reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Świadomość bliskiej śmierci ukochanej osoby...

Witam wszystkich cieplutko :)... Dawno mnie nie było na tym forum... postanowiłam napisać ,ponieważ jestem załamana i po prostu muszę to z siebie wyrzucić...
Więc zacznę od początku jestem szczęśliwą mamą prawie 2 letniego synka... z moim nieformalnym mężem układa mi się bardzo dobrze.. nie dawno wyjechał do pracy za granicę... od roku mieszkamy z moją mamą ,która roztała się z moim ojcem... Mama jest od 2 lat chora na raka piersi... przeszła chemię i miała mieć operację na ,którą się nie zdecydowała przez depresje i nikt nie był wstanie jej przekonać.. Zaczeła stosować alternatywne metody leczenia ,które tak naprawdę nie dawały pożytecznego efektu... gdy się wprowadziliśmy po paru miesiącach udało nam się ją przekonać by wróciła do leczenia raka. Rak już był w takim stadium ,że pierś została wyżarta przez raka tak ,że miała ranę oraz dostała zakrzepicę ręki (miała całą spuchniętą) - ale lekarze zakwalifikowali ją do leczenia.. po 2 sesjach chemii bolała ją strasznie kość udowa i staw -usg nic nie wykazało.. z czasem ból tej nogi był taki straszny ,że zainterweniowałam by dostała skierowanie do szpitala.. w szpitalu była w dość dobrym stanie okazało się ,że miała patologiczne słamanie kości udowej, operacja się powiodła - miała również płyn w płucach ,który został zlikwidowany przez leki... gdy była już w domu jej stan się pogorszył - ale myślałam ,że to może po operacji - harczała dusiła się nie miała eptytu itp. wezwałam lekarza rodzinnego i jego diagnoza (oczywiście zapoznał się dokumentacją mojej mamy).. że trzeba zastosować leczenie paliatywne (hospicyjne)... to był straszny cios... lekarz z hospicjum wyjaśnił mi dokładnie sytuacje : że mama ma raka piersi rozsianego z przerzutem na 2 pierś i na węzły chłonne, ma guzy na łopatce, obojczyku i prawdopodobnie znów płyn w płucach i może w sercu i możliwe ogniska nowotworowe... ta diagnoza mnie załamała.. zaczeło dochodzić do mnie ,że ona umiera i jej leczenie będzie tylko objawowe. Pielęgniarka z hospicjum przychodzi 3 w tygodniu.. wypożyczyli mi kondensator tlenu i przepisali leki w tym morfinę.. Jej stan się poprawił bo sama chodzi do toalety i ma epetyt.. choć jest osłabiona. Cięzko mi się z tym pogodzić ,że niedługo jej nie będzie choć widzę narazie ,że jest lepiej - nie mogę patrzeć jak się męczy codziennie gdy kładę się spać boję się ,że gdy wstanę rano ona będzie nieżywa lub zacznie się dusić... jest mi z tym tymbardziej ciężko ,że jestem z tym praktycznie sama.. Przy synku i mamie staram się nie myśleć o tym.. choć wiem ,że i ona jest świadoma swojego stanu...i jak tu się pogodzić ze świadomością bliskiej śmierci... kochanej osoby.. Gdy pytałam lekarza "Czy jest szansa by przeżyła pół roku?" odpowiedział ,że nie... gdy przed opieką hospicyjną dzwoniłam po pogotowie gdy się prawie dusiła mówili ,że nie przeżyje świąt ale przeżyła... Oczywiście cieszę się ,że jej stan jest lepszy... ale nadal się boję tego potwora który z dnia na dzień wyżera jej resztkę sił... :(.. W dodatku mam mieć teraz maturę...( uzupełniającą po zawodówce).. ale nie jestem w stanie do niej podejść... jestem przemęczona fizycznie i zżera mnie ciągły stres... jestem pod ciągła presją..
Może to głupie ,ale gdy napisałam to wszystko zrobiło mi się troszkę lżej na sercu ,że wyrzuciłam trochę tego bólu z siebię... a tak po za tym to mam poczucie winy ,że wcześniej na siłę nie przytargałam jej na tą operację...:-(

droga Evon dziękuje za słowa otuchy - wiesz puki co moja mama prawdopodobnie nie ma przerzutów na narządy (typu wątroba i żołądek).. u niej bardziej rozsiewa się na ciele np: na łopatce ma takie guzy co parzą i się rany robią tak samo na piersiach i na brzuchu też się już uwydatniają... wiem ,że powinnam się cieszyć ,że mogę z nią spędzać te chwile i się cieszę ,ale zarazem ciężko mi patrzeć jak się męczy (szczególnie w nocy jak się przebudzi ma taki jęczący oddech jak by miała się udusić) i też się boję co ja zrobię jak np zacznie umierać...:(
a co do umierania to delikatnie z nią rozmawiam o tym ,ale ma tyle leków np morfina i jakieś antydepresyjne i taka mieszanka robi zmiany w jej zachowaniu.. czasami potrafi być załamana tym wszystkim i taka troszkę agresywna ,a czasem ma tyle w sobie nadziei i samozaparcia ,że może z tego wyjdzie... więc rozmawiam z nią strasznie delikatnie ,żeby jej nie denerwować bo po tych lekach jest różnie...
Staram się powoli z tym pogodzić... wiecie w dzień o tym tak nie myśle bo jestem zajęta opieką nad małym i mamą od rana do nocy ... a najgożej jest późnym wieczorem...
witaj
dokładnie tego dnia kiedy pisałaś ten post ,ja miałam 35 urodziny.:sorry:
Tego dnia również karetka zabrała mojego tatę do szpitala w stanie bardzo cięzkim.:-(
Dziś jest zdecydowanie jeszcze gorzej ,ale ważne ,że jeszcze jest...
Mój tatulek od ponad roku zmaga się z drobnokomórkowym rakiem płuc ,a od 2 dni doszło do tego serce...
przeszedł 2 chemioterapie i naświetlania ,teraz czekał na kolejną chemię i chyba już się nie doczeka :no:
Stan wydaje się coraz cięższy i widzę ,że powoli szykuje się do Pana na wieczny spoczynek...
Jesteśmy w podobnej sytuacji tylko ty masz mamę chorą ,a ja tatę.
Obydwoje umierają na tę samą chorobę.
Wiesz ,może będę okrutna,ale cieszę się ,że Bóg dał nam w kredycie trochę czasu na pożegnanie...:tak::-:)-(
Postanowiłam sobie ,że pożegnam tatulka mojego z godnością i pozwolę mu odejść do Pana kiedy nadejdzie ten czas....
Nie będę go zatrzymywać :no::no:
Widzę jak strasznie cierpi kiedy ma bóle,duszności ,nie może jeść ,od dziś jest na lekach przeciwwymiotnych, na morfinie od 2 dni...
Teraz jest przy nim mama.
To ich czas...być może ostatnie godziny,dni,tygodnie..
tego nie wiemy ,ale jej tłumaczę ,żeby wykorzystała ten czas jak tylko potrafi najlepiej.
Niech rozmawiają ,niech się przepraszają ,niech się na nowo pokochają dopóki jeszcze mają taką możliwość :tak::tak::-:)-(
Mój tata ma dopiero 59 lat i pewnie mógłby jeszcze sporo pożyć ,ale Bóg chciał inaczej...
Nie zarzucaj sobie ,że nie wzięłaś mamy na siłę na operację :no: to nie Twoja wina.
Ona jest dorosła ,wie co robi,wybrała taką drogę i trzeba to uszanować.
Teraz możesz pomóc jej odejść do Pana z godnością i wiarą ,że tam będzie lepiej,że nie będzie bolało,że będzie wieczny spokój...
Wiesz to najlepszy czas na rozmowy
Wiem ,jak to wygląda -w jednej sekundzie załamanie chorego a w drugiej pełna euforia,za chwilę płacz i potem śmiech .
Musisz nie widzieć tego płaczu,bólu,grymasów na twarzy ,masz zapamiętać właśnie te uśmiechy ,miłość płynącą z jej serca do Ciebie i to matczyne ciepło.
Korzystaj ile się da ,bo nie wiadomo kiedy stan nagle dosłownie w przeciągu kilku godzin ulegnie pogorszeniu.
Jest mi strasznie smutno,ryczę,słaniam się w cierpieniu po domu,ukrywam się przed dziećmi ,żeby nie widziały tego mojego bólu ,ale wiem jedno muszę to wszystko przetrwać dla niego.
Przy nim jestem twarda,uśmiecham się pocieszam,mówię ,że jeszcze będzie dobrze...
Tata nie jest takim optymistą...
Wczoraj mi powiedział takie słowa :
wiesz taki paradoks losu
Przyroda budzi się do życia ,a moje życie właśnie gaśnie...
Dało mi to dużo do myślenia :tak:
Dotarło do mnie,że on jest w pełni świadomy swojej choroby i wie,że lada moment odejdzie...

Dosłownie za parę minut jadę do niego do szpitala i nie wiem ,czy to nie będą ostatnie nasze chwile...
Mam nadzieję,że jutro znów miłosierny Bóg pozwoli,żebym mogła do niego pojechać :tak::tak:
Bądź pełna wiary -to pomaga

Gdyby coś to pisz ,na pewno odpiszę.
Pozdrawiam i łączę się z Tobą w tym bólu przetrwania
 
reklama
Trzymajcie się dziewczyny!

"Gdy odchodzi ktoś bliski, czujemy żal, odczuwamy przygnębienie, rozpaczamy. Wspominamy radości i wyrzucamy sobie zaniechania.
Gdy odchodzi ktoś bliski, szukamy Go we snach, w znakach, otoczeniu, obstawiamy 'naszego' totolotka, obserwujemy świat - wszędzie szukamy znaku. Jeśli mamy, przed faktem, okazję porozmawiać, świadomie i z poczuciem humoru, obiecujemy sobie przekazać informację, jakąkolwiek i jakkolwiek. Będziesz wiedział, że to ode mnie.
Zachowujemy się irracjonalnie, chcemy sprawdzić naszą Wiarę, chcemy przechytrzyć Boga, chcemy mieć pewność, że to co dzieje się tutaj, ma sens, wykraczający poza horyzont naszego życia. Bluźnimy, choć być może to nas, niejednokrotnie, ratuje przed obłędem.
Gdy umiera ktoś bliski od zawsze, stajemy się twardsi, nasze myśli i czyny stają się, w pewnym sensie, także Jego. Ożywają dawne rozmowy, rady, spostrzeżenia, sposób widzenia świata i ludzi. To nasza pamiątka, dziedzictwo, które już tutaj sprawia, że nie umiera się tak naprawdę do końca, w lepkiej głuszy zapomnienia.
To nadaje namacalny sens naszym wysiłkom, trud naszych dni możemy uznać za celowy, udany. Ofiarować i przyjmować (cokolwiek), trzeba się nauczyć, to trudne.
Gdy odchodzi ktoś bliski, to tak naprawę stajemy się ubożsi - tracimy czastkę zmysłów. Lecz otrzymujemy coś w zamian - odnajdujemy Go w sobie, postępujemy tak jakby On nam doradzał, patrzył z boku. Czasem wyostrzamy Jego poglądy, poczucie humoru, czasem rozmawiamy - z Nim, także ze sobą. "
Źródło: Ktoś Bliski. - Spojrzeć w oczy. - Onet.pl Blog
 
Droga As 76 - bardzo mi przykro mi ,że musisz przechodzić przez podobną sytuacje co ja... zauważyłam ,że w takich sytuacjach bliska rodzina cierpi prawie tak samo co chora osoba.. Łączę się z Tobą w bólu :( zazdroszczę Ci jednak ,że masz przy sobie rodzinę ,że nie jesteś z tym sama - wiesz ja jestem praktycznie sama - wiadomo teście wspierają mnie jak mogą - mój ojciec to łajdak i drań... a mój partner jest za granicą więc kontakt mamy ograniczony... boję się ,że gdy mojej mamie pogorszy się stan i zacznie umierać ,że nie dam sobie rady(tym bardziej ,że jest ze mną w domu) - nie będę wiedziała co robić jak się zachować - wiesz brakuje mi kogoś przy sobie z jasnym umysłem - kogoś kto przeprowadzi mnie przez to wszystko....i po prostu będzie przy mnie w tych trudnych chwilach...Moja mama jest również dosyć młoda ma 54 lata.. jak mijam na podwórku znajome mojej mamy z sąsiedztwa ,które są w podobnym wieku i wyglądają bardzo witalnie i zdrowo- a jak się jeszcze pytają co tam u "mamy" to aż mnie krew zalewa ,że rak może tak wyniszczyć człowieka- zrobić takie spustoszenie:( Dziękuje Ci za zrozumienie i pozdrawiam:)

Justa_82 - piękny wiersz dający do myślenia... pozdrawiam...
 
Ostatnia edycja:
Właśnie wróciłam od taty.
Potrząsnęłyśmy nieco oddziałem ,na którym tata leży.
Tata dostał leki przeciwwymiotne i kroplówkę na wzmocnienie .Potem przyszła pielęgniarka i dała jeszcze zastrzyk przeciwbólowy.
Jak odjeżdżałyśmy z mamą tata dostał kolejną kroplówkę z metoclopramidem ,ale tak chyba ,żebyśmy widziały,że oni jednak coś robią.:tak:;-)
Tata po kroplówce poczuł się znacznie lepiej ,nawet się do nas uśmiechał.:-):-)
Jest troszkę lepiej niż było wczoraj wieczorem.
Najważniejsze ,żeby tata uwierzył w to ,że jeszcze warto walczyć o życie...

Kochana jak tylko będziesz chciała pogadać to pisz na pw lub na gg 4850439
Jestem non stop pod telefonem (dla Ciebie 24 h ) i służe radą w każdym momencie
nr tel.602 663 588

znalazłam jeszcze jedno powiązanie między nami:tak:
W środę obie piszemy maturę :-D:-D:-D
pozdrawiam
trzymaj się i zdrówka dla mamy

ps.
Jak przyjdzie czas ,to niewiadomo skąd dostaniesz mega siły do walki z postępem choroby.Człowiek to cyborg ,który wszystko przetrzyma.;-)
Pamiętaj
im trudniej- tym łatwiej...
Bóg daje cierpienie ,ale i daje ukojenie.:tak:
Zaufaj Panu-on da Ci siłę,on Cię poprowadzi ,on wskaże Ci drogę .:tak:;-):-):-)
 
Ostatnia edycja:
sweetstrzałka, właśnie tak jest jak ktoś umiera bliski dostajesz kopa takiego,ze masz silę,ja na pogrzebie nie płakałam,bo wiedziałam,ze musze byc przy starszym bracie ,ojcu.nie wiem skąd miałam tyle siły i tyle opanowania miałam-dopiero jak już mamę chowali do grobu pękłam.,ale pozbierałam sie.choc po nocach jeszcze płacze,bo przy dwójce dzieci nie ma kiedy człowiek sobie popłakać.
moja mama tez miała różne nastroje i rożnie gadała raz z sensem a raz bez sensu,tez była czasem agresywna a czasem milcząca.wiedziała co się z nią dzieje,a wiadomo przy tylu lekach nie ma co się dziwić.a jak zacznie mama umierać po prostu bądź przy niej,trzymaj ją za rękę. Masz nas:)) a to moje gg 8271929

justa piękny wiersz.

Az współczuje.moja mama tez zmarła na raka płuc z przerzutami na węzły krew,rak sie wszedzie poprzemieszczał.
 
Witam ponownie... jesteście kochane.. dzięki ,że mogę na was liczyć co do gg to nie używam.. co do matury to w tym roku nie podchodzę... ta wiadomość o faktycznym stanie mojej mamy dotarła do mnie po ostatnim zjeździe wtedy byłam w takim szoku i przygnębieniu ,że nie byłam w stanie się uczyć teraz też nie jestem.. są dni kiedy jestem na nogach od 7rano do 3 w nocy - tak późno ponieważ moja mama często ma w nocy duszności a ja nie mogę tak sobie po prostu spać słysząc jak się męczy... wiecie nawet moje wyjścia z domu ograniczają się jedynie po zakupy i spacery z synkiem - ponieważ mojej mamy nie można zostawić samej nawet na 2 godz.. ostatnio prawie by spaliła kuchnie:( gdy byłam po wózek u teściów - a nie było mnie ledwo 2 godz.. a moja mama myślała ,że czuje się na tyle dobrze by zrobić se herbatę.. ale gazu nie zgasiła... jak weszłam do domu to lepiej nie mówić... Wiecie moja mama zawsze była samodzielna i ciężko jej się pogodzić z tym ,że już na wiele rzeczy nie ma pływu.. As 76 - trzymam kciuki obyś zdała maturę :D
mi na szczęście aż tak nie jest potrzebna bo i tak planuje iść na studium.. a nie na studia.. ale może za rok spróbuje :) - na razie mam satysfakcje ,że w ogóle mam średnie w końcu ,a nie same zawodowe :) pozdrawiam..
 
Dziewczynki ja ze wspaniałymi dla siebie wieściami ..:-):-)
Mojemu tatulkowi się poprawiło !!!
Sam już chodzi to toalety,przestał wymiotować i zaczyna jeść.:tak::-):-):-)
Lekarka powiedziała,że kryzys minął ,ale żeby zbyt głośno się nie cieszyć ,bo to może być złudne .Trzeba poczekać aż odstawią zupełnie kroplówki czy organizm podejmie pracę .
Dla mnie jednak wróciła nadzieja i widzę po tatusiu ,że też jakby troszkę odżył,uwierzył ,że jeszcze może troszkę powalczyć.:tak::tak:
Jest dobrze już nawodniony więc ,nie ma już takiej zapadłej buzi i zaczął odzyskiwać swoje rysy twarzy i jest mniej żółty:tak:
Niestety o ostatnią kroplówkę trzeba się mocno było wykłócić ,ale ważne ,że jeszcze dziś ją dostał.:tak::tak:
I najważniejsza rzecz ,od kilku dni nie mógł już patrzeć na żadną wędlinę ,po wszystkim miał odruch wymiotny ,a dziś zjadł 2 małe kanapeczki i ładnie się przyjęły.Nie było żadnych sensacji żołądkowych.:tak:

Jestem bardzo szczesliwa :tak::tak::-):-)
Dziękuję za wasze ciepłe słowa i wsparcie :tak:
 
As 76 - Cieszę się razem z Tobą ,że z twoim tatą jest coraz lepiej :)i oby to trwało jak najdłużej a najlepiej jak by całkowicie doszedł do zdrowia:)
U mojej mamy we wtorek będzie lekarz i mam nadzieje ,że też zauważy poprawę i zmieni zdanie co do jej "okrutnego" stanu...
pozdrawiam :) i oby więcej było takich pozytywnych wiadomości :)
 
Ostatnio spotkałam się z podobną sytuacją. Co prawda nie dotyczyła mnie aż tak osobiście jak Ciebie, bo nie była to moja mama, tylko inna bardzo bliska osoba dla mojej rodziny. Miał 58 lat, zachorował na raka mózgu (glejak), który jest najgorszą odmianą, nie dającą się operować. W dniu diagnozy powiedzieli, że nie ma sensu go leczyć, przeżyje góra 4 miesiące. Strasznie ciężko było patrzeć jak odchodził dzień po dniu. Postępowanie choroby było tak ogromne, że jednego dnia był w stanie jeszcze wyjść na spacer, a kilka dni później był już sparaliżowany w łóżku. Zmarł po 2 miesiącach w strasznych cierpieniach, pod koniec doszło mu jeszcze zapalenie płuc. To naprawdę okropne patrzeć gdy cierpi i odchodzi ktoś bliski. Kiedy nie można nic zrobić bezsilność jest nie do zniesienia. W czwartek odbył się pogrzeb i pocieszające było tylko to, że już go nie boli. W trumnie wyglądał bardzo ładnie, był uśmiechnięty i takiego trzeba go zapamiętać. Na śmierć nie da się przygotować i mimo świadomości, że ktoś niedługo umrze i patrzenia jak odchodzi z każdym dniem, ten moment odejścia jest bardzo ciężki. Życzę Tobie dużo siły i wytrwałości, a Twojej mamie jak najmniej cierpienia i wiary w cuda, bo przecież takie też się zdarzają.
 
reklama
Tata odszedł 7 maja o godzinie 13.35 w szpitalu ,ale wszyscy byliśmy przy nim.

Do ostatniej sekundy głaskałam mojego tatulka po głowie i trzymałam za rękę.:tak:
Jestem z siebie dumna,że pozwoliłam mu odejść w spokoju i miłości bez lęku przed śmiercią .

Tuż przed śmiercią powiedziałam tacie ,że razem przejdziemy przez tę ostatnią drogę ,że mu pomogę i nagle zobaczyłam ,że się uśmiecha -to był cudowny spokojny uśmiech.
Miałam wrażenie ,że przestał czuć ból albo zobaczył kogoś na kogo bardzo dawno czekał :tak::-):-)
Wszyscy wokół nas płakali ,rozpaczali ,pytali DLACZEGO?
A ja prosiłam tatę ,żeby zasnął ,żeby już nie czuł bólu i cierpienia .:tak::-):-)
Tata mnie posłuchał i zasnął ,ale na wieczność.

Już nie cierpi
nic go nie boli
Teraz jest szczęśliwy

Pokój jego duszy (*) (*) (*)

Kochani napisałam dla mojego kochanego taty takie ostatnie pożegnanie .
Mam nadzieję ,że przybliżę w ten sposób nieco prawdziwy obraz mojego taty


Spotkaliśmy się dzisiaj by pożegnać śp. Zygmunta Styczyńskiego ,który zakończył swoje ziemskie pielgrzymowanie .Jego śmierć zaskoczyła nas wszystkich ,nadeszła nagle i niespodziewanie .

Jakże trudno wypowiadać słowa pożegnania ,szczególnie dla nas -najbliższych .Aż trudno uwierzyć ,że Ciebie już nie ma wśród nas .

Tato ,niedawno powiedziałeś:
Przyroda budzi się do życia ,a moje życie się kończy ....
Kto Ciebie znał ,to wie,że bardzo kochałeś przyrodę ,uwielbiałeś łowić ryby,chodzić do lasu,słuchać śpiewów ptaków...
Pomimo ,że odszedłeś to na każdym kroku wiem,że jesteś w pobliżu.Z każdym powiewem wiatru czuję Twój oddech ,w każdym promieniu słońca widzę Twój uśmiech ,w śpiewie ptaków słyszę Twój głos.

Byłeś wyjątkowym człowiekiem zawsze uśmiechniętym i pełnym wiary w ludzi ,służyłeś radą i dobrym słowem ,a Twój optymizm udzielał się wszystkim .Nawet kiedy walczyłeś z ciężką chorobą potrafiłeś iść przez życie z podniesioną głową i właśnie takim wszyscy Cię zapamiętamy.

Tato ,przecież Ty nie odszedłeś -
Ty tylko zmieniłeś adres zamieszkania .

Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach .
Teraz tutaj jest Twój dom.
Zawsze będziemy Cię pamiętać ,a teraz kiedy Twoja ziemska wędrówka dobiegła końca w głębokim żalu się z Tobą żegnamy.

żona Wanda
córka Aneta z mężem Dariuszem itd...

ps.minęło sporo czasu ,a ja dopiero teraz mam odwagę by o tym napisać.:sorry2::sorry2:
 
Ostatnia edycja:
Do góry