Agnieszka H.
Listopadowa mamusia '07
Chodzicie z 2-3 latkami do kościoła na niedzielną Mszę Świętą?
Wchodzicie do środka, czy stoicie na placu kościelnym?
U nas w parafii jest niepisany zwyczaj stania z dziećmi pod kościołem. Rozległy plac kościelny, pełen atrakcji, no i obecność innych dzieci sprawiają, że dzieciaki po prostu wariują. Córka leci, ja biegnę za nią - lipa, a nie przeżywanie Mszy.
Do środka można wejść, nikt nie zabroni (pomijając krępujące spojrzenia "starszyzny"), ale tak czy siak by chciała biegać, a próby poskromienia zakończyłyby się wrzaskiem i wyjściem z kościoła, więc na jedno wychodzi.
Gryzie mnie to, bo kiedyś chodziłam do kościoła co niedzielę, skupiałam się na tym co się działo i przeżywałam. A teraz biegam po placu kościelnym, nawet Słowa Bożego nie wysłucham jak należy.
Teoretycznie można chodzić z mężem na zmianę, zostawiając dziecko pod opieką raz moją, raz męża, ale w praktyce u nas to wychodzi tak, że albo idziemy razem, albo nikt nie idzie.
Razem jesteśmy silniejsi, w pojedynkę łatwiej wymięknąć, szczególnie że przez te "przebiegane Msze" moje samozaparcie wygasło - jakoś nie przeżywam wewnętrznie takiej Mszy, nie mam kontaktu z tym co się dzieje... Do kitu ogólnie.
Wchodzicie do środka, czy stoicie na placu kościelnym?
U nas w parafii jest niepisany zwyczaj stania z dziećmi pod kościołem. Rozległy plac kościelny, pełen atrakcji, no i obecność innych dzieci sprawiają, że dzieciaki po prostu wariują. Córka leci, ja biegnę za nią - lipa, a nie przeżywanie Mszy.
Do środka można wejść, nikt nie zabroni (pomijając krępujące spojrzenia "starszyzny"), ale tak czy siak by chciała biegać, a próby poskromienia zakończyłyby się wrzaskiem i wyjściem z kościoła, więc na jedno wychodzi.
Gryzie mnie to, bo kiedyś chodziłam do kościoła co niedzielę, skupiałam się na tym co się działo i przeżywałam. A teraz biegam po placu kościelnym, nawet Słowa Bożego nie wysłucham jak należy.
Teoretycznie można chodzić z mężem na zmianę, zostawiając dziecko pod opieką raz moją, raz męża, ale w praktyce u nas to wychodzi tak, że albo idziemy razem, albo nikt nie idzie.
Razem jesteśmy silniejsi, w pojedynkę łatwiej wymięknąć, szczególnie że przez te "przebiegane Msze" moje samozaparcie wygasło - jakoś nie przeżywam wewnętrznie takiej Mszy, nie mam kontaktu z tym co się dzieje... Do kitu ogólnie.