reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki! [BEZ KOMANTARZY]

A ja 1 wrzesnia zgłosiłam się na oddział ginekologiczny w celu ustalenia, jak to właściwie jest z tym moim terminem porodu. teoretycznie 1 wrzesnia byłam albo w 41 tygodniu, albo w 38 tygodniu ciąży. Wywołałam uśmiech na twarzach wiekszości lekarzy i zostałam zapamiętana jako ta, co albo jest przeterminowana albo nie, no ale cóż... mój gin kazał się zgłosić, to wypełniłam jego zalecenia. Po wszystkich badaniach, ręcznych, usg, ktg, trzech lekarzy stwierdziło, że mam jeszcze 2 tygodnie czasu, czop nie odszedł, rozwarcie leciutkie na 1 palec, wiec pewnie jutro do domu pójdę i poczekam aż naprawdę się zacznie coś dziać, a nie bede im tyłka zawracac.
nastepnego dnia na obchodzie Pan Ordynator (starszy lekarz, bardzo władcza postać) z całego oddziału ginekologicznego wybrał sobie po oczach dwie Panie do zbadania... w tym mnie. Po badaniu stwierdził, że zakładamy balonik Voleya (czy foleya) i lecimy na blok porodowy... "Proszę zjeść śniadanie i sie spakować" Ja do niego: "A to nie do domu?" a on, że "czas rodzić, nie ma na co czekać".
Trafiłam więc na blok porodowy, gdzie kolejny lekarz zakładając balonik stwierdził spomiędzy moich nóg, że to nie ma sensu, i że on nie widzi potrzeby rodzenia, ale z Panem i Władcą kłócił się nie bedzie.
Po założeniu balonika zaczęły się skurcze... leciutenkie, ale co 6 minut... niestety na wieczór ustały, a dyżurujący lekarz stwierdził, że jutro wyjmą balonik, zobaczą, co tam ciekawego i może w poniedziałek dostanę OXytocynę.
Rano w sobotę po wyjęciu balonika okazało się, ze rozwarcie mam na 3 palce, wiec niewielkie, ale szyjka skrócona wiec podpieli mi OXY... od razu ząłapałam skurcze co 3 minuty i cholernie bolesne... Lekarz kazał mi na każdym skurczu przykucać, zeby rozciagać szyjkę, więc spacerowaliśmy z mężulkiem po korytarzu i na każdym skurczu przysiad... Skurcze miałam cholernie mocne... ale po 4,5 godziny takich skurczy szyjka rozwarła się tylko o pół palca... Położna zdecydowała się w miedzy czasie przebić pecherz płodowy i okazało się, że wody są Zielone... dla mnie to one były brunatne... takie okropie brudne... Dostałam też domieśniowo Paveryne na wygładzenie szyjki, ale oczywiście nie pomogło, więc lekarz zdecydował się na reczne rozszerzanie szyjki na skurczach... Myślałam, że ogłupieję z bólu... oczywiście udalo mu się rozszerzyć o kolejne pół palca... POłożna zaczęła go przekonywać, że ona nie widzi szans na naturalny poród, bo na tak silnych skurczach, to ja bym już dawno urodziła,... a tu nic... i stwierdziła, że Mała może być owinięta pępowiną i dlatego nie schodzi w dół, a poza tym te zielone wody też niczego dobrego nie wróżą.... Lekarz postanowił poczekać jeszcze pól godziny... ( dla mnie oznaczało to kolejnych 15 skurczy). Po tym czasie zbadał mnie i orzekł, że mała jest źle ułożona... ma nie w tą stronę zwróconą buźkę i rzeczywiście może nie chcieć zejsć do kanału rodnego. Odpiął mnie od OXY i kazał przygotować do cesarki... I dalej to juz standard... znieczulenie, a po chwili Hania była już na swiecie... oczywiście się popłakałam i musieli mi tlen podać, bo nos zatkany i ciężko mi się oddychało.

Lekarz stwierdził po wszystkim, że jakbym do domu pojechała i wróciła za dwa tygodnie, to róznie mogłoby być z Hanią... groziło jej najgorsze i z całego oddziału tylko Ordynator wyczuł sytuacje. Dobrze, że tak się potoczyło... a ja przy okazji znam uroki obu rodzajów porodu:)
 
reklama
Już się ogarnęłam nieco, choć przyznam, że byłam na początku skołowana w końcu musze dzielić uwagę na dwoje;)
To może od początku zacznę....
W sobote w nocy miałam przez godzinę skurcze co 5min ale takie niebolesne, jakoś przeczucie mnie ogarneło, że to niebawem rozwiazanie będzie wiec pojechaliśmy z M na zakupy, dłuuuuugi space, wieczorkiem zadzwoniłam po mamę zeby przyjechała w niedziele bo czuje, że Karolcia chce już wyjść...mam z rana przyjechała, zdążyłam domek wysprzątać, M na zakupy wysłać zeby mieli co jeść pod moją nieobecność;) ok 20 zauważyłam,że jakaś mokra się robie, poszłam sisiu a po nogach woda mi się sączy, wiec wziełam prysznic iprzebrałam się. Ewcia co chwila pytała czy już jade do szpitala po Karolinkę, M nie mógł sobie miejsca znalezc:)
Skurcze miałam bardzo nieregularne raz 3 co 5min, potem pół godz przerwy, coraz bardziej bolesne się robiły wiec mąż zadzwonił do szpitala zapytać czy są miejsca, kazali przyjechać.
Na izbie oczywiście czekanie, skurcze coraz częstsze i bardziej bolesne, położna któa mnie badała niemiła babka, stwierdziła, po badaniu ze zadnych skurczy nie wyczuwa, potraktowała mnie jak jakąś panikare, nawet jamimś roztworem sprawdziła, że na wkładce to rzeczywiście wody płodowe są, no i były. Myślałam, że nas do domu odeślą ale zostawili i kazali przejśc na oddział porodowy. i tu niespodzianka ta sama baba co na izbie miała mi poród odbierać:/ na szczęście w sali porodowej zupełnie inaczej sie zachowywała, była bardzo miła, grzeczna i pomocna:) z chwili na chwili skurze coraz silniesze, na KTG wychodziły raz mocne raz słabsze, wachały się od 7-70 kilku, położna zdziwiona była, że są takie rozchwiane, badała mnie w czasie skurczu ale żadnych efektów nie było, rozwarcie się nie robiło, było takie jak na izbie przyjęć. Mijały godziny, ból nie do zniesienia,skurcze tak silne jak przy samej końcówce porodu z Ewunią, położna ciagle badała w trakcie skurczu, nie wiem do czego porównac ból w czasie tych badań chyba do krojenia na żywca, myślałam, że rękę sobie odgryze. Kolejen godziny mijały, mój kochany mąż ciepriał razem ze mną, nie wiem co bym bez niego zrobiła, był tak cudowny i pomocny, masował kręgosłup bo miałam typowe bóle z krzyża, do tego musieliśmy robić cały czas masaż sutków aby naturalną oksytocyne wywołac do skurczów. Jak to efektów nie dawało, położna zaproponowała kąpiel w ciepłej wodzie i tak 1,5godz w wannie się męczyłam bez rezultatów niestety, rozwarcie było wciąż takie samo jak na początku. Mąż nie wieział już co robić, chciał ode mnie ten ból zabrać, widziałam jak cierpiał z każdym moim skurczem i serce mi krwawiło:( umarła bym chyba bez niego, pozwalał mi nawet wbijać w siebie paznokcie, ściskać mocno.....mineło 5 godzin, położna zdecydowała skonsultować sie z lekarką i postanowili podac oksytocynę na wywołanie mocniejszych skurczu i dopiero koszmar się zaczął, ból nie do opisania bo oksytocyna wywołuje nagle silne skurcze a moje były i tak silne bez tego i tak po 2 godzinach skurczy który było co pół minuty rozwarcie na 5cm się zrobiło i przy nim zaczęłam mieć skurcze parte ale wciaż było za małe rozwarcie żeby wypychać dzidziusia, Karolinka była bardzo dzielna. Jak jużnie mogłam wytrzymać i czułam ze musze przeć położna zezwoliła i kazała rozpocząć na czworaka, miała ochronić krocze ale niestety pękło, w sumie już wszystko jedno mi było...bo i tak czułam sike jakbym pod ciężarówke wpadła. No i po kilku parciach poczułam w końcu główkę mojej Kruszynki, potem już z górki, jak dali moją kochaną Karolinkę ból odszedł, cierpienie też liczyła sie tylko Ona:))) oboje z mężem mieliśmy takie uśmiechy na twarzach jak by całe cierpienie nie istniało:) Karolcia jak kotek pomruczała, położyli mi ją na brzuszku, była taka spokojna i kochana, od razu cycusia pieknie zaczęła ssać:) Reszte już Tofilesia przekazała tzn wagę, wzrost..sprostuje tylko bo sie pomylilam, ze malutka wazyla 3240 a nie 3270:)Na szczęście widok mojej wspaniałej Kruszynki wynagrodził te całą katorgę:)
 
No to ja opowiem jak u mnie było.
4 września pojechaliśmy na IP jak gin kazał, tam położna posłuchała małego tętna, a gin zbadał mnie i zawołał mojego W., żeby przyniósł mi rzeczy na przebranie, bo zostaje na patologii. Jak się przebrałam to inny gin zabrał mnie na usg ,na którym waga dziecka wyszła ok 3300g. Na sali podłączono mi ktg na których zapisały się skurcze od 30% do 100% ale były bardzo nieregularne i się wyciszyły. W pon na obchodzie gin oznajmił mi, że mam być we wtorek na czczo, nawet pić nie mogłam, więc ostatnim moim posiłkiem było jabłko ok 19 w pon. We wtorek po 6 zostałam podłączona pod ktg, a po śniadaniu położna zawołała mnie do gabinetu bo mój gin chciał mnie zbadać i poinformował mnie, że będzie cc, bo już próbowaliśmy rodzić ale się nie udało, a nie podają oksy po cc bo może macica pęknąć. Byłam bardzo zawiedziona że nie uda się sn. Po badaniu położna przyniosła mi do sali czopka. Skorzystałam z wc i poszłam do zabiegowego na założenie wenflonu, a potem czekałam w sali aż położna przyjdzie po mnie. Na porodówce wszyscy byli bardzo mili. Najgorzej to wspominam cewnik nie mogłam się doczekać kiedy zacznie działać znieczulenie żeby go nie czuć. Anestezjolog zaproponował znieczulenie od pasa w dół i się zgodziłam, a na stole wszystko mi tłumaczył co robi. Leżąc na stole wydawało mi się, że nigdy nie wyjmą mojego szkraba ale w końcu usłyszałam donośny głos i pokazali moje maleństwo i zabrali na ważenie 3800g, a mnie zszywali. Jak już było po ,zabrali mnie na obserwacje i tam przynieśli mi małego, a ja zadzwoniłam po W. który bardzo szybko przyjechał. Po pewnym czasie zostałam przewieziona z małym na normalną sale, jak znieczulenie przestało działać to ból stawał się nie do zniesienia i poprosiłam o środek przeciwbólowy który dostałam w kroplówce , a po 12 godz wstałam z łóżka po wskazówkach położnej jak prawidłowo podnieść się z niego. A jeszcze zanim wstałam położna wyciągnęła mi cewnik. Na drugi dzień było o wiele lepiej i wzięłam prysznic co jak byłam po 1 cc było wielkim wyczynem. Szybciej dochodzę do siebie niż po 1 cc. Mały na prawdę jest przesłodki, a na kolejne chyba się zdecyduje jak już obaj pójdą do przedszkola, chyba że znowu będzie "szczęśliwy traf".
 
no to ja ;-)
Jak wam pisałam z czwartku na piątek miałam okropną noc, co pewien czas mnie kuło w podbrzuszu, zwalałam to na jajnik czy pęcherz, tylko mała była za grzeczna... rano do tego doszło parcie na pęcherz, i mała dalej sie mało ruszała. Telefon do doktor, stwierdziła, że mam przyjechać na ktg, spakowana i przygotowana na zostanie. No to się spakowałam, Sanke zawieźliśmy do brata M i dotarliśmy na 11 do szpitala. Tutaj ekspres :-D ktg, skurcze są regularne, więc decyzja o CC, szybko na operacyjną i o 12 już była mała.
Ja jak po narkozie wybudziłam się już przed 13. Dziś odłączyli cewnik i każą chodzić.
Poród ekspres z pełnego zaskoczenia.
 
Kochane - postanowiłam, że od razu napiszę - póki wszystko jeszcze w pamięci no i póki jeszcze adrenalina wysoko ;-)
Od prawie tygodnia męczyły mnie skurcze. Siedziałąm jak na szpilkach - bo sama z chłopcami - bo po Brata mam dzwonić i ściągać Go z pracy jakby cos się działo. Więc tak siedziałam liczyłam, notowałam, ryczałam - bo za każdym razem jak wydawało mi się, ze to już napewno - skurcze mijały. Moja Mama pocieszała mnie i ciągle powtarzała - czuję, że zrobisz mi prezent na urodziny ;-) A ja pełna nadziei - załąmywałam się kiedy po raz kolejny skurcze się wyciszały. Były silne, regularne...a póxniej cisza.
Pojawiła się śluzowata wydzielina - cieszyłam się jak dziecko kiedy jej przybywało. Ale cóż - minął kolejny dzień - fizycznie wyczerpana z kolejnymi skurczami - poszłam do szpitala. Odesłano mnie z informacją, że już niedługo, że pojawiło się lekkie rozwarcie, że te skurcze maja sens.
Wczoraj wieczorem czułam się dziwnie zmęczona, cały wieczór przesiedziałam w toalecie, czyściło mnie na maksa. Brzuch twardniał jak kamień. Położyłam się. Syn sąsiadki przyszedł do mojego najmłodszego synka na noc. Średniak spał ze mną. 1.30 w nocy - dalej szwędałam się po domu i ...poczułam ból. Pierwszy ból. W dole brzucha - dosyć mocno, ale do wytrzymania. Położyłam sie z myslą - hahahaha - znowu nadzieja, a później rozczarowanie - nie dam się nabrać. Usnęłam - ale na króciutko - o 2 już bóle pojawiały się co 8 minut. Zadzwoniłam po Brata - nie odbierał. Zadzwoniłam na tel. u niego w pracy - wyłączony. Starałam się jeszcze do niego dodzwonić - bez skutku. Zadzwoniłam do sąsiadki. Niestety byłą poza domem. Obleciał mnie strach. Bóle co 7 minut. Miałąm się zjawić jak będa co 5 - ale nie chciałam ryzykować. Wzięłam walizkę, torbę i poczłapałam do samochodu. Drogi dobrze nie pamietam - łapał mnie ból, który pulsował przez cały kręgosłup. Dotarłam. Zostawiłam samochód na parkingu pogotowia. nie miałam juz siły wytachac walizki. Wzięłam tylko torbę i wodę i biegiem na porodówkę.
Po badaniu okazało się, że jest rozwarcie na 3 cm. Zaczęłam chodzić - Dziewczyny - prułam na tej sali raz w jedną raz w drugą, w trakcie bólu pochylałąm się i kołysałam biodrami na boki. Czułąm, że to nasila skurcze - bolało, ale chciałam jak najszybciej mieć to za sobą. W międzyczasie przyjechała moja koleżanka. Mówiłam jej, że dam radę, żeby nie zarywała nocy i na szczeście mnie nie posłuchała. Od 3.00 do 5.00 wybiegałam kolejne 2 cm. Byłam załamana, że tak wolno. Ból coraz silniejszy i zaczęły odchodzić mi wody. Przykażdym skurczu lało się ze mnie tyle,że teraz zastanawiam się jak to możliwe... O 5.40 - przybyło kolejne 2 cm. Dopadł mnie kryzys siedmiu centymetrów. Ból był coraz silniejszy - zdawał się nie mieć końca. Położna zaproponowała wannę. I miała rację. Woda pomagała. Niestety - pojawił sie problem, który był przyczyna przeciagania się akcji - Moja maleńka ciagle nie mogła przekręcić sie w kanale rodnym. Biedactwo szarpałą się tam w srodku co potegowało ból. I przyznam się Kochane, że zaczęłam tracic kontrolę nad sobą - czego dowodem są ślady na moich dłoniach ;-)
Czekałąm tylko na jedno - na to uczucie parcia.... a ono nie nadchodziło. Tylko ból. Położna zbadałą mnie - 10 cm... a ja nie czuję parcia. Wcale. Więc postanowiła, że podczas kolejnego skurczu, w trakcie bólu będę parła. Pierwszy raz w życiu ten okres porodu był dla mnie bolesny i tak długi. Nie wiem ile razy parłam - ale trwało to około 2 godzin. Parłam na maksa - chciałam jak najszybciej. W końcu położna wzięła moją ręke i połozyła na główce mojej Księżniczki - poczułam jej włoski i zmobilizowało mnie to jeszcze bardziej. Za chwile główka pojawiła się a za nią ramionka - na które zeszły jakies 4 parcia. Jest to dla mnie dziwne - rodziłam po raz czwarty - i przedtem zawsze po urodzeniu głowki - reszta to była pestka. A tym razem kolejne zaskoczenie...
Nie poczułąm przez ten poród ani przez chwilę tego nacisku i tej potrzeby parcia. Chyba tylko dlatego był to mój najtrudniejszy poród. Ale jesli chodzi o czas nie było tak xle...Wszystko razem 5 godzin.
No i oczywiście przestało mieć to co trudne znaczenie w momencie jak moja córeczka wtuliła się cichutko w moje ramiona. Moja koleżanka płakała , połozna mnie wyściskała... a ja ciagle przepraszałam za te wody na podłodze i za krew w ubikacji...
Była ze mną cudowna osoba - nie wiedziałam, że tak bardzo mogę na Nią liczyc. Była wsparciem - prawdziwym wsparciem. A były momenty tak bardzo naznaczone czystą fizjologią - nie każdy chyba nadaje się, żeby z tym się zmierzyć.
Sophie jest cudnym dzieckiem. Je, śpi i z ciekawościa się rozgląda. Ja pół godziny po porodzie siedziałam w wannie. Czuję się doskonale.
Nie ukrywam - było cięzko - ale warto było.... moja mała, piekna, kochana, cudowna córeczka - kocham ja jak szalona.
Jestem juz w domu. Wypuścili mnie po 8 godzinach. Bracia zachwyceni - a najmłodszy nie odstępuje Maleńkiej na krok. Ach będzie rozpieszczona...
Od wczoraj spałam pól godziny - a czuję ogrom energii. Jestem szczęśliwa :-):-D I zrobiłąm mojej Mamie prezent - Babcia i wnuczka - obchodzą urodziny w tym samym dniu :tak:
 
Ostatnia edycja:
Witajcie:-) Piszę, aby się pochwalić, że "rozpakowanie" mam już za sobą. Z nocy z piątku na sobotę męczył mnie lekki ból podbrzusza... a całą sobotę od rana miałam lekkie skurcze, przypominające jakby zbliżającą się menstruację. Od ok 12:00 już regularne skurcze, coraz silniejsze i boleśniejsze. Ok 14:00 zawiadomiliśmy naszą położną, która odwiedzała nas z dwa razy w tym dniu, a ok 18:00 zadecydowała, że mam bardzo silne bóle, a rozwarcie idzie powoli i być może bym chciała lekkie znieczulenie w szpitalu. Pojechaliśmy do szpitala, gdzie dostałam lekkie znieczulenie tzw. pompę remifentanylową (dostępną tutaj w Holandii, można sobie samemu regulować ilość dawki poprzez przyciskanie pompki, nie można natomiast tego przedawkować). Troche zminiejszyła bóle, ale bardziej mnie to rozluźliło. I nagle okazało się, że rozwieranie idzie bardzo szybko, nawet 2-3 cm na 20 minut. Od ok 22:00 silne skurcze parte i 23:02 pojawia się po drugiej stronie brzuszka Janek. Samo parcie szło dość ciężko i musiałam zostać nacięta oraz lekko wspomogli wyparcie taką pompką, bo Janek miał troszke źle, bocznie ustawioną główkę. O 3:00 nad ranem już byliśmy w domku i tak sobie razem odpoczywamy już dzisiaj całą niedzielę. Cały czas był przy mnie mój kochany mąż. Nie wyobrażam sobie proodu bez jego obecności, wsparcia i pomocy.

Zdjęcia naszego kochanego synka zamieściłam w odpowiednim dziale:-)
 
mam chwile więc i ja opisze ten szczególny okres...
do szpitala poszłam 2 dni po terminie bo tak zalecił lekarz ale niestety nic szczególnego się nie działo choć codziennie! miałam robiony masaż szyjki co już było okropne... w końcu 16 czyli 6 dni po terminie o 12 dostałam skurczy były co 6-7 ,min na ktg położna stwierdziła że silne ale krótkie i czekamy dalej.. i tak cały piątkowy dzien i noc z nimi cierpiałam aż w sobote rano 7.40 podali mi oxy skurcze jeszcze sie nasiliły ale rozwarcie na 3 cm i ani drgnie więc prawie godz spędziłam w wannie z hydromasażem (co najlepiej wspominam) zeby zwiększyć rozwarcie ale niewiele to dało bo doszło tylko do 5 cm i nic a najgorsze w tym wszystkim bylo to ze małemu podczas skurczy spadało tętno do 70.. i trzeba było działać szybko o 13 przebili mi pęcheż myśleli że jak odejdą wody to zwiekszy się rozwarcie ale nadal nic a mały coraz słabszy i w końcu o 14 zdecydowali się na cc na sali operacyjnej jeszcze były przeboje bo pani 5 razy wbijała mi sie w kręgosłup i nie mogła trafić w odpowiednie miejste i w końcu miałam znieczulenie ogólne... i o 14.25 Gabiś był już na świecie:)
Księciunia zobaczyłam dopiero następnego dnia rano ale zakochałam się od razu do tego stopnia że od razu wstałam żeby udowodnić ze dam rade sie nim zająć zeby mi go nie zabierali:) i już od tamtej chwili cały czas razem:)
jeśli chodzi o samopoczucie to czuje sie całkowicie dobrze nie wyobrażam sobie końca porodu siłami natury i za drugim razem na pewno zdecyduje się już na początku na cięcie..
 
A u nas było tak...

Zgodnie z planem 21.09 stawilismy sie o 8.30 na izbie przyjęć w klinice. Tam podpisaliśmy kupę papierkow godzinę czekaliśmy i przyjęli nas na oddzial.
Dostaliśmy pokój gdzie leżała juz mama z synkiem po sn. Dali nam stroje do przebrania i podlaczyli mi ktg, wenflon i kroplowka. Kiedy juz tak siedzielismy zniecierpliwieni przyszła polozna i przenislismy sie na sale operacyjna. Tam A został za drzwiami a mnie położyli na stół. Cały czas mieliśmy kontakt wzrokowy przez szybke. Przyszedł doktorek potwierdził ułożenie miednicowe po czym nie wiem po jaka ch... e zbadał mnie i zrobił masaż szyjki. Od tego momentu juz go nie lubilam i zapytałam czy było to konieczne, na co odpowiedział ze chciał sprawdzić rozwarcie. To mi powiedziałam ze jest na 2( co pOtwierdzil) tak jakby przy cc miało to jakiekolwiek znaczenie. Zadał mi straszny ból i bałam sie jeszcze bardziej. Obrocili mnie na bok do znieczulenia a w międzyczasie w szybce obserwowalam jak przygotowują narzędzia do operacji i mój strach sięgał juz zenitu. Patrzyłam na A i mocno powstrzymywalam sie od płaczu a on tez bo nie mógł mi pomoc. Potem chwile rozmawiałam z Polozna bo anestezjolog sie spoznial. Jak w koncu dotarł to juz było szybko. Zrobił znieczulenie( nie bolało) i od razu widziałam tylko światła, zielone chusty i czułam jak mi smaruja intensywnie czymś brzuch. Po chwili czuje ze odplywam i słyszę jak polozna mowi ze cisnienie spada a anestez: każe podać jakieś leki i co chwile pyta jak sie nazywam, ile mam lat, kiedy urodziłam pierwsze dziecko i tak w kółko. W międzyczasie doktor wyciąga Leosia i słyszę dziewczynka. Pytam go czy to chłopiec bo miał byc, a on na to a co dziewczynki by pani nie chciała. Powiedziałam ze to bez znaczenia ale chyba mam prawo wiedzieć. Palant jeden w koncu powiedzial ze syn ale takie poczucie humoru w momencie takiego strachu jest dla mnie nie do przyjęcia. W międzyczasie A juz widział Leosia dostał 10 Apgar w pierwszej minucie a mnie tez zaraz go pokazali. Wystraszylam sie bo był cały biały ale okazało sie ze wszystko dobrze. Potem mnie czyscili i zszywali a A juz czekał na mnie w pokoju z synkiem.
Jak przyjechałam to od razu przystawilam go do piersi i tak sobie lezelismy aż zasnal. Potem robiło mi sie niedobrze ale tylko chwile i powoli odzyskiwalam czucie w nogach. A pojechał do domu po Majcie a ja po krótkiej drezmce musiałam powoli wstawać. Przyszła polozna i dosłownie siła ściągnęła mnie z łóżka tak ze miałam wrażenie ze rozerwala mi wszystkie szwy. Kazała mi iść pod prysznic samej a ja miałam wrażenie ze zaraz zjade i mówię jej to a ona ze trzeba sie umyć. Stoję pod tym prysznicem i widzę juz gwiazdki a ona do mnie szybko niech pani wraca do łóżka. No to ostatnimi resztkami sił znowu wracam sama, nawet ręki mi nie podała. Jak sie juz polozylam to jeszcze tekst ze dobrze ze nie zemdlalam bo sama by mnie nie utrzymała. Wariatka jak dla mnie! Na szczęście za godzinę przyszła pOlozna Klaudia i spokojnie kazała mi najpierw usiąść potem pomogła mi spokojnie przejść pod prysznic i juz tak nie bolało a i w glowie sie nie krecilo. Leos dopiero o 24 poszedł na oddzial noworodków a o 6 był z powrotem i to była nasza jedyna rozlaka. Kolejna nocka juz była razem do nadal:....
 
U Nas było tak: Piszę 2 raz wczoraj już byłam przy końcówce, przyjechała znajoma w odwiedziny a potem prądu brakło :wściekła/y:

Wczoraj ze swoim synkiem odbyłam 4 km powolny spacer. Było bardzo fajnie przynieśliśmy skarby : jarzębinę, liście, żołędzie, szyszki, jabłka i przybłąkała się do nas śliczna suczka Jak będę miała chwilę to wkleję zdjęcie.
A teraz o nocy, po nocnych przytulankach nie mogliśmy zasnąć. A jak się udało to śniły mi się głupoty że mam skurcze. Obudziłam się o drugiej z bólami i jednak sen okazał się rzeczywistością. Miałam skurcze co 6 min. Strasznie często odwiedzałam toaletę i tron. Później skurcze co 5 min. Naszykowałam torbę do szpitala dałam synkowi mleczko oganęłam mieszkanie i mówię do męża że mam skurcze co 3 min. Oj przypomniał mi się pierwszy poród z tymi bólami. Chciałam wziąć gorącą kąpiel ale zakręcili nam wodę na noc Położyłam się i zasnęłam na 2 wszystko się wyciszyło. O 6 znowu skurcze co 6 min i tak do 7. Poskakałam sobie na piłce i znów przeszło. Mąż w kropce bo nie wie czy mnie zawozić do szpitala ja też zakręcona bo nie wiem co robić. I zostałam w domu do tej pory boli mnie brzuch jak na okres i cisza idę zaraz wziąć kąpiel może coś ruszy. Post z 8:48. Do godziny 10 skurczy regularnych brak, postanowiłam więc wziąć kąpiel i czekać na rozwój akcji. Niestety wszystko się wyciszyło. Z mężem ciągle pod telefonem wściekła bo już myślałam że to bóle na poród. Synusiowi tłumaczyłam że mame boli brzuch i pojadę po szpitala po dzidziusia. Przytakiwał a ja płakałam bo na samą myśl o rozstaniu nogi mi się uginały. Mały dzielny a matka się rozklieła. Przyniosłam wanienkę dla maleństwa, złożyłam wózek( leżał w częściach od tygodnia ale jakoś weny nie miałam. Moi teście pojechali pozałatwiać kilka swoich spraw i zostaliśmy z Krzysiem sami. Nawet słowa nie pisnęłam że miałam jakieś skurcze o co później teściowa miała straszne pretensje, ale stwiredzilam że skoro się wyciszyły to nie ma sensu mówić. Godzina 12 skurcze co 8 minut, ja przy desce do prasowania. Pościel dla małaego prasowałam a na skrczach wchodziłam na piłkę bo tylko ona i kołysanie biodrami przynosiły ulgę. Ok 13 skurcze co 5 minut, biorę kąpiel jest coraz gorzej. Dopóki byłam w wodzie jest dobrze, po wyjściu z wanny ból bardzo bolesny. Ratuję się piłką synek widząc grymas na mojej twarzy i słysząc pojękiwania przynosi mi swoje ukochane zabawki. Ciągle się przytulamy teraz już mam przeczucie że ból nie minie. Synek do dziś opowiada wszystkim że mame brzuch bolał i w szpitalu Pani i wyciągnęla dzidziusia :-) kochany Krzyś . Ok 14 dzwonie po męża by przyjeżdżał. Wzięłam jeszcze raz kąpiel nakarmiłam synka ubrałam go i wyczekiwaliśmy męża. Pojechaliśmy do szpitala, nie wiem czemu ale miałam przeczucie że odeślą mnie do domu, skurcze co 4 min a przed nami wielki korek. NA izbie byliśmy o 14:45 po papierologi pożegnałam się z synkiem i mężem . Po 15 przyszedł czas na badanie gin, niestety ginekolożka nie miała dobrych wieści :szyjka 2 cm rozwarcie 2 cm "jeszcze się pani na cierpi" Położyli mnie na OCP i podpieli KTG po 45 min przyszła położna i pyta czy miałam skurcze a ja że tak i że są bardzo bolesne, a ona że tu żaden skurcz sie nie zapisał i że chyba sobie je zmawiam! Ja :wściekła/y: i mówie jej że przy poprzednim porodzie też tak było a jednak urodziłam. Ona tylko popatrzyła i mnie wyśmiała. JA tylko marzyłam o prysznicu by odjąć sobie bólu choć na chwile. Po tułałam się po sali i na skurczach kucałam. Przy którymś kolejnym pokazały mi się gwiazdki przed oczami z głodu. Całą noc chodziłam na tron a w dzień nawet nie pomyślałam o jedzeniu musiałam jeszcze tyle rzeczy zrobić :-D Na szczęście w torbie miałam herbatniki i po zjedzeniu poczułam przypływ energii. Przy kolejnych skurczach znowu ukucnęłam ale nie mogłam się podnieść traf chciał że wszystkiemu się przyglądała z-ca ordynatora i pyta co się dzieje a ja że mam bardzo bolesne skurcze. Kazała iść pod prysznic i udałam się do łazienki. Zdążyłam zrobić siusiu i położna przy drzwiach woła mnie po nazwisku na badanie, a ja że chce wziąć prysznic a ona że nie wolno i że szybko na badanie. Na badaniu okazało się że rozwarcie na 8cm i szybko na porodówkę - była godzina 17.
Na porodówce skurcze coraz dłuższe i boleśniejsze a ja ciagle na piłce. Miałam super położna, na rękach bym ją do Częstochowy zaniosła! Bardzo mi pomogła, masowała mi kręgosłup, robiła okłady na twarzy, podtrzymywała przy skurczach- CUDOWNA KOBIETA !!! Ciągle mi mówiła że jeszcze troszkę że musi boleć i że lada chwila i będę tulić maleństwo. Pytała jakie imie wybraliśmy a ja że Kamil lub Oskar. Ciągle mi mówiła że muszę być silna dla Kamilka i Krzysia którego poznała przed Izbą.
Przy bolesnych skurczach ja zaczęłam tracić siły i zaczęłam wątpić że mi się uda urodzić SN. Pani Teresa bo tak miała na imię potrzymywała na duchu i tłumaczyła że muszę się streszczać bo chce zebym urodziła na jej zmianie.
Kamilka głowa była wysoko a ja już nie wytrzymywałam poprosiłam o przebicie pęcherza, położna męczyła się 10 min i na dodatek poleciały zielone wody, zmartwiłam się bardzo ale położna mówiła że to pewnie przez przeziębienie. Położyła mnie na fotelu a ja wiłam się z bólu, później kazała na boku ale ból był jeszcze gorszy.
Kazała zejść z fotela oczywiście zawsze podawała dłoń i usiadłam na basenie. Kilka skurczy na nim i czułam już bóle parte, miałam wrażenie że główka wychodzi, na fotelu na parte i Kamilek był na świecie :-)
Ból nie do opisania ale tak wielkie szczęście że zapomniałam o nim jak tylko ujrzałam synusia :-D
Tak strasznie płakał a ja miałam łzy w oczach ale nie chciały spłynąć:-) Położna się śmiała. Gin która odebrała poród mówiła później na mnie wyścigówka :-) o 15 nie myślałam że tak szybko pójdzie.
Dostał 9 punktów w skali Apgar :-) Cudowny drugi synek :-) Jestem przeszczęśliwa :-)
 
reklama
To i ja się podzielę swoją historią,mam nadzieję,że synek pośpi jeszcze z pół godziny...

A było to tak:

08.września położyliśmy się z mężem późno spać,po prostu jakoś nie byliśmy zmęczeni...o godzinie 2.15 poszłam do toalety patrzę a tu wycieka ze mnie jakiś czerwonawy śluz,jakieś takie miałam przeczucie,że za moment się wszystko zacznie.I nie pomyliłam się.Jak tylko się położyłam do łóżka,poczułam lekkie ukłucie i pękł pęcherz płodowy,wody poleciały.Zdążyłam wyskoczyć z łóżka,żeby wszystkiego nie zachlapać,po czym obudziłam męża.Nie pojechaliśmy jednak od razu do szpitala,bałam się,że mnie odeślą.Czekałam na bóle,jednak one jakoś nie chciały przyjść.Wzięłam prysznic,zrobiłam lewatywę i czekałam...i tak do 7 rano kiedy zaczęły się delikatne bóle w krzyżu jak na okres.Myślałam,że to może nie to,oczekiwałam jakiś bardziej bolesnych,bardziej wyraźnych bóli.Zadzwoniłam do mojej mamy i do siostry,żeby się dowiedzieć czy to o te bóle chodzi czy nie...okazało się,że tak:-)obie zgodnie stwierdziły,że to jest to i mamy jechać do szpitala.A wody cały czas leciały,w niektórych momentach musiałam stanąć nad miską,bo po prostu chlustały nagle i bez zapowiedzi:-)
No to pojechaliśmy,bóle miałam co 5 minut regularnie,ale bardzo słabo nasilone więc gdyby nie mama i siora pewnie dalej siedzielibyśmy w domu...Na oddziale okazało się,że rozwarcie jest na 2 cm,zrobiłam im tam prawdziwy potop szwedzki,lekarz kazał mi wejść na fotel do badania a ze mnie tak ciekło,że wszystko się ślizgało i nie mogłam wejść...to było bardzo zabawne:-)pośmialiśmy się:-)
Potem lekarz zrobił USG i okazało się,że mały nie jest taki mały jak myślałam...lekarz celował między 3.800 a 4.500.a ja myślałam,że tak 3200 może będzie miał...no cóż,jak bardzo można się pomylić...okazało się też że mam baardzo dużo wód płodowych i mimo takiego wycieku ich ilość nadal jest bardzo duża.No ale ok.
Zrobili ktg na którym oczywiście żadne skurcze się nie zapisały,więc lekarz zdecydował o podłączeniu oksytocyny.Była godz. 11 jak weszliśmy do pokoju w którym miałam rodzić.Na początku było bardzo fajnie,oksy leciała do żyły na małym przepływie,skurcze choć stawały się silniejsze były baardzo do wytrzymania.Siedziałam sobie na piłce,gadałam z mężem i położną.I tak do 13-stej.Poszłam sobie pod prysznic,chodziłam po sali,ale nie cierpiałam bardzo_Ok.13.30 miałam rozwarcie 4 cm,więc położna przyspieszyła oksy i trochę mi "ponaciągała"szyjkę. Po tych jej zabiegach akcja ruszyła.Zdrętwiały mi palce u rąk,w głowie zaczęło mi się kręcić a wszystko dlatego,że cały tlen zużywał Jaś,na szczęście jego tętno było cały czas bardzo dobre.Może też za bardzo się przejęłam oddychaniem i możliwe że się trochę przewentylowałam.Położna kazała mi zejść z fotela i chodzić,ruszać się.I przeszło mrowienie i zawroty głowy,za to zaczęły się konkretne bóle.Podała mi jakiś lek rozkurczowy na rozwarcie i akcja jeszcze bardziej przyspieszyła.Położyłam się na boku i zaczęły się bóle,których nie sposób zapomnieć.Myślałam,że mnie rozerwie.Bóle krzyżowe są chwilami nie do wytrzymania.Mąż tylko stał,patrzył na ktg i mówił kiedy mam się przygotować,bo idzie skurcz...hehe,jak bym sama nie czuła:-))ale dobra,przydał się bo masował mój biedny krzyż i co najważniejsze -nie przeszkadzał.Oddychałam jak zwariowana,na skurczu-jęczałam,trzymałam się barierki od łóżka i z bólu myślałam,że ją przegryzę.Taka sytuacja trwała ok 2 godzin,po czym okazało się,że mam 10 cm rozwarcia,położna zachwycona że tak szybko zareagowałam na oksy a ja zaczęłam ją prosić o cokolwiek przeciwbólowego,niedługo bym męża do apteki wysłała po apap chociażby...położna się uśmiała i oświadczyła,że schodzimy z tego łóżka i że za góra pół godz. skończą się moje cierpienia,bo za momencik pójdą parte i mały wyskoczy.I rzeczywiście miała rację,jak zeszłam z łóżka,przyszły parte i na każdym z nich miałam kucać i przeć.Po jakiś 20 minutach położna stwierdziła,że czuje główkę i czy chcę dotknąć...ja jej na to,że zdecydowanie nie...cała mokra,spocona z wysiłku,nawet nie miałam siły spojrzeć na męża,ręcę mi drżały,nogi też..wysiłek przeogromny a ta mi główkę każe macać...oszalała:-) ale jak tylko ją wyczuła,z powrotem przeszłam na fotel,ona zawołała zespół,przyszła jeszcze druga położna,lekarz i neonatolog od noworodków.Skierowały silne światło na moje krocze a potem w 4 partych (chyba trochę za szybkich i za mocnych) mój mały,wielki Jaś wyskoczył na świat.Pamiętam,że przez chwilę nie płakał a ja się zastanawiałam czemu nie płacze.NO ale po chwili wrzasnął z całą mocą,potem trafił na mój brzuch i przywitaliśmy się.Chciało mi się ryczeć i śmiać na przemian.Z miejsca zapomniałam o bólu,liczyło się tylko to,że maluszek jest już na świecie i przy mnie.Po chwili lekarka zabrała go na badania i dalsze oceny,mąż poszedł z nimi a u mnie okazało się,że pękłam i to dość poważnie,bo w dwóch miejscach w kierunku odbytu i zachodziło prawdopodobieństwo,że oprócz mięśni został uszkodzony zwieracz.Nacięli mnie w jednym miejscu a w dwóch innych popękałam... potem też z łożyskiem był problem,nie chciało wyjść,w końcu lekarz jak nadusił na brzuch,to wyskoczyło,na szczęście całe.Następnie zszywanie,które nie powiem,trochę bolało,przyniesiono mi Jasia i znów istniał tylko ON.Nie dotarło do mnie co się tak naprawdę stało,że straciłam dużo krwi,że ciśnienie leci na łeb na szyję,że mi tętno spada.Na szczęście miałam tam dobrą opiekę,podłączyli kroplówki i po chwili sytuacja była opanowana.Najważniejsze ,że synek zdrowy,dostał 10 pkt.w skali Apgar,ważył 4140;59cm.Trafiliśmy na salę,nie miałam siły nawet utrzymać telefonu w ręce,żeby z kimś pogadać.Nigdy wcześniej nie byłam tak zmęczona,ale było warto.W piątek minie miesiąc od porodu.Jasiek chowa się dobrze,ma co prawda kolki,ale są do opanowania.Jest przesłodki i kocham go nad życie.Gdyby trzeba było powtórzyć ten wyczyn,zgodziłabym się bez wahania.A rany po porodzie...już prawie o nich zapomniałam:-)
 
Do góry