reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek

lolisza

Fanka BB :)
Dołączył(a)
21 Luty 2010
Postów
1 954
Miasto
Kraków
Jako, że niebawem pewnie Dawidowe zaszczyci nas pierwszą opowieścia porodową zakładam odpowiedni ku temu temat. Będziemy tu opisywać nasze wrazenia i mam nadzieję że okaże się że to czego sie bałyśmy naprawdę pozostanie miłym wspomnieniem.
Łatwych i szybkich porodów wszystkim nam życze!
 
reklama
Dziękuję z całego serduszka za życzonka:)
Co do docierania się z synusiem to aż jestem zaskoczona że taki grzeczniutki jest. Wydaje mi się że ten ponad tygodniowy pobyt w szpitalu zrobił swoje. Bartek tydzień leżał na intensywnej terapii noworodka 3 dni w inkubatorku, potem w łóżeczku grzewczym, a na ostatnie 2 dni aby sprawdzić czy sobie radzimy i przybieramy na wadze to już go miałam u siebie w pokoju. Pierwsze dni był karmiony bebilonem dla wcześniaków co 3 godziny bo wiadomo poród przedwczesny przez cc to i mleczka nie było, ale masaże i cudowny laktator elektryczny z aventu wyczarowały mlenio. I tylko na życzenie pani neonatolog jako mama karmiąca mogłam zostać w szpitalu bo po 4 dniach chcieli mnie wypisać. Teraz rozkład dnia wygląda następująco pielucha, jeden cycek, drugi cycek , odbić śpię jakieś 2 albo 3 godziny. Na noc jestem bardziej wymagający pielucha, jeden cycek, drugi cycek, jakieś 20 ml bebilonu, odbić i śpię nawet 4 godziny......... nie wyobrażałam sobie że te pierwsze dni aż tak dobrze będzie się zachowywał. Czasem nawet go wybudzam na małe karmienie bo się boję że głodny będzie albo co... a wiadomo najważniejsze teraz aby przybierał na wadze bo chudnąć nie ma z czego dlatego też nie wystrzegam się tego bebilonu w nocy.

Co do samego porodu przez cc to myślałam że jakieś to wszystko bardziej masakryczne. Miałam znieczulenie zewnątrzoponowe czułam tylko lekkie tarmoszenie ciałem, anestezjolodzy mnie zagadywali, jakaś pani trzymała mnie za rękę wszystko trwało 20 mninut od połozenia mnie na stół a potem zobaczyłam nad moją głową małego ociekajacego wodami płodowymi kosmitę który mi nakapał w oczy. Pani powiedziała że piękny synek a ja na to że niech będzie szkaradek tylko ma być zdrowy i się zaczęłam pytać czy oddycha bo zaraz zajęli się nim neonatolodzy. Widziałam że go badają i nie ma jakiejś paniki, nie intubują więc byłam spokojniejsza. Jak go oporządzili to dali mi go do pogłaskania i pocałowania potem do inkubatorka i w drogę. Mąż był zaraz zawołany i mógł iść na chwilę na oddział z małym. Został poinformowany o stanie zdrowia synka i przyszedł do mnie jak mnie wywozili na pooperacyjną. Potem cała noc leżenia na płasko-masakra. Rano przyszła połozna pomogła mi wstać i trochę się doprowadzić do porządku, zabrała mnie na wózio i zawiozła do synusia niesamowita chwila gdy mogłam go zobaczyć, pogłaskać w tym inkubatorku. Pierwsze 3 dni jak wstawałam to brakło mi tchu i nie mogłam się wyprostować do końca. Teraz jest już super rana zagojona, trochę odczówalna ale nie doskwiera, ogólnie to myslałam że się bardziej nacierpię ale od początku byłam nastawiona na to że muszę być sprawna by opiekować się i karmić synusia więc czarowałam to mleczko laktatorem od chwili gdy wydusiłam z piersi pierwszą kroplę siary. na początku Bartek nie chciał ssać bo przyzwyczajony tylko do butli a tu niewiele leciało ale w 3 dni dał radę i teraz bez mrugnięcia okiem zasysa. Cięzko było mi znaleźć dobra pozycję do karmienia gdyż mam mega biust w porównaniu do łepka maluszka, piersi cięzkie, a tu jezcze na reku takie chucherko. Nieoceniona stała się poduszka fasolka do karmienia. To tyle relacji na szybko z głowy pełnej emocji.
AAA cha rodziłam w Szpitalu Miejskim w Bydgoszczy polecam jak najbardziej szczerze. Położne super, panie opiekujące się na intensywnej zyciowe i sympatyczne- wszyscy bardzo pomocni. Lekarze niezbyt wylewni ale napewno bardzo kompetentni, wszystko z poszanowaniem godności i intymności. Wyposażenie szpitala zwłaszcza łożka automatyczne nieocenione podczas wstawania po cc ikarmienia maleństwa.
 
hej!
mam nadzieję,że wgra się zdjecie mojego maleństwa. Tak wygląda dzisiaj. A co do porodówki to da się przezyć. Ja nie miałam wielkich wymagań. Połozono mnie na sali, podłączono pod ktg i musiałam leżeć lub siedzieć ale tak aby nie zanikał sygnał. Skurczy dużych nie miałam,ale niestety bóle krzyzowe tak myslałam,że zwariuję jak nadchodził kolejny ból. Mąż był ze mną,ale później pojechał do domu wyjść z psem więc przez 2godziny byłam sama i zwijałam sie z bólu. Połozna przyszła raz i chociaż mi ulzyła bo wymieniła mi podkład i wkład ginekologiczny bo siedziałam w wodach i krwi. Później ją zawołałam bo musiałam wstać i iść do toalety ona nie bardzo chciała mnie puścić,ale jak już wstałam i poleciało to uwierzyła. Przyjechał w miedzyczasie mąż, poszłam do toalety i tam mnie znów zgieło z bólu. Połozna otworzyła drzwi, jak mnie zobaczyła to zapytała dlaczego wczesniej nie mówiłam,że az tak boli bo dałaby mi srodek przeciwbólowy. Dała mi tylko czystą koszulę, połowę dawki tego srodka i okazało się,że zaczynam rodzić,szybko zmieniły ułożenie fotela, powiedziały co robić i po ok 6 parciach było po wszystkim. Miałam maluszka na sobie! Mąż przeciał pępowinę. Później ostatkiem sił urodziałam łożysko,zszyły mnie (boli mocno i nie mogę nadal się dobrze poruszać). No i na salę poporodową, później na nastepną salę, no i opieka nad maleństwem bo cały czas było przy mnie. W szpitalu nauczyl mnie przebierać, kąpać i przystawiać do piersi. Mały zaczyna kojarzyc o co z tą piersia chodzi chociaz wczoraj podałam mu gluozę to przynajmniej się wyciszył i spokojniej reagował na pierś. Od wczoraj trzy razy ładnie zjadł. No mam nadzieję,że szczególowo zdałam relację. Nie bójcie się wszystko jest do pzrejścia,życzę łatwych, szybkich porodów.
 

Załączniki

  • DSC00147.jpg
    DSC00147.jpg
    15,9 KB · Wyświetleń: 377
Ok moze wkoncu uda mi sie opisac moje wrazenia.

JAk wszystkie wiecie od miesiaca miałam problemy z cisnieniem i byłam 3 razy na IP a konczyło sie powrotem do domu z lekami.
Tak wiec 4 wrzesnia obudziłam sie w całkiem niezłej formie o godzinie 7 rano. Zaplanowałam ze pojde sobie kupie cole cherry a po powrocie wypiore wrescie dywany i z taka mysla zasnełam O godzinie 9 obudziłam sie z potrownym bole głowy ze az wziełam proszek, pozwijałam sie z bólu godzine i zaczełam sie zastanawiac czy nie pojechac do szpitala. PRzygotowałam torbe ciuchy na droge rozłozyłam koło siebie wziełam drugi proszek i poszłam spac. Nie wiem jakim cudem z takim bole zasnełam ale jednak. Jak sie obudziłam to juz słabo widziałam zadzwoniłam tylko do meza ze jade do szpitala, zamowiłam taxi i pojechałam na IP. W taxi to juz nie wiele pamietam prosiłam tylko aby jechał szybko bo chyba umieram. JAk weszłam na IP to juz mi po 5 minutacg wyłączyli KTG tylko kazali sie na dole przebrac w koszule i szlafrok zbadali czy nie mam rozwarcia wzieli torbe i zabrali na patologie ciazy. Nawet nie wiem ile godzin lezałam tam juz na łózku pod kroplówka z KTG. Pamietam tylko ze ciagle jakies lekarki i pielegniarki przychodziły i kiwały głowami az wkoncu przyszedł ordynator i powiedział rozwiazujemy bo nie ma na co czekac bo ani nam matka i dziecko umieraja. Pielegniarka tylko pomogła mi wstac kazała isc siusiu i dała koszule szpitalna. A potem tylko pod łazienka pokrzykiwały szybko. Dały mi 5 kartek do podpisania sie i zaprowadził na sale operacyjna a potem juz poszło w tempie zawrotnym. Znieczulenie w kregosłp które w porownaniu z bole głowy było lekkie i przyjemne. JEdno było dla mnie najgorsze jak mi załozyły maseczkie z czyms smierdzacym ze nie byłsm w stanie oddychac i krzyczałam zeby zdjeły bo sie udusze. Normalne wpadłam w jakas panike a znieczulenie juz działało wiec sie nie mogłam ruszyc. Zdjeły mi i trzyły cos innego nad buzia i juz czułm tylko ze cos mi lata w brzuchu i usłyszałam jak moja dzidzia płacze a doktorzy mowia taka mała a tak głosno płacze. POtem nachylił sie nademna lekarz ze mam sliczna córeczke dostała 10 pkt ma 44 cm i wazy 2140. A potem sobie juz tylko lezałam pół przytomna bo nawet do mnie nie docierało ze zostałam mama (dostałam dodatkowo cos na cisnienie wiec byłam otumaniona), przenisł mnie na inne łozko i zawiozły na sale pooperacyjna gdzie lezały jeszcze 3 inne mamy. Po drodze oczywiscie nie zmiesciły sie w drzwiach i walneły moim łózkiem o sciane ze az mi zabki zadzwoniły. PO jakies 30 minutach postanowiłam zadzwonic i powiadomic ze maz został tata a rodzice dziadkami. To było koropne połozna wyjeła mi z torebki telefon a ja nie pamietamłam jak sie obsługuje telefon. Maz mowił ze jak zadzwoniłam to zabrdzo nie mowiłam po angielsku a on niewiele sie dowiedział jak sie czuje i co z dzieckiem bo dopiero rano sie dopytał ze mała zdrowa i ja i czy moze sie zaczac cieszyc bo cała noc ryczał. Mama tez powiedziała ze rozmawiałam z nia jak potłuczona i tez nic sie dokładnie nie dowiedziała. Dopiero rano dowiedziała sie jak sie czujemy i wogole w jakim jestesmy szpitalu. O 23 wybłagałam aby ktos rzyszedł i powiedział jak sie czuje moje dziecko i wreszcie przyszła cała ordynator i powiedziała ze wszystko jest ok. Po 12 h połozna wszystkie nas 4 umyła i kazała sie podniesc. To było okropne myslała ze posram sie z bolu. Na drugi dzien o 23 połozna sie zlitowała bo cała noc i dzien mowiłam ze chce zobaczyc moje dziecko i wzieła mnie na wozek inwalidzki i zawiozła do małej na minute. Dopiero w poniedziałej koło 12 przeniesiono mnie na sale gdzie juz lezały wszystkie mamy z dziecmi gdzie dostałam do wieczora mała ale połozne ja przewijały i karmiły. Cała noc tez jej nie miałam bo dostałam jeszcze sporo leków i miałam lezec ale juz od wtorku od rana bez listosci mała była pod moja opieka. Najgorsze tylko te 3 razy dziennie moje i jej kroplowki i pobrania krwi. I tak do 17 wrzesnia.
 
No to i moja kolej :-)
22 września to mój 37 tydzień i 3 dzień ciąży. O 4 rano wstałam siusiu. Elegancko po wszystkim położyłam się spać. O 4:30 poczułam ukłucie w spojeniu łonowym i chlup, wody poszły. Obudziłam męża, sprawdziłam kolor i zapach tych wód i zadzwoniłam do położnej. Ta kazała mi czekać na skurcze.
Czekałam do 6 i nic, zjadłam śniadanie, ogoliłam się. Do szpitala trafiłam o 8 bez żadnych objawów porodu. Szyjka nie do końca skrócona, skurczy brak, ale jako że wody odeszły to trzeba było akcję przyspieszyć. Oksytocyna itd. dodatkowo antybiotyk na paciorkowca.
Od 10 zaczeło się coś dziać. I powiem tak, każdy ma swój próg bólu wiadomo, ja zawsze miałam bolesne miesiączki i przyzwyczajona do tego zadowolona stwierdziłam, że jak to są skurcze to ja mogę rodzić ;-)
Przezornie i tak poprosiłam o znieczulenie bo nie wiedziałam co będzie później. I dzięki Bogu !!
Przy skurczach partych dostałam bóli krzyżowych plus silny ból w lewej pachwinie.
Krzyczeć, chyba nie krzyczałam, za to płakałam i błagałam żeby mi pomogli. Prosiłam o cesarkę to pamiętam i mówiłam że mają go natychmiast wyciągać bo ja chyba umieram ;-)
Aaaa i położna mówi "poczekaj ochronię krocze", a ja na to " nie k... tnij i go wyciągaj" !
No teraz jak o tym piszę to śmiać mi się chce :-)
O 18:35 urodziłam, 2760 i 52 cm. Hubert :-)
Przy szyciu odkryli mi w szyjce wielkiego polipa i to pewnie on mnie tak bolał z lewej strony przy partych.
Mąż przy porodzie niezastąpiony !! Bez niego nie dałabym rady. Bardzo dzielny, później się spłakał i przeciął pępowinę.
Dziecko zdrowe, ale w 3 dobie ma lekkie zażółcenie więc jeszcze czekam z wypisem, ale świra tu dostaję i chcę do domu. Karmię piersią, choć szczerze mówiąc sprawia mi to ból, ale staram się jakoś. No i chyba tyle...
Generalnie do przeżycia i każda z nas da radę. Ja dałam, ale nie wiem czy nie pierwszy i ostatni raz ;-) Mam nadzieję, że zapomnę i skuszę się na rodzeństwo.
Powodzenia !!! :-)
 
No to juz pisze co tam u mnie. A wiec we wtorek rano o 7.30 mialam zglosic sie do szpitala. Oczywiscie cala noc niespalam nietylko ze zdenerwowania ale i z powodu skorczy ktore byly co okolo 15 min. Ja do szpiatala przybylam wczesniej bo Artor musial najpierw zawiesc Filipa do przedszkola. Ale o 8 byl juz ze mna. CTG potwierdza skorcze co 12 , 15 min ale rozwarcie 2 cm. Dostaje tabletki na zmiekczenie macicy. Maja zadzialac za 2 czy 3 godz. Jednak juz po 10 min skorcze staja sie dosc bolesne i czestsze. To dobry znak wiec sie ciesze ze morze uda mi sie szybciej niz myslano. Po CTG ide na sale i mam sie zglosic za 2 godz na nastepne CTG i badanie. Po dwoch godz skorcze mam juz co 5 min ale rozwarcie nic sie niezmienilo. Mam sie zglosic znowu po dwoch godz. Skorcze juz co 2 min bol jakos przerzywam. Chodzimy , arti oddycha razem ze mna trzyma za reke ale to malo pomaga. Dostaje jeszcze dwie tabletki bo rozwarcie nadal 2 cm!!! Bol raptownie niedowytrzymania skorcze co 30 sekund!!! Na PDA za wczesnie bo daja je od 4 cm rozwarcia gdyz wczesniej podany morze sprawic ze skorczue znikna i czeka mnie cesarka. Dostaje zastrzyk przeciw bolowy i pomaga. Juz nierycze ale bol jakis jest . O 23.00 skorcze juz mocniejsze bo zastrzyk przestal dzialac. Rozwarcie bez zmian. Dostaje czopek przeciw bolowy i rzadnych tabletek na rozwarcie . Mowia ze to nic niedaje i ze sproboja jutro rano dalej a teraz mam sie zrelaksowac i sprobowac pospac! No ale mysle ze czopek zacznie dzialac wiec sie zgadzam. Artor idzie do domu bo dostal wolne tylko na 22!!! Szef kazal mu sie 23 zglosic juz w pracy! Glopi dziad! Ide na sale i rzegnamy sie z Artim. O 00.15 skorcze sa niedowytrzymania wiem ze nieuda mi sie przespac ma juz dosc i chce PDA najwyrzej pojde na cesarke! Ide spowrotem badanie mowi ze 2 cm ale polorzna zgadza sie na PDA. O 00.45 dostaje PDA i zasypiam taka ulge poczulam! O 3.15 budze sie bo poczulam jakies ukucie w dole brzucha po okolo 30 sek znowu ale lekkie wiec sie nieprzejmuje. Polorzna przychodzi o 3,25. Bada i mowi ze pelne rozwarcie. Ze najwyrzej za godz urodze Jasminke. Ja szczesliwa bo malo co boli i wiem ze juz jestem na mecie. Jest 3.35 jak polorzna wychodzi by przyniesc mi tel bym zadzwonila do Artura. Nagle dostaje porzadny skorcz polorzna w tym czasie wychodzila z sali zapiszczalam lekko i bol minal nagle po 20 sek znowu skorcz i cuje ze musze przec krzycze by Melanie wrocila bo musze przec wpada na sale i podnosi moje nogi, glowke juz widac! Przybiega pielegniarka do pomocy trzyma mi rece pod udami bo je wciaz zabieralam do gory skorcz wraca po 20 sek i znow party wiec pre! Bol okropny a ja dre sie jak glopia! Glowka wyszla pre raz jeszcze i potem jeszcze ten czwarty raz i Jasminka jest juz ze mna!!! Rycze jak glopia bo taka sliczna i jakas taka usmiechnieta! Przecinaja pepowine i klada mi ja na piers. Oczwiscie bol zapomniany ja rycze Jasminka tylko zakwilila i zasnela :biggrin2: Zadnego pekniecia ani rozdarcia! Przychodzi lekarka i mowi "Juz???" Jasminka dostaje 10 pkt! Cos wspanialego a mi glopiej na mysl przychodzi ze tak zle niebylo :-D
 
21.09 trafilam na patologie, ze wzgledu na szalejaca cukrzyce, zrobili mi badania.Wyszlo ze maly prawie nic nie urosl przez 2 tyg, lozysko słabe juz. Szyjka zamknieta i nie do konca skrocona. Natepnego dnia w środe wsadzili mi cewnik z żelem na rozwarcie szyjki. Po nim przez 2h mialam skurcze, ktore potem przeszły. W czwartek wyjeli cewnik - rozwarcie na 1,5 cm, ale stwierdzili ze poczekaja z oxy do piątku. Dadzą mi czas na samoistne rozkręcenie akcji. Nic sie samo nie ruszyło, zero skurczów i w piatek rano kazali sie szykowac na porodówkę. W ogóle to schodziłam tam razem ze współlokatorką z patologii (ona była po terminie i też miała mieć wywoływany). Położna przyszła do nas wcześniej i spytała czy chcemy mieć lewatywe - oczywiście poprosiłyśmy. Żadnego golenia nie było i nikt się nawet o to nie pytał. No i zeszłyśmy na porodówkę, tam podłączylu najpierw kroplówkę nawadniającą, potem jakoś po8:00 dołączyli oxy. Po jakimś czasie zaczely sie skurcze lekkie. Przyszla lekarka i zbadała - co było bardzo bolesne i aż się poryczałam. Ale lekarka była miła i przepraszała mnie za to że mi ból sprawia. Przebiła pęcherz płodowy - tego wcale nie poczułam, jedynie ciepło miedzy nogami. Potem skurcze stały się bardzo silne i zaczelam sie domagać zzo. Przyszła położna i sprawdziła rozwarcie - 4cm. Dosłownie po 3 min przyszedł anestezjolog i zalozyl cewnik z zoo. Czułam zastrzyk znieczulający skóre, potem jak wsadzał cewnik to już nic nie było czuć. Też był bardzo miły - zrobił szybko swoje i papiery zostawił do podpisania 'na potem'. Znieczulenie dostałam jakoś chyba koło 11:30. Potem to już poezja - nic nie czułam, siedziałam sobie z mężem i rozmawialiśmy. Pełen relaksik, słuchałam sobie muzyczki - no tak to mozna rodzic :D Znieczulenie mialo dzialac ok 2h. No i tak po tym czasie zaczęłam cos czuc, wiec poprosiłam o kolejną dawkę. Przyszła położna i zbadała rozwarcie - 9cm. Odradzała kolejna dawke znieczulenia, ale powiedziala ze to moja decyzja, a ja chcialam wiec przyszedł anestezjolog i podał. Jednak potem i tak juz caly czas czułam lekkie skurcze ktore z czasem stawaly sie coraz mocniejsze. Okazało sie ze to juz parte i musze przyznac ze to nieprawda ze przez zoo nie czuje sie partych. Ja je czulam jak cholera - ból w krzyzu i rozrywanie w pachwinie. Uczucie jakby ktoś mi walcem po miednicy jezdzil. Sciskalam meza ze aż się raz wyrwać musiał bo bym go zadusiła ;) Myślałam że to już znieczulenie po prostu nie działa,ale jak się okazało potem przy szyciu to ono jeszcze bardzo długo po porodzie działało, tylko po prostu parte i tak czuć. Na szczęście nie trwało to jakoś długo, nawet nie wiem kiedy mały wyskoczył i położyli mi go na brzuchu (było to o 14:25) - był cudny i krzyczał wniebogłosy :D Aż położne się śmiały, że taki mały, a taki darty :D Mąż przeciął pępowinę i potem poszedł małym na badania. Ja jeszcze rodziłam łożysko, ale to też nic nie czułam. No i potem szycie, bo mnie nacięli. Mąż mówił, że niby położna starała się chronić krocze, że jakoś ręką rozciągała i próbowała pomóc przejść małemu,ale nie dało rady. Ogólnie mam bardzo pozytywne wrażenia, bo cały personel był bardzo miły, uśmiechnięty i rzeczowy. Rodziłam w Warszawie na Starynkiewicza i polecam ten szpital. No i co do studentów to miałam chyba szczęście bo przez 6 dni pobytu w szpitalu spotkałam tylko 1 studentkę na porodówce - weszła na początku i tylko się spytała jak się czuję i z jakiego powodu mi wywołują i tyle - była przesympatyczna. Potem już jej nie widziałam. Może to dlatego, że jeszcze nie zaczął się rok akademicki. Niestety po porodzie z braku miejsc trafiłam na sale 4-osobową i nie było lekko z 4 noworodkami płaczącymi na zmianę i tłumami odwiedzających do 1 dziewczyny, która chy ba nie miała za bardzo świadomości, że to może innym przeszkadzać. Byłam strasznie zmęczona i nie mogłam odespać. Już się nawet położna zlitowała i dała mi na noc relanium ;) Ogólnie położne, lekarze, pediatrzy i pielęgniarki noworodkowe były bardzo miłe i mozna było uzyskać pomoc. No i to by było na tyle.
 
To ja też dodam pare słów od siebie :-)

CC miałam ze wskazań lekarskich takwięc miałam stawić się do szpitala na wyznaczony termin - 21.09, godzina 12 (od 5 rano nic nie jadałm i nic nie piłam). Pech chciał, że akurat jak ja przyszłam do szpitala posypały się pilne, nieplanowane cesarki - jedna po drugiej - a ja czekałam, czekałam i czekałam. Wkońcu zabrali mnie po 17:00 - byłam już tak głoda, spragniona i zmęczona, że niczego się już nie obawiałam, chciałam być poprostu już po.
Sam zabieg zrobił na mnie duże wrażenie - sala operacyjna i te wszystkie dziwne urządzenia wkoło wydające jeszcze dziwniejsze dżwięki nie należy do miejsc często przez człwowieka odwiedzanym, może dlatego byłam lekko przerażona.
ZZo zadziałało niemal natychmiast, wkłócie jest bezbolesne, ale uczucie utraty czucia w nogach do przyjemnych nie należy :-)
Sam zabieg wyciągnięcia maluszka zajął lekarzaom może parenaście minut, ale faktycznie nie jest to tak, że się kompletnie nic nie czuje - ja czułam takie dziwne uczucie ciągnięcia, ugniatania, bardzo uciskali mi rejon mostka i to już bolało.
Jak wyciągnęli małego od razu usłyszałam jego płacz, nie mogłam w to uwierzyć! :-) Nie dali mi go od razu, sądzę, że dlatego, że miał owinięte nóżki pępowiną i kolor skóry na nóżkach nie wyglądał za ciekawie - może nie chcieli mnie denerwować. Przynieśli mi go po paru minutach zawiniętego w ręczniczek i jak położyli mi go na klatce to przestał płakać - ja natomiast zaczęłam i to jak bóbr. Ponieważ nie mogłam się uspokoić anestezjolog zafundował mi głupiego jasia:sorry2:ale nawet było to przyjemne, tak przez chwilę się wyluzować ;-)
Potem na poopperacyjnej, jakies dwie godziny po zabiegu przyniesli mi Eryka i leżeliśmy sobie razem. Na noc go zabrali, ale już następnego dnia o 6 dostałam go z powrotem i na zawsze :-) Musze przyznać, że na początku nie jest to łatwe - znieczulenie zchodzi, rana ciągnie i boli jak cholera a tu ma się dzieciątko, przy którym trzeba wszystko zrobić. Ja jeszcze dodatkowo zaczęłam gorączkować lekko, tak wieć w sumie byłam bardzo bardzo słaba. Ciężko mi było go podnieść, karmić (zwłaszcza, że nie umiałam go przystawić, przewinąc itd.) Na następny dzień było już zdecydowanie lepiej.
W szpitalu siedzieliśmy tydzień bo małemu wykryli szmery na serduszku, a że było to w piatek niestety musieliśmy czekaż aż do poniedziałku na kardiologa. Tak wieć weekend naprawdę był dla mnie okropny, to czekanie i niepewność. Wszyscy mnie uspakajali, że na pewno nie jest to nic poważnego, ale wiecie jak jest... człowiek zawsze sobie wymyśli swoją wersję. Dzięki Bogu maluszek jesr zdrowy, te szmery są niegroźne i związane chyba z przedterminowym porodem, za pół roku mamy stawić się na kontrolę.
Jeżeli chodzi o ogólne wrażenia to warunki w szpitalu były okropne, ale personel, zwłaszcza położne i siostry w większości rewelacyjne - miłe, cierpliwe, pomocne. Przychodzily do mnie, przystawiałyśmy małego razem do piersi, gdyby nie one to bym chyba na butli skończyła.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu to gdybym miała jeszcze raz wybierać poszłabym gdzie indziej rodzić. Gdyby miała też wybór rodziłabym SN - dziewczyny po naturalnym już na drugi dzień były w formie, w 3 dobie szły do domu. A te po cesarce chodziły skulone przy ścianach, rana boli, teraz po wyjęciu szwów znowu mnie boli mocniej, generalnie nie jestem jeszcze w dobrej kondycji.
Z rad praktycznych to mogę tylko doradzić : duuuużo wkładów poporodowych, duuuuużo wody niegazowanej, dużo papmersów - smułka jest strasznie ciężka do umycia więc trzeba bardzo często przewijhać malca, żeby nie zaschło bo wtedy to dramat :-), jeżeli będziecie potrzebować kapturków do karmienia, polecam canpolu.

To chyba wszystko w telegraficznym skrócie :-)
Trzymam za Was, kochan, kciuki, jestem pewna, że przejdziecie przez to wszystko dzielnie! :-*
 
Hej!
To i na mnie czas. Niestety poród przez cc...
28.09.2010 poszłam na porodówkę w celu prowokacji oksytocyną, która niestety nic nie dała.
Koło 16.00 odłączyli kroplówke i już nastawiałam się psychicznie na cc.
Jednak nim do tego doszło zastała mnie 19.00.
Wtedy to cewnik na żywca i pierwsze łzy z nerwów.
Jakimś cudem anestezjolog, fajna babka swoją drogą za drugim razem podała mi znieczulenie PP.
Uczucie okropne. Znów łzy panika i... ciśnienie 220/110 (dzień później dowiedziałam się od profesora, że do niego dzwonili co robić i chyba ogólnie był niezły strach. Jak przyszedł doktorek, który robił cięcie byłam już znieczulona. Uczucie okropne, ja czułam że on coś robi. Cięcie poprzeczne, żeby wyjąć małego uciskali mi brzuch, od wczoraj czuję ból żebra, ale nikt mi raczej wierzyć nie chce. No i najważniejsze łzy szczęścia jak po słowach "jakie ma czarne włoski" usłyszałam płacz mojego dziecka. Później szycie i prośba o informacje o małym .Po paru minutach panikowałam, bo przestałam go słyszeć w rezultacie 8 pkt apgara był owinięty pępowiną... Waga 3770gram 54cm długi.
Później ciężka noc na sali wybudzeń. Po 12h pierwsze podejście do wstania z łóżka zakończone klęską udało mi się tylko usiąść. Po godzinie przywieźli mi małego, ból nieprzeciętny ale wstałam, musiałam to dla niego zrobić. Dzisiaj jest cały dzień ze mną, raczej grzeczny, tylko je i śpi, trochę bączków popuszcza. Chcę spróbować zostawić go na noc, ale boję się że po pierwszym przymusie wstania z łóżka znów zacznę płakać razem z nim i się poddam.
Ogólnie nie jest łatwo. Leżeć mogę tylko na wznak, nogi mi puchną jeszcze gorzej niż przed ciążą i drętwieją mi. Ja chcę już swoje domowe łózko, niższe, więc może będzie łatwiej...
A i nie mogę karmić piersią, bo dalej mam ciśnienie wysokie i biorę leki przy których pediatra nie wyraziła zgody na karmienie piersią...
Jest trudno, ale mały wszystko to prawie w 100% rekompensuje.
 
reklama
Teraz pora na mnie:):) Więc zaczeło się od tego że w piątek wieczorem dopadły mnie skurcze. Poszłam się okąpać i położyłam nynu. Niestety skurcze nie dawały mi spokoju i zaczeły się nasilać- siłą i czasem. Gdy zaczeły być już co 3minuty zadzwoniliśmy do mojej sis i pojechaliśmy do kliniki. Tam zrobili mi KTG i obejrzał mnie lekarz. Zostawił mnie na oddziale. Nio i tak sobie leżałam i słuchałam jak laseczka na sali porodowej stęka. Przez noc skurcze przeszły, pewnie psycha dała znać o sobie. Były co jakieś 10 minut, na KTG nic nie było widać. Zjadłam sobie śniadanko i obiadek. Później przyszli moja sis i mężulek. Po ich wizycie przyszła do mnie położna i powiedziała że rozmawiała z lekarzem i jeżeli wyrażam zgodę to bierze mnie na lewatywę i to powinno przyspieszyć akcję porodową. Miała rację :) Po tym wszystkim dostałam jeszcze dwa czopki i chyba pozbyłam się ze swoich jelit wszystkiego co jadłam przez całą ciążę. O godzinie 19 wzieli mnie na salę porodową. Skurcze zaczeły się co raz częściej. Zadzowniłam po męża a położna podpieła oxy. Poskakałam sobie na piłeczce, pochodziłam po sali. Po jakimś czasie pojawiły się jeszcze silniejsze bóle krzyżowe, myślałam że mi kręgosłup wyskoczy-dziwne uczucie. Dla złagodzenia bólu dostałam takie urządzonko tensa. Położna podpieła mi je na plecki i w sumie na jakiś czas pomogło. Miałam wrażenie że czas dla mnie się zatrzymał i że wszystko stoi w miejscu. Nie opisze wam bólu wiem że był ogromny i moje kochanie dzielnie mi pomagało- za co jestem mu bardzo wdzięczna. Koło 22 odeszły mi wody. Nio i zaczeła się tak naprawdę jazda bez trzymanki. Między nogi odstałam taki mały worek sako, położna pomagała mi mówiac który skurcz mam tylko oddychać, a który przeć. Mężuś po raz kolejny stał się moją opoką. Po paru partych usłyszałam że jeszcze trochę i mały będzie na świecie a kochanie powiedział że jestem bardzo dzielna. W sumie powtarzał to cały czas. Główka małego po każdym partym chowała się i trzeba było robić wszystsko od początku. Najlepsze było to jak prawie rozwaliłam to łóżko-fotel położniczy. Adrian aż się zdziwił i śmiał się z położną skąd we mnie tyle siły. Położna na chwilę nas zostawiła. Po czym zjawiła się i powiedziała że postanowili z lekarzem mi pomóc. Nagle na sali znalazło się pełno ludzi. Przyszedł lekarz i powiedział na czym będzie polegała pomoc. Położna powiedziała kiedy mam zacząć przeć a on zaczoł mi naciskać na brzuch. Myślałam że mu przypier..... W tym samym czasie kiedy patrzałam co robi gin położna zrobiła nacięcie. Powiedziała że nie damy rady bez tego. Nagle powiedziała no Aguś jeszcze chwila i po wszystkim. Kazała spojrzeć mi w lampę. Wtedy usłyszałam głos Adriana, kochanie główka jest już na zewnątrz. Jeszcze trochę. Faktycznie jeszcze dwa parcia i mały był na zewnątrz.Pielęgniarki od noworodków położyły mi małego na brzuch, cały ból poszedł w zapomnienie ja poryczałąm się jak bóbr, Adrian zapomniał że ma w kieszeni telefon żeby zrobić zdjęcia- bo oczywiście nie wzioł aparatu foto. Jedna z pielęgniarek mu przypomniała o telefonie komórkowym:)I tak 25.09.2010 o 23:15 przyszedł na świat Filip- 2990 gram, 51cm-malutki ale największe szczęście moje i Adriana. Kiedy mały był badany ja urodziłam łożysko a mnie zaczeli szyć. Później położyli mnie na sali poporodowej, i przynieśli mi małego. Pielęgniarka od noworodków przyszła i położyła małego obok mnie i powiedziała jak mam go przystawić. Tak leżeliśmy sobie tam z godzinkę. Dumny tata robił zdjęcia i poinformował wszystkich. Jakiś czas później przyszła położna która odbierała poród i zapytała jak się czuje. Powiedziałam jej że jestem bardzo zmęczona i ledwo utrzymuje otwarte oczy. Z jednej strony byłam mega happy a z drugiej oczy leciały mi w dół. Zapytała czy chce małego na noc. Powiedziałam że jeżeli jest taka możliwość to niech go wezmą-stwierdziła że to bardzo dobry pomysł bo wyglądam na bardzooooo zmęczoną(2 noce nie przespane). I tak małego wzieli do sali noworodków a mnie na oddział. W sumie 4h po porodzie zrobiłam piersze kroki do kibleka. Co prawda myślałam że się po drodzę rozjadę ale dałam radę. Rano przynieśli mi małego. Nio i tak wszystko się pięknie toczyło do momentu kiedy powiedzieli mi że zostajemy w szpitalu, bo mały ma żółtaczkę. Hormony zaczeły szaleć, ryczałam jak głupia. Pielęgniarki robiły wszystko żebym nie myślała tylko o tym że zostajemy i że mały ma naświetlania.

Podsumowyjąc- bólu nie pamiętam dokładnie wiem że bardzo dużo daje oddech, opieka lekarska i pielęgniarska SUPER. Na każde pytanie nawet to najgłupsze odpowiadały spokojnie i bez nerwów. Co tu więcej pisać jestem przeszczęśliwa.
 
Do góry