reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze porody - marzenia a rzeczywistość

To i ja opowiem o moim porodzie......U mnie wszystko zaczelo sie 19.01 to byl poczatek 35 tygodnia ciazy, rano poczulam ze odeszly mi wody, strasznie sie wystraszylam bo wiedzialam ze mala jeszcze nie jest w kanale rodnym i musze wezwac karetke, bo nie moge wstac( moglo to sie bardzo zle skaczyc). Na porodowce spedzilam 4h ale na szczescie nic sie nie dzialo (rozwarcie 2cm) i wyslali mnie na odzzial, musialam lezec (doslownie) nie moglam nawet do wc wstac, jadlam tez na lezaco, to bylo dla mnie naprawde straszne ale wiedzialam ze kazdy dzien jest dla malej wazny, (przez te dni w szpitalu zobaczylam mojego S z innej strony, byl dla mnie przyjacielem, pielegniarka, psychologiem doslownie wszystkim czego mi bylo potrzeba, to dzieki niemu jakos dalam rade. przez te 7 dni nic sie nie dzialo, az 26.01 o 1.00 w nocy obudzil mnie bol, nie bylam pewna czy to skurcz ale strasznie bolalo, zbadali mnie i powiedzieli ze to glowka weszla wlasnie w kanal i moge wstac z lozka!!!!!!!!!!!!! dostalam kroplowke i mialam isc spac. Ale o spaniu nie bylo mowy bolalo coraz bardziej(nie myslalam ze to skurcze bo bol byl jednostajny bez zadnych przerw) zadzwonilam po meza (mimo tego ze powiedzieli ze to nie porod) i wezwalam jeszcze raz pielegniarke, poszlysmy na porodowke, byla 1.40 a ja mialam juz rozwarcie na 6 cm, dobrze ze S tak szybko przyjechal wiec bylismy juz razem. Caly czas mialam jeden skurcz bez przerwy( sama tego nie rozumiem) i po kolejnej godzinie okolo3.00 mialam pelne rozwarcie i wtedy okazalo sie ze mala patrzy sie do gory i muszo ja przekrecic u mnie w brzuchu!!!!!!!!!!!!!, wezwali ordynatora, sprobowal ulozyc niunie, ale bol byl tak straszny ze lekarze zadecydowali ze musze dostac znieczulenie. Podali znieczulenie i w koncu moglam odetchnac, ustawili dobrze mala :) i czekalam na skurcze parte( bol byl juz do zniesienia) po 4 partych przytulilam Isabelle byla 7.24. Od tego momentu juz nic nie bylo wazne, zapomnialam o bolu, (nawet szycia nie pamietam, moze dlatego ze mialam tylko kilka szwow w srodku, bo nie peklam). Mala nie plakala tylko patrzyla co sie dzieje a my bylismy tacy szczesliwi ze mimo tego, ze urodzila sie dokladnie 4 tygodnie za szybko 26.01 a termin mialam 27.02 to jest zdrowiutka i dostala 10 punktow.
 
reklama
No to ja również podzielę się moimi wrażeniami, co prawda po cc ale zawsze:) Tak ogólnie to jestem super zadowolona.

Tydzień temu w czwartek rano stawiliśmy się w klinice o 7 rano, od razu się nami zajęli, najpierw formalności potem ktg i kroplówki. Wizyta ginekologa, pediatry i anestezjologa. Po 10 zabrali mnie na salę operacyjną i miałam dostać znieczulenie. I tu pojawił się mały problem bo okazało się, ze mam bardzo wąskie przestrzenie między kręgami i anestezjolog miała problemy z odpowiednim wkłuciem się. Udało się dopiero za 4 razem (to była ostatnia próba, potem miało być znieczulenie ogólne) i wszystko się zaczęło. Lekarzom wyjęcie małej z brzucha zajęło dosłownie kilka minut (aczkolwiek trochę musieli się posiłować bo mała był bardzo zwinięta) i jej pierwszy wrzask usłyszałam o 11.10 . Dostałam ją od razu do zobaczenia i pogłaskania po czym zajęła się nią pediatra a mnie zaczęli zszywać. Podobno trochę krwawiłam więc pozszywali mnie trochę bardziej niż zwykle ale szew i tak jest bardzo niewielki - tak powiedziała położna, która wczoraj ściągała mi szwy w domu. Blizna też będzie więc niewielka.

Od razu trafiłam na moją salę, czekał tam na mnie mąż z aktualnymi zdjęciami małej (jak zajmowała się nią pediatra). Przywieźli ją do mnie po 2 godzinach na karmienie, potem zabrali do pokoju noworodków bym mogła się wyspać. W piątek miałam już ją na stałe ze sobą.

Co do skutków znieczulenia to już po paru godzinach wszystko wróciło do normy, nie mogłam tylko podnosić głowy. Wstałam po raz pierwszy w piątek rano, trochę bolało ale do zniesienia. Nawet nie musiałam brać środków przeciwbólowych. A z godziny na godzinę było lepiej. Teraz praktycznie już nic nie czuję, czasami tylko lekki ból np. przy kichaniu.
I to by było na tyle. Do domu wróciłyśmy w poniedziałek i od tej pory uczymy się życia już we troje.
 
"Kry zostały rzucone" czyli o tym, że lekarz też człowiek i czasem się myli.
Termin miałam na Walentynki, więc 15 lutego zgłosiłam się na IP w Madurowiczu. Cudem znalazło się dla mnie miejsce. Dosłownie, wzięłam OSTATNIE na oddziale Perinatologii (IV piętro). Wieczorem postanowiłam sobie (a jak sobie postanowię, to nie ma bata), że w ciągu 24h urodzę. Ot, szaleństwo. Koleżanki z pokoju się śmiały... Ha!
O 2.30 obudził mnie pierwszy skurcz. To była nowość, bo ten jako JEDYNY w całej ciąży przypominał skurcz na okres. I tak sobie poleżałam i wsłuchiwałam w siebie... o 3.42 zaczęłam notować. Regularne co 5 minut. Około piątej po konsultacji z koleżanką z pokoju zebrałam się na odwagę i poszłam do dyżurki. Zbadał mnie lekarz i się mnie pyta, czy czuję, że rodzę. A SKĄD JA MAM WIEDZIEĆ???? No to wróciłam do pokoju ze smętnym "rozwarciem na jeden palec, szyjka 1cm". Rano obchód - lekarze słysząc, że "podobno rodzę" orzekli, że to niemożliwe, bo na taką nie wyglądam. No cóż, trudno im nie wierzyć, bo miedzy skurczami rozwiązywałam spokojnie sudoku...
Po obchodzie mnie zbadali, pożartowaliśmy, a oni orzekli, że cytuję: "Kry zostały rzucone. Podąża Pani w nieuchronnie w stronę porodu". I tyle. Swoją drogą, to chyba kłody się rzuca. Pod nogi. Znowu się pomylili i nie docenili mego dobrego samopoczucia mimo bólu.
O dwunastej o resztce sił poszłam znowu do pana dr Sosnowskiego i spytałam, czy jego zdaniem NADAL nie jestem rodząca??? Zbadał i zbladł nieco. 4cm rozwarcia, dawaj na porodówkę.

To tyle przyjemnych i śmiesznych rzeczy.
To, co będzie w tej części niedługo zostanie wyparte z mej pamięci FOREVER. Nawet nie umiem tego składnie opisać. Wszystko pamiętam jak przez mgłę, gdyż okazało się, że w tak skrajnych sytuacjach zamykam się w sobie, zamykam dosłownie oczy, prawie nic nie mówię i kompletnie nie kontaktuję i nie współpracuję. Dramat.
Na porodówce spędziłam 3 jakże "miłe" godziny. Generalnie, gdyby wcześniej właściwie oceniono mój stan, to może nie byłoby traumy. Z dokumentacji wiedzieli, że Ula jest źle zwrócona ciałkiem do kanału rodnego i musi wykonać większy obrót zanim sie dobrze wstawi. To oni mi kazali leżeć pod KTG. Wtedy odeszły wody, a po tym skurcze to istne skurczybyki. I w takich mękach miałam robioną lewatywę. Wszystko jednocześnie, ciągłe "bieganie", tu toaleta, tu kroplówka, tu ZOP i hasła "no jak będzie pani tak latać do toalety, to będzie takie rozwarcie, że nici ze znieczulenia". Kurka, to trzeba było mnie wyczyścić wcześniej... Gdyby nie obecność mojego męża (za co będę mu dozgonnie wdzięczna), to bym niektórym dowaliła. Albo wstała i wyszła :p
Nic, znieczulenie w końcu dostałam, wiec znowu leżę na tym łożu bez szans na "pracę z dzieckiem" ;)
Przyszła nowa popołudniowa zmiana, dr Estemberg, o ile dobrze kojarzę. Szybka ocena sytuacji - ryzyko niedotlenienia płodu, brak postępu rozwarcia (magiczna siódemka mnie zatrzymała), głowa dziecka wciąż wysoko i postępujące odklejanie łożyska. Szybko na blok do CC. Oczywiście, ucieszyłam się, bo już miałam ich wszystkich dość.
Koniec traumy do resetu.
Na bloku rewelacja, śmichy chichy, pełen luzik, pogadaliśmy sobie o znieczuleniach, dzieciach, imieniu Urszula (anestezjologa matka ma tak samo) etc. Wyciągnęli dziecko i dopiero wtedy zrozumiałam po co to wszystko było. Jak usłyszałam jej płacz, to się rozbeczałam na maxa. Ja, która nigdy nie płaczę... Mąż wtedy płakał pod drzwiami. Do tej pory mamy szklanki w oczach na samą myśl.

Wnioski:
Tak, będziemy mieli kolejne dziecko. To już sukces ;)
Urodzę je tylko i wyłącznie poprzez cc, bo nie nadaję się fizjologicznie na rodzenie dzieci mojego męża (Ula to taka kluska, że nie było najmniejszych szans, żebym urodziła fizjologicznie, co sami lekarze na bloku mi powiedzieli. Zresztą, następnego dnia opierdzielili moja dr prowadzącą, że nie wystawiła mi skierowania na cc, bo ewidentnie byłoby uzasadnione. Nawet przyszła następnego dnia i w zasadzie mnie przeprosiła...).
Urodzę w jakimś tam szpitalu, ale marzy mi się komfort intymności, czego państwowe szpitale nie dają. Więc pewnie skończy się na prywatnej placówce, gdzie będę mieć swój pokój z normalnym łóżkiem a nie hamakiem, bo z takiego łatwo się po porodzie nie wstaje do dziecka, niestety. I z jadalnym żarciem.
 
Mam chwilkę, więc postaram się opisać wam mój poród...

17 lutego o godz. 19:45 odeszły mi wody w trakcie badania ginekologicznego na fotelu :-) Po wizycie miałam jeszcze jechać do dentysty, bo bardzo bolał mnie ząb, ale już nie zdążyłam. W szpitalu okazało się, że nie mam skurczy a to,że odeszły wody o niczym nie swiadczy mogę tam poleżeć kilka dni na antybiotykach. Załamałam się, bo miałam powtórkę z rozrywki...O 22 mąż miał jechac do domu,a o 21:45 przyszedł pierwszy skurcz. Zaczęło się bardzo szybko, rozwarcie szybko postępowało, ale szyjka się nie zgładziła. Bolało jak cholera,a le mogłam robić co chciałam, nie kazali mi leżeć, więc rodziłam w każdej możliwej pozycji. Gdy przyszły skurcze parte, szyjka nadal miała ok. 0,5 cm. Położna co chwilę sprawdzała tętno Małemu a ja się zastanawiałam, czemu... Nie mogłam go wyprzeć i postraszyli mnie kleszczami. Na szczęście po prawie dwóch godzinach udało się i wyszła główka. szyjka na szczęście nie pękła, ale Mały był okręcony pępowina wokół szyi. wszyscy byli w szoku, ze miał takie dobre tętno-połozna domyślała się wcześniej, ze mogą być komplikacje, dlatego tak często sprawdzała tętno. Mąż był cały czas ze mną. Pomagał mi nawet rodzić w pozycji kucającej :-) mam tylko nadzieję, ze zapomni o tym, co widział, bo nawet dla mnie były to momentami traumatyczne przeżycia... Na szczęście, mimo że Maluszek ważył 3,5 kg i miał spora główkę-36 cm-nie nacięli mnie. Nie mam nawet jednego draśnięcia. Nic mnie nie boli, właściwie czuję się tylko, jakbym miała okres :-)
W trakcie mojego porodu była jedna zabawna sytuacja: przyjechała rodzić dziewczyna i ledwie spisali jej dane, a ona już rodziła główkę. Dwa razy krzyknęła i usłyszeliśmy płacz dziecka. Przez to położna musiała biec do niej i przez 10 minut zakazała mi przeć. U mnie tez już była końcówka, więc możecie sobie wyobrazić, jak trudno było nie przeć. Urodziłam 10 minut po tej dziewczynie o godz. 2:40, czyli po niecałych 5 godzinach od pierwszego skurczu...
Po porodzie od nowa rozbolał mnie ząb. Nie pomogły środki przeciwbólowe. w sobotę, dobę po porodzie, musiałam wyjść na własna prośbę ze szpitala, zeby pojechac do dentysty. Na fotelu spędziłam ponad 2 godziny, a potem wróciłam do szpitala. Wszyscy byli w szoku, bo jeszcze się z taka sytuacja nie spotkali :-D
 
No to ja opowiem swój poród to znaczy ich próby:shocked2:
W piatek 4 lutego stawiłam sie do szpitala i po badaniu przez mojego ginka położyli mnie pod ktg no i podłączyli pierwszą próbę oxytocynową która okazała się zupełnym niewypałem bo nie wykazało nawet pół skurcza:/
Sobota rano mój ginek zakłada mi cewnik po którym pojawiają się piękne regularne skurcze,więc trafiam na fotel na badanie ale ponieważ mojego ginka już nie ma na dyżurze to bada mnie jakiś młody chłystek który ten cewnik wyjmuje!!!!!!!:wściekła/y:(cewnik powinien wypasc sam i wtedy zaczęłaby sie akcja porodowa) no i oczywiście finał jest taki że skurcze przechodzą:wściekła/y:
Niedziela leżenie brzuchem do góry bo nie ma nic do roboty:/
Poniedziałek badanie,ktg i druga próba oxy kończąca się klapą:sorry:Od godz 19 zakaz jedzenia.
Wtorek godz.5.50 lewatywka i 0 7.00 zjazd na porodówkę na pierwszą indukcję ale czekam do godz 11(wysłu****ąc krzyków rodzących kobiet) bo nie ma łóżka dla mnie na porodówce bo tyle kobiet rodzi a ja wystraszona jak osika i głodna jak wilk... O 11 kładą mnie i podłączają kroplówę no i zaczynaja się cudowne bolesne regularne skurcze aż do godz 17 ale nagle RESET zero skurczy znów:szok: No to lekka kolacyjka i spać...
Środa-regenerowanie sił
Czwartek-regenerowanie sił
Piątek-regenerowanie sił
Sobota-druga indukcja kończąca się tym że od samego początku nie ma nawet jednego skurczu!!!!! O godz. 17.00 decyzja o cesarce i 17.47 Mój Skarb jest na świecie:-)
Sama cesarka nie straszna ale doba po niej jak dla mnie bolesna,męcząca.... Ale wszystko do zniesienia:tak:
 
jeszcze ja Wam opowiem wrażenia z porodu.

We wtorek 15 lutego miałam się stawić do szpitala, bo byłam już tydzień po terminie, ale jak to bywa, w nocy obudziły mnie skurcze najpierw były tak co 15 min , po godzinie zobaczyłam że nie ustają tylko są coraz częstsze więc wykąpałam się i sruu do szpitala po 3 w nocy.
Tam już skurcze praktycznie co 5 min, położna podpowiedziała jak oddychać na skurczu, bo stwierdziła że jak się pręże jak rybka to mnie będzie bardziej boleć:)i faktycznie z oddechem było lepiej.
Przebrałam się i odrazu na porodówke, tam już skurcze zaczęły się co minute, albo ja to tak odczuwałam:)
stwierdzili rozwarcie na 4palce, ale postępu nie było, więc co chwila mnie tylko doglądali, a ja leżałam tam 4 bite godziny ze skurczem co minute, a mąż był cały czas przy mnie.
Kazali mi raz leżeż na boku, to prosto ale mały niechciał wejść w kanał rodny, w końcu lekarz przyszedł przebił wody płodowe, i okazało się że są zielone i podjęli decyzje o cesarskim cięciu.
Wtedy to już szybko poszło, znieczulenie, zasłonka, dziwne uczucie jak cię tam nacinają a ciebie nie boli, 15 minut i synek był już na świecie:)tylko czekałam na jego płacz.
Po cesarce trudno było wstać, ale dałam rade , jeszcze dochodze do siebie, ale warto było.
Wogóle atmosfera na sali operacyjnej bardzo miła, lekarze mnie rozśmieszali, a z opieki w szpitalu również jestem bardzo zadowolona.
 
No to teraz chyba moja kolej. Opis bedzie dlugi, bo duzo do opowiedzenia, ale chyba pocieszajacy dla tych jeszcze nierozpakowanych (oczywiscie ze wzgledu na sam porod, nie na dziecko...)

13.02, w niedziele, wstalam i zobaczylam na wkladce krew. Poradzilyscie zeby jechac na IP, bo to nigdy nie wiadomo wiec pojechalam. Tam spotkalam najgorszego lekarza na swiecie, okropny gbur, nawet nie chce mi sie o nim gadac. Zbadal mnie, wyciaga reke, a ta reka cala we krwi! I mowi: nic tu nie widze, rozwarcie jest, ale to nie porod-prosze jechac do domu. Zdziwiona, ale mysle ok.
W domku pyszny obiad z mezem (zapiekane ziemniaczki mhhhh.....) Po obiedzie odszedl czop (czyli wszytsko to co bylo wczesniej uwazane przezemnie ze to czop-czopem nie bylo) Jakies 4 godziny po tym badaniu poczulam skurcz i nastepny i nastepny. Byly co okolo 30 minut, nie bolesne, ale czulam je. I tak do 24.00. Mysle sobie-ide do wanny-jak przejdzie to wiadomo, a jak nie-to tez wiadomo :biggrin2:
Po kapieli skurcze co 15, pozniej co 10 minut. Po 3 budze meza i mowie, ze jedziemy. W szpitalu KTG-linia ciagla, a mnie boli caly czas :wściekła/y: Badanie przez lekarke-to nie sa skurcze porodowe, bo sa za krotkie (trwaly po 20 s)-prosze jechac do domu i zazyc 2x no spe. Wkurzylam sie i pojachalam. W domu polozylam sie, ale za kazdym skurczem zrywalam sie na rowne nogi, bol konkretny co 7 minut. Dwa skurcze taki, ze wymiotowalam z bolu, ale pozniej ok. O 10.00 skurcze co 5 minut. Dzwoni kolezanka, ktora urodzila w styczniu, ja jej mowie co i jak, a ona, ze jedzie wlasnie do szpitala na kontrole 6 tyg po porodzie i ze zaraz po mnie bedzie. Ja jej na to, ze w ciagu ostatnich godzin bylam tam 2 razy i ze mnie odeslali i ze ja nie jade, bo jeszcze nie rodze. Ona, ze zwariowalam i ze zaraz bedzie. Wiec jade 3 raz do szpitala, skurcze dalej co 5 minut, po 15-20 s, zupelnie do wytrzymania. Zajechalam. Akurat byla moja lekarka, bada i mowi: "Super, Pani Mario, polowe porodu przesiedzila Pani w domu, tu jest juz 6 cm!". No to grubo :confused:
Papiery, lewatywa i na sale porodow rodzinnych z mezem. Sala super. Wg bezprzewodowego KTG, z ktorym moglam byc nawet w wannie (mi woda zupelnie nie pomagala, wrecz mnie draznila, wiec nie dlugo zagoscilam), oczywicie skurczy brak:no:
A skurcze juz co 3-4 minuty, nadal krotkie. Polozna podala dozynie glukoze, bo przeciez nie jadlam nic i nie spalam juz dawno. Oczywicie w miedzyczasie pisalam do Ligotki, dzwonilam do znajomych itp... Przyszla lekarka do badania i REKAMI (nie wiem jak to zrobila) przbila pecherz, wody polaly sie strumieniami. 8 cm. Mysle sobie-teraz pewnie bedzie jazda. Czekam na ten niewyobrazalny bol wykrecajacy rece i nogi i nic... Skurcze co 2-3 minuty. Caly czas rozmawiam z mezem, nawet mi zdjecia robil na pilce :biggrin2: Na skurczy co prawada "zastygam" w jakiejs blizej nieokreslonej pozycji, ale to wszytko. Przychodzi polozna-mamy 10 cm. No to ja zdziwiona. Jak to juz? A gdzie ten bol? W sumie przez caly porod nie myslalamm o ZZO.
Niestety najgorsze jeszcze przede mna.
Rozwarcie pelne, ale glowka nie schodzi, bo skurcze sa za krotkie (do samego konca trwaly max po 20-25 s) Trzeba podac OXY. Tego sie balam. I slusznie. Doslownie po kilku kroplach takie skurcze, ze myslalam ze umieram. Bylam juz na lozku, ale takim sterowanym na pilota, ze w sumie to jakbym kucala. Zanim przyszly parte to mialam moze 4 skurcze z OXY i jak przez caly porod bylam cicha i kulturalna to teraz darlam gebe na caly szpital chyba. Powiedzialam do poloznej zeby mnie zabila, bo juz nie dam rady i wymusialam zastrzyk z ketonalu (zero ulgi). To cierpienie trwalo moze 3 minuty i pojawily sie parte. Ciezko bylo, bo glowka nie do konca jeszcze schodzili i parlam pol godziny, ale to juz nie boli. O 17.20 Gabrysia byla za nami!!!!!!!!!!! Ja oszalalam ze szczescia. Moj maz tez, nic sie juz nie liczylo.
Ale tutaj zaczal sie koszmar. Nikt nic nie powiedzial, tylko zabrali dziecko i wybiegli. Ja zwariowalam. Maz pobiegl za nimi, ale zaraz wrocil bo go nie wpuscili. Nikt mi nic nie powiedzieli. Nie mialam pojecia co sie dzieje, czy to serce, glowa, nogi czy co... Mialam wrazenie, ze to sie dzieje kolo mnie, mialam obraz jak z jakiejs kamery.
Na caly szpital krzyczalam, zeby oddali mi dziecko. Chcialam wstawac i isc do niej. Lekarka mnie nie mogla zszyc tak sie wyrywalam, ze dopiero podali mi cos oglupiajacego i sie uspokoilam. Zszyla mnie i lezalam na sali 2 godziny. Plakalam jak szalona. Maz tez plakal.
Za jakies pol godziny przyszla pediatra i powiedzila co i jak. Wrodzone zapalenie pluc. O tym juz nie bede pisac bo tez jest duzo. W kazdym razie 10 dni w szpitalu. Opieka raz lepsza, raz gorsza.
W dzien wypisu jeszcze zalozyli mi cewnik (okropienstwo), bo musieli pobrac mocz do badan z pecherza, bo bolalo mnie przy sikaniu i okazalo sie, ze jest zapalenie i mam antybiotyk.
Wnioski:
1. Nie dajcie sie zbyc, ze skurcze za krotkie, u mnie byly takie do samego konca.
2. Sluchajcie poloznych, od nich naprade duzo zalezy. W tym szpitalu przeszlam duzo niedobrego, ale ta polozna wszystko mi wynagrodzila. Cud kobieta, polozna z powolania.
3. Porod naprawde da sie przezyc, ja bole bardzo silne mialam po OXY, bez tego da sie zniesc. Wiekszy bol mialam podczas zapalenia nerwow miedzyzebrowych w ciazy.
Moze tez zalezy od nastawienia-ja sobie wkrecialam wczesniej bol przeokropny i nie do zniesienia, bo stwierdzilam, ze lepiej sie milo zaskoczyc, niz niemilo rozczarowac-i tak bylo.
4. Najgorsze z mojego porodu bylo oczywscie to, ze mala byla chora, ale wszystko dobre co sie dobrze konczy.
5. Nie myslcie, ze moje dziecko jest takie grzeczne, ze moglam tak sobie pisac i pisac, bo pisalam to na kilka jak nie na kilkanascie razy :biggrin2:

Tyle, wiem ze przynudzilam, ale moze komus sie przyda.
Buziaki dla wszystkich 1+1 oraz 2 in 1;-)
 
To i ja się dopiszę.

W poniedziałek 21.02 od rana miałam nieregularne skurcze. Był to zupełnie iny ból niż wcześniej. Około południa zaczęły się regulować, potem znowu nieregularne. Ok. 15 były co 15 minut. Za chwilę co 10. Od 17ej co 5. Ale były króciutkie. Bardzo króciutkie. Wykąpałam się. Złagodniały na chwilę, ale nie przeszły. Zaczęłam powoli ogarniać rzeczy do szpitala i o 19ej byliśmy na IP. Trafiłam na badanie: rozwarcie 2cm, szyjki brak. Wtedy miałam bardzo dobre nastawienie. Nawet lekarz się śmiał, że tryskam optymizmem. Mąż do domu, a ja poszłam na przedporodową. Ktg nie pokazało skurczy. Pomyślałam, że cholery dostanę, bo bolało coraz dłużej i bardziej. Jedna położna nawet tak jakoś dziwnie na mnie patrzyła, że poczułam, że chyba za szybko wyskoczyłam z tym przyjazdem. Poszłam pod prysznic. Skurcze się nasiliły. Pogoniło mnie do wc kilka razy. Położna zgarnęła mnie na badanie ok. 24ej. Rozwarcie 4 cm. Idziemy na porodówkę. Przyjechał mąż. Ja już zaczęłam czuć bóle krzyżowe. Na pordoce pod prysznic. Żadnej ulgi. Ból coraz większy. Potem pod ktg, które na skurczach zamiast tętna Małej pokazywało moje oddechy! Na jednym i na drugim boku taki sam cyrk. Musiałam się położyć na plecach. Wtedy było ok. A bolało coraz bardziej. Wyłam z bólu. Nie mogłam się opanować. Chyba dobijały mnie krzyżowe. W momencie pękania pęcherza o odejścia wód poczułam chwilową ulgę. Ale odjeżdżałam z bólu. Dostałam kroplówkę na wzmocnienie. Mąż mówił, że miałam pijane oczy. Jak zobaczyłam, że jest 4.00, to między skurczami zaśpiewałam "CZwarta nad ranem". Naprawdę byłam jak na odlocie. Potem zaczęły przychodzić parte. Ale nie mogłam przeć, bo Mała jeszcze do końca nie zeszła. W końcu pozwolili przeć. Ale nie umiałam. Tzn. położna kazała mi nabierać powietrza, a ja zamiast w płuca, to w policzki. W końcu parłam jakoś po swojemu. Oczywiście darłam się niemiłosiernie. I udało się. Ulga. Wyjście łożyska, to był moment. Mała na brzuchu, a ja płakałam, ale bezłzowo. Mąż przeszczęśliwy (i dał radę, a myślałam, że odleci).
Powiem tak: poród jak dla mnie traumatyczne przeżycie. Ale Martynka jest największym szczęściem i to się tylko liczy.
 
Ja tez opowiem :)

Jak juz wiecie, przy Dorianku męczyłam sie 16 godzin wiec te 3 to bylo dla mnie ze tak powiem błyskawicznie.
Bylam przeterminowana wiec w poniedziałek 28 miałam juz isc sobie poleżeć do szpitala.
No i poszłam pelna humoru na KTG , wesoło bylo, położne takie mile.
Później pani mnie zbadała i mówi ooo 3 cm !! dalej pogrzebała.. o 4cm :)
a ja przecież nic nie czułam... (u mnie cos takiego jak czop chyba nie istnieje bo przy Dorianku tez nie było)
No i poszłam sobie na sale , bylam sama ,zaczęłam chodzić w kuleczko, pomodliłam sie...
i pojawił sie pierwszy skurcz :) i od tego czasu byly bardzo regularne , tak co 5 min.
Po tym co przeszłam z Doriankiem sobie pomyslalam ..kurcze jeszcze tyle godzin męczarni..
poleciałam z uśmiechem do położnych im powiedzieć o skurczach , pośmiały sie z tego ze notowałam każdy na karteczce :)
zaczęły straszyć ze przy drugim porodzie idzie szybko i mam męża pogonić.
chciałam lewatywę ale dostałam czopka hehehe bo po lewatywie mąż by juz mógł nie zdążyć bo ona przyspiesza poród.
Ale czopek wystarczył i później nie bylo niespodzianki.
Po następnym badaniu okazało ze mam 6..
mężuś przyjechał to juz byłam na porodówce i bóle zaczęły byc paskudne,
zaraz bylo 8 ..i poszły wody... fajne to bylo ..taka rzeczka zemnie leciała i minimalnie ulżyło ..
później na troche przystopowało to mi podłączyli kroplówkę i po paru kropelkach sie zaczęło...
parcie bylo bardzo bolesne.. na poczatku mialam chwile zwatpienia i myślałam ze nie dam rady...
ból chyba odczuwałam jeszcze bardziej świadomie niż ostatnio bo wtedy byłam juz ledwo żywa.
z tego wszystkiego nie skupiłam sie na oddychaniu i chyba dla tego mała dostała jeden punkt mniej za kolorek. Tym razem obyło sie bez nacięcia.
Później już bylo super, , tym razem zarejestrowałam pierwszy krzyk.. Mąż przeciął "kabel"
i dostałam Milusie na brzuch... byłam w szoku ze taka duza .. poleżeliśmy tam trochę, piła..
lekarz porobił nam fotki, a mężuś nakręcił nawet maly filmik jak mi dali Milusia na brzuch.
No i to chyba wszystko, nie wiem jak dlugo miałam wcześniej te rozwarcie ale nic nie czułam,
a od pierwszego skurczu prawie równo 3 godzinki minęły do porodu.
Ze śmiesznych rzeczy to pamiętam ze mowie -oo czuje tam cos..
a położna mi chyba czytała w myślach i mówi z uśmiechem:
-To jest główka , nie kupa :)
4 minuty zanim sie urodziła zaczął mi dzwonić telefon i wszyscy sie zaczęli śmiać
a ja powiedziałam ze juz nie maja kiedy dzwonić.. później sie okazało ze to moj dziadek byl..
Ogólnie wszystko oprócz tych ostatnich bolesnych 30 minut wspominam bardzo dobrze.
Szpital, położne..super.. opieka i atmosfera bardzo fajna... jedynie paskudne warunki w łazience
i wszechobecny brak papieru, płynu do mycia i ręczników papierowych utrudniał życie.
ale to nic..bo w porównaniu do koszmaru podczas rodzenia Dorianka w innym szpitalu
to w tym czułam sie tu jak królowa.
Myślętez ze byłam do tego porodu lepiej przygotowana , psychicznie i fizycznie
(opłaciła sie codzienna gimnastyka i picie herbatki z liści malin )


współczuje wszystkim ciężkich porodów i gratuluje tych lekkich ..
ale tak czy siak, mamy to juz za sobą. :-D
Mysia.. to co przeżyłaś jak lekarze wybiegli z dzidziusiem to musiał być koszmar.

pozdrawiam
 
reklama
Ja Wam po krotce opisalam moj porod. Ale szczegolowo to wygladalo tak. Na patologi znalazlam sie z powodu za wysokiego tetna malej - potem uslyszalam ze to normalne ze skacze na skurczach. Skurcze towarzyszyly mi ciagle, dzis wiem ze to byly jak oni to mowi "stawiania sie macicy" a nie wlasciwe skurcze. Drugi dzien w szpitalu dostalam olej rycynowy - dwie lyzki plus trzecia gratis. Skurcze sie zaczely ale jelit. Poszlam kilka razy wyproznilam sie i znow spokoj. Na drugi dzien badaja, rozwarcie nadal jeden palec, ale wszystko "ladnie zmieklo" wiec moze pojdzie samo. Kolejny dzien dostalalm ten cudny olej.... No i na drugi dzien prowokacja. Kochane nawet nie wiecie jaka ja przezylam noc. Psychicznie wysiadlam. Ja nie ryczalam, ja sie darlam z nerwow. Nie chcialam z nikim gadac wiec schowalam sie pod koldre. Wszystko spowodowane bylo stresem - niby czlowiek sobie powtarza ze luz ale jednak sie boi. A ja sie potwornie balalm ze prowokacja sie nie uda - lezalam z dziewczyna ktora byla juz na prowokacji i po 6h pod kroplowka wrocila... O 5 pobudka, prysznic, lewatywa - wolalam ten olej.... Potem zaprowadzili nas z bagazami na porodowke - bylysmy we trzy. Chcieli nas polozyc na wspolnej sali ale potupalam tam nogami ze chce osobna i na szczescie dali. Polozyli pod kroplowke i ktg. Nadal czulam to stawianie, poza tym nic. Nerwy nadal mi towarzyszly pomimo tego ze powtarzalam sobie ze jeszcze bardziej niekorzystnie wplyna.... O 7:30 przyszedl ordynator wyciagnal mega nozyczki, wlozyl i nawet sie nie obejrzalam a wody chlusnely... I wtedy ze mnie uszly nerwy zaczelam beczec ze szczescia i z ulgi bo wiedzialam ze na bank urodze tego dnia. Ordynator wyszedl mowiac ze wraca za pol godziny i maja byc skurcze. No i byly od razu co 2 minuty 30 sekund i tak do konca. Coraz silniejsze... Maz przyjechal pomogl mi liczyc skurcze i trzymal mnie za reke... Troche po nim pokrzyczalam. Najpierw dostalalm czopki na powiekszenie rozwarcia. O 11 mialam dosc tych skurczy darlam sie o znieczulenie. Rozwarcie dwa palce - bylam pewna ze to bedzie trwac wiecznosc. Po skurczach prawie omdlewalam bylo mi slabo, zimno - cieplo, niedobrze - zwymiotowalam sama woda. Przyszedl moj lekarz i z placzem prosilam go o znieczuelnie. Posadzili mnie na pilke. I dostalalm zastrzyk ktory byl zbawienny. Miedzy skurczami spalam, a skurcze byly mniej silne. No i tak dwie godzinki do 13. Potem zbadala mnie i okazalo sie ze 8cm, reszte polozna dokonala w pol godzinki samodzielnie ;) ale nic nie czulam ciagle mokro bo lecialy ze mnie wody. No i od 13 zaczela sie przygotowywac do porodu, bylam w szoku ze to juz! Zaczely sie zbierac babeczki od dziecka, druga polozna, lekarz. Obstawe mialam chyba 8 ludzi. 13:30 zapisali pelne rozwarcie i zaczely sie parte. Polozna mowila ze na pierwszym partym mala wyjdzie - tak sie pcha. Niestety zaczal sie koszmar godzinny bo pomimo ze usilnie sie staralam to zle parlam :( i nawet kazali mi nieprzec bo mala sama lepiej wychodzila. Niesprzyjaly krotkie skurcze i czeste. Mialam dosc darlam sie "dupa mnie boli" a ta cala obstawa w smiech. Wiec mowie ze latwo im sie tak gapi wzieli by mi pomogli jakos.... W koncu po godzince kiedy juz sie poddalam mala wyszla na jednym partym. Bylam w szoku ze mam to za soba. Reszty nie pamietam.... W glowie mialam tylko mala, badali ja tuz obok wiec mowilam do niej, opowiadalam. Pewnie niezly ubaw mieli Ci ludzie. Maz sie rozbeczal, bal sie dotknac pepowine ale w koncu dal rade. No i pozszywali mnie nawet nie wiem kiedy. Dali mi ja do piersi i zawiezli na sale gdzie sie czeka te dwie godzinki! Na wieczornym obchodzie powiedzialam mojemu lekarzowi ze chce kolejne! Smial sie ze na sali porodowej mowilam cos innego. Dzis wspominam wszystko dobrze, nie przeraza mnie to. Mialam cudowna polozna, mloda dziewczyne, z ktora rozmawialismy na rozne tematy i ciagle mnie wspierala i chwalila za dobra wspolprace. Ciesze sie ze trafilam do tego szpitala. Potem tez wszyscy nami swietnie sie zajmowali.
No to sie rozpisalam nawet zapomnialam o goraczce ;)
Buziaki
 
Do góry