reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek- bez komentarzy

No to i ja skorzystam z chwili wolnego czasu :tak:
Zaczęło się 9.10.09r. Byłam na ktg, niby skurcze jakieś tam były, rozwarcie tylko na dwa palce, ale kazano mi przyjść na następne ktg za dwa dni, bo 'raczej nic się nie będzie działo'. Wracając z ktg zaczęło robić mi się niedobrze, w domu - wymioty, biegunka, wymioty, biegunka. Ból brzucha. Coraz mocniejszy.. Noc nieprzespana, skurcze nieregularne. Wydawało mi się, ze coś jest nie tak, więc pojechaliśmy z moim Bartkiem do szpitala na kontrole. Na miejscu okazało się, że mam już rozwarcie na 4 palce i od razu wzięli mnie na porodówkę :szok: Podłączyli mnie pod ktg, więc automatycznie musiałam cały czas leżeć. Podali oksytocynę, żeby wzmocnić skurcze, bo mały miał jeszcze za wysoko główkę. Nie zeszła do końca.. Myślałam, że umrę z bólu :shocked2: Darłam się na całą porodówkę, salę miałam pojedynczą, ale obok nikt nie rodził, więc było mnie doskonale słychać :tak::-D
Kazałam Bartkowi wyjść, bo w pewnym momencie zaczęłam go nienawidzić za to, co mi 'zrobił' :-D I kazałam zawołać..moją mamę :tak:
Po jakimś czasie przyszedł lekarz. Spytał, czy chcę znieczulenie ZO :szok: Okazało się, że jak wszystko w tym szpitalu - jest za darmo :tak:Nie było innego wyjścia - zgodziłam się. 20 minut ulgi, zaczynało boleć coraz bardziej.. I od nowa, tyle, że ze zwiększoną mocą. Zaczęłam błagać wszystkich o cesarkę, darłam się, że nie dam rady, że nie urodzę i.. że nienawidzę Bartka :-D Ale przyszły bóle parte. W porównaniu z wcześniejszymi skurczami były wybawieniem! Kilka parć i mały Damianek był już z nami! :tak:Położna położyła mi go na brzuch na jakąś minutę, później zabrała na ważenie, mierzenie itd.
Damianek dostał 10/10pkt, miał 52cm i ważył 3210g ;-) Cały poród trwał 4 godziny i 10 minut, mały urodził się o 10.10.2009r. o 19:10.
Mimo, iż sam poród był NAJGORSZĄ rzeczą jaką w życiu przeżyłam, śmiało mogę powiedzieć, że dla takiego aniołka BYŁO WARTO! :tak::tak:
 
reklama
a więc teraz ja


poród zaczął się od d... strony, bo odeszły mi wody o 6.40 rano, a skurczy nie było. pojechaliśmy do szpitala... wody cały czas odchodziły, ale rozwarcie marne na 2cm :/... zbadali mnie-szyjka twarda nie zgładzona, w ogóle nie gotowa do porodu, zrobili masaż szyjki-nic to nie dało-a bolało jak cholera. dostałam zastrzyk w dupę na zgładzenie szyjki, po którym ostrośc widzenia bardzo spadła i 750ml oksytocyny, po której zaczęły się skurcze bolesne ale do przeżycia takie co 5min. trochę je rozchodziłam, ale stały się nie do wytrzymania ok 9 więc dostałam przeciwbólowy dolargan i kolejne badanie i kolejny masaż szyjki, która cały czas była długa twarda i nie gotowa. rozwarcie było gdzieś na 3 cm. po pół godzinie dolargan przestał działać, więc położna wysłała mnie pod ciepły prysznic. zaczęły się bóle z krzyża-masakra, ale ciepła woda trochę pomogła.
po prysznicu zrobili mi kolejne ktg. znów trochę pochodziłam, bolało, ale dało się wytrzymać. i tak miałam cały czas skurcze do 12-13, coraz mocniejsze, pomagał mi ruch (chodzenie) i oddychanie. o 14 kolejne badanie i znów nic...rozwarcie niby na 5cm, ale z szyjką znów kiepsko-w ogóle nie chciała się zgładzić, dostałam kolejny zastrzyk na szyjkę i kolejne 750oksytocyny. I tu zaczął się dramat po tej oksytocynie. była gdzieś 15, a ja zwijałam się z bólu, oddychałam, modliłam się, by szyja wreszcie puściła a tu nic.
o 17 z minutami zaczęłam już odjeżdżać z bólu, dostałam tlen i kazano mi głęboko oddychać co robiłam, bo małej tętno zaczęło spadać do 60 uderzeń na min, co jest bardzo nie dobre. Mała parła na szyjkę, a ja nie mogłam przeć, bo rozwarcie na 8cm groziło pęknięciem szyjki i popękaniem macicy. pobrano mi krew i mocz. tętno Małej spadło do 50 uderzeń na min.zaczęliśmy z Damianem bardzo się bać o zdrowie i życie Małej, bo gdyby była niedotleniona to mogłoby się to skończyć jakimś porażeniem nawet. zrobiło się zamiesznie, przybiegło 3 lekarzy, anestezjolog i jeszcze położnik do pomocy i zapadła decyzja o cesarce-przez tętno Małej, zaczęła się po prostu dusić. Ja jeszcze walczyłam, oddychałam przybierałam dziwne pozycje-na kuckach, na czworaka na boku, bo bardzo chciałam ją siłami natury ur. ale poddałam się i podpisałam zgodę na cesarkę.
I tak o 18.25 8 października przyszła na świat Mała Bianka. Miała 2960gr i 54cm długości.
Jak się okazało Cesarka była jedynym wyjściem, bo nawet gdyby wszystko z szyjką byłoby ok, to nie urodziłabym jej ze względu na króciutką pępowinę, którą owinęła się wokół szyji i nóżek.

Mała dostała 9 pkt ze względu na zabarwienie skóry, była sina przez to tętno i pępowine. Poza tym zdrowa jak ryba.
A teraz śpi jak Aniołek w swoim łóżeczku, jest bardzo grzeczna, prawie wcale nie płacze tylko tak się "żali" i "skrzeczy".
 
Emisia spi jeszcze więc korzystam i opisze jak to było u nas.
We czwartek od rana pojawiało sie bardzo duzo sluzu zabarwionego na różowo i miałam sporadycznie skurcze.Pomiewaz we wtorek byłam na IP ze skurczami które przeszły to się nie przejmowałam nimi terazżrobilismy jeszcze zJasiem jadłospis na przyrode i wogóle byłam bardzo aktywna.Ok 19 poszłam sie umyć,za jakies 30 monut znów zaczęły sie skurcze i bóle krzyzowe,i byłam świecie przekonana że odchodza mi wody.Pojechalismy do szpitala,okazało sie że nie są to wody tylko taki rozwodniony czop śluzowy,ale rozwarcie było nadal na 1,5 mwiec kazali nam wrócic do domu.Zeby było śmieszniej wracalismy taryfa z tym samym facetem co we wtorek.:-DW domy bylismy ok północy ,poszłam spać.Dokładnie o 2.14 obudziły mnie skurcze bardzo bolesne , z poczatku co ok 10 minut potem juz co 5 .Postanowilismyjechac na porodówkę.Ponoiewaz było przed piata wiec zadzwonilismy po karetkę.Zawiezli mnie oczywiscie nie tamgdzie chciałam tylko do najblizszego szpitrala,gdybym o tym wiedziała to poszłabym na nogach,bo mam do niego 5 minut drogi:tak:Na IP zbadali mnie-rozwarcie na 5,podłaczyli ktg ale długo nie wyleżałam bo bolało jak diabli!Po przebraniu poszłam na salę porodową.M. ze mna choc wczesniej nie planował być przy porodzie bo sie bał że odleci.Dobrze ze był ze mna bo bardzo mi pomógł.Praktycznie wisiałam na nim.Od 6 miałam skurcze co 1-2 mn,ale mała była jeszcze za wysoko momo że partye były bardzo mocne.Ok 8 oswiadczyłam połoznej że nic mnie nie interesuje i bedę juz rodzić;-)Po położeniu sie na super kosmicznym fotelu porodowym(mówie wam odlot-na pilota z bajerami;-))połozna stwierdziła że faktycznie moge rodzić.Po 25 minutach i paru parciach Emilka przyszła na swiat.Połozono mi ja na brzuchu,ale na krótko bo nie mogłam urodzic łożyska które sie zbyt mocno trzymało.Dzięki interwencji lekarza,który dosłownie wycisnął je ze mnie udało sie.Nie nacięli mnie ale pękłam ,mam 8 szwów.Po godzinie miałam mała juz przy cycku i tak jej zostało:tak::-D:-DEmilka ważyła 2720 i miała 53 cm dostała 10 pkt .Taka drobimka ale miałam jeszcze 18 dni do terminu..w porównaniu z pierwszym poprodem było znacznie gorzej ,bardziej bolało i dłuzej rodziłam ,choć Emilka o wazyła o poand kilo mniej.A za Catedra powtórze że naprawde nie pamieta sie juz po chwili tego całego bólu,wystarczy tylko zobaczyć maleństwo!!!!
 
Jak wiadomo spędziłam "kilka" dni przed porodem w szpitalu w związku (najpierw) z gestozą (bzdurne podejrzenia), potem z powodu kolki nerkowej lewostronnej... Na koleczkę niewiele mogli poradzić, ale monitorowali Dzidźkę codziennie - usg, ktg, podawali mi środku rozkurczowe, żebym choć spać w nocy mogła. Kolka nerkowa mi przeszła 13stego. Ciągle zamartwiałam się, jak będzie wyglądał poród z jednoczesnym atakiem kolki nerkowej... choć lekarze zapewniali mnie, że to sie nie zdarza.
16.10.2009r. godz. 6:51 - brzuch mnie boli... skurcz zatrzymuje mnie w połowie drogi do wc. Mam głęboki wewnętrzne przekonanie, że "się zaczęło".
godz. 8:30 - wizyta lekarska. "Jak się Pani czuje?". Ja: "Coś tak jakbym rodzić zaczynała."
godz. 9:45 - badanie "No, szyjka do krzyża skierowana... yyy... eeee, w zasadzie zupełnie zgładzona.". Znajoma położna Kasia: "Pochodź sobie troszkę po korytarzu. Może się rozkręci?"
godz. 9:50 do 12ej - spaceruję... zrobiłam sobie z korytarza szpitalnego dreptak. Boli coraz bardziej. Wnerwia mnie widownia! :wściekła/y: Wnerwia mnie, że są przyjęcia i że personel medyczny co i rusz mnie trąca, każe się przesunąć, odsunąć, przejść dalej...:wściekła/y: Około 11ej alarmowo dzwonię do Lubego i żądam natychmiastowego przyjazdu, bo rodzę. Luby zjawia się w przeciągu 15stu minut. Nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Ja: "Idź, poszukaj Kaśki. Chcę na porodówkę. Niech mnie stąd zabierze!"
godz. 12:20 - zostaję przyjęta na porodówkę i zaprowadzona na salę porodów rodzinnych. Położna podłącza ktg, z żalem stwierdzam, że to nie Kasia... skurcze co 4 minuty, w co ta Obca Położna nie bardzo chce wierzyć...:wściekła/y:
godz. 13:05 - zjawia się Kasia w asyście: "To Pani Bogusia. Poprowadzi poród". Uśmiecham się. Obca poszła w odstawkę ;-).
godz. 14:15 - Kasia załatwia oprócz super położnej, regularne, troskliwe wizyty lekarza dyżurującego :sorry:;-) Zakazali mi jeść... też strata, ani mi w głowie jedzenie. Zakazali pić......... KRÓLESTWO ZA WODĘ!
godz. 14:30 do 16:56 - ALEŻ TO BOLI!!! Boli z krzyża, brzuch boli, bolą biodra. W przerwach między skurczami nie mogę zapanować nad drżeniem nóg. Luby intensywnie masuje mi biodra podczas skurczy... trochę pomaga, a już na pewno jest o niebo lepiej, niż kiedy tego nie robi. Chce mi sie płakać, mam dość, wiszę na drabinkach podczas skurczy (pozycja pionowa jest bardziej znośna), oddycham zgodnie z wyniesioną ze szkoły rodzenia wiedzą (inne oddychanie powoduje brak kontroli nad bólem). Pojękuję, nad jękami nie panuję, gdzieś z głębi gardła wychodzą i nie da się nie jęczeć. Ból jest niewyobrażalny! Boli jak jasna cholera! Luby wyprowadza mnie z równowagi grzebiąc w torbie w poszukiwaniu ciastek. Mam ochotę wcisnąć Mu te ciastka do gardła i zatkać butlą wody mineralnej:wściekła/y: (której łaknę, jak niczego więcej na świecie).
godz. 17:06 - podczas badania odchodzą mi wody.
godz. 17:55 - parte, które jeszcze nie są tymi "właściwymi", rozwarcie 8cm. Nie jestem w stanie już chodzić, czy wisieć na drabinkach. Leżę na łóżku porodowym na lewym boku, ściskając kurczowo rękę Lubego i steleż łóżka. Mam wrażenie, że drę się na pół porodówki, ale guzik mnie to obchodzi. Położna już nie wychodzi z sali, a o 18:30 na stałe zjawia się także lekarz.
godz. 18:45 - właściwe parte przy pełnym rozwarciu. Łóżko poprodowe straciło nagle conajmniej połowę swej długości, pojawiły się podpórki na nogi (przydatne jedynie podzcas szycia). Na sali pojawiło się conajmniej 6 dodatkowych osób... a miało być rodzinnie... Po lewej mam Lubego, po prawej lekarza, przed sobą położną Bogusię, w tle niezidentyfikowana publiczność (która okazuje sie być zmianą z godziny 19stej).
godz. 19:03 - MOJE SŁOŃCE JEST NA ŚWIECIE!!!! I JEST NAJPIĘKNIEJSZĄ DZIEWCZYNKĄ W HISTORII LUDZKOŚCI. 52cm, 3200g CZYSTEGO SZCZĘŚCIA.:-D:-D
 
Chyba wreszcie przyszedł czas bym i ja napisała...

Wszystko zaczęło się... w Toi-toiu... (czego niebyłam wówczas świadoma).
W sobotę, 3.10, czyli na 16 dni przed planowanym porodem, poszliśmy z M na wesele znajomych. Było fajnie zorganizowane w ogródku. (3 namioty w tym 1 na tańce). Zaczęło się wesele, tańce hulanki swawole. najpierw dłuuugi polonez, później walce na 300 sposobów i tańce ogólne. Byłam zadziwiona swoją formą. Jeszcze przed weselem uzgodniłam z M, że szybko wrócimy - bo i tak nie będę miała siły długo tańczyć... a tu kolejna godzina a ja mam tylko ogromną ochotę na tańce.
Niestety przyszedł czas odwiedzenia miejsca, gdzie król chodzi piechotą... Było na tyle niewygodnie, że przy próbie wyjścia okazało się, iż znów złapał mnie okropny ból kręgosłupa. Szczęśliwa byłam tylko o tyle, że miałam wrażenie,że werszcie udało mi się "opróżnić pęcherz porządnie..."... W związku z tym bólem, ledwo powłócząc nogami odnalazłam M i zasiedliśmy na krzesłach. Tylko z utęsknieniem patrzyłam na parkiet... :( PO pewnym czasie okazało się, że to nie pęcherz mi się opróżnił.
Zadziwiona byłam wielce. .. Taa ... stoję sobie (szczęśliwie na trawie) a tu ze mnie leci.... tja...
Nie wdając się więcej w szczegóły, stwierdziliśmy, że nie ma co tu siedzieć - bo ja czuję się w związku z sytuacją mało komfortowo... no i nie mam torby szpitalnej... no i nie wiemy kiedy jechać (pamiętaliśmy, że przy zielonych wodach to trzeba jechać szybko, ale przy czystych ?? M mówił 24 godziny, ja 5-6.. ;) )
Klops polegał na tym, że nie bardzo chcieliśmy wracać do domu, bo w tym czasie właśnie moja siostra urządzała swoje urodziny... i impreza była na całego. Pojechaliśmy tylko po rzeczy i w odwiedziny do drugiej siostry (była już 24...). Tam kąpiel (o... jak przyjemnie) i uzgodniliśmy, że z 12 godzin to poczekamy, a później - do szpitala.
Położyliśmy się spać - by choć troszkę odpocząć... I dobrze. M troszkę pospał, ja mniej, i przed 6 zwlokłam go i pojechaliśmy do szpitala, bo już czułam skurcze, które wtedy wydawały mi się juz mocne....
guzik prawda.
W szpitalu nie było miejsca na porodówce, więc na chwilkę mnie przyjęli na patologie. tam KTG... skrórcze i KTG to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Głupio mi było o tyle, że ja tam się na sali zwijałam z bólu, a dziewczyny na patologii nie bardzo mogły przeze mnie spokojnie odpoczywać...
nic. ok 9 przenieśli mnie wreszcie do sali, w której mieliśmy rodzić . uffff.... wreszcie spokój. Położna pozwoliła wejść do wanny - wybawienie!!!
Ciągle tylko mówiła - słabe skórcze i b. twarda szyjka.. :(
po 2 godzinach kolejne ktg... i już od tego czasu poród to było nieustające ktg...
bo się źle pisało, bo dostałam kroplówkę z nawilżeniem, bo dostałam kroplówkę z glukozą, bo znów dostałam coś... a skrórcze idą... i kompletnie nie wiem co z nimi z robić. i każą leżeć na lewym boku, który już mam odgnieciony niemiłosiernie...
o 12 położna pyta czy chcę znieczulenie.. po krótkim skórczu decyzja - tak tak ... no to na 20 min do wanny i przyjdzie anestozjolog...
no to idę do wanny. z początku - ulga... ale po godzinie... półtorej... (zamiast 20 min) już nic nie pomaga. drę się na cały szpital, zgniatam dłonie M... powoli się rozklejam... po drodze drugi worek owodniowy się przebił i kolejne wody odpłynęły - więc jeszcze większe skórcze... a ja myślałam, że bardziej już boleć nie może... w koncu przychodzi anestozjolog... i każe mi się nie ruszać:szok: jak mam się nie ruszać jak skurcz takkkk... no właśnie..
w końcu - ulga ... 2 godziny względnego odpoczynku. zbawienie.
skakanie na piłce, spacery, masaże - by skurcze były lepsze i rozwarcie poszło w końcu....
po 2 godzinach - oooogromna prośba o dokładkę znieczulenia. dostaję.
kolejne ktg. po 30 min stwierdzam, że to znieczulenie to już totalnie nic nie daje. ... a tu się okazuje, ze przychodzą parte.
łóżko się zmienia, położna mówi - no to pouczymy się przeć... ;-) taaaaak.
fakt - te skurcze juz są wybawieniem w stosunku do tych poprzednich...
jeszcze trochę wrzasku, przyleciał lekarz, jeszcze więcej wrzasku, ... chyba 4 parcia i Maluszek leży na moim brzuchu...
CUDO.
i od razu amnezja. nic o bólu nie pamiętam. wreszcie jest dobrze. :):):)
 
To teraz mła...

W czwartek 15.10 byłam na wizycie, ginka zbadała mnie i stwierdziłą, że jestem pozamykana na 4 spusty, co mnie lekko zmartwiło, bo chciałam szybciej urodzić...
W niedzielę stwierdzilismy z mężem, że trzeba troche sprawę przyspieszyć... naturalne sposoby wywoływania porodu;-)chyba poskutkowały, bo w nocy zaczęły mi się bolące skurcze, ale nieregularne... rano wstałam, pochodziłam, wszystko przeszło...
Kolejna noc z pn. na wt. powtórka z rozrywki, skurcze juz bardziej bolesne, ale nadal nieregulane... rano odszedł mi czop, ale był czysty... pojechałam do położnej żeby sprawdzić tetno małej, wszystko było ok... potem jeszcze zrobiliśmy zakupy w markecie, na targu... pojechaliśmy do domu... mąż pojechał do pracy... ja zostałam z Kubą sama... w ciągu dnia zabawa i takie tam... ok godz. 17.30 znowu pojawiły się skurcze... ale nieregulane... ok.19tej stwierdziłam, że jestem głodna i zjadłam obfitą kolację... potem poczułam jakis dziwny niepokój, zrobiłąm łóżko synkowi, sama wziełam prysznic z nadzieją, że może skurcze przejdą, ale nie bardzo chciały... ok 20tej zaczęły być regularne (co ok 5min)... po 20tej przeczytałam kubusiowi bajeczkę i położyłam go spać... o 20.40 zaczęło się M jak miłość, ale nie bardzo mogłam się na tym skupić... mysle sobie, ze jak do 21ej nie przejdzie to dzwonie po męża... wybiła 21.00 dzwonie a mój mąz nie odbiera... dzwonię do niego przez 15 minut, zaczynam panikowac... szukam numerów do osób z którym miął służbę, on w tym momencie dzwoni do mnie... mówię Przyjeżdżaj to był;a 21.15... wtedy skurcze jakby zaczęły przechodzić z czego nie byłam zadowolona.... mąż był po 20 minutach... wpadł do domu jak poparzony... pyta czy mam buty, łapie za torbe... a ja na to, że chyba nigdzie ni ejedziemy, bo mi skurcze przeszły... ale on stwierdził, że idzie po sąsiadkę, żeby Kubusia popilnowała i że jedziemy, bo do ostatniej chwili to on czekac nie będzie... w drodze do szpitala miałm może jeden skurcz...
O godz. 21.55 bylismy na oddziale położniczym, mówię położnej co i jak, a ona do mnie z tekstem rodzi pani drugi raz i nie wie pani jak to jest ... hm... wkurzyła mnie, ale nic nie mówiłam, bo być moż ejej pomoc przyda sie za chwilę... podłączyłam mi ktg... skurcze co raz słabsze, co raz rzadziej.. myśle wkurzona, że pewnie odeślą mnie do domu...
Potem położna poprosiła lekarza, lekarz przyszedł zbadał mnie i stwierdził, że mam rozwarcie na 7cm:szok:i że zostaje na oddziale... niby sie ucieszyłam, ale pomyslałąm, że jeśli mam sie męczyć ze skurczami to wolałabym w domu...
Mąż poszedł jeszcze ze mna na sale, a potem pojechał do domu....
Ok 23.00 położna wzieła mnie na porodówkę, tam jeszcze wypisywałyśmy papiery, gadałyśmy cos o moim mieszkaniu... co chwilkę łapały mnie skurcze, ale takie do przezycia... potem kazała położyć mi się na łóżu i przebiła mi pęcherz, odeszły wody i wtedy akcja się rozkreciła... żeby przyspieszyć rozwarcie wyjęła mi piłkę, na której siedziałam (skakanie bardziej bolało)... o godz 23.45 mówi do mnie, że jeszcze poczekamy 15 minut i wtedy lekarz zadecyduej co dalej, bo główka niby schodzi nisko, ale zaraz się cofa... miałam już wtedy skurcze parte, ale nie były uciążliwe...
Przyszedł lekarz, połozna mnie zbadała, stwierdziła, że jest ok i że będziemy rodzić... skurcz party, mega wysiłek, chwila ulgi... i tak przez 15 minut... połozna mówi, że idzie przygotwać zestaw, nacieła mnie, przyszła pani pielęgniarka od noworodków, lekarz stał z boku i trzymał mi głowę, mówi, że jeszcze 2 skurcze i bedzie po wsztystkim... i tak też było... o godz. 00.20 na świat przyszła moja córeczka Maja (jeszcze wtedy nie wiedziałam jak będzie miała na imię)... była chwilkę na raczkach u mnie, potem pielęgniarka ja zabrała... a ja zostałam na szyciu (mało przyjemna sprawa)... na salę zostałam zawieziona na łóżku, bo miałam odjazd...
Po 2 dniach zostałyśmy wypisane do domku...
 
Drugie podejście, pierwszy opis mi zeżarło:wściekła/y:

19.10 0 godzinie 11, 6 dni po terminie stawiłam się w szpitalu bez jakichkolwiek objawów zbliżającego sie porodu. Po przyjęciu na oddział położna podpieła mnie pod ktg. Przyszła po godzinie popatrzyła na mnie zdziwiona i kazała iść na badanie. Lekarka powiedziała, że mam regularne (co 2 minuty) i bardzo silne (130) skurcze jak to usłyszałam to byłam w totalnym szoku bo czułam tylko lekkie stawianie brzuszka ale wogóle mnie to nie bolało. Po badaniu okazało się, ze mam rozwarcie tylko na opuszek, więc spowrotem na salę pod ktg.
Sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, ciągle regularne i bardzo mocne skurcze a rozwarcia brak.
O 22 lekarz zadecydował, że mam się zbierać na porodówkę a ze akcja nie postępuję a ja jestem juz po cięciu to zadecydował, że będzie cc. I tak przez cc o 23.50 na świat przyszła Lilianka.
Bardzo dobrze, że tak się stało bo wody były zielone a córka złapała jakąś infekcję.
Sam zabieg wspominam bardzo dobrze, mniej się denerwowałam niż za pierwszym razem i naprawdę w ekspresowym tempie doszłam do siebie.
 
To teraz ja sprobuje podzielic sie jak najmniej chaotycznie swoimi "wrazeniami";-)
W dwa tygodnie po terminie mialam miec wywolany porod w nocy z soboty 24/10 na niedziele 25/10. Zadzwonilam w sobote na oddzial (oczywiscie juz przygotowana) zapytac o ktorej sie stawic - uslyszalam ze o 8h rano w niedziele bo sa zajeci. Maz zazartowal ze przynajmniej walke Goloty zobaczy;-)Zobaczyl..a o 23:20 odeszly mi wody. Hurra,nie bedzie wywolania!!! Ale problemem bylo to ze wody byly zielono-brazowe,bardzo ciemne + zywa krew.W ten sposob w przyspieszonym tepie pojechalismy do szpitala (pan taksowkarz mial fuksa,byl nowym Mercem,ledwo wysiadlam z taxi przed drzwiami szpitala i zaczely znow wody odplywac na tyle ze mialam buty mokre..).Na porodowke trafilam z lekkimi skurczami (jak na okres) a potem zaczelo sie rozkrecac..Wod bylo bardzo duzo..Gaz z powietrzem na poczatek byl ok ale pozniej juz nie wystarczal..Dostalam kroplowke z antybiotykiem przeciw paciorkowi.Wiem ze ok 5h rano podano mi Pethidine w udo,gadalam po nim glupoty ale nie czarujmy sie - bolu to nie usmierza..Blagalam o epidural ale ciagle bylo za wczesnie lub rozwarcie za male..Podano mi tabletke na oczyszczenie zoladka w razie gdyby trzeba bylo szybko malenstwo wyciagnac. O 8h zmienily sie polozne,zaczely sie bole parte(z krzyza),nie bylo sensu juz brac epiduralu. Podano mi kroplowke z oxy bo przez bol plecow nie umialam wyciagnac trzeciego parcia w jednym skurczu a maly musial dla jego dobra jak najszybciej opuscic brzuszek. Wyskoczyl o 9:22:-D:-D:-DPeklam tylko troche(szycie 15 min),nie nacinano mnie. Porod z mezem bezcenny:tak:,w ostatniej fazie partych wieszalam mu sie na szyi i krzyczalam - tak myslalam (do ucha) to dodawalo mi sil. Mam wrazenie ze bez niego nie dalabym rady:tak:Bardzo Nas to zblizylo. Nie wiedzilam ze potrafi byc taki opiekunczy,a On do teraz mowi ze jestem "supermenka"(womenka;-)) i ze facet nigdy by nie podolal,nawet patrzy na mnie z wiekszym uznaniem;-):-D Wydawalo mi sie ze podczas akcji darlam sie jak opetana,a podobno polozna zachecala mnie zebym krzyczala (bo to mi pomoze) a ja tylko pojekiwalam...Wogole przez Pethidine pamietam urywki rozmow..co do bolu..zapomnialam po porodzie;-)to naprawde mozliwe!:-DTak lepiej..hihi:-)Polozne byly zaskoczone iloscia i kolorem moich wod,nie umialy zrozumiec jak "moi opiekunowie"mogli do tego dopuscic,maly byl siny,przenoszony ale jak na duzego i silnego mezczyzne przystalo szybko doszedl do siebie:tak::-D:-D:-DTak bardzo Go kochamy!!! Co do szpitala w UK..REWELACJA!!!!! Trafilam na samych specjalistow, czulam sie naprawde zadbana i pod dobra opieka.Z przytulaskami i gratulacjami od obu poloznych wlacznie:-)
Maly wazyl 4.220,mierzyl 52cm, dostal w pierwszej minucie 9 pkt Apgar - w piatej i dziesiatej minucie 10 pktow:-D
Juz ok 15h w poniedzialek wyszlismy do domku.
 
witajcie kobietki:)
u mnie nie było tak lekko jak to miało wygladać.minął rok od porodu a ja pamiętam każdą sekunde.miałam lekarza który pracował w szpitalu w którym miałam rodzić więc myślałam że będzie oki ale sie myliłam.byłam po terminie 10 dni więc mój lekarz kazał mi się zgłosić na porodówkę.poszłam i co się okazuje,siedzę cały dzień w poczekalni,robią mi profilaktycznie ktg i na koniec słyszę -Przykro nam ale nie mamy miejsc-:((prosze przyjść jutro rano może coś sie zwolni-Masakra.Kolejny dzień spędziłam również na porodówce,a mój lekarz widząc mnie na korytarzu tylko powiedział że muszę czekać(byłam wściekła)dzięki bogu w poczekalni przyjął mnie sympatyczny lekarz który wysłał mnie na górę twierdząc że miejsce musi się znaleść.No i tak od 15tej leżałam pod ktg do wieczora.Zaczeły sie bóle i tak rodziłam dziewięć godzin,miałam dość,pełne rozwarcie i nic MAŁA(to miała być Majeczka:)))))nie chce wyjść lekarz krzyczy na mnie że nie pre a ja już padam z sił.po tylu godzinach nagle wiozą mnie na cesarke.Lekarka budzi mnie po trzech godzinach i mówi MA PANI SYNA.Szok,radość,zdziwienie.Gorsze było to że powtarza syn dostał 4 punkty(wysokie proste ustawienie główki,zamartwica płodu,owinięty pępowiną)ale powoli dochodzi do siebie i przebywaw inkubatorze.Boże to były najgorsze godziny mojego życia,strach czy moja tak wielka niespodzianka przeżyje.Rano mój cudny Groszek zobaczył pierwszy raz mame i tate a my z mężem wyliśmy ze szczęścia że wszystko powoli wraca do normy.Dziś nasz Kacperek ma rok jest zdrowy wesoły i kochany.MOJA NAJWIĘKSZA NIESPODZIANKA JAKĄ OBDAROWAŁ NAS LOS:))))
 
reklama
:-)nie było tak źle:-)w sumie strasznie bolało tylko od momentu kiedy odeszły mi wody płodowe na 8-9cm :-D:-D i od tamtej pory jeszcze 3 godziny byłam w ciąży ;-)
zaczęło się przed 22:00 - regularne skurcze co 10 min mniej więcej, po 1:00 pojechaliśmy do szpitala - skurcze co 5 min, jak dojeżdżaliśmy były co 3min, na IP 4-5cm rozwarcia, po ktg 7cm, potem trochę piłki i prysznic, potem badanie przy którym trysnęły ze mnie wody (jak na filmie :D ) wtedy było już prawie 9cm, znów prysznic gdzie zaczęły się parte - myślałam że tam urodzę i spanikowałam... No ale udało się dotrzeć na salę, tam wgramoliłam się na łóżko i już nie chciałam z niego zejść:-p:-p, tak się bałam... W sumie urodziłam w pozycji siedzącej, 7 szwów po nacięciu i 3300g szczęścia w ramionach :) :)
 
Do góry