reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z ... porodówki !! /bez komentarzy/

No to moja opowieść:-D
wiec jak wiecie trafiłam na ginekologie w czwartek ze skierowaniem.. w czwartek przy przyjeciu siostra Milejowa stwierdzila rozwarcie na 2cm i zapowiedziala ze z tego co widac do jutra rana urodzę.. to ja pełna nadziei połozyłam sie na oddziale..tak przelezalam czwartek w piatek rano na badaniu okazało się że zero rozwarcia szyjka twarda zamknieta dluga na jakieś 2 cm.. o_O
i słowa ordynatora 'CIERPLIWOŚCI' o_O
dorwałam swojego gina .. obiecał w sobote sie mna zajac.. no to znowu caly piatek lezalam..
w sobote badanie i kompletnie zero szans na urodzenie!!
ale po badaniu rozbolal mnie brzuch i pojawiły sie delikatne skurcze.. pognałam na porodówke .. tam położna zrobila mi masaż.. zaczełam strasznie krwawić i na korytarzu spotkałam swojego gina.. stwierdzil idziemy na badanie.. znowu zagrzebal i dalej krwawiłam.. wszystko zaczelo sie kolo 10 rano .. ; )
koło 12 pognałam na porodówke.. szyjka sie zaczela skracać.. HURRA!!!!
rozwarcie sie zaczelo robic.. tak chodzilam do 14:00 .. gin postanowil skoro sie zaczyna dziać to lewatywa ..!! z racji tej godziny świezo po obiedzie byłam wiec czyszczenie miałam konkretne !! podlaczyli mi oksy . skurcze dziwne bo bardziej bylo to wieczne napinanie brzucha.. no i po oksy.. KTG.. a tam dziwna sprawa skurcze o sile 100% ale.. jeden sie nie kończył a drugi zaczynał.. stwierdzili ze to nie jest normalne i robi sie niebezpieczne..
no i kazali chodzic..
chodziłam w miedzyczasie pełno badań.. i co? szyjka stanela na rozwarciu 2cm.. i długości niecałego pół cm.. i nie chciała za chiny ludowe puścic..
jakos o 19:00 z bólu bezsilności i zmęczenia pobeczałam sie na tej porodówce.. :(
tak meczylam sie do 20:00.. jakos po 20 przyszedl mój gin i stwierdził odłaczamy kroplówkę bo to nie ma sensu meczyć ani mnie ani dziecka bo zakonczy sie to CC..!!
wysłali mnie na oddział.. miałam juz serdecznie dosyć.. płakałam jak dziecko z tego bólu.. i tak leżałam i nagle poczulam jakies bulgotanie w brzuchu..wstałam i czuje ze cieknie mi na ten podklad.. o_O
se mysle 'Qrwa posikałam sie' i tak z reka przy anie biegne do wc.. aletak ze mnie jakos dziwnie zeszlo ze se mysle ide na proodówke to zglosic..
tam mialamsie polozyc na lozko a mi po nogach.. polozylam sie polozna mnie zbadala i cale lozko zalane..wiadomo .. WODY ODESZLY... i w tym momence skurcze regularnie zaczely sie pojawiac.. co 3 min.. booosz toż to sama ulga była.. bo miałam kiedy odpoczać.
zadzwoniłam po Bartka.. przyjechal a ja dreptałam jak ten czubek.. w koncu zaczelo coraz bardziej bolec i poszlismy na porodówke..
podpieli kroplówke no i polozna oswiadczyla ze jak ból osiagnie zenitu mam mówić a podaja mi jakis zastrzyk.. ; )
serdecznie dosyc mialam juz przy rozwarciu 4 cm.. Bartek caly czas przy skurczu masował mi plecy.. ; )
przy tym rozwarciu dostalam malenką dawke zamknelam oczy.. i tyle mnie było... bosz co za ulga.. mówić nie umialam za bardzo bom jak na haju jakims byla !!
tak jakos miedzy skurczami przysypialam.. aż w koncu nie pamietajac ktora godzina pytam ile jeszcze a polozna
toż juz całe 9cm rozwarcia .. dała mi reszte zastrzyku i kazała sie skupić jakos..
obrocilam sie na bok i przy skurczu musialam przec z noga ugieta do cycków..dlatego ze głowka jakos tak dziwnie szła..
pare parć.. nagle kaza mi sie przygotowac bo jest całe rozwarcie .. zmiana pozycji.. i gdy trzeba mam przeć.. skupiona jak nigdy parłam i parłam.. było tego w sumie czasowo 35min.. połozna do konca mnie masowała ale pod koniec stwierdzila ze trzeba naciąć..główka wyszla a przy reszcie ciałka pomogli mi naciskając na brzuch.. jezuuuu jak uslyszalam ten placz.. no cos niesamowitego.. Bartek przeciął pępowinę.. i płakał jak dziecko :-D
później już tylko mój gin mnie zszyl.. 3 szwy jednak mialam a nie 5.. na zew i w srodku rozpuszczalne ale nie wiem ile. tak do 5:00 na porodówce... z mała przy cycu no i na położnictwo.. ; )
fakt faktem meczylam sie cala sobote ale udalo sie!!
zawdzieczam to przewspaniałej poloznej ktora caly czas mnie wspierala i mojemu Bartkowi :)
 
reklama
No to kolej na mnie-tylko ostrzegam niektore szczegoly bardzo podobne do anooli:-):-):-)

A więc 2 stycznia(sobota) cały dzień starałam sie ruszać i coś robić, o 16 poszłam z mężusiem na spacer-w tym mrozie niezle sie wymęczyłam:tak::tak: koło 19 zaczęły sie skurcze, ale nic konkretnego gdy w koncu zaczelam mierzyc czas byly co 9,7,6 minut.... ale nie wiedzialam czy to to wiec chodzilam i chodzialm.. i tak do 2, w koncu uznalam, ze sie poloze jak nie przejdzie to do szpitala, ale zasnelam z tego zmeczenia-w prawdzie przez sen czulam skurcze ale dalo sie przezyc.... Dodam, że rano mój mąż mial byc chrzestnym siostrzenca i strasznie sie balam, ze jak pojade do szpitala to urodze bez niego- i tak o to psyche zadzialala, ze rano skurczy brak:tak::tak::tak:
Więc Michał gnał na chrzest( dodam, że jedno auto zepsuło nam sie kilka dni wczesniej a rano drugie-wiec gdybysmy chcieli jechac w nocy do szpitala to nie bylo czym:-):-)) a ja do mamy....u mamy najpierw poodsnieżałam całe podwórko, potem zjadłam dobry obiad i chodzilam i chodzilam i chodzilam...... o 15.30 wzielam gorącą kąpiel i o 16 zaczely sie skurcze co 9,7 minut;-);-);-) wypilam mocna kawe najadlam sie ciasteczek swiatecznych i dalej chodzilam i chodzilam( a siostra mnie filmowała:sorry2::sorry2::sorry2:) o 17.30 druga kapiel i telefon do Michała, żeby wracał z chrztu....pojawil sie o 19 i pojechalismy do domu.... dopakowalam torbe, michal wypil kawe no i jedziemy....
o 20.30 bylismy na IP skurcze byly co 6 min ale do zniesienia-tam papierki, golenie i ..... 3cm na dzien dobry:tak::tak::tak: na porodówce Ordynator Rutkowski i jedna rodząca:sorry2::sorry2::sorry2: tam dostałam antybiotyk na GBSa i lewatywe i chodzic, chodzic, chodzic.....na korytarzu bylo pusto wiec sobie czlapalam z moim mężulkiem:confused: kolo 23 badanko rozwarcie nie ruszylo wiec pani polozna mnie wymasowala, przebila pecherz i zrobilo sie 4cm, dalej chodzimy... po godz mamy 6cm i cm dolerganu do werflona, dalej chodzimy....przy 7cm musialam sie polozyc by wziasc drugi antybiotyk, kroplowka po malu leciala ale ja odlatywalam miedzy skurczami i tak do 8cm, zaczynalo bolec ale nie chcialam lezec wiec cm dolerganu i na korytarz do meza-tam spedzial kilka minut i na lozko-badanko 9cm- Michała w koncu wpuscili i zaczeły sie parte.... Kilka Pierwszych to na boku z noga przy twarzy-bolalo jak cholera!!!! Wtedy to Michałowi zrobilo sie slabo i wyszedl-myslalam, ze sie porycze:-:)-:)-( Ale nim kazali mi przewrocic na plecy on juz byl spowrotem i mówi: ja dałem rade wiec ty tez musisz!!!!! No to se mysle: do roboty!!!! parlam ile moglam ale glowka nie schodzila, miedzy skurczami nie moglam sie ruszyc, ani otworzyc oczu, jedynie mowilam WODY!! kazdy party wiazal sie z masazem ale nie obylo sie bez nacinana!!!! w koncu po 35 min meczarni czarna kuleczka wyskoczyla i zaczelam kwilic- dlugo jej odsysali sluz i w koncu polozyli mi na brzuchu( w miedzy czasie ordynator nacisnal raz a poradnie na brzuch i wylecialo lozysko) Byłam tak zmeczona, że nie mialam sily nawet plakac:sorry2::sorry2::sorry2: przed szyciem musialam wlozyc nogi w strzemiona ale dostalam takich skurczy lydek ze myslalam, ze je sobie odgryze:baffled::baffled::baffled: szycie zakonczylo sie 2 szewkami w srodku i 2 na zewnatrz.... potem juz tylko lezenie z mala przy cycu i pisanie smsow z najszczeliwsza wiadomoscia mojego zycia:tak::tak::tak::tak::tak:
 
No to moja kolej choć troszke późno piszę:-(
Do szpitala miałamc się zgłosić o godz 15. Jednak gdy już czekaliśmy z moimi tobołami to okazało się, że mój gin się spóźni:wściekła/y: przyjechał o 16.30, zaprosił mnie do gabinetu i powiedział, że on pójdzie wszystko załatwić na oddziale a ja niech poczekam na izbie przyjęć i on przyjdzie za 10 min.
Jako, że nie miałam skurczy a byłam po terminie to wsio było oka.
Na zakładaniu wenflona , cewnika goleniu, badaniu itp czas zleciał do 19. Pan Czarek zadzwonił do innego ginekologa i ustalili, że tną o 20.15. Wtedy już miałam stracha na maksiora:szok: Jak już trafiłam na salę operacyjna to była panika. Moją podporą okazali się mój gin i anestezjolog. Gdyby nie ich żarty to chyba bym tam zeszła.
Wkłucia w plecy bałam się najbardziej a w sumie nie było czego. A samo cięcie??
Czułam wszystko!!:baffled::baffled::baffled: Prawie nie bolało ale to było okropne takie uczucie wyrywania.
Na szczęście o wszystkim zapomniałam gdy zobaczyłam Alusia. Jest cudny i gdy mi go położyli na piersi to odrazu przestał plakać:tak: Urodził się o 20.40 a o 21.20 trafiłam na pooperacyjną, żeby odpocząć
 
W sylwestra trafilam do szpitala o 23.15 z regularnymi bolami krzyza co 5 min. okazalo sie ze tam 4cm rozwarcia juz to sie ucieszlam i polozna tez ze do rana urodze......
takie bole do 4 rano i rozwarcie na 5cm wiec przeniesli mnie do pokolu porodowego i dali paracetamol po czym zasnelam i obudzilam sie ok.7 juz bez boli !!! przeszlo mi nagle!!!!!zla bylam nie wiedzialam co sie dzieje...polozna w szoku jak to rozwarcie na 5cm i brak boli!!?? i tak do wieczora....kiedy to zrobiono mi masaz szyjki i dostalam boli znowu i juz mialam ZNOWU wrocic na porodowke jak tu nagle bole ustaly.....meczylam sie cala noc bo plecy mnie bolaly jak lezalam i siedzialam wiec musialam chodzic i martwilam sie ze mnie chyci cos a mojego M nie ma przy mnie..wiec modlilam sie zeby dotrwac tak do rana...
wiec rano przyszla Pani doktor i sie zapytala czy chce isc do domu i czekam czy przebijamy wody...ja bez namyslu wybralam przebijanie bo juz chcialam miec po wszystkim gdyz bylam juz wystarczajaco zmeczona po 2 nocach nie przespanych i nie chcialam nastepnej....
wyslali mnie na porodowke a tam polozna zaczela mnie namawiac zebym lepiej poszla do domu bo przebijanie wod to duze ryzyko....i ze po tym przekwalfikuja moja ciaze z niskiego na wysokie ryzyko...itp.wiec ja sie przestraszylam i wybralam kolejna probe masazu ale zostac w szpitalu...ona wtedy poszla do lekarza a on na to ze jak masaz nie pomoze po 2 godz. to i tak przebijemy...
wiec o12 masaz po ktorym skurcze krzyzowe co 5 min. i zeby mi przyspieszyc o 14 przebili wody po czym dostalam takich skurczy ze nie wiedzialam jak sie nazywam (ale tylko krzyzowe) gaz z tlenem nie pomagal...o 16 rozwarcie dalej na 5cm wiec oxy dostalam razem z epiduralem (polecam):-Di moj bol ustal po 20 min.a gdy wciagnelam sobie do tego gaz z tlenem to sie nawet smialam a moj M byl przerazony co ja wyprawiam:-)to mile wspominam, dzieki epiduralowi dotrwalam tak do 19 a pozniej to i nawt on nie pomogl za bardzo,bol powrocil...choc mniejszy ale ciagly...wtedy tez polozna wsadziala Kevinkowi rurke do glowki pod skore zeby lepiej serduszko kontrolowac a o 20.00 rozwarcie na 9cm ale musieli pobrac mu krew z glowki czy nie jest odtleniony, zrobili to 2 razy bo pierwszy wynik nie wyszedl:wściekła/y:maszyna sie popsula i musieli jeszcze raz ale zanim wynik przyszedl(i tak dobry)to ja juz 10cm i parlam...skurczy sie czulam wiec mi polozna mowila kiedy i o 20.45 urodzilam metoda kleszczowa bo byl duzy i mimo ze mnie rozcieli to jeszcze peklam....byl taki piekny:-)i duzy....ale ulge poczulam kiedy juz zawiezli nas na poloznictwo mi moglam spokojnie zasnac...maly obudzil sie tylko 2 razy tej nocy bo sie wodami ksztusil...za to nastepnej nocy caly czas przy cycku...
ogolnie 4 nocki w szpitalu:2 zanim urodzilam i 2 po ktore teraz nawet mile wspominam bo dzieki temu mam moj Skarb:-)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Ja też się zbiorę do opisania, w końcu wspomnienia się szybko zacierają, a warto gdzieś to zapisać dla potomności :)
Żeby było po kolei, to zacznę od tego, że 4 grudnia u okulisty okazało się ze mam potworną degenerację siatkówki. Cesarka była przesądzona (ale ja byłam zawiedziona!!). Umówiliśmy się wstępnie na 16 na cięcie, bo akurat wypadał wtedy początek 38 tygodnia. Ordynator zrobił mi badanie, powiedział, że szyjki już nie mam, mały mocno napiera, więc mam leżeć plackiem, żeby dotrzymać. Oczywiście tak średnio leżałam, bo leżenie było już potwornie męczące (ważyłam już 90kg ;-))) ). W niedziele wieczorem pojechaliśmy na wielkiego McDonalda a potem w domu zjadłam pół pudełka ptasiego mleczka. Potem natchnelo mnie potwornie, żeby przepakować rzeczy w torbach do szpitala (bo pakowałam sie wczesniej na porod SN). Mały potwornie kopał i się motał, w ogole nie moglismy spać z mężem (on dlatego bo ja ciagle wstawalam na siku).
O 4 nad ranem poczułam jakby pstryknięcie węwnątrz i nagle potworne ciepło na udach. Zerwałam sie nagle z łóżka i chluuuuust wielka kałuża jakby ktoś całe wiadro wylał :) Krzyknełam "Piotr wstawaj, wody mi odeszły". Potem to już ponoć robiłam sie sina i blada na zmiane. Wpadłam w panikę całkowitą. Na szczęście mój mąż ze stoickim spokojem wyjął torby, kazał mi zadzwonic do szpitala czy będzie dzis ordynator (bo on miał mi robić cięcie). Skurczy nie było żadnych. Wyszliśmy z domu, a tam śnieżyca! Spadł pierwszy grudniowy śnieg! :) Cały czas ze mnie leciało (o matko ile tego było!) więc wsadzilismy mi pod tyłek z 5 recznikow i w droge. Na IP pusto ciemno, w końcu znalazla sie jakas pielegniarka, wypisala mi papiery i sru windą na góre ;) Tam tez pusto, ciemno i wszyscy śpią w najlepsze :)))
Obudziłam położną, w tym czasie mąż sie wrócił do domu, bo zapomnieliśmy zestawu pobraniowego do krwi pępowinowej. Jak wrócił po pół godziny to wpuscili go z tym wielkim pudłem, a położna pozwoliła zostać pomimo kwarantanny i tej epidemii (cudowna kobieta). Dostalismy wdzianka szpitalne. Znów papierologia... Potem ktg, tętno super, skurcze widoczne na ktg ale ja ich nie czułam. Pokuli mi całą rękę bo wenflonu nigdzie nie mogli założyć. W końcu się udało, dostałam antybiotyk (na paciorkowca) Była gdzies prawie 6 a tu wszystko nagle zaczeło się potwornie napędzać. Zaczełam mieć skurcze krzyżowe co 5 minut, rozwarcie na pare cm i powiekszalo sie z minuty na minutę. Czekalismy na ordynatora, cesarke mialam miec okolo 9-10 rano po obchodzie. O 8 przyszedł ordynator, ja juz mialam skurcze co 2 minuty krzyżowe bolące jak sam skur.... Mąż był przy mnie i tylko to mnie trzymało w ogole jakkolwiek w kupie. Miałam ochote wszystkich zabić, bo mi jeszcze nie chcieli nic przeciwbolowego dac. Okolo 9 zaczela sie ekipa zbierac, polozna zalozyla cewnik, zrobiła badanie i takim radosnym głosem mówi, że trzeba juz szybko robic cesarke, bo dziecko wychodzi.... :) Zaczełam mieć parte jak mialam juz isc na sale operacyjną, no to musialam je wstrzymywać - koszmar! Z pomocą położnej jakoś doszłam do sali operacyjnej, pomachałam mężowi i drzwi się zamkneły. Potem z tego powstrzymywania parcia prze 20 minut mi wbijali igły w kręgosłup, bo nie mogli się przebić tam gdzie trzeba :)) W koncu któraś położna zapytała o imię dla dziecka, wtedy na chwile się wyluzowałam i igła trafiła.
Parawanik dali, nic nie było widać. Szarpanina potworna, bo musieli Lolka cofac do brzucha, a on nie miał zamiaru współpracować. Ja dostałam dreszczy z nerwów i od znieczulenia, trzęsłam sie jak galareta ;) No i nagle usłyszalam potworny wrzask :D Przez parawanik pokazali mi szybciutko maziowatego stworka, powiedzieli ze to mój synek i ze jest duży i bardzo silny. Od tej pory to już nic się nie liczyło. "Obrabiali" go obok mnie więc bylam bardzo szczesliwa. Potem pozwolili obcałować całego :D
Zabrali pokazać mężowi i na noworodki. Mnie zapakowali do pooperacyjnej, po godzince dali dzidziusia na cycusia.
Mąż zostawił "darowizne" na szpital i dzięki temu mogl wchodzic kiedy chcial, dostalismy jedynkę z łazienką i był już ze mną prawie cały czas. w trzeciej dobie wyszlismy.
Położne były przekochane (oprócz jednej co ciagle Lolkowi butle chciała dawac) i gdyby nie koszmarne wspomnienia bólu zarówno porodowego jak i pooperacyjnego to bym niczego zle nie wspominala:) A najlepiej wspominam to, że byłam najedzona i jakoś przeżyłam te 2 dni głodówki pooperacyjnej:D
 
Troche pożno ale tez opowiem jak to było u nas...
Dzień jak co dzień latałam od rana do wieczora... byłam odwiedzic rodziców 120 km od Poznania i tam jakos sie złozyło ze mnóstwo rzeczy do załatawienia; z siostra troszke po sklepach poszalałysmy i odwiedziny u babci która była połozną przez 20 lat; obejrzala babcia brzuszke i mowi jeszcze 2 tygodnie pochodzisz jeszcze, niewidac jakbys miała rodzić:-) wiec spokojnie wracałam do Poznania...
jak wrocilam do domku było jakos po 22 i jeszcze mi sie na porzadki zebrało i po sprzataniu filmik z mezusiem i jak co wieczór pyta mi sie czy piwko moze wypic czy bede rodzic ja ze spokojnie moze pic.... no i za 2 godzinki czuje mokro- myslałam ze mi sie to sni... a mój mezus co Ty to Ci sie nie śni... wiec panika... mialam umowiona połozna na 18.12 a tu 06.12 i w nocy dzwonie ona ze spokojnie, wiec kapiel i pakowanko i do szpitala... maz zamowił taxi (taka wieksza, chyba jakbym zaczeła rodzic aucie :-)
w szpitalu miłe przywitanie - prosze jechac do innego szpitala bo u nas brak miejsc... ale nagle wody znów odeszły wiec Panie postanowiły mnie zbadac... bóli brak.. wiec postanowiły ze mnie przyjma na sale rodzinna i czekalimy co dalej...
przyjechała moja połozna i dostałam kroplówke i cos zaczeło sie powoli...ale tak naprawde to najgorsze było ostatnie 15 min bo wczesniej kazała mi połozna siedziec na sakwie chodzic i czas zleciał...
i jak juz zobaczyłam Stasia to wszystko przestało sie liczyc dookoło, patrzelismy z mezem na niego i kazdy sie tylko usmiechał...
data 06.12.2009r godz. 19:07 to nasza najszczesliwsza chwila :-))
 
Moja Myszka urodziła sie 18 grudnia...
17 grudnia wieczorem dostałam pierwszych bóli, skurcze nieregularne ale dość bolesne... strach mnie sparaliżował cały czas sobie powtarzałam "jak ja sobie poradze" dodam że ponad wszytko boję się igieł i szpitali:( ale bliscy mówili ola trzymaj się za chwilę bedziesz miała swoją księżniczkę przy sobie. Całą noc bóle co 7-9 min. o 5 rano bóle co 5min reg. Mąż mnie spakował i do samochodu... o 6rano IP rozwarcie 3cm w toruniu na oddział odrazu z mężem sala porodowa pojedyńcza ze swoją łazienką (za darmo!!!) położna razem z nami cały czas, mówiła żebym chodziła cały czas to przyśpiesze, wiec albo pod prysznicem albo na piłce, mąż cały czas ze mną:) o 8 rozwarcie na 8 cm, ja cały czas na piłce po 8 zaczęły sie bóle parte położyłam się z bólu chciałam wyrwać sobie kropówkę(dostałam jakieś odżywki bo wymiotowałam) ale położna mówi: Olusia ródz Wikusie ona chce już się przytulic" dodała mi tyle sił że parę parć i Wiki była na świecie:) o 9.00 moja księżniczka była już ze mną.

Wiele zawdzięczam położnej która była przy mnie
No i warunki w Torunskim szpitalu REWELACJA, ja praktycznie na nago chodzilam bo spod prysznica na piłkę i tak w kółko...
 
reklama
Moja Julcia urodzila się 16 grudnia.
Dnia 25 listopada trafiłam na oddział patologii ciąży z powodu nadciśnienia wywołanego ciążą. Mój lekarz (ordynator) powiedział, że to 37 tydzień i że najlepijej będzie jeśli już urodze, bo inaczej będą mnie faszerować lekami:-(ale ja kompletnie nic nie czułam. Leżałam sobie na oddziale jak na wczasach, inne babki stekały jak z łóżek nie mogły zejść, a ja jak sarenka fikałam bez żadnego problemu. Przez następne 3 tygodnie nic się nie działo:wściekła/y:a pielęgniarki kwitowaly mnie codziennie pytaniem "jeszcze pani nie urodziała?", na co im odpowiadałam, że przecież nie jestem po terminie.Jedynie co się działo to, że schudłam 3 kg:szok:mimo dokarmianie przez rodzine i normalnego apetytu. Lekarz stwierdził, że woda ze mnie zeszła bo opuchnieta byłam.Ciekawe, że nie zastanowiło go, że dziecko też spadło na wadze:szok:, jak mu to powiedziałm to stwierdził, że trzeba zakończyć ciąże (była już wtedy po terminie) i nastepnego dnia podłączyli mi oksytocyne i nic:wściekła/y:nie podziałała...Po kilku dniach nastepna próba, a jak się nie uda to cc. Ale tym razem mnie ruszyło, skurcze zaczęły się ok.9.00 i od razy były co 1 min:szok:A połozna mi gada, że jej się nic nie rysuje i to nie skurcze. To ja jej, że co tak boli jak nie skurcze:wściekła/y:i tak się wiłam z bólu do 11.00 a ona tylko "pani Agnieszko oddychamy, jak przyjdzie lekarz to dostanie pani znieczulenie". Lekarz przyszedł, zbadał i powiedział "oooo rozwarcie na 9 cm, zaraz rodzimy". Myślałam, że udusze tą położną, na znieczulenie było juz za późno. Sam poród przebiegł szybko, bo urodziałam o 12.11 ale zaraz mi małą zabrali do inkubarota bo powiedzieli że dziecko ma problemy z oddychaniem i że zielone wody były. Byłysmy jeszcze przez tydzień w szpitalu bo mała miała zapalenie płuc:-(, to były bardzo trudne dla mnie chwile. Ale na szczęście są już tylko wspomnieniem:-)
 
Do góry