Hej!
Postanowiłam założyć ten temat, ponieważ powiększyłam grono wczesnych mam. 29 maja 2012 roku (wtorek) ,dzień jak każdy inny dzień. Wstałam rano, naszykowałam do pracy mojego Szymona i położyłam się dalej. Gdy zobaczyłam się w lustrze to była masakra... byłam spuchnięta jak balon... nie wiedziałam co się dzieje. Wrócił Szymon z pracy i poszłam z Nim do sąsiadki ,która zmierzyła mi ciśnienie... wynik - 200/115... Szybkie pakowanie torby i oczywiście telefon do mojego lekarza prowadzącego, który Nas zbył i powiedział "do Matki Polki do Łodzi proszę się udać". Wsiedliśmy w auto, ja oczywiście w płaczu i w nerwach, ale w drodze postanowiliśmy że pojedziemy najpierw do Bełchatowa na szpital... Izba przyjęć - przyjęcie na oddział, tam badanie ginekologiczne, ktg, mnóstwo pytań, wiele dożylnych leków. Po jakiejś godzinie wyszłam do łazienki, gdy wróciłam, czekał już na mnie arsenał pielęgniarek i lekarzy, oraz przewoźne łóżko takie z karetki. Ja odrazu w płacz, nerwy mi puściły bo z daleka widziałam ,że mój Szymon też płacze i coś wie ,ale nie chce powiedzieć. Podszedł do mnie i powiedział,że wszystko jest dobrze,żebym się nie denerwowała , ale muszę pojechać do Łodzi do Matki Polki karetką bo tam jest odpowiednia opieka. Jazda karetką bardzo szybka i na sygnale. W łodzi na miejscu w szpitalu okazało się ,że mam zatrucie ciążowe ,którego nie da się już zatrzymać lekami. Miałam wysokie ciśnienie, obrzęki na twarzy, rękach i nogach i zatrzymanie nerek... Lekarze po jakiś 2 godzinach badań i próby ratowania mnie i maleństwa, postanowili,że niezbędne jest natychmiastowe cesarskie cięcie, ponieważ ani ja ani dziecko nie dotrwamy do rana. Znowu, płacz, nerwy, panika.... Mój Szymon błagał mnie wręcz,bym podpisała zgodę na cc. Potem poleciało szybko... byłam wymęczona i taka spanikowana,że nie wiedziałam co się dzieje tak naprawdę, myślałam ,że to jakiś sen! Porodu nie będę opisywała bo nie za przyjemne mam doświadczenie i wspomnienia.
Ze mną już wszystko w porządku mój Synuś ma na dzień dzisiejszy miesiąc i 5 dni, oddycha ze wspomaganiem CPAPu ponieważ wymaga jeszcze niewielkiej tleno terapii, infekcji jakichkolwiek brak na dzień dzisiejszy, dziś planowana transfuzja krwi, ponieważ ma za mało krwinek i jest słaby, a to będzie dla Niego podobno zastrzykiem energii. Przeszedł infekcję, przewód botalla zamknął się sam, okulistycznie, neurologicznie i kardiologicznie bez zastrzeżeń.
Waży 1,320 i ma 40 cm - to dane z wtorku czyli - 3 lipiec 2012.
W sumie to jestem spanikowana nadal.. nie wiem o co mam pytać lekarzy... co robić by mój maluszek dochodził do siebie... pomóżcie bo jestem na skraju załamania...
Postanowiłam założyć ten temat, ponieważ powiększyłam grono wczesnych mam. 29 maja 2012 roku (wtorek) ,dzień jak każdy inny dzień. Wstałam rano, naszykowałam do pracy mojego Szymona i położyłam się dalej. Gdy zobaczyłam się w lustrze to była masakra... byłam spuchnięta jak balon... nie wiedziałam co się dzieje. Wrócił Szymon z pracy i poszłam z Nim do sąsiadki ,która zmierzyła mi ciśnienie... wynik - 200/115... Szybkie pakowanie torby i oczywiście telefon do mojego lekarza prowadzącego, który Nas zbył i powiedział "do Matki Polki do Łodzi proszę się udać". Wsiedliśmy w auto, ja oczywiście w płaczu i w nerwach, ale w drodze postanowiliśmy że pojedziemy najpierw do Bełchatowa na szpital... Izba przyjęć - przyjęcie na oddział, tam badanie ginekologiczne, ktg, mnóstwo pytań, wiele dożylnych leków. Po jakiejś godzinie wyszłam do łazienki, gdy wróciłam, czekał już na mnie arsenał pielęgniarek i lekarzy, oraz przewoźne łóżko takie z karetki. Ja odrazu w płacz, nerwy mi puściły bo z daleka widziałam ,że mój Szymon też płacze i coś wie ,ale nie chce powiedzieć. Podszedł do mnie i powiedział,że wszystko jest dobrze,żebym się nie denerwowała , ale muszę pojechać do Łodzi do Matki Polki karetką bo tam jest odpowiednia opieka. Jazda karetką bardzo szybka i na sygnale. W łodzi na miejscu w szpitalu okazało się ,że mam zatrucie ciążowe ,którego nie da się już zatrzymać lekami. Miałam wysokie ciśnienie, obrzęki na twarzy, rękach i nogach i zatrzymanie nerek... Lekarze po jakiś 2 godzinach badań i próby ratowania mnie i maleństwa, postanowili,że niezbędne jest natychmiastowe cesarskie cięcie, ponieważ ani ja ani dziecko nie dotrwamy do rana. Znowu, płacz, nerwy, panika.... Mój Szymon błagał mnie wręcz,bym podpisała zgodę na cc. Potem poleciało szybko... byłam wymęczona i taka spanikowana,że nie wiedziałam co się dzieje tak naprawdę, myślałam ,że to jakiś sen! Porodu nie będę opisywała bo nie za przyjemne mam doświadczenie i wspomnienia.
Ze mną już wszystko w porządku mój Synuś ma na dzień dzisiejszy miesiąc i 5 dni, oddycha ze wspomaganiem CPAPu ponieważ wymaga jeszcze niewielkiej tleno terapii, infekcji jakichkolwiek brak na dzień dzisiejszy, dziś planowana transfuzja krwi, ponieważ ma za mało krwinek i jest słaby, a to będzie dla Niego podobno zastrzykiem energii. Przeszedł infekcję, przewód botalla zamknął się sam, okulistycznie, neurologicznie i kardiologicznie bez zastrzeżeń.
Waży 1,320 i ma 40 cm - to dane z wtorku czyli - 3 lipiec 2012.
W sumie to jestem spanikowana nadal.. nie wiem o co mam pytać lekarzy... co robić by mój maluszek dochodził do siebie... pomóżcie bo jestem na skraju załamania...