, ze moge poczekac az moje cialo samo da mi znak, by przec, ze tak bedzie najlepiej. Z kazdym nastepnym skurczem jeczalam i dmuchalam. Moj maz w pewnym momencie powiedzial, ze chyba maly sie przemieszcza w dol, bo moj brzusio zaczal zmieniac ksztalt. Po chwili zmienilam pozycje, ukleknelam na kolanach i rekami chwycilam basenu, polozna tez weszla do basenu i razem z R masowali moje plecy. Przy ostatnim skurczu juz nie moglam spokojnie wypuszcza powietrza i zaczelam krzyczec, ze synus jest juz blisko. Wtedy odeszly mi wody. R siedzial za mna i obejmowal, a ja mocniej sie w niego wtulilam, zlapalam go za rece i zbieralam sily. R poprosil lekarza, aby robil zdjecia i filmowal. Polozna spytala R czy chce zlapac swojego synka, powiedzial, ze tak, polozna powiedziala, ze powie mu kiedy bedzie wychodzila glowka. Czulam jak moje cialo prze, jak dzidzius schodzi na dol. Czulam, ze chce krzyczec i to robilam, aby tylko synusiowi pomoc jak najszybciej wyjsc na ten swiat. Nigdy wczesniej takich dzwiekow nie wydawalam z siebie :). Polozna powiedziala R, ze juz czas i sie przesunela, ale byla blisko, aby miec wszystko pod kontrola, a R przeszedl na przod, ukleknal przede mna. Czulam jak synus wychodzi, mialam zamkniete oczy i koncentrowalam sie tylko na tym, aby przec, polozna powiedziala, abym oddychala, robilam to, bo nie chcialam sie drzec na cala Californie. Jak juz glowka byla na zewnatrz dotknelam jej rekami, czulam nasze malenstwo, wtedy byl ostatni party i wtedy R powiedzial, ze sa ramionka i cala reszta wychodzi. Uslyszalam meza krzyczacego, ze ma kolejnego syna, otworzylam oczy i zobaczylam nasz cud w rekach tatusia i uslyszalam ten cudowny placz, zaczelam plakac ze szczescia, smiac sie, R polecialy lzy. Dali mi mojego chlopczyka w ramiona, oparlam sie o basen i polozylam go sobie na brzuchu i plakalam ze szczescia. R na przytulil, calowalam naszego ksiecia, R go calowal, a potem spojrzelismy na siebie i R powiedzial, ze jest ze mnie dumny i nas kocha, dalismy sobie kilka buziakow i nas przytulil. A ja palakalam i plakalam i powtarzalam, ze dalam rade. To ja i R urodzilismy nasz trzeci cud, razem. R usiadl za mna i nas objal, Henio przestal plakac i wtulil sie we mnie, poczekalismy az urodze lozysko i jeszcze dluzsza chwilke posiedzielismy w basenie. Potem polozna poprosila R o przeciecie pepowiny (pobralismy krew pepowinowa). Polozna i lekarz zajeli sie naszym ksieciem, zostal zwazony i zmierzony 3490g, 56 cm, a R mnie obejmowal i calowal i byly uczucia i uczucia :). Potem pomogl mi wyjsc z basenu, polozylam sie na kanapie i lekarz mnie zbadal, nie peklam wogole, wiec bez zadnych szwow jestem, potem R otulil mnie kocem i zaniosl do naszej sypialni, a za nami polozna z Heniem, R mnie polozyl, dal Henia na brzuch i przystawilam go do piersi. Lecialy mi lzy szczescia, R polozyl sie przy nas i tylko patrzylismy na siebie i Henia. R spisal sie na medal i pokazal, ze moge na niego liczyc. Juz mowilam, ale powiem jeszcze raz kocham moich czterech mezczyzn nad zycie, jestem przeszczesliwa. Dochodze do siebie, zbieram sily, troche boli, ale juz chodze, czuje sie wspaniale :). Synus tylko je i spi, a my nie mozemy sie na niego napatrzec :). To bylo piekne przezycie, kazdy moj porod byl dla mnie cudownym przezyciem, no i teraz juz wiem, ze kolejne dzieci chce rodzic w domu, razem z R powiedzielismy juz sobie, ze chcemy miec jeszcze dzieci w przyszlosci :).
Oto jak wygladal nasz porod, tak wlasnie 6 grudnia o 23:37 na swiat przyszedl nasz trzeci cud (drugie imie ma po jednym z najwiekszych muzykow z The Beatles czyli po John Lennon :)). Nazywam go naszym malym ksieciem :).
 
reklama
Ja do szpitala pojechałam już w niedziele 02.12.2012 z powodu wysokiego ciśnienia, oczywiście zero skurczy, ani rozwarcie, z szyjką długa jak na początku ciąży. Termin miałam na 08.12.2012 ale mój gin już 07.12.2012 postanowił że rodzimy. Dzicko było duże a postępów porodu zero, więc zdecydował na podanie oksytocyny. Oczywiście najpierw lewatywa co okazało sie że nie ma sie co bać bo to pikuś z resztą. No i wreszcie leże na tej porodówce podłączona do kroplówki a tu nic się nie dzieje, no to gin stwierdził że przebija wody. To było coś strasznego, miałam tak długą szyjke że nie umiał dostać tym żelaztwem, aż zabierał się o kość krocza i takiego śińca mi zrobił że masakra, ból niemiłosierny, no ale wreszcie poczułam ciepło wód i już mi się lepiej zrobiło, potem jeszcze czekaliśmy na reakcje na kropówke no ale nic się nie działo więc zaczęto mnie przygotowywać do cc. Mój mąż oczywiście siedział przy mnie i wspierał mnie, widziałam strach w jego oczach ale dał rade. Po założeniu cewnika przeszłam na sale operacyjną, anestezjolog co sie omęczył żeby sie wbić w kręgosłup, aż musiał igłe zmienić bo coś tam mu nie chciało się wkłuć, nic przyjemnego. No poczułam że trace władze w nogach, potpięli mnie do aparatury, mój gin wysmarował mi brzuch tym pomarańczowym paskudztwem co nie umiałam potem domyć, i się zaczęło. Zasłonili mi widok na brzuch ale i tak wszystko w lampie się odbijało, ale jak zobaczyłąm jak mnie kroją to zrezygnowałam z podglądania bo aż słabo mi się zaczęło robić. Nie czułam bólu ale uczucie tego szarpania było tak okropne i sam moment wyciągania dziecka z brzucha, naprawde traumatyczne przeżycie. Tak leżałam a anastezjolog mówi prosze się nie denerwować niech pani liczy do 20 i będzie po wszystkim, ja doliczyłam do trzech i zaczęłam Zdrowaś Maryjo odmawiać bo myślałam że to koniec. No i wyciągnęli go usłyszałam taki bulgoczący płacz, i zobaczyłam go nad głową tylko jajka wisiały. Oczywiście ja w płacz, łzy ciurkiem mi leciały ze szczęścia. Potem gin mówi że musi mi dren założyć bo mam krwiaka na 7 cm, troche się wystraszyłam, ale on nie był tym za bardzo przejęty więc stwierdziłam że pewnie często się to zdarza. I wreszcie poczułam go, położna przystawiłam go do twarzy, jego gorące ciałko. Taka szczęśliwa to nigdy nie byłam. Potem już tylko zszywanie, odłączanie od aparatury. Synka wynieśli pokazać mężowi który stał za drzwiami. Potem mąż mógł wejść do mnie jak mnie z krwi myli i pomógł przenieść za stołu operacyjnego na łóżko. Powiedział że jak patrzy ile ja musze przeżyć bólu żebyśmy mieli dzieci to on dla mnie wszystko może zrobić. Drugie dziecko dopiero moge za 3 lata, mam nadzieje że będzie mniejsze i będe mogła naturalnie rodzić .
 
Do góry