reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Życie uczy pokory, cierpienie prawdziwej radości

@nafoczka piekne swiadectwo wiary.
Ja tez odmawialam nowenne pompejanska. Teraz modle sie do sw, Dominika, caly czas nosze jego pasek, modle sie rowniez do sw, Rity, do sw. Gerarda i do sw Jana Pawla 2. Odmawiam tez rozaniec i koronke do Milosierdzia Bozego. Ktos moze pomyslec, ze po co sie modle do rylu swietych, ale bardzo mi to pomaga. Wiem, ze Ci wszyscy swieci czuwaja nad Moim Aniolkiem, ktory jest w niebie i nad Moim drugim Skarbem, ktorego nosze teraz pod sercem.
Wiara jest dla mnie bardzo wazna. I nie wstydze sie tego.

Wszystkiego najlepszego dla Twojego synka[emoji8]

f2w3yx8d527fn6nf.png
 
reklama
Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję...
Za posty i piękne zdania które przypominają w tych bardzo trudnych czasach dla kościoła, nam młodym to o czym nie powinniśmy nigdy zapomnieć- o rozmowie z Bogiem... o modlitwie...
Uświadomiłam sobie ze nie doceniałam tego co mam... I że istnieją na świecie kobiety takie jak autorka tekstu tak silne ze nagroda Nobla to mało...
 
Zacznę trochę od końca, a właściwie od miejsca, w którym jestem teraz. To, co piszę teraz do Was jest skutkiem ostatnich świąt Bożego Ciała i nie obiecam Wam, że zawsze tak jest, i że każdej z nas się uda ale może jednak jest Ktoś, kto nad nami czuwa, jakkolwiek Go widzimy.

Gdy siedziałam na mszy otoczona gromadą dzieci, które miały sypać kwiatki i dzwonić dzwoneczkami w procesji , spojrzałam w górę i zrobiło mi się wstyd, wstyd przed Bogiem. Mija rok odkąd pojawił się na świecie mój ukochany synek, ogromny, niepojęty cud i jakoś nie miałam jak dotąd czasu, żeby całym swoim sercem i siłami za niego podziękować. Owszem modliłam się, ale poczułam, że to za mało! Nie jestem kościelnym fanatykiem, nie popieram dziękowania poprzez płacenie księdzu za mszę więc…nie odbierajcie tego w ten sposób ale patrząc Bogu w oczy obiecałam po prostu przekazać swoje świadectwo. Był u nas kiedyś w kościele mężczyzna, który w ten sposób podzielił się kiedyś swoim doświadczeniem i pomyślałam, ileż trzeba mieć odwagi. Ja aż tyle nie mam żeby stanąć na ambonie ale od czego mam Was. Zacznę zatem od początku…

Majowy, długi weekend. Pod moim sercem rósł mały człowieczek, pierwsze, upragnione dziecko. Miałam wtedy 27 lat. Byłam młodą, silną i jak mi się wydawało „zawsze zdrową” kobietą. Wtedy to, Bóg po raz pierwszy nauczył mnie pokory. Nie potrafiłam stanąć po właściwej stronie (jeśli w ogóle taka była). Miedzy moim mężem, a moją mamą doszło do sprzeczki, mąż trzasnął drzwiami i pojechał do swojego rodzinnego domu, ja zostałam z mamą i może gdybym… ehhh tego nigdy nie wiemy, może gdybym… Pokonał mnie stres, sprawił, że 03.05 w święto Maryjne straciłam tego ukochanego, małego Aniołka. Czułam się winna. Tak jak w większości naszych przypadków, lekarka uznała to za przypadek, ja również. To był maj więc chodząc na majówki, ze łzami w oczach obiecałam Maryi, że w pewien sposób odpokutuję za „swoją niedojrzałość”. Postanowiłam obejść dziewięć pierwszych piątków. Tak oto od maja poczynając, trwałam w swoim postanowieniu. Dwa miesiące później byłam znów w stanie błogosławionym. Ten pierwszy cud trwał przy mnie, równocześnie z moimi pierwszymi piątkami.

Ale wiecie, jak to jest, gdy trwoga to do Boga.. szybko zapomniałam co było mi dane.

Dwa lata później postanowiliśmy mieć drugie dziecko. Niestety los i tym razem odebrał nam drugiego maluszka, a potem trzeciego. Zawsze widziałam piękne serduszko. Zrobiłam więc przerwę. Na Boga byłam „chyba zła”. Rok później historia się powtórzyła. Mój czwarty Aniołek rozdarł mi serce. O tym, że odszedł dowiedziałam się w dniu gdy bestialsko odebrano życie mężczyźnie, którego mocno kochałam. Od młodych lat nie miałam ojca (rak) i pomagał nam wujek, w sensie mąż mojej ciotki. Łączyły mnie z nim troszkę luźniejsze relacje niż z tatą i może dlatego był mi tak ogromnie bliski. Zginął śmiercią tragiczną, potrącony i wleczony przez pijanego kierowcę. Sama nie wiem co by się stało z moim dzidziusiem gdyby serduszko biło, a ja bym dowiedziała się o tej tragedii. Mąż przed wizytą nie powiedział mi co się stało, nalegał jedynie abym koniecznie poprosiła panią doktor o tabletki na uspokojenie, wiecie, mówił: „tak na wszelki wypadek”. Potem dowiedziałam się o dwóch odejściach. Nawet teraz cisnął mi się łzy.. W dniu pogrzebu wujka „urodziłam” swojego Aniołka. Dałam mu na imię tak samo jak miał wujek. Dla mnie podwójna tragedia! Krzyczałam do niego, płakałam i byłam na niego taka zła. Obiecałam mu, że jak mi nie pomoże teraz to mu moje aniołki nakopią do tyłka! ja w to wierzyłam.

Wtedy to przez zupełny przypadek jedna z koleżanek poleciła mi to forum, poznałam fantastycznych ludzi, Was. Dzięki temu zrozumiałam w jak „czarnej dziurze” jestem. Jak nikt nie potrafił się mną zająć. Kroczek po kroczku.. zmieniłam lekarza, zmieniłam styl życia, przeszłam na dietę, przestałam „podpijać” ale ciąży tym razem nie było tak szybko.

Wciąż rozmawiając z wujkiem zrozumiałam, że znów muszę dać coś od siebie, a nie tylko prosić. Poszłam tą samą drogą, obiecałam Najwyższemu dziewięć pierwszych piątków. Tym razem nie miałam odwagi Go prosić wprost, prosiłam o wstawiennictwo Maryję, jak matka Matkę. Mijał miesiąc, dwa…pół roku a tu nic, co było dla mnie dziwne bo poprzednio wystarczył 1-2 cykle. Nadzieja słabła.

Wyobraźcie sobie gdy wstając rano do kościoła na swój dokładnie dziewiąty pierwszy piątek zobaczyłam dwie kreski- wtedy zrozumiałam, że to są prawdziwe cuda w moim życiu. Dla większości z was będzie to przypadek a dla mnie coś niepojętego! Oczywiście tym razem nie było tak łatwo sobie zapracować na tą łaskę bo trochę to trwało. Jak wiadomo w ciąży takiej jak nasza nie obyło się bez strachu, łez i paniki ale dla wyciszenia duszy różaniec był zawsze obok mnie, nawet jeśli go nie odmawiałam, był.

Minęły pierwsze, najważniejsze i najtrudniejsze, tak mi się wydawało, 3 miesiące i… w 12tc dowiedziałam się, że mój synek ma niedomykalność zastawki i może mieć ZD 1:35. Panika, „Panie Boże ileż można?” Stres sprawił że moja ciąża stała się zagrożona, skrócona szyjka i rozwarcie w 20tc, potem szew i na koniec pessar. Nie poddałam się amniopunkcji bo i tak nic by ona nie zmieniła, a niosła za sobą zbyt duże ryzyko. Wtedy gdy leżałam w szpitalu przed narkozą na okoliczność szwu, jedna z dziewczyn przed cc, Dominika, też po 2 poronieniach, dała mi modlitewnik, z „nowenną pompejańską”. Zaczęłam modlić się o łaskę siły na czas dalszej ciąży i siły gdyby moje maleństwo, rzeczywiście było chore. Do końca ciąży przeszywał mnie strach, a nawet trwało to o jeden dzień dłużej. Gdy urodziłam, oczywiście w takich okolicznościach wcześniej, bo w 36tc, dziecko zabrano do zbadania. Na drugi dzień dziewczyny obok na sali miały swoje dzieci przy sobie, ja nie. Milion myśli, „że pewnie…, że jednak… o Panie Boże?” Czekałam! Synek urodził się zdrowy i piękny i to był mój trzeci cud! Płakałam ze szczęścia i nadal to mi się zdarza i tylko jedna z Was pięknie to podsumowała, (ja te słowa tak odebrałam) gdy wysłałam jej zdjęcie malutkiego synka, napisała „wymodliłaś zdrowie dla niego, choć Bóg miał inne zamiary ale nowenna nie bez przyczyny nazywana jest „modlitwą nie do odparcia” i tylko bruzdę na tych ślicznych stópkach pozostawił”. Kocham Cię za to!

Dziś mój synek kończy rok. W prezencie dla niego i w podziękowaniu za otrzymane łaski napisałam ten post. Być może dzięki niemu, któraś z Was utwierdzi się w sile modlitwy. To, że odnalazłyśmy się tutaj już jest dla nas wielkim darem.
Moje życie teraz wygląda całkiem inaczej niż 6 lat temu ale nic samo nie spada z nieba...

Całuję Was mocno!
Mama czterech aniołków w niebie [*] i dwoch na ziemi ♡

Ujelas to w tak piekny sposob, ze po prostu nie da sie nie wzruszyc.
Piekno slow ktorych uzylas w tym poscie doslownie mna wstrzasnely.
Czytalam z zapartym tchem.
Twoja historie powinny poznac te wszystkie kobiety ktore zwatpily w mozliwosc zajscia w ciaze.
Jestes wspanialym czlowiekiem o bardzo dobrym sercu, czlowiekiem ktory przeszedl tak wiele, ze Twoja historie mozna by bylo rozdzielic na innych ludzi a jeszcze by zostalo..
Zycze Ci z calego serca aby Bog mial Ciebie i Twoja rodzine w swojej opiece.
Buziaki dla roczniaka - taaaakie ogromniaste :tak:
 
Nafoczka to piękne co napisałaś bardzo się wzruszylam twoim wpisem i coś we mnie chyba pękło i łzy poplynely ciurkiem bo ludzie właśnie tak mówią że to przypadek że zbieg okoliczności pewnie a ja też wierzę że ktoś nad nami czuwa i w najtrudniejszych chwilach niesie pomoc i wsparcie i daje nam sile i pokazuje nam ile jesteśmy w stanie wytrzymać. Życie nie zawsze jest usłane różami ale wiara to siła i ona nas wzmacnia .
Jak pójdę do Boga do kościoła pomodlić się to ofiaruje moja modlitwe za Twoje Aniołki wierzę że czuwają nad Wami i też cieszę się że jestem na tym forum i poznałam tyle wspaniałych kobiet .Dziękuję za twojego posta i ściskam cieplutko.
 
@nafoczka popłakalam się w pracy przed komputerem. Bardzo wzruszający wpis.
Chciałabym mieć tyle wiary (jestem wierzącą osobą, bo tak zostałam wychowana, ale chyba jak większość osób.... daleko mi do prawdziwej wiary, modlitwy). Ale modlitwa na ten moment nie jest dka mnie naturalna :(.
Szanuję bardzo Twoją wiarę i otwartość, żeby złożyć takue świadectwo :)
 
Zacznę trochę od końca, a właściwie od miejsca, w którym jestem teraz. To, co piszę teraz do Was jest skutkiem ostatnich świąt Bożego Ciała i nie obiecam Wam, że zawsze tak jest, i że każdej z nas się uda ale może jednak jest Ktoś, kto nad nami czuwa, jakkolwiek Go widzimy.

Gdy siedziałam na mszy otoczona gromadą dzieci, które miały sypać kwiatki i dzwonić dzwoneczkami w procesji , spojrzałam w górę i zrobiło mi się wstyd, wstyd przed Bogiem. Mija rok odkąd pojawił się na świecie mój ukochany synek, ogromny, niepojęty cud i jakoś nie miałam jak dotąd czasu, żeby całym swoim sercem i siłami za niego podziękować. Owszem modliłam się, ale poczułam, że to za mało! Nie jestem kościelnym fanatykiem, nie popieram dziękowania poprzez płacenie księdzu za mszę więc…nie odbierajcie tego w ten sposób ale patrząc Bogu w oczy obiecałam po prostu przekazać swoje świadectwo. Był u nas kiedyś w kościele mężczyzna, który w ten sposób podzielił się kiedyś swoim doświadczeniem i pomyślałam, ileż trzeba mieć odwagi. Ja aż tyle nie mam żeby stanąć na ambonie ale od czego mam Was. Zacznę zatem od początku…

Majowy, długi weekend. Pod moim sercem rósł mały człowieczek, pierwsze, upragnione dziecko. Miałam wtedy 27 lat. Byłam młodą, silną i jak mi się wydawało „zawsze zdrową” kobietą. Wtedy to, Bóg po raz pierwszy nauczył mnie pokory. Nie potrafiłam stanąć po właściwej stronie (jeśli w ogóle taka była). Miedzy moim mężem, a moją mamą doszło do sprzeczki, mąż trzasnął drzwiami i pojechał do swojego rodzinnego domu, ja zostałam z mamą i może gdybym… ehhh tego nigdy nie wiemy, może gdybym… Pokonał mnie stres, sprawił, że 03.05 w święto Maryjne straciłam tego ukochanego, małego Aniołka. Czułam się winna. Tak jak w większości naszych przypadków, lekarka uznała to za przypadek, ja również. To był maj więc chodząc na majówki, ze łzami w oczach obiecałam Maryi, że w pewien sposób odpokutuję za „swoją niedojrzałość”. Postanowiłam obejść dziewięć pierwszych piątków. Tak oto od maja poczynając, trwałam w swoim postanowieniu. Dwa miesiące później byłam znów w stanie błogosławionym. Ten pierwszy cud trwał przy mnie, równocześnie z moimi pierwszymi piątkami.

Ale wiecie, jak to jest, gdy trwoga to do Boga.. szybko zapomniałam co było mi dane.

Dwa lata później postanowiliśmy mieć drugie dziecko. Niestety los i tym razem odebrał nam drugiego maluszka, a potem trzeciego. Zawsze widziałam piękne serduszko. Zrobiłam więc przerwę. Na Boga byłam „chyba zła”. Rok później historia się powtórzyła. Mój czwarty Aniołek rozdarł mi serce. O tym, że odszedł dowiedziałam się w dniu gdy bestialsko odebrano życie mężczyźnie, którego mocno kochałam. Od młodych lat nie miałam ojca (rak) i pomagał nam wujek, w sensie mąż mojej ciotki. Łączyły mnie z nim troszkę luźniejsze relacje niż z tatą i może dlatego był mi tak ogromnie bliski. Zginął śmiercią tragiczną, potrącony i wleczony przez pijanego kierowcę. Sama nie wiem co by się stało z moim dzidziusiem gdyby serduszko biło, a ja bym dowiedziała się o tej tragedii. Mąż przed wizytą nie powiedział mi co się stało, nalegał jedynie abym koniecznie poprosiła panią doktor o tabletki na uspokojenie, wiecie, mówił: „tak na wszelki wypadek”. Potem dowiedziałam się o dwóch odejściach. Nawet teraz cisnął mi się łzy.. W dniu pogrzebu wujka „urodziłam” swojego Aniołka. Dałam mu na imię tak samo jak miał wujek. Dla mnie podwójna tragedia! Krzyczałam do niego, płakałam i byłam na niego taka zła. Obiecałam mu, że jak mi nie pomoże teraz to mu moje aniołki nakopią do tyłka! ja w to wierzyłam.

Wtedy to przez zupełny przypadek jedna z koleżanek poleciła mi to forum, poznałam fantastycznych ludzi, Was. Dzięki temu zrozumiałam w jak „czarnej dziurze” jestem. Jak nikt nie potrafił się mną zająć. Kroczek po kroczku.. zmieniłam lekarza, zmieniłam styl życia, przeszłam na dietę, przestałam „podpijać” ale ciąży tym razem nie było tak szybko.

Wciąż rozmawiając z wujkiem zrozumiałam, że znów muszę dać coś od siebie, a nie tylko prosić. Poszłam tą samą drogą, obiecałam Najwyższemu dziewięć pierwszych piątków. Tym razem nie miałam odwagi Go prosić wprost, prosiłam o wstawiennictwo Maryję, jak matka Matkę. Mijał miesiąc, dwa…pół roku a tu nic, co było dla mnie dziwne bo poprzednio wystarczył 1-2 cykle. Nadzieja słabła.

Wyobraźcie sobie gdy wstając rano do kościoła na swój dokładnie dziewiąty pierwszy piątek zobaczyłam dwie kreski- wtedy zrozumiałam, że to są prawdziwe cuda w moim życiu. Dla większości z was będzie to przypadek a dla mnie coś niepojętego! Oczywiście tym razem nie było tak łatwo sobie zapracować na tą łaskę bo trochę to trwało. Jak wiadomo w ciąży takiej jak nasza nie obyło się bez strachu, łez i paniki ale dla wyciszenia duszy różaniec był zawsze obok mnie, nawet jeśli go nie odmawiałam, był.

Minęły pierwsze, najważniejsze i najtrudniejsze, tak mi się wydawało, 3 miesiące i… w 12tc dowiedziałam się, że mój synek ma niedomykalność zastawki i może mieć ZD 1:35. Panika, „Panie Boże ileż można?” Stres sprawił że moja ciąża stała się zagrożona, skrócona szyjka i rozwarcie w 20tc, potem szew i na koniec pessar. Wszyszkie "choroby świata" przeciwko mnie. Nie poddałam się amniopunkcji bo i tak nic by ona nie zmieniła, a niosła za sobą zbyt duże ryzyko. Wtedy gdy leżałam w szpitalu przed narkozą na okoliczność szwu, jedna z dziewczyn przed cc, Dominika, też po 2 poronieniach, dała mi modlitewnik, z „nowenną pompejańską”. Zaczęłam modlić się o łaskę siły na czas dalszej ciąży i siły gdyby moje maleństwo, rzeczywiście było chore. Do końca ciąży przeszywał mnie strach, a nawet trwało to o jeden dzień dłużej. Gdy urodziłam, oczywiście w takich okolicznościach wcześniej, bo w 36tc, dziecko zabrano do zbadania. Na drugi dzień dziewczyny obok na sali miały swoje dzieci przy sobie, ja nie. Milion myśli, „że pewnie…, że jednak… o Panie Boże?” Czekałam! Synek urodził się zdrowy i piękny i to był mój trzeci cud! Płakałam ze szczęścia i nadal to mi się zdarza i tylko jedna z Was pięknie to podsumowała, (ja te słowa tak odebrałam) gdy wysłałam jej zdjęcie malutkiego synka, napisała „wymodliłaś zdrowie dla niego, choć Bóg miał inne zamiary ale nowenna nie bez przyczyny nazywana jest „modlitwą nie do odparcia” i tylko bruzdę na tych ślicznych stópkach pozostawił”. Kocham Cię ciociu za to! Moje "przygody" zakończyły się sepsa w połogu gdy 5 tyg maluszka musiałam zostawić w domu...

Dziś mój synek kończy rok. W prezencie dla niego i w podziękowaniu za otrzymane łaski napisałam ten post. Być może dzięki niemu, któraś z Was utwierdzi się w sile modlitwy. To, że odnalazłyśmy się tutaj już jest dla nas wielkim darem.
Moje życie teraz wygląda całkiem inaczej niż 6 lat temu ale nic samo nie spada z nieba... bo czymze są problemy dnia codziennego :)

Całuję Was mocno!
Mama czterech aniołków w niebie [*] i dwoch na ziemi ♡
Zacznę trochę od końca, a właściwie od miejsca, w którym jestem teraz. To, co piszę teraz do Was jest skutkiem ostatnich świąt Bożego Ciała i nie obiecam Wam, że zawsze tak jest, i że każdej z nas się uda ale może jednak jest Ktoś, kto nad nami czuwa, jakkolwiek Go widzimy.

Gdy siedziałam na mszy otoczona gromadą dzieci, które miały sypać kwiatki i dzwonić dzwoneczkami w procesji , spojrzałam w górę i zrobiło mi się wstyd, wstyd przed Bogiem. Mija rok odkąd pojawił się na świecie mój ukochany synek, ogromny, niepojęty cud i jakoś nie miałam jak dotąd czasu, żeby całym swoim sercem i siłami za niego podziękować. Owszem modliłam się, ale poczułam, że to za mało! Nie jestem kościelnym fanatykiem, nie popieram dziękowania poprzez płacenie księdzu za mszę więc…nie odbierajcie tego w ten sposób ale patrząc Bogu w oczy obiecałam po prostu przekazać swoje świadectwo. Był u nas kiedyś w kościele mężczyzna, który w ten sposób podzielił się kiedyś swoim doświadczeniem i pomyślałam, ileż trzeba mieć odwagi. Ja aż tyle nie mam żeby stanąć na ambonie ale od czego mam Was. Zacznę zatem od początku…

Majowy, długi weekend. Pod moim sercem rósł mały człowieczek, pierwsze, upragnione dziecko. Miałam wtedy 27 lat. Byłam młodą, silną i jak mi się wydawało „zawsze zdrową” kobietą. Wtedy to, Bóg po raz pierwszy nauczył mnie pokory. Nie potrafiłam stanąć po właściwej stronie (jeśli w ogóle taka była). Miedzy moim mężem, a moją mamą doszło do sprzeczki, mąż trzasnął drzwiami i pojechał do swojego rodzinnego domu, ja zostałam z mamą i może gdybym… ehhh tego nigdy nie wiemy, może gdybym… Pokonał mnie stres, sprawił, że 03.05 w święto Maryjne straciłam tego ukochanego, małego Aniołka. Czułam się winna. Tak jak w większości naszych przypadków, lekarka uznała to za przypadek, ja również. To był maj więc chodząc na majówki, ze łzami w oczach obiecałam Maryi, że w pewien sposób odpokutuję za „swoją niedojrzałość”. Postanowiłam obejść dziewięć pierwszych piątków. Tak oto od maja poczynając, trwałam w swoim postanowieniu. Dwa miesiące później byłam znów w stanie błogosławionym. Ten pierwszy cud trwał przy mnie, równocześnie z moimi pierwszymi piątkami.

Ale wiecie, jak to jest, gdy trwoga to do Boga.. szybko zapomniałam co było mi dane.

Dwa lata później postanowiliśmy mieć drugie dziecko. Niestety los i tym razem odebrał nam drugiego maluszka, a potem trzeciego. Zawsze widziałam piękne serduszko. Zrobiłam więc przerwę. Na Boga byłam „chyba zła”. Rok później historia się powtórzyła. Mój czwarty Aniołek rozdarł mi serce. O tym, że odszedł dowiedziałam się w dniu gdy bestialsko odebrano życie mężczyźnie, którego mocno kochałam. Od młodych lat nie miałam ojca (rak) i pomagał nam wujek, w sensie mąż mojej ciotki. Łączyły mnie z nim troszkę luźniejsze relacje niż z tatą i może dlatego był mi tak ogromnie bliski. Zginął śmiercią tragiczną, potrącony i wleczony przez pijanego kierowcę. Sama nie wiem co by się stało z moim dzidziusiem gdyby serduszko biło, a ja bym dowiedziała się o tej tragedii. Mąż przed wizytą nie powiedział mi co się stało, nalegał jedynie abym koniecznie poprosiła panią doktor o tabletki na uspokojenie, wiecie, mówił: „tak na wszelki wypadek”. Potem dowiedziałam się o dwóch odejściach. Nawet teraz cisnął mi się łzy.. W dniu pogrzebu wujka „urodziłam” swojego Aniołka. Dałam mu na imię tak samo jak miał wujek. Dla mnie podwójna tragedia! Krzyczałam do niego, płakałam i byłam na niego taka zła. Obiecałam mu, że jak mi nie pomoże teraz to mu moje aniołki nakopią do tyłka! ja w to wierzyłam.

Wtedy to przez zupełny przypadek jedna z koleżanek poleciła mi to forum, poznałam fantastycznych ludzi, Was. Dzięki temu zrozumiałam w jak „czarnej dziurze” jestem. Jak nikt nie potrafił się mną zająć. Kroczek po kroczku.. zmieniłam lekarza, zmieniłam styl życia, przeszłam na dietę, przestałam „podpijać” ale ciąży tym razem nie było tak szybko.

Wciąż rozmawiając z wujkiem zrozumiałam, że znów muszę dać coś od siebie, a nie tylko prosić. Poszłam tą samą drogą, obiecałam Najwyższemu dziewięć pierwszych piątków. Tym razem nie miałam odwagi Go prosić wprost, prosiłam o wstawiennictwo Maryję, jak matka Matkę. Mijał miesiąc, dwa…pół roku a tu nic, co było dla mnie dziwne bo poprzednio wystarczył 1-2 cykle. Nadzieja słabła.

Wyobraźcie sobie gdy wstając rano do kościoła na swój dokładnie dziewiąty pierwszy piątek zobaczyłam dwie kreski- wtedy zrozumiałam, że to są prawdziwe cuda w moim życiu. Dla większości z was będzie to przypadek a dla mnie coś niepojętego! Oczywiście tym razem nie było tak łatwo sobie zapracować na tą łaskę bo trochę to trwało. Jak wiadomo w ciąży takiej jak nasza nie obyło się bez strachu, łez i paniki ale dla wyciszenia duszy różaniec był zawsze obok mnie, nawet jeśli go nie odmawiałam, był.

Minęły pierwsze, najważniejsze i najtrudniejsze, tak mi się wydawało, 3 miesiące i… w 12tc dowiedziałam się, że mój synek ma niedomykalność zastawki i może mieć ZD 1:35. Panika, „Panie Boże ileż można?” Stres sprawił że moja ciąża stała się zagrożona, skrócona szyjka i rozwarcie w 20tc, potem szew i na koniec pessar. Wszyszkie "choroby świata" przeciwko mnie. Nie poddałam się amniopunkcji bo i tak nic by ona nie zmieniła, a niosła za sobą zbyt duże ryzyko. Wtedy gdy leżałam w szpitalu przed narkozą na okoliczność szwu, jedna z dziewczyn przed cc, Dominika, też po 2 poronieniach, dała mi modlitewnik, z „nowenną pompejańską”. Zaczęłam modlić się o łaskę siły na czas dalszej ciąży i siły gdyby moje maleństwo, rzeczywiście było chore. Do końca ciąży przeszywał mnie strach, a nawet trwało to o jeden dzień dłużej. Gdy urodziłam, oczywiście w takich okolicznościach wcześniej, bo w 36tc, dziecko zabrano do zbadania. Na drugi dzień dziewczyny obok na sali miały swoje dzieci przy sobie, ja nie. Milion myśli, „że pewnie…, że jednak… o Panie Boże?” Czekałam! Synek urodził się zdrowy i piękny i to był mój trzeci cud! Płakałam ze szczęścia i nadal to mi się zdarza i tylko jedna z Was pięknie to podsumowała, (ja te słowa tak odebrałam) gdy wysłałam jej zdjęcie malutkiego synka, napisała „wymodliłaś zdrowie dla niego, choć Bóg miał inne zamiary ale nowenna nie bez przyczyny nazywana jest „modlitwą nie do odparcia” i tylko bruzdę na tych ślicznych stópkach pozostawił”. Kocham Cię ciociu za to! Moje "przygody" zakończyły się sepsa w połogu gdy 5 tyg maluszka musiałam zostawić w domu...

Dziś mój synek kończy rok. W prezencie dla niego i w podziękowaniu za otrzymane łaski napisałam ten post. Być może dzięki niemu, któraś z Was utwierdzi się w sile modlitwy. To, że odnalazłyśmy się tutaj już jest dla nas wielkim darem.
Moje życie teraz wygląda całkiem inaczej niż 6 lat temu ale nic samo nie spada z nieba... bo czymze są problemy dnia codziennego :)

Całuję Was mocno!
Mama czterech aniołków w niebie [*] i dwoch na ziemi ♡
 
Pompejanka czyni prawdziwe cuda.A Ty kochana nie zaiminaj ze macie w niebie 4 aniołków, ktrzy się za Was modlą i wypraszaja łaski. Kiedyś wszyscy się razem spotkacie.
 
Nafoczka, widzę trochę podobieństwa w naszych historiach... U Ciebie, tak jak u mnie, nieszcześcia chodziły zazwyczaj parami... Ja nie praktykuję, nie modlę się już z "gotowej" modlitwy... ale... rozmawiam z Bogiem, po swojemu, tak jak umiem - czy mi to pomaga w życiu? Nie wiem. Kiedyś, za dzieciaka, byłam bardzo wierząca - w 4 i 5 klasie podstawówki szłam nawet na pieszą pielgrzymkę do częstochowy - sama, jako 10 i 11 letnie dziecko - bez rodziców. Bylam z tego bardzo dumna. To w końcu kawał drogi, a atmosfera była świetna... Niemniej wiadomo, przez te lata wiele się zmieniło, ale wierzę w to, że tym razem i mi się uda.

Łezka się w oku zakręciła.
ZDRÓWKA DLA WIKUSIA! <3
 
reklama
DZIĘKUJĘ każdej z was za słowa uznania. Chciałam to wam przekazać bo bardzo mocno siedziało mi to w sercu. Rozumiem ze nie wszystkie tak to odbierzecie jak ja i nie zapewnie was ze jest to 100% przepis na sukces. Mi akurat życie potoczyło się w ten sposób.
Dziękuję tez tym, które powstrzymały się przed słowami krytyki bo zdawałam sobie sprawę ze reakcje mogą być różne i tym bardziej jest mi miło że napisalyscie to wszystko.
Czy jestem silna kobeta? ! Uważam ze nie, jestem bardzo uczuciowa a takie osoby z reguły dostają przez życie w tylek, wszystko musze "odchorowac" a w życiu najbardziej ranią inni ludzie!

@nafoczka
...nic nie powiem , po prostu rycze jak bóbr...strasznie się wzruszyłam dziekuję Ci za ten post :**
... mnie życie też doświadczyło ;/ jeszcze wiele o mnie nie wiecie , ale może kiedyś odważę się napisać trochę od siebie :<
Co jeszcze ? też nie jestem zapaleńcem kościołowym nie płacę za to zeby ktoś się za mnie pomodlił , wierze bardzo w nowennę pompejańską odmówiliśmy już raz całą z mężem teraz sama zaczynam odmawiać znowu , i doskonale wiem ...nic nie spada z nieba od tak ... ale wiem też ,że dzięki tej modlitwie jestem na etapie na ,którym jestem ,bo przecież mogło być o wiele gorzej ...
Nie wiem co będzie dalej ale jesli nie wiara to ? ... Bóg wystawia nas na próbę , uczy pokory ... kiedy traciłam moje serduszka w złości wołałam , że i tak się nie odwrócę tylko Boże pomóż mi przejść przez to wszystko ... a każdą ciążę powierzałam Matce Bożej i nadal modlę się i proszę żeby zostać mamą ...czasami brak siły fakt , ale pozostaje nadzieja w sercu i wszystkie starania dla tej maleńkiej miłości ... a przecież Bóg jest miłością ... więc w nim trzeba szukać pocieszenia i czekać cierpliwie aż nas nią obdarzy ...

Kochana jeszcze raz najlepsze życzenia dla Twojego skarba :* buziaki :**
Roxie ja chyba na początku tago wszystkiego tak nie widzialam i musiałam dorosnąć żeby zobaczyć co się stało w moim życiu.
Nafoczko Kochana.... Piękne świadectwo, ja również się wzruszyłam. Nasza Michalina na którą czekamy też jest cudem wymodlonym przez nas i przez naszych wspaniałych przyjaciół oraz bliskich. Trzymaj się Dzielna Wojowniczko!!!
Michalinka z pewnością jest waszym upragnionym cudem. Jak każde z naszych dzieciatek :)
Piękna historia i bardzo pokrzepiająca. Ja w swojej drodze zdałam się na św. Ritę od spraw beznadziejnych. Modliłam się do niej swoimi słowami.
Moje modlitwy tez najczęściej są obecnie moimi słowami. Czasem nawet wydaje mi się ze "sama sobie" odpowiadam na zadawane pytania :)
@nafoczka piekne swiadectwo wiary.
Ja tez odmawialam nowenne pompejanska. Teraz modle sie do sw, Dominika, caly czas nosze jego pasek, modle sie rowniez do sw, Rity, do sw. Gerarda i do sw Jana Pawla 2. Odmawiam tez rozaniec i koronke do Milosierdzia Bozego. Ktos moze pomyslec, ze po co sie modle do rylu swietych, ale bardzo mi to pomaga. Wiem, ze Ci wszyscy swieci czuwaja nad Moim Aniolkiem, ktory jest w niebie i nad Moim drugim Skarbem, ktorego nosze teraz pod sercem.
Wiara jest dla mnie bardzo wazna. I nie wstydze sie tego.

Wszystkiego najlepszego dla Twojego synka[emoji8]

f2w3yx8d527fn6nf.png
Potrzeba wierzyć że jest coś poza teraźniejszością. Daje nam to poczucie bezpieczeństwa i pomaga ułożyć wszystko w głowie, ze ktoś czuwa i nie koniecznie sam Najwyższy.
Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję...
Za posty i piękne zdania które przypominają w tych bardzo trudnych czasach dla kościoła, nam młodym to o czym nie powinniśmy nigdy zapomnieć- o rozmowie z Bogiem... o modlitwie...
Uświadomiłam sobie ze nie doceniałam tego co mam... I że istnieją na świecie kobiety takie jak autorka tekstu tak silne ze nagroda Nobla to mało...
Tak to prawda. Każde cierpienie pozwala nam potem doceniać to co mamy i uczy cieszyć każda chwila choć często się i tak o tym zapomina. Nas z mężem bardzo te przejścia zbliżyły psychicznie choć pewnie w pewien sposób oddaliły fizycznie :)
Ale teraz wiem za co on mnie tak kocha ♡
Ujelas to w tak piekny sposob, ze po prostu nie da sie nie wzruszyc.
Piekno slow ktorych uzylas w tym poscie doslownie mna wstrzasnely.
Czytalam z zapartym tchem.
Twoja historie powinny poznac te wszystkie kobiety ktore zwatpily w mozliwosc zajscia w ciaze.
Jestes wspanialym czlowiekiem o bardzo dobrym sercu, czlowiekiem ktory przeszedl tak wiele, ze Twoja historie mozna by bylo rozdzielic na innych ludzi a jeszcze by zostalo..
Zycze Ci z calego serca aby Bog mial Ciebie i Twoja rodzine w swojej opiece.
Buziaki dla roczniaka - taaaakie ogromniaste :tak:
Dlatego tez opisałam swoją historię. Chce się tym dzielić i dawać wiarę choć zdaje sobie sprawę ze nie jest to 100% przepis na sukces ale ja też nie odniosłam go od razu :)
Nafoczka to piękne co napisałaś bardzo się wzruszylam twoim wpisem i coś we mnie chyba pękło i łzy poplynely ciurkiem bo ludzie właśnie tak mówią że to przypadek że zbieg okoliczności pewnie a ja też wierzę że ktoś nad nami czuwa i w najtrudniejszych chwilach niesie pomoc i wsparcie i daje nam sile i pokazuje nam ile jesteśmy w stanie wytrzymać. Życie nie zawsze jest usłane różami ale wiara to siła i ona nas wzmacnia .
Jak pójdę do Boga do kościoła pomodlić się to ofiaruje moja modlitwe za Twoje Aniołki wierzę że czuwają nad Wami i też cieszę się że jestem na tym forum i poznałam tyle wspaniałych kobiet .Dziękuję za twojego posta i ściskam cieplutko.
Mamcia to dobrze ze coś w tobie peklo :) jeśli choć w jednej z was otworzy się serducho to będzie to największa moja radość :*
@nafoczka popłakalam się w pracy przed komputerem. Bardzo wzruszający wpis.
Chciałabym mieć tyle wiary (jestem wierzącą osobą, bo tak zostałam wychowana, ale chyba jak większość osób.... daleko mi do prawdziwej wiary, modlitwy). Ale modlitwa na ten moment nie jest dka mnie naturalna :(.
Szanuję bardzo Twoją wiarę i otwartość, żeby złożyć takue świadectwo :)
Jeśli nie czujesz na ten moment modlitwy to na sile nic to nie da. To nie muszą być klepane zdrowaski. Dla mnie najcenniejsza jest rozmowa z Najwyższym, tak jak pisałam mam taki mały kościółek i jedno takie miejsce w którym zawsze czuje wzruszenie, tak jak przy mogile moich aniołków. ..
Pompejanka czyni prawdziwe cuda.A Ty kochana nie zaiminaj ze macie w niebie 4 aniołków, ktrzy się za Was modlą i wypraszaja łaski. Kiedyś wszyscy się razem spotkacie.
Nie zapominam i wierzę że kiedyś będę miała dużą rodzinę w niebie i wiele razy 500+ :)
Nafoczka, widzę trochę podobieństwa w naszych historiach... U Ciebie, tak jak u mnie, nieszcześcia chodziły zazwyczaj parami... Ja nie praktykuję, nie modlę się już z "gotowej" modlitwy... ale... rozmawiam z Bogiem, po swojemu, tak jak umiem - czy mi to pomaga w życiu? Nie wiem. Kiedyś, za dzieciaka, byłam bardzo wierząca - w 4 i 5 klasie podstawówki szłam nawet na pieszą pielgrzymkę do częstochowy - sama, jako 10 i 11 letnie dziecko - bez rodziców. Bylam z tego bardzo dumna. To w końcu kawał drogi, a atmosfera była świetna... Niemniej wiadomo, przez te lata wiele się zmieniło, ale wierzę w to, że tym razem i mi się uda.

Łezka się w oku zakręciła.
ZDRÓWKA DLA WIKUSIA! <3
Tak zazwyczaj jest. Ja miałam bardzo pod górkę. Pierwsze gdy tato miał glejaka a to juz oznaczało wyrok, potem miałam toksyczny związek ale za panienki udało mi się pójść 3x na pielgrzymke i chyba wymodliłam sobie obecnego męża bo tamtemu "uciekam sprzed oltarza" i wszystko wtedy się odsłoniło. Dlatego wiem o czym piszesz. Ja do tych słów długo dorastałam :*
 
Do góry