reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek **BEZ KOMENTARZY**

reklama
To ja opowiem pierwsza :-)
11 stycznia po planowej wizycie o mojej lekarz prowadzącej trafiłam na patologię z wysokim ciśnieniem. Tam jednak wszystkie wyniki i pomiary były w normie więc na drugi dzień odesłali mnie do domu z zaleceniem kontroli ciśnienia kilka razy dziennie. I tak mierzyłam to ciśnienie i było coraz wyższe. Postanowiłam pojechać na IP we wtorek przed południem. Tam ciśnienie 160/100 i od razu decyzja, że przyjmują mnie na porodówkę. Do sali dotarłam dokładnie o 11:11. Podłączyli ktg i kazali czekać. W międzyczasie ciśnienie 120/60. Gdy przyszedł lekarz ciśnienie znów 160/100. Badanie i okazało się, że rozwarcie 1,5 cm więc może coś z tego będzie. Pobrali krew i kazali czekać. Po 14 przyszła położna i powiedziała, że podłączą oksy i spróbujemy. Więc o 15:10 zaczęła się kroplówka i ktg. Tak sobie piłam tę oksy i nic się nie działo. Przed 19 powiedziano mi, że jak się kroplówka skończy przeniosą mnie na salę przedporodową a rano do domku. Zmieniły się położne a o 19:05 poczułam delikatne pęknięcie i nagle ciepło i mokro w łóżku. Przyszedł lekarz i stwierdził że teraz to ja zostaję i za 6 godzin kolejna kroplówka. Ok 21 zaczęłam odczuwać delikatne skurcze, nasiliły się po 22. Rozwarcie szło bardzo powoli- cały czas chodziłam. Przy każdym skurczu lądowałam nad kibelkiem- zwróciłam chyba wszystko co jadłam w ciągu ostatnich kilku dni.Wybłagałam zastrzyk przeciwbólowy. Ok 1 nad ranem rozwarcie było 8cm-potem potoczyło się błyskawicznie. Pamiętam, że leżałam na boku a mąż przytrzymywał mi kolano do góry bo nie miałam siły nogi podnieść. Jednak kiedy położna rozłożyła łóżko i położyła mi stopy na podstawkach jakieś nieznane siły we mnie wstąpiły. Mały wyszedł na trzy parcia-po pierwszym usłyszałam że ma ciemne długie włoski, jednak główka się schowała. Na drugim skurczu urodziła się główka, mały był troszkę siny bo owinął się pępowiną. Trzeci skurcz i zobaczyłam moją kruszynkę. Potem pamiętam jak przez mgłę- lekarka mnie szyła chyba długo, pielęgniarka wzięła małego, otarła go i położyła mi na piersi. Przed oczami mam wyraz twarzy mojego męża...jesteśmy razem 9 lat i pierwszy raz widziałam łzy w jego oczach...
no to sobie powspominałam :-)
 
Póki dzieciaczki śpią to i ja opowiem jak Jaśko pojawił się na świecie:-)

24 stycznia miałam wizytę. Okazało się że mam już rozwarcie na 3 cm:szok: Ginek stwierdził, że nie ma co ryzykować, że najlepiej jak już pójdę do szpitala. Pytam "kiedy?" a on " dzisiaj albo jutro z rana". Ciągnęło mnie do dziewczynek, więc wróciliśmy do domu. Z rana przed 8 ruszyliśmy do szpitala. Na miejscu była kolejka z przyjęciami, więc czekaliśmy cierpliwie w holu. Wiedziałam, że z rana też jest mój lekarz, zresztą dzień wcześniej mówił, że postara się być przy moim przyjęciu. W końcu (ok. godz. 9.40)położna mnie zaprosiła do pokoiczku - szumnie nazwanym izbą przyjęć:-p Poszłam się przebrać w koszulę, wychodzę a emek patrzy na mnie dziwnie:szok: i pyta - jak Ty się ubrałaś?? A ja w koszuli na opak:-D I to chyba mi szczęście przyniosło:rofl2::tak:

Popisałam co trzeba i położna zaprowadziła mnie na porodówkę, gdzie podłączyli ktg. Zjawił się mój ginek, stwierdził, że zapisują się delikatne skurcze, których ja w ogóle nie czułam. Potem badanie na fotelu i 4 cm rozwarcia:tak: Pomyślałam sobie, że jest nieźle, bo zbliżam się do połowy a nic nie czuję. W tamtym momencie nie chciałam żeby od razu podłączali mi oksytocynę. Zależało mi żeby akcja się sama zaczęła. Ginek przekonał mnie na podanie zastrzyku z wit. B1, która miała uwrażliwić macicę na oksytocynę, ale tę którą wytwarza organizm. I albo skurcze się wzmogą i będą regularne albo położą mnie na oddział. Na porodówce miałam zostać na 2-3 godzinną obserwację.
Od razu powiedziałam że jestem z mężem - ginek powiedział położnej że ma nas zaprowadzić do pokoju do porodów rodzinnych. Coś się to jej nie spodobało - bo zaczęła dziwnie pytać - jak sobie to wyobrażamy?:szok: Ale jej powiedziałam że normalnie:laugh2: Jak się rozkręci to mąż zostaje, nie będę go wysyłać do domu 30 km po zaśnieżonych drogach żeby za 2 godziny wracał spowrotem.

Dostałam zastrzyk i od 11.30 zaczęłam odczuwać delikatne skurczyki, ale dosłownie takie smyrania, wprawdzie co 3-4 minuty, ale moje skurcze przepowiadające, które dopadały mnie w domu były silniejsze. O godz. 14 pierwsze badanie położnej - 6 cm rozwarcia, ja się cieszę, ona też. Dostałam 2 zastrzyk i zgodziłam się na lewatywę. Od ok. 16 stej skurcze zrobiły się ciut silniejsze, ale nadal mało bolesne. Już zaczęliśmy się z mężem niecierpliwić. On stwierdził, że w ogóle nie jest przy tym rodzeniu potrzebny, bo się dobrze czuję:laugh2: I tak sobie myślę, niech daję te oksy bo ileż można czekać na rozwój akcji - nie chciałam się kłaść na patologię, bałam się że jak emka wypuszczę, to się potem zacznie i nie zdąży przyjechać. A ja bez niego rodzić nie chcę:-p
Idę do położnej, mówię co i jak, a ona na to, że dostanę kroplówkę, bo skurcze są za słabe. A teraz mam się położyć i odpocząć, bo po oksy się zacznie i mam zbierać siły na finał. Ja tam siły jeszcze miałam, tylko się niecierpliwiłam. Na piłce tyle się naskakałam, że mi plecy drętwiały:sorry: Czekamy na te oksy, ale nikt do nas nie przychodzi. I tak wtedy sobie pomyślałam, że pewnie do 19 nic ze mną nie będą robić, bo wtedy jest zmiana personelu. Miałam rację, tuż po 19 stej przyszły dwie uśmiechnięte i przemiłe panie położne. Jedna z nich ochoczo stwierdziła, że mam wskakiwać na łóżko, to mnie zbada. Ale byłam zawiedziona jak się okazało że nadal 6 cm:baffled: ona jednak poczekała na skurcz i przebiła mi pęcherz. Zaraz po tym podłączyły ktg. Bolesne skurcze zaczęły się od razu. Trzymałam się rurek łóżka i liczyłam oddechy. Tak się skupiałam na tych oddechach, że jak emek zbliżył się tylko i dotknął mojej ręki to zaraz kazałam mu, żeby mnie nie dotykał, bo mnie to rozpraszało:sorry: Położna co chwile zaglądała i się radośnie uśmiechała patrząc raz na mnie raz na zapis i choć stwierdziła, że jakieś wielkie te skurcze nie są - ok. 70 % to chyba są skuteczne widząc po mnie jak je odczuwam. Zapis ktg trwał 30 minut. Po nim jeszcze raz mnie badała, ale nawet nie wiem co wybadała. Poprosiła mnie tylko, żebyśmy przeszli na boksy na porodówkę - nie spodobało mi się to, ale nie miałam siły protestować. Przy zejściu z łóżka chwycił mnie skurcz. Wtedy mój emek jak najbardziej się przydał, bo wisiałam na nim obejmując go za szyję. Zrobiłam kilka kroków i znowu skurcz i znowu wiszę na nim. Doszłam do boksu, obok łóżka była drabinka. Położna usiadła na krzesełku i kazała mi stanąć tyłem do niej, a na skurczu kucnąć. Ona mnie podtrzymywała. Czułam już jak Jasiek mocno napiera.Położna zaprosiła emka na krzesełko, a sama stwierdziła, że idzie szykować co trzeba do porodu. Tyle, że była mega zaskoczona, bo minęły 3 takie skurcze, kiedy zajrzała za ścianki i zobaczyła, że główka wychodzi. I tylko w szoku wołała, że mam wskakiwać na łóżko. Wtedy zaczął się cyrk jak w jakieś komedii. Słyszę, nie przyj, tylko oddychaj, emek trzyma mnie za rękę, położne próbują założyć na łóżko uchwyty na nogi, tyle że w nerwach i pośpiechu słabo im to wychodziło, dlatego w pewnym momencie trzymałam nogę na plecach jednej z nich, kiedy ona mocowała ten uchwyt. Wszystko toczyło się błyskawicznie. Wiem tylko, że poczułam skurcz party i powiedziałam, że "on idzie" i nie potrafiłam już tego powstrzymać. Położna kazała tylko nabrać powietrza i przeć, starałyśmy się ochronić krocze, ja parłam nie za mocno i powoli, wyszła najpierw główka, nabrałam drugi raz powietrza i Jaśko wyskoczył na ten świat, krzycząc w niebogłosy. Niestety popękałam, ale to się wtedy już nie liczyło. Wiem, że zaczęłam się od razu domagać, że mąż ma przeciąć pępowinę. A kilka sekund później przypomniało mi się że mam jeszcze biustonosz na sobie i zaczęłam się szamotać na tym łóżku żeby go zdjąć. Położna mi pomogła i dostałam Jasieńka do piersi, w sumie to zamiast cycować to cały czas krzyczał, ale i tak się cieszę że go przez chwilę miałam przy sobie. Potem zabrali mojego synusia na ważenie i mierzenie, a ja rodziłam jeszcze łożysko. Ale się cieszyłam, że tym razem poszło bez komplikacji. Na koniec zostało szycie - przez samego ordynatora hehe wszystkim dopisywał dobry humor, położne zaczęły żartować, że ma się postarać, żeby później współżycie było dobre:-D
I tak 25 stycznia 2013 o godz. 19.55 urodził się nasz synek Jan - nasz trzeci CUD:-) Licząc od skurczy, które były silne i bolesne do momentu pojawienia się Jaśka minęło 45 minut! Dobrze, że tak się wszystko potoczyło, obawiam, się że gdyby teraz za 3 razem poród zaczął się od odejścia wód, jak przy dziewczynkach, to nie zdążyłabym dojechać na finał do szpitala.
 
Przyszła kolej na moją opowieść;-)
Dnia 19 stycznia około godz 5 rano wstałam i poszłam zrobić siusiu, wróciłam do łóżka z zamiarem pospania do południa:-Dokoło 5:30 poczułam, że się zsikałam do łóżka a to były wody płodowe;-)
Pobiegłam do łazienki, usiadłam na toaletę i myślę co tu dalej zrobić, obudziłam mojego D. i kazałam przynieść sobie laptopa, napisałam Wam na bb, że mi wody odchodzą i poszukałam nr tel na porodówkę, zadzwoniłam tam z zapytaniem czy przyjechać:-D Pani położna powiedziała, że spokojnie bez pośpiechu mam się zebrać i przyjechać.
Około 6:15 byliśmy już na ip, pani przeprowadziła wywiad, zbadała mnie, kazała się przebrać i siup na patologię. W sali poznałam 2 fajne dziewczyny, one wytłumaczyły mi jakie zwyczaje na oddziale panują (ja przerażona bo nigdy w szpitalu nie leżałam). Na obchodzie doktor powiedział mi, że jeszcze dziś urodzę. Podłączyli pod ktg, zbadali, skurcze były jednak brak rozwarcia, na wieczornym obchodzie też brak rozwarcia. Została podjęta decyzja, że w niedzielę rano kroplówka z oxy i jazda:-) Więc rano po obchodzie badanie i nadal rozwarcia brak, o godz 9 przeszłam na salę do porodów. Powiedziano mi, że jeżeli kroplówka nie wywoła rozwarcia czeka mnie cc. Tego najbardziej się obawiałam, nie chciałam cc, nie byłam na to przygotowana, modliłam się o to. Leżąc już na porodówce zadzwoniłam po D. i kazałam przyjechać. I tak od godz 9 męczyły mnie najokropniejsze skurcze świata, w międzyczasie położna sprawdziła rozwarcie..brak:crazy: o godzinie 13 wykonała masaż szyjki macicy, ja byłam nieprzytomna, nie wiedziałam co się dzieje ale ten masaż to było dopiero coś okropnego, nawet umarłego by z grobu ruszyło:rofl2: Krzyczałam, płakałam, widziałam przerażoną minę mojego D. Położna krzyczy: mamy 4cm...mamy 8cm, mamy pełne rozwarcie:szok:mi kamień z serca, ze skończył się masaż, D. z położną zaczęli rozkładać łóżko, D. pomógł mi zmienić pozycję, ogólnie to ja nie miałam siły się nawet podnieść więc on mnie ułożył tak jak kazała położna. Kiedy położna kazała przeć to parłam, za pierwszym parciem pokazała się główka, za drugim główka była już na zewnątrz a za trzecim cała Laura:-) potem łożysko, szycie i siup na wózeczku inwalidzkim do pokoju:happy:trochę chaotyczna ta moja wypowiedź:-)
 
To ja tak na szybko powiem jak to było u nas, w tłusty czwartek wstałam o 4 i już nie mogłam iść spać, bo co 15 min. miałam wizytę w toalecie, czasem częściej, pojechaliśmy do sklepu, po pączki i w cukierni ledwo dawałam radę, bo chciało mi się do toalety i potem zauważyłam, że lepiej mi jak chodzę, więc tak jak Wam pisałam, chodziłam cały dzień z przerwami na toaletę, zastanawialiśmy się co mi jest, ale jeszcze nie planowaliśmy jechać do szpitala, bo ani wody nie odeszły, ani czop, ale w końcu się przebrałam wieczorem i mówię do męża chodź sprawdzimy co mi jest, bo może mi przepiszą jakieś lekarstwa, żebym miała spokojną noc, na izbie za bardzo nie wiedziałam co im powiedzieć, bo nie potrafiłam opisać co mi jest, pytają czy czułam skurcze, to ja mówię, że chyba były rano z 3 co kilka minut, a tak to nie, więc panie trochę miałam wrażenie nie ogarniały po co przyjechaliśmy, ale zrobili mi ktg, tam jakieś 3 skurcze były co 7 minut i w gabinecie podczas badania odszedł mi czop i pni stwierdziła, że mam 4cm. rozwarcia i że predyspozycje jakby to nie był mój 1 poród, zaczęła mnie namawiać na dom narodzin skoro taka bezproblemowa ciąża była, ale nie dałam się, więc 2h musieliśmy czekać na izbie(sami-więc wesoło było) aż się porodówka zwolni, miałam wtedy cały czas dużo chodzić, ale nic mnie nie bolało, więc panie z izby nie mogły się nadziwić, że ja niby rodzę,a tak wyglądami mam taki humor, mąż poszedł po rzeczy i udaliśmy się z bardzo fajną położną na porodówkę, była tak niesamowicie ładna, że tylko się zachwycałam wszystkim, rozpakowaliśmy do szaf nasze rzeczy, położna nam wszystko wytłumaczyła, przyszła jeszcze druga, która też bardzo pomagała i zostawili nas samych, potem poleżałam na łóżku, zrobili ktg, sprawdzili jakie rozwarcie i jak tam dzidzia i potem jak był skurcz, to oddychałam tak jak pokazywali i czułam, że dzięki temu panuje nad skurczami, poskakałam trochę na piłce, a potem większą część czasu spędziłam w wannie-najlepsza część porodu-czułam się jak na wakacjach, później bardziej czułam skurcze, byłam podłączona pod ktg i wtedy chciałam do wody, ale oni powiedzieli, że jest 10 cm i teraz to już mam rodzić, mówiłam że woda mi pomaga,ale nie dali się przekonać, samo parcie to już czułam, że chwila i będzie malutka, więc się starałam-przy drabinkach, potem w toalecie i na końcu udało się urodzić na łóżku, wtedy wody odeszły dopiero, ja nawet ego nie kojarzę, dotknęłam główki i potem już cała się urodziła, dali mi ją na brzuch, a ja rodziłam łożysko i zaczęli mnie szyć, ale tak popękałam, że więcej osób się zleciało, po pewnym czasie wyprosili męża z małą i mnie mieli usypiać, ale jednak cały czas świadomie czułam najgorszy ból szycia....aaaaa....z 2h mnie szyli, cały czas pytałam ile jeszcze itp.o 3 się urodziła, a po 8 dopiero zeszliśmy z porodówki
 
I ja napiszę skrócie jak to było z moim Leosiem;)
O 6.30 stawiliśmy się z ginekologi na położnictwo. Zrobiono mi nieudolnie lewatywę- jakaś nowa piguła rozerwała 4 lewatywy, 5 też rozerwaną postanowiła mi jednak zapodać..Potem jak rozmawiałam z innymi dziewczynami, to ona użyła tylko 1/3 lewatywy niż powinna:confused:. Potem przez cały poród odczuwałam dobitnie tego skutki:baffled::angry:....Dostałam kroplówkę i zaczęliśmy spacerować po korytarzu. Skurcze były marne więc dostałam więcej wspomagaczy. Poród miałam wywołany ogólnie 3 kroplówkami, czopkami oraz zastrzykiem. Ból na serio zaczęłam odczuwać około 9:szok:. Miałam straszne bóle krzyżowe, gdyby nie masaż robiony przez męża to nie wiem jakbym wytrzymała. A bóle parte to już najgorszy ból jaki można sobie wyobrazić. Nie byłam w stanie ich opanować, mimo, że położna nakazywała oddychanie a nie parcie. Od połowy porodu to traciłam świadomość co chwilę i niemal mdlałam..Od początku miałam zgładzoną szyjkę, ale nie chciała się otwierać więc robiono mi znów 2 razy masaż krocza- kolejny straszny ból:no:. Do tego szyjka była twarda, więc mnie nacięli z 1 strony, z drugiej zaś mocno pękłam- nacięcie lekko czułam, pęknięcia wcale. Mam założone z 20 szwów- a szyto mnie godzinę.. Dość szybko błagałam o znieczulenie ale niestety anestezjolog był zajęty:/ Poród miałam barzdo aktywny, co było przerażająco bolesne hehe- skakanie na piłce, spacer, kucanie na łóżko z oparciem na piłce, leżenie na obu bokach. Każda nakazana zmiana pozycji doprowadzała mnie do płaczu- tak bolał zwłaszcza krzyż:wściekła/y:..Sam poród trwał o dziwo krótko, bo niecałe 4 godziny. Skończyło się na wyduszeniu Leosia ze mnie niestety, bo szyjka ciągle była oporna..Leoś urodził się o 12.40. Od razu położono mi go na piersiach- był przecudowny:D Chwilkę wcześniej mężuś sprawnie przeciął pępowinę:) Po wszystkim lekarz nacisnął lekko na brzuch i wyskoczyło łożysko. Po szyciu leżałam jeszcze na sali porodowej z synkiem przez ok 45 min. Jestem bardzo wdzięczna mojemu lekarzowi:tak:, który co chwilę przychodził i pytał sie o postęp porodu, a przez ostatnią godzinę był ze mną cały czas- nawet podawał mi wodę, głaskał i odmywał twarz. Mimo, że nigdy nie przeżyłam podobnego bólu, a poród okazał się chyba milion razy gorszy niż myślałam- bez zastanowienia bym to powtórzyła ze względu na moje małe Cudo:-) Mój mąż sprawdził się znakomicie, po raz kolejny pokazał, jakim jest dla mnie oparciem. Bardzo mi pomagał, nie panikował, był po prostu wspaniały:tak::-D
 
Ostatnia edycja:
no to ja też dopiszę swoją opowieść...
w środę (13 lutego) o 5 rano się obudziłam na siku i w toalecie się okazało, że mam lekkie krwawienie. dokładnie tak samo się zaczął poród z Mikim u mnie! od tej 5 już spać nie mogłam bo miałam skurcze równo co 10 minut. po 10 jakoś skurcze zrobiły się nieregularne, ale cały czas były. chciałam do was pisać, ale sił mi brakowało bo byłam mega nerwowa z kilku powodów. przede wszystkim nie wiedziałam czy mam się przejmować tym krwawieniem, nie wiedziałam czy ruszać na szpital, bałam się, że mnie tam nie zostawią i po kilku godzinach znowu będę musiała te 90km jechać. bałam się czy w ogóle się mną przejmą... tak jeszcze w międzyczasie jakoś po 8 zaliczyłam prysznic i wtedy mi odszedł czop. tyle, że to mnie nie ruszyło bo wiadomo jak z tymi czopami bywa. kręciłam się po domu mega nerwowa. dopakowałam dokumenty do torby, mąż spakował Mikołaja, żeby go w razie czego odstawić do znajomych. pojawiło się znowu krwawienie i koleżanki stwierdziły, że mamy jechać bo przecież miałam problemy z łożyskiem. tak więc jakoś po 13 wyjechaliśmy z domu. w połowie drogi do szpitala zostawiliśmy Mikiego u znajomych, wypiłam tam jeszcze szybko herbatę i dalej w drogę. w szpitalu się oczywiście naczekałam, ale potem to już mnie zaczęli bardzo pozytywnie tylko zaskakiwać. po badaniu stwierdzono, że poród się w zasadzie jeszcze nie zaczął, ale że mieszkam tak daleko to mnie zostawiają bo skoro od 5 rana skurcze mam cały czas to może coś ruszy. przyjęli mnie na oddział, dali piłkę i kazali do tego dużo chodzić. tak też robiłam, ale rozwarcie ruszyć nie chciało nic a nic. po kilku godzinach to ja już byłam załamana bo skurcze zrobiły się bolesne, a rozwarcia brak. po 21 mąż pojechał do znajomych położyć młodego bo nie chciał ani spać, ani jeść. mi w tym czasie ok 22 odeszły wody. wtedy to się dopiero zaczął ból! ale położna była super na oddziale, zaraz przyleciała z zastrzykiem przeciwbólowym, lekarka przyszła i zaczęła mi podawać antybiotyk na paciorkowca. leżałam dalej na oddziale. zastrzyk pomógł na tyle, że między skurczami można było odjechać, a skurcze były trochę mniej odczuwalne. przyszła położna mnie zbadać i stwierdziła 3cm rozwarcia. powiedziała, że szykują dla mnie sale na porodówce. wylądowałam tam jakoś przed godz. 3 z 4cm rozwarciem. zaraz przybiegł dosłownie anestezjolog podać znieczulenie, gaz dali do ręki i chwilę trwało zanim znieczulenie zaczęło działać, a potem to już byłam znieczulona i otępiała i mogli robić ze mną co chcieli bo nareszcie nie czułam nic. skurcze parte zaczęłam już odczuwać zanim znieczulenie zadziałało, ale czekaliśmy na zejście główki niżej w kanał. było mi to już zupełnie obojętne bo nie czułam żadnego bólu więc mogłabym tak i kilka godzin czekać :) niestety dosyć długo nie mogłam wyprzeć małego - byłam tak znieczulona, że nie czułam tego całego parcia. ale dałam radę :) całe szczęście, że już miałam jeden poród za sobą i wiedziałam z jaką siłą trzeba przeć :tak: ostatecznie mnie położna nacięła bo nie chciał młody się przecisnąć.
Julek urodził się o 4:54. od chwili wyciągnięcia przez poród łożyska, szycie itp. był sobie taki mały pomarszlaczek na moim brzuchu :)
ogólnie poród wspominam dużo lepiej niż pierwszy. o wiele większy spokój niż przy porodzie w Pl, położne to istna rewelacja, szpital też super.
baaaaardzo bałam się tutaj rodzić, a okazało się, że wcale źle nie było.
no ale nie spałam praktycznie 2 dni! zmęczenie do dzisiaj daje się we znaki, ale to się przeżyje - warto :tak:
 
No to i ja sie opiszę:-)
obudziłam się w piątek 15/02 i stwiedziłam, że całą noc nie byłam w toalecie:szok:. Poszłam siusiu a tu brzuch miękki żadnego parcia i ruchów dzidzi. Poszłam się napić, położyłam na plecach i nic, żadnych ruchów:szok: zadzwoniłam po kolegę lekarza co by stetoskopem posłuchał ale go nie było i koleżanka stwierdziła że jedziemy do szpitala.
Mała poruszyła się dopiero po 40 min pod szpitalem.
W szpitalu zrobili mi ktg i mała wtedy się rozkręciła. Lekarka zadecydowała jednak, że przebijamy wody i rodzimy.
O 15:20 przebili mi wody i zaczęliśmy chodzić, skurcze sie szybko rozkręciły ale rozwarcie na 3.5 cm. O 17.20 podali oksy i po godzinie skurcze się nasiliły i rozwarcie 10 cm. 0 19:29 urodziła się Sophie:-)
w karcie wpisali poród 29 min to jest ekspres dopiero:-D:szok:
Nic nawet nie popękałam na zewnątrz, szwy tylko 2 w środku.
Więc mąż stwierdził że robimy następne:szok:
 
20.02 wstałam siusiu o 5.30 i zaczął pobolewać mnie brzuch lekko i nieragularnie.
przed 7 zaczęły się silniejsze skurcze bardziej regularne co ok 10 min, o 7 mąż pojechał do pracy bo powiedziałam mu że to nie to. O 7 też napisała do mnie położna z zapytaniem czy my już rozpakowani to napisałam jej że walczę ze skurczami i zastanawiam się czy jechać do szpitala to ta mi odpisała żeby pamiętać że drugi poród jest szybszy. Więc zadzwoniłam do męża ten właśnie dojeżdżał do pracy i zadzwoniłam po nianie.
Mąż był po ok 30 min a ja już miałam skurcze co 1-2 min. Zapakowaliśmy się i jazda do szpitala, po drodze zdecydowaliśmy że jest tak duża śnieżyca że nie dojedziemy do tego szpitala gdzie miałam rodzić więc postanowiliśmy jechać do bliższego, 25km.
Samochody jechały z prędkością 40km/h a my wszystkich wyprzedzaliśmy.
W szpitalu byliśmy o 8.15, nie mogłam dojść na oddział, sanitariusz podszedł i się pytał co się dzieje to oczywiście się wydarłam że rodzę:)
przy przyjęciu miałam 6cm rozwarcia, wypełniliśmy papiery i na porodówkę. Na porodówce byliśmy o 8.30, tam kolejne papierki, badanie i 7 rozwarcia. Chodziłam tam i podpierałam parapety podczas skurczy, nagle krzyczę do położnej gdzie jest kibelek bo ja muszę, ta do mnie że pierw musi mnie zbadać, po badaniu mówi że jest 9 i nigdzie mnie nie puści mam się kłaść na fotel i robić co muszę bo to normalne. Położna zaczęła się ubierać i mówi że mam nie przeć a ja nie mogłam przestać, jeden party i cały Franek wypadł. Ledwo go złapała.
Mąż mówi że na zegarku była 8.55 ale wpisali 9.00. Mąż przeciął pępowinę a mi na żywca założyli 2 szwy bo lekko pękłam. Po porodzie się okazało że kilka badań mam nieaktualnych bo lekarz powiedział że te z poprzedniej ciąży są aktualne i nie robiłam więc szybko mi zrobili ale wyszły dobre.
Więc poród był szybki za to po bardzo bolała mnie macica, teraz jest już trochę lepiej.
 
reklama
mam chwile - ciekawe jak długą?;-) to piszę co mi ślina na język przyniesie.
było to tak:
w niedzielę wieczorem rozpoczęły mi się nieregularne skurcze (jupi!!!) -coś w końcu drgnęło -myślę. cała noc zeszła mi na liczeniu tych diabolców były coraz silniejsze ale w dalszym ciągu nieregularne. poniedziałek minął mi podobnie jak noc. tylko te cholery już nie dawały mi funkcjonować. myślę sobie ki czort? zerknęłam do notatek ze szkoły rodzenia (jedź do szpitala gdy: odejdą wody, gdy są skurcze co 5 min, gdy skurcze są nieregularne ale nasilające) zadzwoniłam do doświadczonej w temacie kumpeli i po 2 godzinach namysły decyzja - zawijamy torbę i jedziemy, najwyżej posłucham sobie ktg malutkiego;-)
zajechaliśmy o 23ciej. przyjęła nas jakże "sympatyczna" pani z tekstem PANI NIE WYGLĄDA NA RODZĄCĄ!!!!:wściekła/y:
no niestety jak już jestem to mam gdzieś tego typu teksty;-) i dawaj na recepcje. potem czekanie w kolejce i ktg. po ktg zrezygnowana idę do gabinetu lekarskiego (a tam przewspaniały lekarz w dodatku przystojniacha jakich mało heheh). uprzedzam grzecznie, że ja z falstartem - a pan super doktor po obejrzeniu ktg stwierdza że być może nie;-) po obejrzeniu podwozia 3cm rozwarcia...decyzja: na porodówkę za wcześnie bo mają wysyp "klientek" ale zostaję na patologii a rano rodzimy...tadam!!!!!!!!!!!!!!!!!
na patologii nic fajnego...leżałyśmy we 3 w pokoju stękając jedna przez drugą. niestety u mnie skurcze nadal nieregularne. nad ranem nagle jupijajoł! skurcze co 4 min - rozwarcie 5cm:baffled:...idziemy rodzić..ale spokojnie pani zadzwoni po męża dopoiero za 2 godziny:-(
no i jedziemy...
na początku obsługiwała mnie młoda pani, położyli na ktg i umarł w butach - no ja:-( tak można leżeć tak długo???????????w końcu pozwolili mi zejść. łaziłam sobie sama, stękałam oddychałam (zapomnijcie że cokolwiek ze szkoły rodzenia będzie tak ładnie wychodziło jak na ćwiczeniach;-)). w końcu przyjechal mężulek zastając mnie na piłce śpiącą między skurczami. generalnie po nieprzespanych 2 nocach chciałam tylko SPAĆ. w końcu przyszła druga kochaaaaaaaaaaaaaaanaaaaaaaaaaaaaaaaa pani położna - cud kobieta! zaczęły się cuda wianki bo maluszek nie chciał wyskakiwać. był igaz (nic nie daje jak dla mnie), oksy w nie wiem ilu dawkach. inne jakieś czary mary, a młody posuwał się z prędkością ślimaka a ja spałam;-) w końcu parte. jakaż to masakra jest. i tych partych to tak sobie miałam z lekka 2 godziny;-) i nic. decyzja dalsza ucisk macicy...brrrrrrrrrrrrrrrrr....odpychalam lekarza ale się nie dał;-) na koniec w pokoiku naszym fajnym było chyba z 7 osób, bo niby finał a ja tej kulki wypchnąć nie mogę. no i ostateczność zastosowano taki jakiś ssak który pomógł wypluć mojego dużego gościa na ten świat. wszyscy szoczek bo wg usg miał mieć coś koło 3500, a ten lekka ręką zapodał 4080;-) były i łzy i ulga i radość i dalej chciało mi się spać ( no może trochę mniej ale nadal). a tu mamy zszywanko...oczywiście uciekałam dupką bo nie podobało się to mojemu kroczowi;-) w końcu sami w pokoiku z naszym śmiesznym najcenniejszym szkrabiksem...rozkosz bycia razem.
pewnie zabrzmiało to wszystko dość chaotycznie, ale relacjonuję w miarę na gorąco;-)
wszyscy w ekipie medycznej byli wspaniali - każdemu życzę takich ludzi w około siebie w tym ważnym dniu.

ps. na następny dzień do mego spzitala już nie przyjmowano z powodu braku miejsc - niezły fart co nie;-)
 
Do góry