Angiee
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 7 Listopad 2020
- Postów
- 1 959
Hej!
Mam za sobą 2 straty. W pierwszą ciążę zaszłam w październiku 2020 (w 2 cs). Beta od początku źle przyrastała, więc leżałam w szpitalu z podejrzeniem ciąży pozamacicznej, ale przez cały czas nic nie było widać na USG. W końcu pod koniec listopada miałam łyżeczkowanie, ale beta dalej rosła, więc leczono mnie metotreksatem. Pod koniec grudnia wyszłam ze szpitala już z niską betą, a badanie histopatologiczne wykazało w macicy resztki doczesnej. Żaden lekarz nie powiedział mi, co konkretnie się stało, ale mój gin stwierdził, że najprawdopodobniej była to ciąża pozamaciczna z pseudopęcherzykiem w macicy.
Po tej stracie mieliśmy odczekać pół roku.
Teraz w czerwcu zaszłam w kolejną ciążę (od razu w 1 cyklu starań) i na początku wszystko pięknie, beta ładnie rosła, na pierwszej wizycie dostałam zapobiegawczo duphaston (jeszcze nie było widać pęcherzyka, bo to było dosłownie 4 dni po pozytywnym teście). Na kolejną wizytę za 2 tygodnie przyszłam z delikatnym plamieniami i mój gin nie zobaczył nawet pęcherzyka, więc od razu stwierdził, że prawdopodobnie znowu cp i skierował do szpitala. Na szczęście postanowiłam pójść do innej pani doktor, która pęcherzyk normalnie widziała, ale beta tego dnia wynosiła już tylko 100, więc stwierdzone poronienie. Miałam łyżeczkowanie, bo endometrium się nawarstwiało, ale w sumie w dzień zabiegu beta była już tylko 6.
I teraz moje pytanie brzmi: czy to już czas na badania? Ta druga pani doktor stwierdziła, że teraz to było bardzo wczesne poronienie i ona by jeszcze nie szła w diagnostykę, ale ja się tak bardzo boję kolejnej straty... Z drugiej strony nie chcę też zafiksować się na punkcie badań, bo to też fatalnie wpływa na moją psychikę i relacje z mężem, bo jak zacznę temat, to przez kilka dni o niczym innym nie mówię.
Z tych wszystkich możliwych przyczyn poronień mam zdiagnozowaną niedoczynność tarczycy - TSH w marcu to 3,73, ale po euthyroxie spadło mi prawie do 0 i dopiero wtedy zaszłam w ciążę (endokrynolog nie widziała przeciwskazań). Ostatnia glukoza z marca 2020 to 85, więc chyba w tę stronę też bym nie szła. Poza tym większość związanych z tym chorób powoduje też trudności z zajściem w ciążę, a u mnie jednak w dwóch przypadkach udało się praktycznie od razu.
Myślę o diagnostyce w kierunku trombofilii wrodzonej, ale też mam wątpliwości, bo oprócz tych 2 poronień nie mam żadnych innych czynników ryzyka. W rodzinie raczej też nikt nie ma z tym problemu (chyba że żylaki mają jakieś znaczenie?).
Jeżeli już zdecydowałabym się na jakieś badania, to w kierunku takich chorób i schorzeń, które można jakoś kontrolować i im zapobiegać, dlatego m.in. wykluczam na razie badanie kariotypów.
Wiem, że nikt nie podejmie za mnie decyzji, ale jeśli byłyście/jesteście w podobnej sytuacji, to będę wdzięczna za wszelkie wypowiedzi, jak to u Was wyglądało i na co się zdecydowałyście.
Mam za sobą 2 straty. W pierwszą ciążę zaszłam w październiku 2020 (w 2 cs). Beta od początku źle przyrastała, więc leżałam w szpitalu z podejrzeniem ciąży pozamacicznej, ale przez cały czas nic nie było widać na USG. W końcu pod koniec listopada miałam łyżeczkowanie, ale beta dalej rosła, więc leczono mnie metotreksatem. Pod koniec grudnia wyszłam ze szpitala już z niską betą, a badanie histopatologiczne wykazało w macicy resztki doczesnej. Żaden lekarz nie powiedział mi, co konkretnie się stało, ale mój gin stwierdził, że najprawdopodobniej była to ciąża pozamaciczna z pseudopęcherzykiem w macicy.
Po tej stracie mieliśmy odczekać pół roku.
Teraz w czerwcu zaszłam w kolejną ciążę (od razu w 1 cyklu starań) i na początku wszystko pięknie, beta ładnie rosła, na pierwszej wizycie dostałam zapobiegawczo duphaston (jeszcze nie było widać pęcherzyka, bo to było dosłownie 4 dni po pozytywnym teście). Na kolejną wizytę za 2 tygodnie przyszłam z delikatnym plamieniami i mój gin nie zobaczył nawet pęcherzyka, więc od razu stwierdził, że prawdopodobnie znowu cp i skierował do szpitala. Na szczęście postanowiłam pójść do innej pani doktor, która pęcherzyk normalnie widziała, ale beta tego dnia wynosiła już tylko 100, więc stwierdzone poronienie. Miałam łyżeczkowanie, bo endometrium się nawarstwiało, ale w sumie w dzień zabiegu beta była już tylko 6.
I teraz moje pytanie brzmi: czy to już czas na badania? Ta druga pani doktor stwierdziła, że teraz to było bardzo wczesne poronienie i ona by jeszcze nie szła w diagnostykę, ale ja się tak bardzo boję kolejnej straty... Z drugiej strony nie chcę też zafiksować się na punkcie badań, bo to też fatalnie wpływa na moją psychikę i relacje z mężem, bo jak zacznę temat, to przez kilka dni o niczym innym nie mówię.
Z tych wszystkich możliwych przyczyn poronień mam zdiagnozowaną niedoczynność tarczycy - TSH w marcu to 3,73, ale po euthyroxie spadło mi prawie do 0 i dopiero wtedy zaszłam w ciążę (endokrynolog nie widziała przeciwskazań). Ostatnia glukoza z marca 2020 to 85, więc chyba w tę stronę też bym nie szła. Poza tym większość związanych z tym chorób powoduje też trudności z zajściem w ciążę, a u mnie jednak w dwóch przypadkach udało się praktycznie od razu.
Myślę o diagnostyce w kierunku trombofilii wrodzonej, ale też mam wątpliwości, bo oprócz tych 2 poronień nie mam żadnych innych czynników ryzyka. W rodzinie raczej też nikt nie ma z tym problemu (chyba że żylaki mają jakieś znaczenie?).
Jeżeli już zdecydowałabym się na jakieś badania, to w kierunku takich chorób i schorzeń, które można jakoś kontrolować i im zapobiegać, dlatego m.in. wykluczam na razie badanie kariotypów.
Wiem, że nikt nie podejmie za mnie decyzji, ale jeśli byłyście/jesteście w podobnej sytuacji, to będę wdzięczna za wszelkie wypowiedzi, jak to u Was wyglądało i na co się zdecydowałyście.