Witajcie. Mój syn ma zdiagnozowane kilka lat temu zaburzenia SI. Obecnie ma 5 lat. Chodzę z nim na zajęcia terapeutyczne, pracujemy w domu, dziecko fizycznie rozwija się prawidłowo. Często ma napady złości objawiające się krzykiem (trwającym często po kilkanaście minut), rozrzucaniem zabawek, ogólnym rozdrażnieniem. Ma trudności ze zrozumieniem niektórych zachowań (np. uderzy inne dziecko i nie wie, że tak nie wolno). Przez to wynikają problemy w przedszkolu. Rodzice innych dzieci skarżą się, że mój syn uderzył Julka, ugryzł Kasię, podrapał Zosię, uderzył patykiem Kasjana podczas zabawy na podwórku itp.). Ostatnio zauważyłem, że przedszkole (czyli osoby w nim pracujące) starają się go pozbyć ze swojej placówki. Na początku były to sugestie, że może by spróbować w przedszkolu integracyjnym, prywatnym itd. Ostatnio przyjęli inną metodę działania i zaczęli grozić, że w przypadku napadu złości u syna wezwą do przedszkola pogotowie ratunkowe, żeby podano mu leki uspokajające. Zaczęli sugerować (w bardzo natarczywy sposób), żeby skrócić pobyt syna w placówce do 3 godzin dziennie, robić mu dłuższe przerwy od przedszkola, chodzić na sesje do psychiatry. Kilka dni temu zostałem wezwany do przedszkola pół godziny po zostawieniu tam dziecka bo "ma napad szału od 40 minut i nie mogą sobie z nim poradzić". Jak przyjechałem to usłyszałem, że syn powiedział, że "nie chce być w przedszkolu, bo tu rozprasza go otoczenie, źle działają na niego barwy i hałas". Takie słowa od 5-cio latka? Zapytałem skąd to słyszał. Odpowiedział, że tak powiedziała pani. Odnoszę wrażenie, że przedszkole chce się pozbyć "problemu" i robi wszystko, żebym przeniósł syna do innej placówki. Co mam robić? Przedwczoraj byłem na "rozmowie" z paniami z grupy syna i powiedziały, że "jeżeli nie będzie współpracy z naszej (mojej i żony) strony to skierują sprawę do sądu rodzinnego(!), że nic nie robimy dla dobra dziecka". A przecież chodzę z nim co tydzień na zajęcia z SI (za które płacę 90 zł za godzinę). Robię badania i diagnozy, które też nie mało kosztują. Zacząłem już nawet zbierać faktury i rachunki za wszystkie działania, które podejmujemy, żeby w razie W mieć co przedstawić w sądzie. Boję się co jeszcze mogą wymyślić przedszkolanki i dyrekcja przedszkola, żeby pozbyć się syna z ich placówki. Rozważam skierowanie sprawy do kuratorium z żądaniem sprawdzenia, czy przedszkole dokłada wszelkich starań, żeby dzieci miały odpowiednie warunki pobytu. Czy ktoś z Forumowiczów miał podobny przypadek?
Ostatnia edycja: