katherinne
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 9 Październik 2010
- Postów
- 2 994
Witajcie. Nazywam się Kasia, mam 28 lat, trzy dni temu poroniłam moją pierwszą, wyczekiwaną, ukochaną, wymarzoną ciążę. W 9 tc w/g terminu OM, w 8 w/g USG. Nigdy nie myślałam, że może mi się coś takiego przydarzyć. Zdrowa, silna, mąż też zdrowy, cykle książkowe, które nie dawały się zaburzyć nawet przez stresy, wyjazdy, choroby, zaszliśmy przy pierwszym podejściu po podjęciu decyzji. Ciąża się rozwijała, serduszko biło jak oszalałe. Szybko pojawiły się problemy, więc musiałam zostać w domu, lecz te problemy o niczym nie przesądzały a dziecko dalej rosło. Aż do niedawna, kiedy serduszko przestało bić. Ta głucha cisza, ten nieruchomy obraz na monitorze - tego nie da się opisać. Potem poronienie, jazda do szpitala, zabieg, samotna noc w obcym łóżku.
Nie będę się rozpisywać nad bólem, żalem i innymi negatywnymi uczuciami, bo to wszystko na pewno wiecie, znacie, odczułyście. Powiem Wam, jak ja to sobie poukładałam w głowie - w nadziei, że Wam to pomoże.
O dziecku marzę już od wielu lat. Niestety różne względy życiowe sprawiały, że nierozsądnie było podejmować taką decyzję. Z roku na rok jednak martwiłam się, że czas leci, a co, jeśli np. okaże się, że mamy z tym problem, nie możemy zajść w ciążę - i odkryjemy to tak późno? Teraz już jestem spokojna. Już wiem, że jajeczka są, plemniki są, potrafią się połączyć, mechanizm działa - to od strony cielesnej. Ale wiem też, że jest mi przeznaczone dziecko. Jestem mamą. Taką trochę inną mamą, bo większość mam czeka na swoje dziecko 9 miesięcy, ja mam 2 miesiące oczekiwań za sobą i nie mam pojęcia, ile jeszcze przed sobą, ale uważam, że mimo wszystko jestem mamą oczekującą na dziecko.
Przede wszystkim tego, co się stało, nie traktuję jako utratę dziecka. Moje dziecko istnieje gdzieś tam na górze, jego duszyczka istnieje, ale z jakiegoś powodu jeszcze nie teraz do mnie nie przyjdzie, z jakiegoś powodu zawróciła. Powodów sobie wymyślam całe mnóstwo, od poważnych, aż po zabawne - a te zabawne sobie wizualizuję i się uśmiecham. Może coś było nie tak z tym ciałkiem i moje dziecko nie mogło w nim mieszkać. Może ciałko było chłopca, a duszyczka dla mnie przeznaczona jest dziewczęca albo na odwrót - i dziecko byłoby nieszczęśliwe. A może moje dziecko uznało, że urodziny w sierpniu są do kitu, bo wszyscy wyjeżdżają na wakacje i nie można ich porządnie co roku świętować, więc woli inny termin? "Mamo, ale mi wybrałaś, daj spokój. No weź, wymyśl mi inny termin." A może moje dziecko jest roztargnione i sobie przypomniało, że zanim do mnie przyszło, zapomniało zapakować do walizki ukochanego misia i właśnie po niego popędziło z powrotem? Albo może ma brata bliźniaka, który zaspał nieco, bo jakoś tak szybko nam ta ciąża wyszła, i trzeba było po niego wrócić? Powodów można wymyślać wiele, grunt, że choć straciłam ciążę, dziecka na pewno nie straciłam. Ono w końcu będzie. Może przy następnej ciąży, może przy jeszcze kolejnej, tego nie wiem, ale skoro jest mi przeznaczone, to na pewno będzie!
Nie dam się teraz opętać myśli o ciąży, nie będę się o nią starać do utraty tchu, nie będę myśleć o niej obsesyjnie. Chcę czasu dla siebie, dla męża, dla nas. Potrzebuję teraz jego miłości i czułości. W każdym aspekcie. W tym fizycznym też. Miłość fizyczna jest z tą duchową nierozerwalna a fizycznie nie da się być ze sobą bliżej, niż podczas stosunku, więc moje serduszko bardzo pragnie również i takiego przejawu miłości. Takiej bez obaw, bez uważania na cokolwiek, bez wyliczania czegokolwiek, wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Dla nas, nie dla ciąży. Organizm sam zadecyduje, kiedy na kolejną ciążę będzie gotowy, dziecko samo zadecyduje, kiedy będzie chciało zacząć odliczać 9 ostatnich miesięcy przed przyjściem na świat - chcę, żeby to się stało samo, bez starań, po prostu z miłości. Ja jestem gotowa. A w sumie moje dziecko w pewnym sensie nadal jest u mnie w brzuszku, nadal je mogę pogłaskać - tylko nie wiem, czy jest z lewej, czy z prawej strony. W każdym razie któreś jajeczko tam w środku, w brzuszku, jest jego. Kocham to dziecko, nienarodzone, a na chwilę obecną to na nowo nawet niepoczęte - ale na pewno nie zmarłe.
Wczoraj przed zabiegiem przyszła kompletna zapaść w mojej duszy. Tak sobie to pięknie w głowie poukładałam, jest mi nadal smutno, z wieloma rzeczami muszę sobie poradzić, poukładać bałagan w życiu, który przez moją nieobecność z racji walki o ciążę z problemami się zrobił, ale z tym najważniejszym poradziłam sobie raz dwa, rozumiem, wierzę, z utratą sobie poradziłam i dobrze wiem, czego chcę i potrzebuję w najbliższym czasie, żeby dojść do siebie. Niestety lekarz w szpitalu w jednej chwili mi to wszystko zawalił. (Ale uwaga, jak przyszłyście tutaj poszukać czegoś pozytywnego, przebrnijcie przez ten kawałek o wielkiej rozpaczy i buncie, bo za chwilę będzie bardzo pozytywny finał). Roniłam w domu, miałam ciałko wielkości paznokietka w dłoni, płakałam i modliłam się, żeby mieć chociaż to szczęście, że macica oczyści się sama, bym mogła szybciutko wrócić do życia i móc z mężem żyć normalnie, bez obaw o nic, skupić się na sobie i kochać się sercem, rozumem, ciałem, wszystkim, bez żadnych ograniczeń dla tej miłości. Strasznie się bałam łyżeczkowania, bo czytałam, że potem trzeba decyzję o dziecku odsunąć w czasie o 3-4 cykle. Czyli moja psychika mogłaby zacząć dochodzić do siebie za 3-4 cykle. 3-4 cykle uważania, liczenia, wyczekiwania, martwienia się. Wieczność. A jeśli w międzyczasie przegapię jajeczko przeznczone dla mojego dzieciątka, przegapię to, które ono sobie chciało wybrać i potem po wyczekiwaniu będzie musiało sobie wybrać inne, z którego nie będzie do końca zadowolone? Albo w ogóle? Koszmar. W ogóle mi to do mojej wizji nie pasowało.
Nie będę się rozpisywać nad bólem, żalem i innymi negatywnymi uczuciami, bo to wszystko na pewno wiecie, znacie, odczułyście. Powiem Wam, jak ja to sobie poukładałam w głowie - w nadziei, że Wam to pomoże.
O dziecku marzę już od wielu lat. Niestety różne względy życiowe sprawiały, że nierozsądnie było podejmować taką decyzję. Z roku na rok jednak martwiłam się, że czas leci, a co, jeśli np. okaże się, że mamy z tym problem, nie możemy zajść w ciążę - i odkryjemy to tak późno? Teraz już jestem spokojna. Już wiem, że jajeczka są, plemniki są, potrafią się połączyć, mechanizm działa - to od strony cielesnej. Ale wiem też, że jest mi przeznaczone dziecko. Jestem mamą. Taką trochę inną mamą, bo większość mam czeka na swoje dziecko 9 miesięcy, ja mam 2 miesiące oczekiwań za sobą i nie mam pojęcia, ile jeszcze przed sobą, ale uważam, że mimo wszystko jestem mamą oczekującą na dziecko.
Przede wszystkim tego, co się stało, nie traktuję jako utratę dziecka. Moje dziecko istnieje gdzieś tam na górze, jego duszyczka istnieje, ale z jakiegoś powodu jeszcze nie teraz do mnie nie przyjdzie, z jakiegoś powodu zawróciła. Powodów sobie wymyślam całe mnóstwo, od poważnych, aż po zabawne - a te zabawne sobie wizualizuję i się uśmiecham. Może coś było nie tak z tym ciałkiem i moje dziecko nie mogło w nim mieszkać. Może ciałko było chłopca, a duszyczka dla mnie przeznaczona jest dziewczęca albo na odwrót - i dziecko byłoby nieszczęśliwe. A może moje dziecko uznało, że urodziny w sierpniu są do kitu, bo wszyscy wyjeżdżają na wakacje i nie można ich porządnie co roku świętować, więc woli inny termin? "Mamo, ale mi wybrałaś, daj spokój. No weź, wymyśl mi inny termin." A może moje dziecko jest roztargnione i sobie przypomniało, że zanim do mnie przyszło, zapomniało zapakować do walizki ukochanego misia i właśnie po niego popędziło z powrotem? Albo może ma brata bliźniaka, który zaspał nieco, bo jakoś tak szybko nam ta ciąża wyszła, i trzeba było po niego wrócić? Powodów można wymyślać wiele, grunt, że choć straciłam ciążę, dziecka na pewno nie straciłam. Ono w końcu będzie. Może przy następnej ciąży, może przy jeszcze kolejnej, tego nie wiem, ale skoro jest mi przeznaczone, to na pewno będzie!
Nie dam się teraz opętać myśli o ciąży, nie będę się o nią starać do utraty tchu, nie będę myśleć o niej obsesyjnie. Chcę czasu dla siebie, dla męża, dla nas. Potrzebuję teraz jego miłości i czułości. W każdym aspekcie. W tym fizycznym też. Miłość fizyczna jest z tą duchową nierozerwalna a fizycznie nie da się być ze sobą bliżej, niż podczas stosunku, więc moje serduszko bardzo pragnie również i takiego przejawu miłości. Takiej bez obaw, bez uważania na cokolwiek, bez wyliczania czegokolwiek, wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Dla nas, nie dla ciąży. Organizm sam zadecyduje, kiedy na kolejną ciążę będzie gotowy, dziecko samo zadecyduje, kiedy będzie chciało zacząć odliczać 9 ostatnich miesięcy przed przyjściem na świat - chcę, żeby to się stało samo, bez starań, po prostu z miłości. Ja jestem gotowa. A w sumie moje dziecko w pewnym sensie nadal jest u mnie w brzuszku, nadal je mogę pogłaskać - tylko nie wiem, czy jest z lewej, czy z prawej strony. W każdym razie któreś jajeczko tam w środku, w brzuszku, jest jego. Kocham to dziecko, nienarodzone, a na chwilę obecną to na nowo nawet niepoczęte - ale na pewno nie zmarłe.
Wczoraj przed zabiegiem przyszła kompletna zapaść w mojej duszy. Tak sobie to pięknie w głowie poukładałam, jest mi nadal smutno, z wieloma rzeczami muszę sobie poradzić, poukładać bałagan w życiu, który przez moją nieobecność z racji walki o ciążę z problemami się zrobił, ale z tym najważniejszym poradziłam sobie raz dwa, rozumiem, wierzę, z utratą sobie poradziłam i dobrze wiem, czego chcę i potrzebuję w najbliższym czasie, żeby dojść do siebie. Niestety lekarz w szpitalu w jednej chwili mi to wszystko zawalił. (Ale uwaga, jak przyszłyście tutaj poszukać czegoś pozytywnego, przebrnijcie przez ten kawałek o wielkiej rozpaczy i buncie, bo za chwilę będzie bardzo pozytywny finał). Roniłam w domu, miałam ciałko wielkości paznokietka w dłoni, płakałam i modliłam się, żeby mieć chociaż to szczęście, że macica oczyści się sama, bym mogła szybciutko wrócić do życia i móc z mężem żyć normalnie, bez obaw o nic, skupić się na sobie i kochać się sercem, rozumem, ciałem, wszystkim, bez żadnych ograniczeń dla tej miłości. Strasznie się bałam łyżeczkowania, bo czytałam, że potem trzeba decyzję o dziecku odsunąć w czasie o 3-4 cykle. Czyli moja psychika mogłaby zacząć dochodzić do siebie za 3-4 cykle. 3-4 cykle uważania, liczenia, wyczekiwania, martwienia się. Wieczność. A jeśli w międzyczasie przegapię jajeczko przeznczone dla mojego dzieciątka, przegapię to, które ono sobie chciało wybrać i potem po wyczekiwaniu będzie musiało sobie wybrać inne, z którego nie będzie do końca zadowolone? Albo w ogóle? Koszmar. W ogóle mi to do mojej wizji nie pasowało.