Jestem tylko zła na siebie, że w ogóle poszłam na test podwójny. Wydawało mi, że się skoro kieruje mnie mój ginekolog, ja nie dopytuję, to powinnam iść. Nawet jeśli mąż mi odradzał. Dlaczego dostałam skierowanie, w sumie nie wiem. Wskazań nie miałam. Bo jedno poronienie, to nie jest podobno wystarczające wskazanie. Jednak poszłam. Usg niby ok. Przezierność idealna jak na wiek płodu (byłam wtedy w połowie 13 tygodnia), ale już wymiar dwuciemieniowy główki za mały (tak, jakby dla dziecka z połowy 12 tygodnia). Ale o tym ginekolog w sumie nic nie mówił w trakcie badania, powiedział, że ok. Poszłam więc na pobranie kwi, odebrałam wyniki i okazuje się, że papp-a co prawda wyszło e normie, ale już b-hcg o 100% normę przekracza. I na podstawie wszystkich wyliczeń (usg i biochemia krwi) wyszło ryzyko Trisomii 21 (ZD) 1:457 (choć dla mojego wieku, 28 lat, powinno być niemalże 1:800). Wskazań do amnio brak (bo jest to wynik powyżej 1:250), ale lekarka w czasie odbierania przeze mnie wyników niespecjalnie mnie uspokoiła, mówiąc, że co prawda ryzyko jest niskie (powyżej 250), ale biorąc pod uwagę mój wiek i wynik dla tego wieku, to już średnie. I bądź tu mądry człowieku.
Kiedy mąż zapytał czy robić NIFTY, lekarka powiedziała, że to będzie dobry pomysł. Jestem zapisana na jutro.
Po weekendzie analizy wszystkich dostępnych mi źródeł, a starałam się racjonalnie podchodzić do doniesień z forów (bez paniki, ale też bez euforii) oraz artykułów naukowych, które wyszperałam w necie, jestem w punkcie wyjścia. Mam wewnętrzne przeświadczenie, że wszytko będzie ok, zwłaszcza, że test podwójny ma 80 % skuteczności, i w sumie gdyby to tylko to b-hcg było (którego nota bene podwyższony stan może też świadczyć o późniejszej cukrzycy ciążowej lub cholestazie, czyli także masakra, ale dająca nadzieję i wyniki leczenia w przeciwieństwie ZD), ale jeszcze ta za wąska główka dochodzi i znów się nakręcam w strachu.
Nie wyobrażam sobie, na prawdę, kolejnych 5 miesięcy takich jak ten ostatni weekend. Dlatego NIFTY. Całe szczęście, że męża i mnie na to badanie stać, naruszy się lekko oszczędności, ale to akurat nie ma znaczenia.
Piszę o tym dlatego, że ktoś ma być może podobne doświadczenia, jeśli nie teraz, może kiedyś ktoś trafi na ten wątek. Może się przyda.
A niestety choroby się zdarzają. Nie tak dawno, jedna z nas na forum opisywała tragedię swojej siostry, która musiała podjąć dramatyczną decyzję. Nie wiem czy z czasem będzie żałować czy popierać swoją decyzję o robieniu badań genetycznych.
Ja dziś mogę powiedzieć jednoznacznie, że tej decyzji żałuję. Nie ważne jak skończy się dla mnie ta sprawa. I to wiem na pewno.