To może teraz ja opiszę.
Zaczęło się właściwie w piątek od masażu szyjki ;D Tak mi "wymasowali" że wieczorem myślałam już że rodzę. Miałam częste i cholernie bolesne skórcze. No to wykorzystałam własne rady i wzięłam baaardzo długą i gorącą kąpiel.
Pomogło o tyle, że skórcze się zrobiły mniej częste. Ale nocy nie przespałam dobrze (to był początek mojego maratonu nockowego ;D).
Następnego dnia skórczyki rano były nadal silne ale rzadkie.
Pojechałam sobie do koleżanki zwolnienie podrzucić, nawet w supermarkecie byłam (jeden tylko skórcz mnie tam dopadł).Potem sie nasiliło. Zadzwoniłam do położnej jej wszystko opisać ale do wieczora właściwie myślałam że to jeszcze nie to.
W nocy :
no zaczęło się. Skórcze (strasznie bolesne) co 10, 8, 7-6 minut (zapisywane przez męża ;D). O pierwszej w nocy decyzja - dzwonimy do położnej. Umówiła sie z nami w szpitalu na 2. Ja pomiędzy skórczami przytomna - w skórczu myślałam że język własny połknę.
W szpitalu, szybkie przyjęcie i o 2.30 byłam już na sali porodowej (poród rodzinny to osobna sala a co).
Podłączyli mnie do ktg a moja położna mi mówi że ja mam SKÓRCZYKI NIE SKÓRCZE. Kobieta mnie załamała, ale może z tego stresu faktycznie jakieś słabsze się zrobiły. No to sobie myślę posiedzę tu do gwiazdki z tymi skórczami.
Ale dali mi glukozę i elektrolity (dożylnie a co) i kazali chodzić. Boże z tymi skórczami... Jak mnie dopadał skórcz to miałam sie opierać o drabinkę i kołysać biodrami. Potem już od drabiny nie odchodziłam ;D (Mąż mnie cały czas na duchu podtrzymywał, bo mówię Wam strasznie było)
No to przypominam, że ja CHCĘ ZNIECZULENIE. Ale na moje nieszczęście rozwarcie było jeszcze za małe.
Znieczulenie dostałam dopiero o 5. Dopiero poczułam jakąś ulgę... i ciepło bo na tej sali tak mi zimno było że cały czas mi nogi się trzęsły z zimna.
Teraz mi położna przebiła pęcherz płodowy i na szczęście wody były przezroczyste. kazała też siedzieć na tej słynnej piłce żeby pogłębić rozwarcie.
Koło 6.15 zaczęłam znowu czuć ból to sie pytam o kolejną dawke znieczulenia. I co ... i nic bo powiedzieli mi że teraz to ja zaczynam fazę partą a do niej znieczulenia nie dają. 6.30 zaczęłam przeć, "nażywca bez zzo".
Do dziś to mi sie śni.
Ale najważniejsze o 7.15 po nacięciu pojawił się Dawidek cały, zdrowy i taki kochany aniołek.
Położyli mi go na brzuchu i powiem Wam że to najlepsze co mnie do tej pory spotkało.
Jeden skórcz i wyszło łożysko - całe ale podobno już nie pierwszej "świeżości" i dobrze że już urodziłam bo mogło by być dłużej źle. Na pępowinie Mały miał jeden SUPEŁEK - musiał sie zaplątać gdy miał jeszcze dużo miejsca. Niesamowite (ale może dlatego tak mało w pewnym okresie rósł)
Jeszcze cerowanko (bolało) ale Mały ciągle na brzuchu.
Potem zabrali go tylko na mierzenie, ważenie i takie tam. Ale potem przyjechał w "powozie" szpitalnym i od tej pory nie odstępuję go dalej jak do łazienki.
Warto było się pomęczyć.