reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Porodówkowe historie - te straszne i te zabawne - BEZ KOMENTARZY

No więc u mnie było tak:

29 czerwca ok godz.13.00 zgłosiłam się na IP(tak jak umawialam się z ginem) zaraz przyszedł zrobili przyjęcie... położyli mnie na patologii z rozpoznaniem małowodzia i słabymi ruchami dziecka(wszystko było ok) całą środe było ok w czwartek wieczorem już małe nerwy przed piątkiem i głupie myśli " a jeśli nie przyjdzie i mnie wych..ja" płacz i stres... W nocy spać nie mogłam bo wciąż myślałam o dniu następnym. Wybiła godzina 13.00 w piątek poleciałam pod prysznic a tu słysze"Pani Wyderkiewicz na porodówke" Moja radośc była niedoopisania :-) zeszłam na dół zrobili lewatywke po czym zaprowadzili mnie i męża na sale porodową... dostałam oxy po jakiś 30min już drapałam fotel... Przyszedł gin i patrzy na ktg... Wziął jakiś przyrząd i przebił pęcherz... ok godz 15.30 mówił że do 17 będę po. No to uradowana w co 3 minutowych skurczach odliczałam czas.Ok 16.30 praktykantka informuje że przełożony na 19 bo mają nagły przypadek... no to załamka skurcze coraz silniejsze... mąż miał paznokcie powbijane w ręce... Prosiłam męża żeby mi pomógł i zabrał mnie do domu bo nie wytrzymam z bólu już słabo mi się robiło...wybiła 19... Gina nie widać mąż już wyszedł na korytarz go szukać ale go nie było... No to męczarnia dalej przyszła położna i sprawdzała rozwarcie oczywiście przy ściąganiu rękawiczki musiała mi chlapnąć krwią :/ mąż widząc jak się męczę sam miał już dosyć... No ale jedziemy dalej ok 19.50 zalożyła mi cewnik(przy przebijaniu pęcherza i sprawdzaniu rozwarcia mąż siedział a przy cewniku musiał wyjść) no ale mniejsza z tym... o 20.20 byłam na sali operacyjnej... o 20.37 zaczęło się cięcie a o 20.45 mała była na świecie... niestety tylko raz zapłakała... zaczęłam panikować... aż zemdlalam jak się obudziłam to mialam tlen podłączony... mała na chwile położyli mi na policzku... i zabrali... widziałam ją kilka sekund... potem przyszła pediatra i opowiedziała w skrocie co i jak... Mąż czekał żeby ją zobaczyć potem przesłał mi tylko zdjęcie:-( a w sobotę o 5 rano już byłam wykąpana i szłam ją zobaczyć... płakałam bo nawet jej dotknąć ani przytulić nie mogłam :-( i tak do poniedziałku... w poniedzialek pod wieczór trafiłam akurat na wizyte noworodków i pani doktor powiedziała że we wtorek będzie już wyjęta z inkubatora:-) ucieszylam się... we wtorek rano mała opuściła inkubatorek ale była pod obserwacją na IOM do mnie miała przyjść w środe ale widziały że nic się nie dzieję i już o 14 we wtorek była ze mną :-) mimo że dużo przeszła cieszę się że jest silna i dała radę:-) dziś już nie pamietam bólu :-) było warto :-)
 
reklama
Na sekundke zrekuperowalam swoje neurony w mozgu ktore na bierzaco wysysa mi moje kochane malenstwo, wiec stwierdzilam ze skorzystam z tej jakze wyjatkowej sytuacji i opisze swoja historie z najpiekniejszych a zarazem ciezkich (lecz do wytrzymania) chwil w moim zyciu.


Wiec jak wiecie 11.07 mialam miec wizyte u lekarza i planowana cesarke , bo mala byla ulozona posladkowo,
ale tydzien wczesniej juz sie dziwnie czulam, taka zmulona, nawet pisalam wam na forum ze niby bolala mnie glowa ale nie bolala, niby chcialo mi sie wymiotowac ale nie wymiotowalam, ale myslalam sobie ze to normalne na ostatniej prostej...
W piatek 08.07 od rana mialam lekkie skurcze w podbrzuszu-pomyslalam ze to nic takiego, ze to tak ma byc, ale wieczorem jak poszlismy z D do baru mialam juz regularne co 7 min i w miare bolesne, choc dalo sie wytrzymac. Zwlekalam ze szpitalem bo myslalam ze mi przejdzie (gdybym mogla cofnac czas pojechalabym od razu bo w sumie sama nie wiem na co czekalam z tymi skurczami skoro i tak mi mieli zrobic CC)
ok 1:00 wrocilismy do domu, D byl troszke tokniety bo wypil pare piwek i od razu zasnal, a ja zapisywalam skurcze na kartce i mialam w dalszym ciagu co 7 min ale byly coraz mocniejsze i trwaly juz ok 1 min. Pozniej wyszlam na salon, wzielam laptopa, wlaczylam forum i meczylam sie sama kontynuujac zapisywanie skurczy na kartce.
O 5:50 budze D i mowie, ze nie wiem co robic , ze moze pojechalibysmy do szpitala bo skurczybyki sa juz b.silne, a ten z niezwyklym wysilkiem otworzyl oczy i mowi jeszcze troszke podpity: ,,kochanie ale wytrzymaj jeszcze troche” Wiec ja wkurzona jak hiszpanski dziki byk na wybiegu poszlam znowu na salon meczyc sie w ciszy i miedzy skurczami piszac monologi na forum.
O 7 rano skurcze byly nie do wytrzymania (w koncu meczylam sie z nimi od dnia poprzedniego) poszlam wiec obudzic D i mowie : albo mnie zawieziesz do szpitala albo pojacde autobusem,wiec ten wkurzony wstal z lozka i mowi: ,,pewnie pojedziemy i odesla cie do domu tak jak moja siostre odsylali 3 razy (bo on myslal ze skoro brakuje mi 2 tyg to nie moze sie nic zaczac-niedowiarki jedne!!)
pojechalismy wiec juz ze spakowana torba i wszystkimi dokumentami do szpitala na pogotowie, ja idac na izbe przyjec stawalam co 5 min na skurcz (byl to juz bol prawie nie do wytrzymania) poplakalam sie z bezradnosci i z wyczerpania po calej nocy. W poczekalni poszlam do WC i poleciala krew, wiec wiedzialam ze urodze tego samego dnia.
Po badaniu polozna powiedziala ze rozwarcie na 3 cm i ze skoro mala jest posladkowo to natychmiartowa cesarka. (D oczywiscie szok na twarzy bo przecieeeeeeez brakowaloooo miii 2 tygodnieeeee)
Polozyli mnie na sale przedporodowa i podpieli do ktg. (a D wchodzac ze mna na sale przedporodowa musial ubrac kubraczek i buciki, wiec kubraczek pieknie wlozyl jak nalezy ale na sale wszedl z jednym papuciem na glowie bo myslal ze to czapka i jeszcze sie dziwil czemu tak dziwnie lezy – poza tym wyobrazcie sobie D bez zelu z tym papuciem plastykowym na glowie, istny cyrk, az na chwile zapomnialam o skurczach bo smialam sie tak, ze chyba caly szpital mnie slyszal :-D :-D :-D )
Lezac tak na lozku miedzy skurczami myslalam tylko o tym jaka jestem glodna bo oczywiscie przy tych bolach nie dalam rady nic przelknac i o tym, ze nie zdazylam sie zalatwic w domu, Po chwili weszla polozna i pytam czy moge isc do WC bo chce mi sie kupe, ona zbadala i mowi ze rozwarcie 6,7 cm (od 3 cm-6,7 cm minelo zaledwie 30 min ) i mowi ze absolutnie nie moge isc bo sala nie jest przygotowana i jesli zaczne rodzic to nie beda mogli zrobic cesarki. Wiec ja nie dosc ze zmagalam sie ze skurczami to jeszcze z checia zalatwienia sie (sama juz nie wiem co bylo gorsze, skurcze czy mysl o tym ze po anestezji od pasa w dol samo mi poleci i bedzie mi wstyd :-D )
[FONT=Tahoma ,Arial ,sans-serif]W[/FONT] koncu ok 9:20 wzieli mnie na sale operacyjna, nawet sie nie balam, czekalam tylko na jakies znieczulenie zeby nie czuc skurczy bo mialam je juz co ok 2,3 min i tylko na okolo wszystkich powiadamialam : ,,nie! Nie ! prosze czekac z ta igla bo skurcz mi idzie!" :-D tak lezalam, lezalam i mimo tego ze byla to anestezja lokalna od pasa w dol to czulam sie jak nacpana. Po chwili zaczelam sie zastanawiac czy jak mnie zaczna kroic to czy nagle poczuje bol rozprutego brzucha i miesni bo akurat anestezja nie zadzialala i czy jak krzykne to przestana mnie ciac :-D, nagle zaczeli mi naciskac i przesuwac brzuch (dziwne uczucie) ,ale przynajmniej bylam juz pewna na 100 % ze znieczulenie dziala i ze za chwile moje malenstwo bedzie ze mna. Po chwili wyciagneli NIcolette i polozyli na przewijaku (czy jak to sie tam nazywa) a ja tylko czekalam az zacznie plakac ... a tu bloga cisza.. zaczelam pytac czy wszystko z nia w porzadku bo nie placze, a pediatra powiedziala ze zasnela xD (no tak ! cala NIcole :-D w brzuchu tez jej sie przysnelo na zmiane pozycji :-D )
polozna polozyla mi ja kolo twarzy i trzymala co najmniej 10 min, a ona mrugala tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczyskami zaklejonymi czesciowo mascia. Calowalam ja co chwile i nie moglam sie nadziwic jaka jest piekna i ze juz jest z niami. Pozniej zawiezli mnie na sale rehabilitacyjna zebym doszla do siebie, po godzinie przyszedl D na chwile ale pozniej szybko pobiegl do malej, a mnie po 3 h przewiezli na sale i bylismy juz z mala, ale tylko do wieczora bo po badaniach wyszla jakas odskocznia od normy i mozliwa infekcja wiec zabrali ja na noworodkowy, zapodali antybiotyk i wlozyli na 3 dni do inkubadora. Na szczescie ja na nastepny dzien juz wstalam z lozka i elegancko wozkiem inwalidzkim D zawiozl mnie do niej i moglam ja nakarmic butelka (bo siary sciagalam zaledwie 8 ml ) po 3 dniach mialam juz mleko ( a podobno po cesarce naplywa po 4,5) i moglam ja karmic piersia. Ostatecznie okazalo sie ze mala zadnej infekcji nie miala i po 5 dniach 13.07 wypisali nas ze szpitala.


Lezac tak na lozku w szpitalu zastanawialam sie tylko po cholere czekalam ponad 10 h ze skurczami skoro mialam miec cesarke. Gdybym zwlekala z 2 h dluzej mozliwe ze zaczelabym rodzic w domu skoro tak szybko postepowalo rozwarcie.
No ale coz, kobiecie w ciazy i kobiecie karmiacej wszystko sie wybacza :-D
Marzylam bardzo o porodzie naturalnym ale ciesze sie ze chociaz przez te skurcze przeszlam i wiem co to znaczy poswiecenie dla najpiekniejszej i najkochanszej istoty na swiecie jaka jest Nasza coreczka. Wytrzymalabym dla niej wszystko bo kocham ja najbardziej na swiecie <3 !!
 
Ostatnia edycja:
apropos porodu dosyc dlugi byl i ciezki skurcze zaczely sie o 1 w nocy w srode 13 lipca ale jeszcze wytrzymalam do rana a z rana poszlam do szpitala i polozyli mnie na porodowke i tak lezalam ze skurczami i robicym sie coraz wiekszym rozwarciem ,w miedzyczasie dali oxy wody zaczely sie powoli saczyc ale na koncu lekarka przebila pecherz okolo godz 15 ale sam porod zaczal sie o 17 a mala pojawila siew na swiecie o godzinie 17 :45 ,wiec troche to trwalo ,bolalo jak niewiem co ale najwazniejsze ze malutka jest juz ze mna ,sloneczko kochane :)
 
Hmmmm, nie mam za bardzo o czym opowiadac. Porod mialam jak marzenie. O 7.00 zjawilam sie w gabinecie mojego gina, ten mnie zbadal i zrobil usg i stwierdzil ze szyja nadal dluga, rozwarcie na 1 opuszek a mala wazy miezy 3800 a 4100. I spytal czy chce dzis rodzic czy wracam do domu i czekamy dalej. Powiedzialam ze zostaje, wiec ze wzgledu na warunki spytal tylko czy chce oxy czy od razu cc. Wybralam druga opcje.
W ciagu godziny bylam juz na oddziale i przedemna byly 2 najdluzsze godziny, czyli oczekiwanie na ciecie.
W koncu przyszla po mnie lekarka i zaprowadzila mnie na sale operacyjna.
Dostalam znieczulenie i niby dzialalo, bo nie moglam ruszac nogami, ale czulam jak mi smaruja brzuch, czyms polewaja itp. I lezalam tam przerazona, bo pewna bylam ze znieczulenie nie dziala jak trzeba i czekalam na bol zw z cieciem. Tymczasem zamiast bolu uslyszalam najpiekniejszy krzyk na swiecie. Moja Ewunie :-)
Wszystko trwalo moze z 30 min. Wrocilam na swoja sale i od razu! przywiezli mi core, ktora juz ze mna zostala. :-) po 5 godzinach kazali mi wstac i to juz nie bylo przyjemne, ale od tego momentu bylo juz ze mna coraz lepiej. Juz spokojnie moglam robic kolo corci i nawet nie potrzebowalam nic przeciwbolowego :-)
 
Może poźno ale ja tez dołącze moją historię:-)
8 lipca wieczorem moja corcia dostała goraczki, plakala i na wszystko sie denerwowala.
Ja jak to zwykle jak jej cos dolega zdenerwowałam się i w ogole chcialam zeby dobrze sie juz czula. Powiedzialam mojej mamie ze nie wiem jak to dzisiaj bedzie w nocy bo zaczal mnie bolec brzuch. Rozlozylam sobie kanape w drugim pokoju i polozylam sie spac razem z corcia. Oczywiscie mala budzila sie w nocy. Nosilam ja na rekach, dalam lekarswo (nie bez jej oporu). Ok 4 byl juz spokoj. Obudzilam sie o 5 rano i chcialam wstac do lazienki. Podnioslam sie a tu cos cieplego czuje. Od razu wiedzialam co to jest tylko z corcia wody lecialy szybko i duzo a tu tylko dwa razy taka odrobina. Mysle ze juz nie bede sie kladla spac bo pewnie poleci wiecej ale czekam i czekam i nic to mysle ze pewnie to jeszcze nie to. Bylam pewna ze rodze dopiero jak zabolalo. To takie tam leciutkie skurczyki co 15 min. Usiadlam przy corci i czekalam na rozwoj wydarzen:-)
O 9 przyszly skurcze co 10 min ale ja robilam corci herbatke i mleko na sniadanie. Jakos specjalnie nie zwracalam na nie uwagi. Coreczka sie obudzila i normalnie sie z nia bawilam. Dopiero ok 14 skurcze byly bardziej bolesne ale nadal staralam sie nie zwracac na nie uwagi. Nie chcialam zeby corcia widziala ze mnie cos boli i to bylo nie bylo przez malucha. Ok 16 juz nie moglam za bardzo sie z nia bawic wiec mmoja mama zabrala ja na spacer.zaciskalam zeby i chodzilam w kolko po domu ale jeszcze nie chcialam jechac do szpitala. po 17 pojechalismy do szpitala, po drodze wstapilismy po pampersy:-D na porodowce bylam ok 18 lekarz (o zgrozo znajomy) przebil pecherz i polozylam sie na lozku do ktg. Mialam jeden skurcz średnio bolesny a potem nastepny ktory trwal tak dlugo ze zdazylam podac poloznej wszystkie dane ktore spisywala. Wygladalo to tak ze wyjekiwalam wszystko ,,ktora to ciaża?/' ,,druuuuuuuuuuuga'', porod ,,druuuuuuuuugi'' wyksztalcenie ,,wyzszeeeeeeeeee'' itd. i po podaniu wszystkiego maly byl na swiecie. Na lozku do ktg:-D Wszystkie polozne mowily ze takich szybkich porodow sobie zycza.
 
Ostatnia edycja:
A ja bedę ostatnia. nie mogłam się wziąc do opisania mojego mętnego porodu. Ale teraz póki pamiętam, włączę wspomnienia.

Bóle przepowiadające miałam juz od kilku dni. Wszyscy z rodziny mieli nadzieję, ze urodze 30 czerwca w Emili. No ni chuchu. :-D
Środa 29.06 Znowu wymiotuje, cholewka. Coraz więcej budyniowatych upławów. Brzuch pobolewa. Wieczorem skurcze się wzmagają. Są coraz częstsze, dochodza do co 6 minut i są bolesne. Myślę z radością. JUŻ:-) Trzecia w nocy.Budze Pola. Obraca sie na drugi boki z mówi Zaraz wstaję. Kładę się koło niego i zasypiam... Wstaję rano bez żadnych skurczy
Czwartek 30.06 Niewyspana po nocnych skurczach śpię i spię w dzień. wieczorem wyciągam Pola na spacer. Stopy mam jak salcesony. Nadchodzi noc a z nia skurcze. Chyba sobie ubzdurałam, ze to musi być w nocy i psychika je prowokuje:-D Oczywista powtórka z rozrywki. Pół nocy nie przesypiam, skurcze coraz mocniejsze.Przenosimy się do salonu spac bo tam wyższe łóżko i lepiej mi wstawać. Biegam po pokoju pół nocy, skurcze bola. Ale nauczona już wiem, ze to nie to......... Tym razem trwaja przez całą noc. Raz co 6 , potem co 10 minut. Ale ból się nie wzmaga więc znów fałszywy alarm:wściekła/y:
1 Lipiec Czwartek Już jestem Lipcówka:-D samopoczucie kiepskie, ciągniecie w dole brzucha, podkrwawiony czop się ewakułuje , mdłości od rana. Apetycik niczego sobie. Im bliżej wieczora tym gorzej się czuję. Skurcze zaczynają się z zachodem słońca:-DO majgot czy ja rodzę wampirka:-D Tym razem skurcze nie skaczą od razu na co 10-6 minut ale powoli się rozkręcają. Około 23 są już bardzo mocne. Chodzę po pokoju, nie mogę leżeć. Pol śpi....Około 1 w nocy targam nim i karzę wstawać i szykowac mi przekąski na poród i kanapki na teraz bo musze się jeszcze najeść. Wstaje posłusznie i widząc moją minę zaczyna się denerwowac bo zdaje sobie sprawę, ze to juz. Nicnie umie znaleźć. Po trzy razy pyta się co mi ma przyszykowac. Mówię mu żeby spadał i idę pod prysznic. Niepokoję się bo nie czuję ruchów Mili.
Przes 2 zaczynam panikowac, szturcham brzuch, jem czekoladę i nic. Skurcze co 6 minut regularne od godzinu i coraz mocniejsze. jedziemy do szpitala. Około 50 km. Mila nic. Ani kopniaczka. Całą drogę panikuję i szturcham brzuch. Pol pedzi za szybko a ja zapominam nawet stękac z nerwow o Milę:szok:Tuż przed szpitalem jeden mały kopniaczek i łzy radości.
2 lipiec 3 w nocy sobota Jestesmu w szpitalu. Na IP miła połozna i lekarka jak ząbi z brudnymi włosami. Najpierw tento, ulga moja i Pola. Potem badanie po którym odchodzi kawał czopa z krwią. jest małe rozwarcie, skurcze na ktg na 60-80% regularne -decyzja zostaję na porodówce. Haha. Kładą mnie na salę przedporodową i znow ktg.pol jedzie do domu i czeka na telefon bo dziś na pewno zdaniem połoznych nie urodzę. Skurcze słabą:szok:Oczywiście pewnie nerwy. na sali leżą ze mną dwie dziewczyny. jedna po terminie i tez przeszły jej skurcze, druga ma co 8 minut.Gadamy do rana. Jak chcę zasnać budzą mnie nieregularne skurcze z krzyża. jestem już taka wymęczona, że rano leci mi z nosa krew. Staram sie spać żeby nabrać siły ale wiadomo, odwiedzający, jęki z porodówki i stres nie pozwalają.
Pol przyjeżdża i siedzi u mnie do wieczora. Idę z dziewczyną przeterminowaną połazić na schody. Termin mam za tydzien i nie zamierzam tu siedzieć do tego czasu.
Pol jedzie do domu upominając mnie, zę w nocy walczy Kliczko i żebym nie wazyła sie rodzić:-D
O 21 zaczynają się kurcze. Pamiętając poprzednie dni spokojnie układam sie do snu, czytam gazetę. ..22 cholerne skurcze nie dają mi spać. idę pod prysznic żeby je rozgonić. Mierzę czas sa co 15 minut ale jakoś mocniej boli niż wczoraj. Pol dzwoni, ze ogląda galę. Opawiada o walkach. Mówię mu , ze znów mam skurcze. Coś sie nie przejął:-DChyba tez nie wierzy, ze to już.Około 23 skurcze są co 10 minut. Myślę, ze zaraz przejda. Za słabo boli, zeby to był poród. łażę pod prysznic co chwilę i mogłabym pod nim stać i stac i stać....Pol dzwoni, ze walka się skończyła,opowiada mi szczegoły. Mówię zeby się kąpał i szedł spac bo moze dziś urodze. Zero wrażenia. Chyba dalej nie wierzy, ja też. Za słabo boli:-D
Przed 24 koleżanka z pokoju mówi: Idz do położnych, przeciez co 5 minut z zegarkiem w ręku wstajesz z łóżka i latasz po pokoju. Wodę w szpitalu wylałaś już wszystką. Pewnie rodzisz:tak:
A ja do niej: Nie rodzę za słabo boli.
ona Idz mówię ci bo spac mi nie dajesz
Ja no dobra.
03.07 niedziela
idę szukac położych. na oddziale cisza nigdzie ich nie ma. Po dłuższych poszukiwaniach znalazłam je w socjalnym jak paróweczki na kanapie poukładane spały az furczało:szok::-D;-)
Mówię, ze coś mnie tam boli ale to chyba nie to bo za słabo.
Jedna z połoznych idzie mnie zbadać.
Mówi, ze rozwarcie na 4 cm, szyjka ładnie pracuje.Urodzi pani na pewno dziś , na moje oko do trzech godzin:szok:Mówi żeby dzwonić po męża i iść do pokoju porodów rodzinnych.
Mowię jej, ze chyba jeszcze nie urodze bo jednak za słabo mnie boli. A ona na to: A pani to chciałaby zeby ja bolało?? A ja mówię no myslałam, ze będę krzyczec czy coś. A ona , ze chyba się za mocno nastawiłam:-D ale za to łatwiej zniose bóle skoro teraz mówię, ze za mało boli:-D Dzwonie do Pola i mówię żeby przyjeżdżał ale niech się nie śpieszy bo chyba jeszcze to tak szybko nie pójdzie.:-DIdę po swoje rzeczy. Położna przychodzi zabiera moje torby i idziemy do sali porodów rodzinnych. Ide pod prysznic, Bóle faktycznie są już bardzo mocne, co 4 minuty. Chodze , trochę siedze na piłce i kręcę doopką. czuję rozpieranie w miednicy. Przychodzi połozna podłancza KtG. Skurcze regularne i mocne ale nie widze jakie bo monitor w druga stronę. Schodze z łóżka i łaże po pokoju. Boli ale da się wytrzymać. Przychodzi połozna mnie zbadać. Rozwarcie 6 cm. Mówi, ze szybko idzie. znów idę pod prysznić. Jak wychodze znowu Ktg. Przez tą moja poprzednią cc często mnie monitorują. pod Ktg boli jak chocho. Nie moge leżeć. Robi mi się niedobrze. Położna sprawdza rozwarcie 7,5 cm. Mówi, ze idzie piorunem. Zostaje jeszcze pod Ktg i nagle tętno małej zaczyna skakać. Przekracza momentami 200, mam bardzo twardy brzuch. Skurcze co 2 minuty. Dzwonie do Pola jest juz prawie na miejscu. Położnej nie podoba się zapis ktg idzie po lekarza ten stwierdza, ze z blizną jest nie dobrze, dziecko reaguje stresem. Zaczynam sie bac:-(lekarz pociesza mnie, ze wszystko będzie dobrze ale lepiej zrobić cc. Mówi, zę ściągnie szefa żeby mnie zbadał. leże pod tym Ktg. Skurcze jak cholera. dzwonię do Pola zeby nie płacił za poród rodzinny bo bede mieć cc.............:-D:-D:-DWyszła ze mnie materialistka. Pol mówi, ze juz parkuje i wchodzi. Przychodzi Szef. Niech go szlak trafi. Zaczyna mnie badać boli jakby mnie rozrywał, co on k... robi. Prawie kopnełam go w głowe:-DPołozna wykazała się refleksem i złapała mnie za noge:-DWrzasnęłam i tym ściągnęłam Pola do właściwego pokoju.
Decyzja zapadła cc.:wściekła/y:Skurcze już prawie nie puszczają, Ból za bólem ale boli mniej niż to cholerne badanie. Po nogach cieknie mi krew i wody. Zaczynają sie parte a ja przeć nie moge. Straszne uczucie.
W momencie zelciała sie cała ekipa operacyjna,każą podpisac puste papiery z wywiadu anestezjologicznego i już leże na stole, znieczulenie i ogromna ulga. Nieprzyjemne uczucie szarpania w dole brzucha, mdłości, wymiotuję. :baffled:
3.07 3 w nocy, niedziela
IIIIIIIIIII lekarz mówi zaraz będzie na świeice maleństwo. Chwila...Cisza IIIIIIIIIiiiiii słysze sliczny płacz, jest jak muzyka, jak słodycz największa. Pediatra pokazuje mi Milę daje mi do pocałowania jej mokra buźkę jest piękna, taka pięka. Ryczę ja bóbr. Pediatra mówi, zę wszystkow w porządku i Mila dostała 10pkt.:laugh2:
Pol na korytarzu nie mógł uwierzyć, ze to już jego córka. Dostaje ja na ręce i siedzą sobie razem do końca cc. Potem podają mi MIle zasysa cycusia i już mogłaby tak zostać na zawsze. Mamy łzy w oczach. Pol dzwoni do Maćka, ze jest bratem. Jesteśmy taaacy szczęśliwi:-)
 
Ostatnia edycja:
sorki ze tak pozno. dzieki wisience chyba mnie tak zmobilizowalo. no to bylo tak:
15 lipca piatek, mam ktg 40min i zero skurczy. Lekarz mowi ze maly jest gotowy ale brak skurczy i kaze przyjsc w srode 20 lipca. Brat wydzwania czy cos się ruszylo bo miał nadzieje ze alessandro urodzi się 15 tego jak on. Ale nic cisza. Czekamy.
16,17,18, lipiec nic zero skurczy. Chodzilam po schodach, dlugie spacery, sprzatanie i nic. Już nie moglam się doczekac. Dodatkowo na forum co i rusz tylko sms-y kto sie rozpakowal. Nie powiem troche dobijalo.
19 lipca wtorek, godzina 6:30 budze się, siusiu a tu lekkie zabarwienie krwia. Ide polezec, a tu cos mnie pobolewa, ale lightowo i nie regularnie. Staram się zasnac, ale nie da się. Pisze na bb. Czekam. Nie mogę zasnac, wiec wstaje, sniadanko,prysznic i tak sobie gaworzymy z tesciowa. Mnie dalej pobolewa, ale dalej laghtowo. Mowie do tesciowej ze zabieram się za odkurzanie i pomyje podlogi. Tesciowa na mnie oczy jak 5zl ale nic nie mowi. Maz mnie obswerwuje i mowi: „ kompletnie ci odbilo”. Dobija 12 ja mowie ze ide pod prysznic i się poloze. skurcze dalej lightowe. Wolaja mnie na obiad, godz 13. No i tu mamy skurcze lightowe ale czesciej. Po obiedzie ide sie polozyc, nie da sie i licze. Godz 15 skurcze się nasilaja ale dalej light i sa dluzsze. Kaze mezowic liczyc a ja w tym czasie koncze pakowac torbe. Poscielilam lozeczko. Tesciowa mowi do meza: „ej, ona rodzi, ja bym na jej miejscu jechala do szpitala”. Hehehe, a ja ostro do meza „nigdzie nie jade, jeszcze nie chodze po scianch, bole sa znosne”. Godz. 15:30 skurcze co 7min. Maz mnie przekonal aby zadzwonic do szpitala czy mamy przyjechac czy dalej oczekiwac w domu. Pielegniarka mowi by przyjechac, a jak nic się nie rozkreci to odesla. No to ja mowie ze ide pod prysznic. Skurcze dalej co 5-6 min. Tesciowa odetchnela z ulga ze w koncu się zdecydowalam by jechac do szpitala. Godz 16:30 jedziemy i lapia mnie skurcze tak co 5-6min i się wydluzyly do 40 skeund. Godz 17 jestem na odziale. Pielegniarka podlacza mnie pod ktg i kaze mi się przekrecic na bok i mowi ze tak będzie mi lepiej znosic skurcze. Za to ja polubilam. Tak se leze do 18. Skurcze sa nawet do wytrzymania. 18:30 mam badanie 4cm, pobrano mi krew. Pielegniarka mi mowi ze 1cm rozwarcia to 1 godz, wiec widzimy się o 20 na kolejne badanie. No to se mysle fajnie jeszcze 6h. i do meza: „a nie mowilam i po co przyjechalismy”. Pielgniarka do mnie sale dwuosobowe sa zajete, ma pani suite. Zaprowadzila nas do pokoju i kaze chodzic po schodach. Idziemy po torbe do auta i mnie lapie skurcz az mnie zgielo i padam na kolana przed pielegniarka. Podbiegaja jakies dzieci i cos mowia po francuzku, pielegniarka im tlumaczy. Maz i pielegniarka zgarniaja mnie z podlogi, wstaje i się rozgladam i widze wszystkie twarze skierowane w moja strone. I do pielegniarki :”no to show czas zaczac”. Ide po torbe, pisze eske do konwalianki. Dzwoni mój brat pyta się czy urodzilam a ja „odezwe się pozniej mam skurcz” zdygal i się rozlaczyl i upadam znow na kolana. Maz mnie zgarnia i mowi ze zbyt często mamsz te skurcze lepiej idziemy do pielegniarki. A ja mowie ze nie ze ide pod prysznic. Idziemy do pokoju, zaczynam się szykowac pod prysznic, zmienilam sandalki na klapki i padam na kolana. Maz znowu mnie zgarnia i mowi olej ten prysznic idziemy do pielegniarki. Jest godz19. Pielegniarka mowi o 19:30 cie zbadam i podlacza mnie pod ktg. Ja po 10 min ja wolam i mowie ze cholernie boli. No to badamy a ona oczy jak 5zl kopara na dol i mowi „”mamy 8cm, ide ci szykowac wode”. Przebieram się w koszulke do rodzenia i skacze na pilce. Godz 19:20 wchodze do wanny, przyciemniaja swiatlo, ah jak romantycznie. mialo mi ulzyc, a tu gorzej. Pielegniarka pokazuje mi ze naddemna jest szarfa (w tej co się nosi dziciaczki) mogę się na nniej zawiesic. Fajna sprawa. Bol cholerny ale nie krzycze i odchodza mi wody. Tzn maz spanikowal i wola pielegniarke o co kaman. I tu się zaczal hardcore. Pielegniarka mnie bada i sa 9cm i ze wody nie odchodza tylko mamy maly przeciek, pyta czy moze mi pomoc i przebija, a ja w krzyk ze boli. Maz blednie.pielegniarka mowi ze zostawiamy naturze i zaczekamy ten 1cm. Pytam się kiedy glowka będzie na dole bo chce dotknac, a ona ze już dawno jest i dotknelam. Niesamowite uczucie. Zdalam sobie sprawe ze już niedlugo. Maz mi pomoga jak może. mowie ze czuje ze musze przec, ona ze nie, zaczekaj. W tym momencie wchodzi mój gin i pyta się jak idzie. Bada mnie i mowi: przemy. Probowalam przec zmieniajac pozycje, ale maly nie wychodzil. Slysze jak lekarz cos mowil do pielegniarki i wtedy pada slowo wychodzimy. Zalamka, a tak chcialam urodzic w wodzie. Lekarz mnie bierze podpachy zanosi na lozko i prubujemy przec, ale bez skutku. Dostaje maske tlenowa i pre. Pomagaja mi go wypchac. Nadchodzi skurcz, probuje przec a tu trach i mój wrzask, lekarz mnie nacial, za to go znienawidzilam. Znowu skurcz i pre i mój synus wystrzelil jak z procy. Była godzina 20:38. Lekarz kladzie mi go na mnie, miedzy czasie go czyszcza, zakladaja czapeczke i czas na przeciecie pepowiny. Dzielny tatus przecina a lekarz pstryka fotki. Potem czas na lozysko i zszywanie i rozmowa z lekarzem. Okazalo się ze synus był raz obwiniety pepowina i spadlo mu tetno i dlatego kazano mi wyjsc z wody. Pielegniarka i lekarz wychadza, przyciemnili swiatla i od tego momentu byliśmy w trojke do 22:30. Potem dopiero się dowiedzialam ile wazy jaki dlugi i 10pkt. Pielegniarka mi mowi ze teraz mnie przeniesie do pokoju, a ja na to: „ ze dam sobie rade i mogę isc sama”. Usmiechnela się i mowi ze nie można. oczywiście nie moglam zasnac, nie moglam się nacieszyc synkiem. na drugi dzien już od 6 rano bylam na nogach.
Dziekuje za pomoc i cierpliwosc meza. I za to go kocham. Niesamowita wspolpraca z lekarzem i pielegniarka i nie wspomne o pobycie w szpitalu lepiej niż w hotelu 5-gwiazdkowym.
 
Może to i troszke późno ale akurat sobie wspominam mój wyczekiwany dlugo poród, wiec czemu nie:):)
Wtedy wydawało mi sie że będę chodzic w ciązy cała wiecznośc, ale z perspektywy czasu widze że to trwało zaledwie chwilke:)
Termin miałam na 1 lipca ( a taka ładna data miała być haha) a moja kruszyna zechciała wyjśc dopiero 13 lipca:)
Zaczęło sie tak...
8 lipca minął tydzien od tp...miała zgłosić się do szpitala, no ale że był to piątek, to myśle sobie...w sumie co mi tam, tyle czekałam to poczekam jeszcze trochę...nie chciałam spedzić weekendu w szpitalu: więc zgłosiłam sie w poniedziałek 11 lipca ze strachem w portkach..jak na skazanie brrr
Wszystko ladnie pięknie, zbadali mnie, wypytali o co trzeba, rozwarcie na jeden paluszek, lekarka stwierdziła: warunki dobre, jak sie zacznie to powinno pójść gładko.... no to ja cała uchachana, myślę sobie teraz to będę miała poród lajtowy nie ma się czego bać:)
poniedziałek minąl pod znakiem KTG ze skurczami ok 40% przeze mnie nie wyczuwalnymi wcale...nasłuchałam sie kilku porodów, w nocy przyszła do sali kobietka z regularnymi...starała się najciszej jak potrafi ale jak słyszałam jak się kobiecina męczy to sobie myślę, no zapale to światło, włączę radyjko ( które dała mi jedna fajna połozna) i pogadam z kobietka co jej będzie raźniej...no i tak zrobilam, koło 3 nad ranem nie wytrzymała i poszła na porodówke ( boooziu jak ja jej wtedy tych skurczów zazdrosciłam!!! och ja głusia, a potem zalowałam hahaha)
wtotek 12 lipca, lekarz stwierdził: no to robimy indukcję, dostałam po sniadanku oxy i tak sobie chodziłam i chodziłam i skakałam na piłce... skurcze były ale takie że chodziłam z rogalem na twarzy więc spoko:) mysle sobie tak to ja moge rodzić!! potem czopki rozkurczowe, ale rozwarcie popołudniu sięgało tylko 1,5 palca więc zadna rewelacja.. smski do lipcówek:)
popołudniu odłączyli króplówkę, lekarka stwierdziła że skurcze osłabły i przeniosą mnie na noc na ginekologię bo tam sie przynajmniej wyśpie, z tej bezsilności az mi łzy popłynęły, bo przecież juz dosć czekałam na ta moja niunię!! lekarka to zobaczyła i mówi do mnie: aż tak boli?? a ja: no właśnie nie boli, a ja chce zeby bolało! powiedziałam że na żadna ginekologie nie idę bo URODZE I KONIEC!! maz przyszedł kolo 18 wyszłam do niego ( bo tam nie mozna odwiedzac i troche sie uspokoiłam, skurcze stały sie bardziej bolesne:) a ja widziałam juz przerazenie w jego oczach..
około 20 do sali ( przy porodowkach, bo nie dałam sie wykurzyc) przyszła dziewczyna które na 7 rano miała mieć cesarkę...pogadałyśmy sobie i w kimkę...ja juz oczywiście spać nie mogłam bo skurcze coraz mocniejsze ale jeszcze do przeżycia:)
Tak o 23 przyszła po mnie polozna i spakowała na porodówke..skurcze juz byly takie że myslałam juz tylko o tym kiedy to sie skonczy..mniej więcej o 24.30 badanie: 3,5 palca...dzwonię po meża ( a tak mnie prosił:tylko nie w nocy:):) zanim przyjechał miałam parcie na kupę...polozna na drugiej sali, myślę sobie, to naprawdę to co myslę, czy juz rodze...dylemat miałam no:):) ale jednak okazało się ze to to pierwsze):):)
1.00 w nocy, przyjechal maż, skurcze nie do wytrzymania!! był taki przerażony że aż mnie denerwował, położna śmiała się się z biedaka, bo ja skakałam na piłce a on masował mi plecy..darłam sie na niego co skurcz: teraz mocniej! nie tutaj niżej! teraz nie ruszaj! jak wstawalm z piłki na badanie to widzialam jak wodził wzrokiem, zeby zobaczyc czy jest KREWWWW...taki to twardziel:)
badanie, masaż szyjki, krzycze do malża: zrób coś!! a on biedny, ale co??? i w końcu pełne rozwarcie:) połozna pyta go czy zostaje, ja krzycze że ma sobie iść no to wyszedł, była 1.45. kurcze długo to on sobie ze mna nie porodził...no ale coz neich mu bedzie...
troszku pokrzyczałam i oczywiście skurcze ustały...nogi mi się trzęsły jak galarety... leże i nic, skurczow brak... w końcu przyszły...cięcie i najpierw glowa ( jesooo co za dziwne uczucie miec głowke miedzy nogami) pytam połozna; długo jeszcze?? no i przy nastepnym skurczu jest juz cała moja niunia! miała pępowinę okręcona wokol szyjki..pieknie krzyczy..Mówię do niech, jaka ona malutka, a one no malutka to ona nie jest...jest 2.00 w nocy, ważenie 3920 i 57cm:) głowka 36cm.. piekna jest... szycie i w końcu małz przychodzi, 2 godzinkie tylko dla nas:) Mowiłam potem poloznym, że na złośc im urodziłam, niepotrzebnie bym szła na ta ginekologię i wieczorem wracała z powrotem:):)
nic mnie juz nie boli, jestem taka szczęśliwa!!! o 4.00 przewiezli nas na sale, mąż poszedł do domku a ja nawet oka nie zmruzyłam, caly czas patrzalam na moja kruszynkę! okolo 6 rano sama poszlam pod prysznic:) miałam sale z wlasną łazienką więc spokojnie sie wyprysznicowałam, przebrałam w czystą koszulę i chwilke zmrużyłam oko, czułam sie swietnie:)
dziś jak na nia patrze to nie moge uwierzyc że to już prawie 3 miesiące odkad jest z nami:):) mąz oczywiście dumny, chwalił się zy byl przy porodzie...yyyyhyyyy o i stwierdził że trzecie dziecko to wypluję....nosz cwaniak jedej, niech sobie sam wypluje:)
 
Ostatnia edycja:
No to po kolei. Termin porodu maiłam na 17.07, a z usg 12.07.
Jakoś 19 czerwca trafiłam do szpitala bo bardzo mnie brzuch i krzyż bolały. Rozwarcie 2 cm ale zero skurczy. 21.06 test oxy i nic. 23 wyszłam do domu. W usg wyszło II stopień dojrzałości łożyska. Od tamtej pory co tydzień wizyta u gina i zapewnienia, że wszystko ok. Więc zero stresu.
W między czasie okulista stwierdził, że lepiej żebym miała cc, kardiolog stwierdził, że nie ma przeciwsakzań do porodu sn i tak miało być. Nic kompletnie się nie działo, żadnych skurczy, toteż gin kazał mi się stawić 18.07 na patologii. Tak też o 7.00 stawiłam się w szpitalu pełna nadzieji i taka rezolutna

Dwa masaże szyjki, żel na przyspieszenie porodu (oczywiście nieoficjalne) cały dzień chodzenia po korytarzu i nic
tak więc o 22.00 skapitulowałam i poszłam spać.
Ok. 2.00 obudził mnie ból brzucha i chęć skorzystania z łazienki. Co chwila chodziłam do łazienki i zauważyła, że wydostaje się ze mnie zielona maź (myślałam że to ten żel co mi gin zaaplikował) Złapała mnie regularna biegunka, a skurcze były co 3 minuty. Postanowiłam więc obudzić położną. Poszłyśmy na porodówkę, tam trzeba było kolejną położną obudzić. Ktg nie wykazało skurczy
a rozwarcie na 2 cm. Nie zainteresowała jej też ta zielona maź, która została na rękawiczce po badaniu. Ból taki że oddech traciłam. Położna kazała mi nie przesadzać i wrócić na salę. Mówiła żebym przyszła rano o 6 z tymi na cc to mnie zbada. Wróciłam, położyłam się i straciłam kontakt z rzeczywistością, wiem że dostałam drgawek z bólu ale nie potrafiłam określić jaki czas minął. Wybrałam nr do męża i wymamrotałam, że chyba umieram. Mąż w samochód i do mnie (ale niestety spory kawałek mamy do szpitala). Przyszła salowa i zabrała mnie na porodówkę, co dwa kroki stawałam, nie mogłam iść. Myślałam tylko o znieczuleniu!!!!!!!!!! Na porodówce zamiast badania zaaplikowano mi lewatywę i zostałam sama w tej łazience. Długo to trwało. Nagle poczułam ogromną chęć parcia. Myślałam, że lewatywa działa. Jezu jak to bolało, krzyczałam okropnie (to z relacji dziewczyn czekających na cc). Nagle zorientowałam się że to parcie jest na krocze i coś ze mnie wychodzi. Niewiele myśląc postanowiłam [przestać przeć i iść na kozetkę, która tam stała. Trudno było. NAgle weszła położna i zabrała mnie na badanie, jak weszłam na porodówkę wszystko przestało boleć. Chciałam tylko do wc, ale położna kazała się położyć do badania. i Szok - rodzę. Nie ma gina, nie ma neonatologa. Wszysko tak szybko się działo. Jakby poza mną. Udało się szybko przygotować łóżko. Wiedziałam, że teraz wszystko zależy ode mnie. Polozna przekłuła pęcherz płodoway - zielone gęste wody, Ja szok. Cztery parcia ostatkiem sił i JEST! Moje kochane słoneczko!!!Mąż nie zdążył dojechać.
Małego od razu zabrali, (chwilę go miałam na brzuchu) hipotrofia, b. niska masa urodzeniowa i jak się okazało zakażenie od tych wód. akcja serca zwalniała masakra po prostu. 2 tyg leżeliśmy w szpitalu

Pewnie coś pominęłam J
 
reklama
No to teraz moja kolej. Ja miałam termin na 4 lipca, ale wiedziałam, że urodzę wcześniej. Ze względu na problemy z łożyskiem (odklejanie się w końcowej fazie ciąży bez wyraźnych wcześniejszych objawów) w szpitalu wylądowałam już 9 czerwca. I byłam jak tykająca bomba :-). Pielęgniarki z każdej zmiany jak przychodziły badać tętno maluszka, to modliły się, żeby je usłyszeć. Jak przez dłuższą chwilę nie mogły namierzyć Antosia, to oblewał je zimny pot.:tak: Mój gin i czterech innych lekarzy było za tym, żeby ze względu na obciążony wywiad już robić cięcie, ale pani ordynator stanowczo mówiła nie :crazy:. A ja miałam niestety złe przeczucia. W końcu 14 czerwca uparłam się na cc. Musiałam podpisać dokumenty o konsekwencjach i takie tam. Anestezjolog zgodził się na znieczulenie ogólne (po zewnątrzoponowym miałam potworne migreny). Przeniesiono mnie do sali poporodowej w której leżałam z dziewczyną, która była pacjentka pani ordynator (dzięki temu wyszłyśmy do domu na trzeci dzień po cc) :-). Ona była wpisana jako pierwsza na cc, potem normalna operacja a potem ja :tak:. Od rana KTG i problem - zapis był fatalny, tętno małego zaczęło zanikać :szok:. Taką samą sytuację miałam 13 lat temu z córką. Zrobiło się zamieszanie, chcieli przesuwać operację zaplanowaną przede mną, ale już byli w trakcie i mieli kończyć. Szybka jazda na salę operacyjną i szok - pani anestezjolog odmówiła pełnego znieczulenia :crazy:. Powiedziała, że tylko w kręgosłup bo lekarze nie zdążą zrobić cc, dziecko się udusi. Ja jednak byłam uparta, mając w pamięci okropne bóle głowy, które nękały mnie po porodzie córki. Wtedy pani doktor stwierdziła, że mam za mały przełyk i nie jest w stanie mnie zaintubować :szok: (a swoją drogą ciekawe jakby to zrobiła, gdyby przywieziono mnie z wypadku?). Ja dalej upieram się przy swoim. Więc pani doktor poleciała do mojego gina. A on stwierdził, że skoro sobie życzę i podpisałam wszystkie papiery to ma mnie znieczulać ;-). Pani anestezjolog w stanie przedzawałowym, z nerwów zamiast mnie uśpić, podała mi tlen. Lekarze przygotowani z rękami do góry, czekają aż usnę a ja dalej nic. W końcu ktoś zwrócił jej uwagę, że założyła mi nie tę maskę co trzeba :-D. W końcu śpię. Ale kolejny problem jak się obudziłam. Usłyszałam, że wszystko zostało wycięte. Przeżyłam szok :szok:, teraz ja byłam w stanie przedzawałowym (coś takiego przeżyłam 18 lat temu, kiedy rodziłam martwe bliźniaki, tylko wtedy byłam świadoma, że doszło już do zakażenia i być może będą musieli usunąć mi macicę). Wiozą mnie na salę, pod salą mąż z córką i moją chrześnicą. Ja w tragicznym stanie psychicznym:no:, pielęgniarki widząc jak wyglądam wołają ordynatorkę. Pytam się, czy wszystko mi wycieli ale ona nic nie wie. Biegiem leci na salę operacyjną i co się okazuje? Że szanowni lekarze rozmawiali, owszem, ale o następnej operacji, która miała być po mnie :szok::wściekła/y:. No do ch..... I po co to wszystko? Nie mogli porozmawiać o tej operacji jak mnie nie będzie już na stole?
Z tego wszystkiego ani razu nie skorzystałam ze środka przeciwbólowego:tak:, ale też przez to wszystko nie miałam swojego mleczka dla Antosia :zawstydzona/y:.
Ale było, minęło. Mały ma już 4 miesiące i krzykiem dopomina się o swoją zupkę :-D
 
Do góry