Witajcie to i ja opisze swoja historię
Akcja porodowa rozpoczęła się w nocy 18 marca 2011 dokładnie o 2:55 w nocy obudziłam się do toalety, poszłam i wróciłam ale za chwile znowu mi się zachciało siusiu, juz do toalety nie doszłam bo zaczęło mi się lać po nogach. Dostałam jakiś drgawek z nerwów, obudziłam męża i spokojnie wyruszyliśmy do szpitala. Torba była juz od dawna spakowana wiec tylko ubrać się i wyjść.
W szpitalu na izbie mnie zbadali a wody cały czas mi się sączyły. Pielęgniarka przygotowała mnie do zbliżającej się akcji porodowej i zaprosiła na sale porodów. Początkowo wybrałam salę ogólną, ale przeleżałam tam tylko do godziny 8mej i prosiłam męża aby załatwił sale do porodów rodzinnych bo nie chce być tu sama i nie skupie się tak jakbym tego chciała. Po 8mej mąż mógł być juz ze mną.
Od tamtej tez pory dostałam położnika i rozpoczęła się akcja porodowa. Trafiłam do szpitala z zupełnie nie skrócona szyjka macicy, wiec podłączyli mnie pod oxy, glukoze i tak prawie do samego końca łoili tylko lekami. Fakt po masażach szyjki czy lekach szyjka zaczęła się skarać, ale niestety nie za dużo. Trwało to 18 godzin, w skurczach co 3 minuty na 1.5min i z czasem wydłużającymi się i nasilającymi. W bólach i wielkich nerwach że nie widać zbyt dużego postępu błagałam o pomoc. Położnik cały czas wysyłał mnie pod prysznic na 40 min, tam tez odłączali mi oxy i akcja skurczowa zanikała. Gdy trafiałam na swoja sale znów mi podłączali kroplówkę. Ból i nerwy się nasilały a postępu w skróceniu rozwarciu szyjki nie było. Mąż był cały czas przy mnie i pomagał jak mógł. Wiem, że w tych najgorszych momentach mogłam na niego liczyć choć nie było to dla niego łatwe. Cały czas mi mówił ze dam rade, że już niedługo. Pomagał jak mógł, podał wodę, masował plecy, otarł buzie z wymiocin. To efekt skracania szyjki i reakcji na oxytocynę. Po 16 godzinach naprawdę nerwów, bólu już błagałam o litość o pomoc i prosiłam o cc, mówiłam że nie dam rady. Wtedy tez mąż wystraszył się nie na żarty i zażądał dość mocno wizyty lekarza. Miałam mieć swoja położną, ale niestety sytuacja rodzinna zmusiła ja do wyjazdu, ale byliśmy w kontakcie tel. Maź dzwoniła do niej i prosił o pomoc, o lekarza. Gdyby nie te telefony sam ordynator by nie przyszedł i dalej bym trwała w tym co przeżywałam. Ona zadzwoniła zaś do samego ordynatora i przyszedł mnie zbadać. Zrobił badania krwi, ginekologiczne i obiecał ze za godzinę tu wróci z wynikami krwi i jeśli okaże się ze nie reaguje dalej na leki obiecuje mi cesarskie cięcie a jak będzie jakiś postęp w rozwarciu to rodzimy siłami natury. Zalecił dla relaksu prysznic i potem miałaby decyzja. Godzina zleciała nawet nie wiem kiedy, lekarz przyszedł jak obiecał i po kolejnym badaniu okazało się ze szyjka dalej nie reaguje, jest reakcja cofania się główki w kanale i decyzja padła na cc. Poryczałam się z radości bo dłużej bym tego nie zniosła. Oboje z mężem poczuliśmy ulgę. Lekarz i cała ekipa szybko przygotowali się do zabiegu i po godzinie 19.30 urodziła się nasza córeczka Wiktoria. Dostała 10 punktów na 10, waga jej 3300 dł. 56cm.
Jestem wdzięczna temu lekarzowi za okazaną pomoc i swojemu mężowi ze wytrwał tam razem ze mną.