reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Pomocy! źle chwyta, wypuszcza pierś, zasypia,płacze... jak karmic?!

Może na początek poeksperymentujcie w jakiej pozycji karmi się Wam najlepiej, no i czy maluch jest przystawiany do piersi prawidłowo- jeśli nie, to stąd może być ten ból brodawek. Początki zawsze są ciężkie...u nas było podobnie, też nam nie wychodziło. Najważniejszy jest jednak spokój. Kiedy matka jest podenerwowana, dziecko doskonale to wyczuwa, i z karmienia nic nie wychodzi. radze najpierw sięuspokoić i ponownie spróbować malca przystawić. A na otworzenie buzi- pogładzić po policzku delikatnie, no i brodawką podrażnić usta. Nawet kilka razy. U nas sprawdziła się właśnie taka metoda. Nie można wkładać maluszkowi na siłe cycusia do buzi, bo właśnie wtedy zaczyna gryźć. Zyczę spokoju i cierpliwości.Powodzenia
 
reklama
może niech żona spróbuje karmić przez silikonowe nakładki. Ja mojego synka karmiłam w ten sposób przez 7 miesięcy, ponieważ miałam płaskie brodawki i synek nie mógł złapać.
 
Może spróbujcie wybrać się do poradni laktacyjnej, albo poprosić waszą położną z poradni, która pomoże Wam z przystawieniem dzidzi do piersi :)
 
Jak pisała miauczus54 najlepiej ścisnąć oburącz otoczkę wraz z brodawką- tak ją spłaszczyć (pomoc taty tez się przyda w trzymaniu główki dziecka ;-))i wepchnięciu malcowi do buzi(i nie zrażać się niepowodzeniami to naważniejsze, a do tego relaks i bez nerwów bo maluch to wyczuwa), ja niestety z nakładkami nie umiałam karmić i musiałam się nauczyć sama ale jakoś poszło :-)

Pozdrawiam :-)
 
To prawda, sama chęć, choćby nie wiem jak wielka, to za mało. Potrzeba jeszcze uwierzyć, że pokarm jest i na pewno wystarczy go dla maluszka.
Ja miałam chęci „co nie miara”, ale moja wiara w powodzenie karmienia od początku była tłumiona.
Najpierw na oddziale położniczym pielęgniarki zamiast pomóc młodej matce prawidłowo przystawiać niemowlę do piersi, wolały dokarmić dziecko sztuczną mieszanką i mieć „święty spokój”. W rezultacie ja- niedoświadczona matka- zbyt płytko przystawiałam córeczkę do piersi, więc nie ściągała dobrze mleka i pokarm nie napływał w odpowiedniej ilości. Miałam nadzieję, że sytuacja poprawi się po powrocie do domu, zwłaszcza gdy przecudna położona środowiskowa zapewniała mnie, że w moich piersiach jest dużo pokarmu oraz ostrzegała mnie, że każda ilość podanej dziecku mieszanki spowoduje, że o tyle mniej mleka ja będę miała.
Wkrótce jednak z powodu nasilającej się żółtaczki Ania trafiła do szpitala im. J. Korczaka we Wrocławiu na oddział patologii noworodka, gdzie przeżyłyśmy prawdziwą gehennę. Mnie i innym matkom systematycznie wmawiano, że mamy zbyt małą ilość pokarmu. Czy dziecko płakało, czy nie chciało ssać, było niespokojne, miało kłopoty z zaśnięciem, pielęgniarki (oraz szczególnie jedna p. dr) miały zawsze gotową odpowiedź: -„Widocznie ma pani za mało pokarmu, trzeba dokarmić sztucznie”. Większość z nas w końcu poddawała się (bo która matka chce głodzić własne dziecko?) i w rezultacie doświadczała coraz większych problemów z naturalnym karmieniem, ponieważ dzieci przyzwyczajały się do łatwego picia mleka z butelki i niechętnie ssały pierś, przy której musiały włożyć więcej wysiłku. Kiedy wróciłam z Anią do domu, byłam bliska rozpaczy. Ze wszystkich sił pragnęłam utrzymać laktację i miałam w pamięci słowa położnej środowiskowej, jednakże demagogia personelu szpitalnego też nie pozostała bez echa. Problem powiększał fakt, że moja córeczka jadła początkowo mało ale często, niekiedy nawet co 10-15 min., a w mojej głowie szalały wątpliwości czy dziecko jest najedzone. Pojawiała się też myśl, że jestem niedobrą matką. Martwiłam się tym bardziej, że Anusia miała niską wagę urodzeniową (zaledwie 2850 g) i bardzo powoli przybywała na wadze. Nikt wówczas nie wpadł na to, że szczupłą budowę ciała Ania po prostu odziedziczyła po rodzicach.
Nie wiem, jak skończyłaby się nasza mleczna przygoda, gdybym nie spotkała świetnej lekarki- pediatry i nie porozmawiała z zaprzyjaźnioną panią neurolog. Od nich właśnie usłyszałam, że:
1. na początku noworodek potrzebuje bardzo niewiele pokarmu- w ilości mieszczącej się na łyżeczce od herbaty;
2. niemowlę je tak często i w takich ilościach jak chce i nawet po oproźnieniu obydwu piersi, jeśli domaga się nadal pokarmu, należy podać mu ponownie tę pierś, którą ssało jako pierwszą, ponieważ pokarm już do niej napłynął;
3. gdy niemowlę krótko ssie pierś i po kilku lub kilkunastu minutach ponownie domaga się jedzenia, nie oznacza to wcale, że mam za mało pokarmu, a tylko tyle, że dziecko w danej chwili miało po prostu potrzebę ssania i bliskości matki i zje dopiero za chwilę (i to niekoniecznie do syta);
4. im częściej dziecko będzie przystawiane do piersi, tym większa ilość pokarmu do niej napłynie;
5. karmiąc piersią, ofiarujesz dziecku najlepszą polisę na zdrowie, jaką tylko może od Ciebie otrzymać;
6. mleko wytwarza się nie w piersi, lecz w głowie matki i nie ma takiej możliwości, aby było go za mało, czy też by było za „chude”; zostało naukowo udowodnione, że tylko od matki zależy, czy będzie karmić dziecko- od jej chęci, wiary w to, że ma wystarczającą ilość pokarmu i gotowości na nieprzespane noce (gdyż zwykle niemowlę karmione piersią częściej budzi się na jedzenie).

Ta ostatnia informacja miała dla mnie kapitalne znaczenie. Stała się poniekąd myślą przewodnią na „mlecznej drodze”. Wystarczyło uwierzyć, że nie jest możliwe, abym miała za mało pokarmu. Wtedy wrócił mi spokój, którego potrzebowała również moja mała córeczka. Nie napiszę, że szybko uporaliśmy się z problemami. Tak naprawdę trwało to kilka tygodni, zanim po uprzednim dokarmianiu uregulowała mi się laktacja.
Przez ten czas byłam na każde zawołanie Ani, nawet co 5-10 min. Czasem musiałam ją po kilka razy przystawiać na przemian, to do jednej to do drugiej piersi, żeby się najadała i chociaż nie było łatwo, robiłam to ze spokojem, bo wiedziałam, że pokarmu mam wystarczającą ilość i że daję mojemu dziecku to co najlepsze. Od tamtej chwili moja córeczka nie otrzymała ani kropli mieszanki.
Ania ma obecnie 4 lata, jest zdrowa, silna i świetnie się rozwija.
Udało nam się wygrać tę walkę.
Dzięki mojemu przykremu doświadczeniu mogłam pomóc wielu młodym matkom borykającymi się z podobnymi problemami, które były o krok od zaprzestania karmienia piersią. Oczywiście nie pomagałam wszystkim którym chciałam, ale u tych mam, które się poddały, powód był zawsze taki sam (co zresztą same przyznawały): brak wiary w to, że mają wystarczającą ilość pokarmu. Dlatego wolały podać dziecku mieszankę w butelce, ponieważ wówczas mogły sprawdzić ile zjadło i miały pewność, że nie jest głodne.
Moja znajoma ma troje dzieci (najstarsze jest w wieku 5 lat, najmłodsze półroczne). Dwoje starszych w okresie niemowlęcym „jadło jak w zegarku”- co 3 godziny, opróżniały obie piersi, po czym najczęściej zasypiały lub były spokojne i gaworzyły radośnie, ponadto szybko przybierały na wadze- można pozazdrościć. Tymczasem najmłodsza córeczka stanowiła całkowite przeciwieństwo rodzeństwa: była drobnej budowy, domagała się piersi co pół godziny a niekiedy częściej, a po przystawieniu ssała dość krótko. Nadto miała potworne kolki i niemal nieustannie potrzebowała obecności matki, która „rwała sobie włosy z rozpaczy”, będąc coraz bardziej przekonana, że ma za mało pokarmu i dziecko jest niespokojne z głodu. Trudno jej było uwierzyć, że córeczka może tak bardzo różnić się od pozostałej dwójki. Z kolei dziecko wyczuwając niepokój matki, stawało się coraz bardziej drażliwe i koło się zamykało. Wkrótce znajoma całkowicie zrezygnowała z karmienia piersią. Przy tej smutnej historii pragnę zwrócić uwagę na pewien istotny fakt- dziecko było karmione przez kapturki nakładane na pierś, ponieważ po porodzie miało bardzo słabo wykształcony odruch ssania, płytko łapało brodawkę i boleśnie ją poraniło. Wówczas doradca laktacyjny (!) poradził znajomej nabycie kapturków i w rezultacie dziecko nigdy nie nauczyło się prawidłowo chwytać brodawki. Stanowczo odradzam kapturki. Sam przez pewien czas je używałam (z tego samego zresztą powodu) ale na szczęście położna środowiskowa „wybiła mi je z głowy”, pokazując, jak mam przystawiać córeczkę, aby chwytała brodawkę z otoczką i... bolesny problem zniknął.
Kochane dzielne mamy nie poddawajcie się! Uwierzcie, że macie dużo pokarmu (nawet jeśli wasze piersi są małych rozmiarów- ja mam takie) i możecie same wykarmić wasze pociechy i nawet jeśli one same przez pewien czas jedzą mniej, nie denerwujcie się, widocznie w danej chwili nie mają ochoty na więcej. One też mają lepsze i gorsze dni. Nie martwcie się. Dziecko- ten malutki człowiek- ma już tak silny instynkt samozachowawczy, że nie pozwoli się zagłodzić. Nie każde dziecko musi być wielkie, pulchne, pełne rozkosznych fałdek (takie są najczęściej- choć oczywiście nie zawsze- dzieci karmione butelką), najważniejsze żeby było zdrowe, radosne i prawidłowo się rozwijało. Ty mamo możesz mu w tym pomóc, podają mu własny pokarm.
Bóg obdarzając kobietę darem macierzyństwa daje jej siłę oraz cierpliwość do wychowania i wystarczającą ilość mleka do wykarmienia małego „ssaka”. Nie można nigdy w to zwątpić. Ściskam wszystkie karmiące mamy i życzę powodzenia.

agatjaaa@wp.pl
 
Ostatnia edycja:
Pierwsze dziecko urodzilam 9 lat temu. Koszmarny porob trwajacy 20 godzin, krzyczalam, blagalam o srodki przeciwbolowe. Kiedy o 4 rano bylo juz po wszystkim, o 7 przywieziono mi zawiniatko, ktore strasznie plakalo. Polprzytomna probowalam malenstwo przystawic do piersi, kiedy sie udalo okazalo sie, ze nie mam pokarmu. Tragedia, syn plakal, a ja zestresowana i bardzo slaba nie wiedzialam co robic. Nie potrafilam wstac z lozka, kolezanka z pokoju zlitowala sie i poszla po pielegniarke /pewnie nie mogla juz zniesc placzu mojego dziecka/. Pielegniarka bardzo zapracowana i strasznie niemila kobieta zaczela na mnie krzyczec, szarpac moja piers i usilnie twierdzila, ze musze miec pokarm tylko nie potrafie przystawic dziecka. Po kilku probach chyba miala dosyc i przyniosla butelke z mlekiem dla dziecka, ale zastrzegla, ze nie bedzie chodzenia na latwizne i musze zaczac karmic piersia. Podczas calego kilkudniowego pobytu w szpitalu, kazdy dzien wygladal tak samo- ja zestresowana, z placzacym glodnym dzieckiem i "pustymi" piersiami. Kazda wizyta po mleko /co 3 godziny/ wygladala tak samo:... to znowy pani? nadal nie potrafi pani karmic? kazda kobieta to potrafi! tylko jak sie nie chce to takie sa efekty... Co kilka godzin prosilam kolezanki, wymienialysmy sie, one mialy pokarm i przynosily mleko dla mnie. Ja siedzialam zaplakana na lozku. Po wyjsciu ze szpitala to nie byl koniec koszmarnego rozdzialu karmienia piersia. W domu nadal usilnie probowalam, kiedy pojawil sie pokarm, bylo go strasznie malo /nie pomagaly sprawdzone sposoby babci, ani herbatki z apteki/ do tego kazda wizyta w poradni /wazenie, mierzenie, szczepienie/ konczyla sie tak samo. Robiono mi wymowki, ze teraz mlode matki nie chca karmic, ze nie zdaje sobie sprawy jaka krzywde robie dziecku... To byl dla mnie koszmar, bo ja tak bardzo chcialam karmic piersia swoje dziecko. W 2 miesiacu zycia mojego syna trafilismy na szpitalny oddzial z obustronnym zapaleniem uszu. Kazda poranna wizyta lekarza konczyla sie slowami: dlaczego pani nie karmi tego malenstwa? byloby zdrowsze! prosze nie opowiadac bzdur, ze nie ma pani pokarmu! Wygladalam jak wrak czlowieka, nie moglam spac, wmawialam sobie, ze moje dziecko zachorowalo przezemnie. Na dowidzenia pani doktor powiedziala mi, ze to dopiero poczatek chorob u mojego dziecka, dzieci karmione butelka choruja czesciej. Dzisiaj moj syn na 9 lat i od tej pory nie przechodzil zadnej powaznej choroby, mam tez 5 letnia coreczke /podobne problemy z karmnieniem/, ktora rowniez wyrosla na zdrowa i kochana dziewczynke. Kilka lat temy wybralam sie przypadniem na kontrolne badanie usg piersi, pierwsze pytanie badajacej mnie lekarki: czy karmila pani swoje dzieci piersia? pani ma bardzo slabo rozwiniete kanaliki, w ktorych gromadzi sie pokarm, nie potrzebnie sie pani stresowala podczas karmienia, to nie pani wina... Trzymajcie sie dzielnie dziewczyny i pamietajcie, ze nie kazda kobieta jest stworzona do karmienia piersia! Nie dajcie sie rutynie pielegniarki i lekarza! I pamietajcie, ze dzieci karmione butelka tez wyrastaja na zdrowe i cudowne posiechy! Pozdrawiam
 
Oliwia o rany:szok:Ja myślałam że sie zadręczam ale do tego co Ty przeżyłaś nie ma porównania.
To normalne że po trzeh godzinach od porodu nie ma pokarmu, jest tylko siara, a noworodek potrzebuje w ciągu dwóch pierwszych dób po porodzie ze dwóch łyżeczek. Moja też dużo płakała po porodzie ale do głowy by mi nie przyszło że to przez brak pokamru, cierpliwie ją przystawiałam do piersi i czekałyśmy aż pokarm się pojawi. Pojawił się. U Ciebie ostry stres mógł spowodowac zanik i się nie dziwie- z takim podejśiem personelu!!! Gdybym sie tak stresowąła tez by mi sie pokarm w trzeciej dobie nie pojawił. Łatwo nie było, przeżyłam wiele zawirowań z laktacją, wyrzucałam sobie ż esię nie nadaje, ale ani razu nie podałam mieszanki i po czterech miesiącach laktacja mi się unormowała, unormowała się wtedy kiedy byłam tak wymęczona psychicznie że byłam gotowa przestawic Zosię na butelkę.
A sters bardzo negatywnie wpływa na pokarm, wiem to po sobie, ale wiem też ż etrudno się nie denerwowac jak się wydaje że dziecko głodne. Moje jak się opkazało nie było nigdy głodne, tylko nieszczęśliwe ż ema tak zestyresowaną matkę. Jak wyluzowałam to i pokarm swobodnie popłynął i Zosia non stop się uśmiecha.
Ale nie widze nic złego w karmieniu dzieci butelką. To przecież tylko jedzenie.
 
reklama
hej:) Swietnie, ze u ciebie wszystko dobrze sie skonczylo z karmieniem. Stres to bardzo powazny problem, hormony po porodzie szaleja, ponad 50% kobiet potrzebuje cieplej porady pielegniarki "przyjaciolki" a czasami dobrej i wyrozumialej pani psycholog. Podczas porodow bylam naocznym swiadkeim depresji poporodowych, dziewczyny plakaly, krzyczaly bezradnie na swoje dzieci, potrafily sie zalamac, kiedy z kapieli ich dziecko wracalo bez skarpetek, ktore specjalnie przyniosly z domu. To naprawde przerazajace, ale w naszych szpitalach tego bardzo brakuje. Kobiety traktuje sie przedmiotowo, mam nadzieje ze kiedys to sie zmieni i nasze dzieci beda mialy latwiej. Pozdrawiam :)
 
Do góry