reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Poród - wymiana doświadczeń :)

Ewa masz ścisły umysł a ja myślałam że ty ksiązki i recenzje piszesz? :-D a ja niby inżynier :-D

Prawie wszystko się zgadza :) Rec. piszę, książki poprawiam, studiowałam na kierunku humanistycznym, ale w liceum byłam na mat-fizie i zdawałam rozszerzoną maturę z matematyki, chcąc iść na informatykę ;) Samo życie ;)
 
reklama
Ewa ja tez cie podziwiam za organizacje, ja to nawet takiego posta w punktach bym nie wywalila, bo w polowie juz bym zapomniala ktory punkt nastepny. Moja tesciowa taka jest, ale ona ponoc w wyniku zboczenia zawodowego- nauczycielka;-)
Anika o cesarce niestety nic ci nie powiem, bo nie mialam, ale za to chcialam cos dodac odnosnie porodu w wodzie. Ja jak najbardziej polecam!!! Woda powoduje ze bol jest latwiejszy do zniesienia, rozwarcie tez postepuje szybciej, i cala akcja porodowa trwa krocej. To powiedziala mi polozna i w moim przypadku wszystko to sie sprawdzilo, dzieki temu dzien porodu wspominam jako najcudowniejszy w swoim zyciu. Do szpitala przyjeli mnie o 10.30 a Remis o 16.30 juz byl na swiecie. Malz caly czas byl przy mnie i nie wyobrazam sobie inaczej, teraz tez tak bedzie. Nie wiem jak w Polsce, ale tutaj jezeli porod w wodzie to nie ma zadnego znieczulenia (nie wolno ale nie pamietam dleczego). Dostepny jest tylko gaz ktory ja namietnie wdychalam i bylo blooooogo momentami;-) Acha, i tu nie trzeba wychodzic z wody do samego konca, jezeli to jest typowy basen porodowy a nie wanna. Ja teraz na pewno to powtorze, i to jak narazie moj jedyny plan. Podobnie ja Kakakaroilna najczesciej ide na zywiol:tak:Poza tym z doswiadczenia wiem ze dana sytuacja czesto weryfikuje plany.
 
hmm ciekawe sprawy poruszacie:-)

ja to tez bym mogła książke napisac o porodach:-) w koncu mam za sobą juz 4:-D jak byscie chciały to gdzies mam zapisane moje porodowe opowiesci:-)

a tym czasem juz się stresuje:-)
 
szukałam i szukałam i mam:-) moje realcje z porodów:-)

pierwszy poród miałam w 42tc 1993r, miałam prawie 19lat, kazano mi się zgłosić rano 8.00 na czczo, ja przezornie już nie jadłam nawet kolacji ale i tak mi zrobili lewatywę, co za koszmar!!!!!!!!!! jakies 1,5h latałam do wc potem ogolili mnie na zero, takie były wtedy wymagania. Podano mi środek wywołujący skurcze ale dopiero ok 15.00 poczułam że coś się zaczyna dziać i poprosiłam od razu znieczulenie zewnątrzoponowe a że była to prywatna klinika dostałam bez problemu, bóle się nasiliły a rozwarcie się powiękrzało a ja nadal potwornie z bólu wyłam więc podano mi drugą dawkę znieczulenia a ta powaliła mnie jak konia, reszte pamietam jak przez mgłę, Mały urodził się o 17.00 a ja odzyskałam świadomośc po ok 2h, nawet nie pamiętałam kogo urodziłam
shocked.gif
shocked.gif
miał 4200
biggrin.gif
i 10pkt

drugi poród też miałam w 42tc, 1999r,miałam 24lata, odbył się już w panstwowym szpitalu, przyjechałam rano twierdzac ze juz mam dośc i jest 2tyg po terminie i mają mnie natychmiast przyjąc, zaparłam się i koniec!!! więc od 8.00 do 13.00 leżałam na sali obserwacyjnej i nic się nie działo więc podali mi oksytocynę, kolejne 2h i nic. Po 15.00 stwierdziłam że mnie brzuch jakoś dziwnie boli, położna stwierdziła 2cm rozwarcia i zero skurczy więc podali kolejną oksytocynę i jak po 30min zaczęło się to myślałam że to koniec świata! przenieśli mnie na porodówkę, krzyczałam i błagałam o znieczulenie ale nie miał mi kto go podać bo w tym czasie były 4 porody w tym trojaczki i bliźniaki więc 1,5h sama rodziłam (z mężem) w bólu i płaczu co 10-15min przychodziła położna i mówiła że mam tak nie krzyczeć bo strasze inne pacjentki! o 17.00 urodziłam 2syna
biggrin.gif
ważył 3480

trzeci poród miałam na koniec 38tc 2007r,wiek 32lata, myślałam ze urodzę 3tyg wczesniej bo różne perypetie miałam. Tego dnia rozpierała mnie energia od rana latałam po galeriach i marketach w poszukiwaniu narożnika bo koniecznie chciałam zieloną skórę
shocked.gif
i tak do 15.00 latałam ale bezowocnie mój małżonek był wykonczony, zjadłam podwójną porcję spaghetti do tego pół litrowe piwo duszkiem, mąz poszedl na drzemkę a ja wzięłam się za sprzątanie. O 17.00 wygoniłam męża do malowania futryn a ja się położyłam na czytanie książki ale po 15min stwierdziłam ze czytanie jest bezsensu i chce mi się coś robić hihih FAWORKI to był mój cel, wyszłam do sklepu tak jak stałam: klapki, jeansy i podkoszulka (a to był luty!!) i na to płaszcz tak gorąco mi było. godz 19.30 smaże kolejny talerz chruscików popijam rum
shocked.gif
który mial być do ciasta aż tu nagle jakby z bejzbola mi w krzyż ktoś przyłożył!!! powaliło mnie na podłoge, stwierdziłam ze chyba jednak muszę odpocząć ale usmazyc muszę do konca i tak do 20.10 powaliło mnie chyba z 4 razy. Dzwonie do starszej siostry a ona mówi że to bóle krzyżowe(wczesniejsze 2 porody nie dały mi tego odczuć) i ze mam jechać do szpitala!!! więc szybko ewakuacja z domu ale wracałam się z klatki schodowej 5 razy bo mnie przeczyszczało i to porządnie
shocked.gif
20.30 jedziemy na drugi koniec miasta zawieć syna do siostry, po drodze czuje jak same nogi mi się rozchylają i bejzbol wali mnie po plecach non stop. Na izbe dojechałam o 21.10 bez foramlości szybko na porodówkę a tam 10cm rozwarcia i 16min później córeczka wydała pierwszy krzyk
shocked.gif
biggrin.gif
miała 3580

rok 2009, 22 sierpien, wiek 34lata, 39tc, obudziłam się ok. 4.00 brzuch znowu mnie bolał jak na okres to już kolejną noc tak mnie bolał i bolał, więc wstałam i chodziłam sobie po mieszkaniu z godzinkę, położyłam się potem ale na krótko. Ok. 5.30 znowu poczułam ból brzucha ale już w odstępach 15minutowych, tez mnie to nie zapokoiło bo już miewałam takie akcje ale o spaniu już nie było mowy i tak przechodziła z kąta w kąt do 7.30, w między czasie byłam 3 razy na kibelku. Mąz wstał i musiał gdzies jechac a ja mu mówię ze niech szybko wraca bo cos się dziwnie czuję. Ok wrócił jak piorun ze spotkania i pojechaliśmy do mojej mamy zawieźć Angelinkę, chłopcy spali więc zostali sami. Ok. 10.00 stwierdziłam ze skurcze mam co 8 min i odczuwam je na około ciała
wink2.gif
czyli na plecach najbardziej, no to mówię jazda!! I tu zaczęła się akcja rozwijać w tempie ekspresowym!! Po drodze zahaczyłam o cmentarz prosić tatusia mojego o trzymanie kciuków
wink2.gif
a tam czuję ze skurcze co 5 min, no to jazda dalej! W połowie drogi szlaban kolejowy zamknięty a ja mam skurcze już co 3-4min!! Dre się w samochodzie a mój mąż krzyczy do mnie : Daria jeszcze nie, jeszcze nie jeszcze nie
wink2.gif
szlaban podniesiony i jazda dalej!! Do szpitala dojechałam 10.25, na izbe wkroczyłam po scianach sciskając torebkę w zębach!! Od razu się mną zajęli oczywiście formalności trwały minute, badanie a tam rozwarcie 4-5cm i skurcze co 3min!! Szybko na porodówkę na II piętro w windzie czuje parcie!! Połozna każe mi oddychac a ja posłusznie robię co mogę. Na porodówce badanie a tam 7cm rozwarcia więc przebili mi pęcherz i w tym momencie podobno źle oddychałam i się przewentylowałam co dało skutek paraliżu twarzy rąk i nóg!!! Panika!! Położna i lekarz na zmianę do ucha mi krzyczeli co mam robić i po 5min wróciłam do „zywych” . Ale co innego zaczęło nie pokoić lekarzy, pamiętam ze czułam jak dłoń położnej na zmianę z ręką lekarza dosłownie miętoliła moje krocze, było już 10cm a Mała nadal nie mogła zejsc główką coś ją mocno trzymało! I znów panika, tętno Alicji z 160 spadło do 80-70-59!! Usłyszałam jak połozna wybiegła na korytarz i krzyczała: na 5tce mam spowolnienie, na 5tce mam spowolnienie!!! W mig pojawiło się chyba z 5 osób!! Krzyczą sprawdzają myslą co robić już w głowie czułam ze zaraz mnie na CC wezmą albo kleszcze. Jakis profesor mnie zaczą badać i stwierdził ze Mała jest ułożona potylicowo tylnie czyli twarzą do spojenia łonowego!! Na CC za pózno Więc i żadne Wacum czy kleszcze, połozna krzyczy do mnie : Darunia jeszcze raz mocno z calej siły! Więc się zaparłam jak mogłam zdawałam sobie sprawę ze to chodzi już o życie mojej córeczki, jeden lekarz połozył mi się na brzuch i zaczełam przeć, czułam nacięcie ale nawet nie drgnęłam parłam i się udało!!! Dzieki lekarzowi który wypychał ze mną! O 11.20 urodziłam, Mała sina, pępowina 3 razy wokół szyi i do tego szelki krzyżne to one najbardziej ją przytrzymywały. Więc trwało wszystko to zaledwie 50 min od wkroczenia na izbę przyjęć. Alicja dostała 7pkt potem 8 a po 10min 10. Ważyła 3800. Zabrali ją i po 2h dostaliśmy ją już na zaszwe dla nas. Mąż był ze mną cały czas, dmuchał wachlował ocierał krew z warg bo się pogryzłam. Ech…. Miała Alicja szczęście i szczęściem pozostanie. Ból i łzy bolące krocze miesnie brzucha i wszystko inne się nie liczy.

Teraz to zapewne jak mnie skurcze dopadną to urodze w domu:-) 5 dziecie urodze w wieku 37lat:-)
Kazdy poród to nacięcie krocza miałam, za pierszym razem tylko źle się goiło pozostałe 3 razy po tygodniu smigałam jakbym wcale nie rodziła. Mam mało elastyczną skóre i o nacięcie sama prosiłam, przed porodami mąz mnie golił bo ja juz nic sobie tam na dole nie widziałam:-)
znieczulenie dostałam tez tylko za pierwszym razem, za drugim dostałam dolargan a kolejne 2 to było juz za późno na cokolwiek..pierwszy poród w samotnosci , pozostałe w asyscie męża.. nie wyobrażam sobie inaczej... w szkole rodzenia nigdy nie byłam...


 
Ostatnia edycja:
ale szybko temat na tapetę wpadł :-p ja miałam cesarkę i szczerzę nie wyobrażam sobie jednak inaczej rodzić, zwłaszcza jak słyszę takie historie jak ostatni poród Sempę :szok: ja mam ze względów okulistycznych wskazania do nie rodzenia naturalnego, ślepa jestem jak kret i to rodzinnie :-p ja moją zniosłam bardzo dobrze, trzeba po niej tylko 12h przeleżeć, bo znieczulenie jest w kręgosłup i jakby za szybko się wstało to można się nabawić jakiś komplikacji, na drugi dzień już byłam na pełnym chodzie, połóg skończył mi się po 10 dniach od porodu, rany nie czuję, nie mam z nią problemu, nic mi nie schrzanili, bo bez problemu oraz większych starań zaszłam w druga ciążę :-) tak na prawdę jakoś do porodu nie przywiązywałam większej wagi, dla mnie to nie była magiczna chwila, raczej konieczność aby spotkać się ze swoim maluchem, po porodzie to była magia :-D zresztą czy to ważne jak? ważne, żeby dziecko urodziło się zdrowe i bez komplikacji :-)
 
Nie wiem, czy to dobre miejsce, ale ponieważ miałam naprawdę fajny poród, to pomyślałam, że wkleję jego opis - ku pokrzepieniu serc ;) Jest straaaasznie długi, ale może przez niego przebrniecie ;)

***
W niedzielę (5.12.2010) byłam jeszcze pewna, że mam co najmniej tydzień ciąży przed sobą. Miałam zaplanowane prasowanie na poniedziałek i odpoczynek, bo wreszcie skończyłam wszystkie zlecenia do pracy. Rano poszliśmy do kościoła i zagłosować (w Krakowie była druga tura wyborów prezydenckich), potem przyjechali moi Rodzice na moment. Wieczorem Mąż stwierdził, że pójdzie jeszcze na spacer, bo jest ładna pogoda. Ja zostałam w domu przez mój kaszel (to była końcówka choroby, która trzymała mnie ok. 2 miesiące). Wychodząc zażartował, że bierze komórkę i jakbym zaczęła rodzić, to mam dzwonić.

Weszłam sobie na forum. Napisałam dziewczynom, że im zazdroszczę, bo ja nie widzę żadnych oznak zbliżania się porodu i pewnie to jeszcze potrwa ;) Po czym przygotowałam sobie robótkę na drutach i stwierdziłam, że pójdę jeszcze do łazienki. Wstałam z kanapy i... poczułam, że mam kompletnie mokrą bieliznę. Szybko pobiegłam do łazienki i zaczęłam się zastanawiać, czy to pęcherz już mi tak odmawia posłuszeństwa, czy co... Ale woda ciurkała dalej. Była ciepła i miała jakiś taki słodkawy zapach. Szybko skoczyłam do pokoju po komórkę, wróciłam do łazienki i zadzwoniłam po Męża. Odebrał z lekkim przerażeniem w głosie. Powiedziałam mu, że nie ma paniki, ale niech lepiej wraca, bo chyba mi wody odchodzą. Po 5 minutach usłyszałam jak biegnie po korytarzu ;)

Potem miałam niezły ubaw, bo Mąż latał po domu jak głupi, przyszedł do łazienki z książką o ciąży i czytał wszystko o wodach płodowych. Ja jeszcze obcięłam paznokcie (;)), wzięłam prysznic i spróbowałam zadzwonić na IP. Nie odbierali. Zdecydowaliśmy się więc jechać do szpitala. Byłam pewna, że wrócimy jeszcze do domu, więc już na parkingu szpitalnym powiedziałam Mężowi, żeby nie brał toreb z auta. W szpitalu byliśmy ok. 20.30.

Od razu położyli mnie na ktg. Po pół godzinie miałam już mokrą bieliznę, getry i spódnicę - wody cały czas się lały. Na ktg zerowe skurcze, z dzieckiem wszystko ok. Potem przyszła położna i padło sakramentalne: "Pani Ewo, będziemy się powoli przyjmować do szpitala". Poszłam wypełnić papierki, a Mąż rozlokował nas w sali przedporodowej.

Skurcze się nie pojawiały, więc mieliśmy noc na przespanie się. Co 2 godziny robili mi ktg, poza tym lały mi się wody i często się przebierałam (byłam już w koszuli nocnej i majtkach siatkowych z podkładami Belli). Mąż średnio się wyspał, bo miał do dyspozycji niezbyt dużą kanapę ;)

Ok. 2 w nocy wody sączyły się już wolniej, ale podeszły krwią. Przed 6 rano była lewatywka ;) Chociaż w nocy organizm sam mi się oczyszczał chyba ze 3 razy. O 8 przyszedł lekarz - szyjka zgładzona, główka przyparta, ale rozwarcie na 2 cm i nie wygląda, żeby szło dalej (było takie też na poprzednim badaniu). Zapadła decyzja o kroplówce. Ja oczywiście twierdziłam, że mam skurcze i nie wiem, czemu na tym ktg się nie zapisują. Lekarz stwierdził, że to żadne skurcze, tylko gra wstępna ;)

Pierwsze pół godziny pod kroplówką spędziłam leżąc pod ktg. Pod koniec było już ciężko. Potem badanie i położna kazała się uaktywnić. Poszłam więc na piłkę. Mąż liczył częstotliwość skurczów i odliczał sekundy co 10 na każdym skurczu - bardzo mi to pomagało, bo przy 30 wiedziałam, że to już końcówka - skurcze trwały 50-60 sekund. Co dziwne, najgorsze były takie co 3 minuty, a nie co minutę czy dwie. Między skurczami lekko przysypiałam na tej piłce, raz o mało z niej nie zleciałam ;) Na skurczach było mi niedobrze, ale dzięki Bogu nie zwymiotowałam (bo nienawidzę tego :/).

W międzyczasie dostałam jeszcze czopek (ble...), który miał chyba pomóc w robieniu rozwarcia czy jakoś tak. Podali mi też antybiotyk przez to, że pół doby sączyły mi się już wody.

Około 10 przyszła położna. Na badaniu wyszło 4 cm rozwarcia. To był czas na podjęcie decyzji o znieczuleniu. Położna zapewniła mnie, że gorzej nie będzie i że do końca będę mogła sobie skakać na piłce. Stwierdziłam więc, że w sumie to nie jest źle i wytrzymam. Byłam głupia ;) Oznajmiłam też położnej, że mam zamiar urodzić do 12. Popukała się w czoło.

O 11 poszłam pod prysznic. Wchodziłam tam dalej z 4 cm. Siedziałam na krześle i polewałam brzuch wodą. Trwało to w sumie 20 minut, ale to był koszmar. Chciałam błagać o znieczulenie, ale wiedziałam, że nie mam już na nie szans. Mąż się śmiał, że rozwalę kabinę jak będę jedną ręką ciągnąć za drzwiczki, a głową pchać je w drugą stronę. W końcu wyszłam stamtąd, bo zaczęłam czuć straszne parcie główki. Położna uznała, że to niemożliwe, ale że mnie zbada. Mąż miał chwilę przerażenia, kiedy wycierał mi nogi, bo krew sączyła mi się po nich ciurkiem - potem się przyznał, że myślał, że zaraz się tu wykrwawię i nie zdąży mnie złapać jak zemdleję.

Na badaniu okazało się, że rozwarcie jest już na 9 cm! Dostałam polecenie opróżnienia pęcherza. Siedziałam w łazience, nie mogąc ani zrobić siku, ani wstać, bo skurcze były okropne i bardzo częste. Wróciłam na łóżko. Zaczęła się szybka szkoła parcia. Pierwszy raz nie wyszedł mi w ogóle. Wypuściłam powietrze, nie trzymałam głowy i w ogóle tragedia. Za drugim razem Mąż podtrzymał mi głowę, ja się skoncentrowałam i było już ok. Ale jeszcze nie szliśmy na fotel. Leżąc na boku, musiałam przeżyć kilka skurczy, żeby dać główce możliwość wstawienia się w kanał. Stresowałam się okropnie, bo położna powtarzała, żeby nie spinać pośladków, bo uduszę dziecko. A ja na skurczu wpadałam w drgawki tak okropne, że nie mogłam ich opanować.

W końcu przeszliśmy na fotel. Była 11.55. Stwierdziłam, że do 12 raczej nie zdążę urodzić. Nie mogłam już opanować drżenia nóg. Mąż zaczął mnie pocieszać, że jemu też noga drży. Powiedziałam mu, żeby się nie martwił, że będzie dobrze i zaraz będzie po wszystkim. Położna uznała, że coś mi się pomyliło, bo to nie mój tekst ;)

Przyszła druga położna i dwoje lekarzy - maksymalny wiek osób na sali: ok. 30 lat ;) O 12 zaczęła się ciężka praca. Trzy parcia na każdym skurczu. Między skurczami Mąż podawał mi wodę. Ja gadałam jakieś głupoty, dopytując się, co już widać. W końcu nadszedł czas nacięcia. Położna stwierdziła, że mam się nie interesować nożyczkami, tylko skupić na parciu. Przedostatni skurcz był ciężki, czułam pieczenie skóry i przestałam wierzyć, że sama dam radę wyprzeć główkę. Na ostatnim mnie nacięli i musiałam dobrać czwarty oddech, bo główka była już w połowie. Lekarz lekko pomógł naciskając brzuch (czego wtedy nie byłam świadoma) i poczułam jakby wychlupnęła ze mnie jakaś ośmiorniczka :) Za sekundę Franuś leżał mi już na brzuchu - w ogóle nie zakrwawiony, ciut tylko umazany. Krzyczeć zaczął od razu, otworzył swoje wielkie czarne oczy i patrzył na nas tak strasznie mądrze, jakby dokładnie wiedział, co się dzieje i jakby chciał powiedzieć, że już po wszystkim. Była 12.20 - niewiele się więc pomyliłam, mówiąc, że urodzę do południa.

Lekarze wzięli go do czyszczenia, mierzenia i ważenia - 56 cm, 3440 g, 10 punktów. Ja na kolejnym skurczu urodziłam podobno łożysko - podobno, bo nie czułam nic, a patrzyłam cały czas na lewo, gdzie siedział Franol z lekarzami. Okazało się, że ma lekką wysypkę i wzięli go na obserwację. Dostaliśmy go do pokoju dopiero o 22, ale na szczęście okazało się, że to nic groźnego i wysypka sama zeszła. Jeszcze na fotelu położyli mi go na brzuchu - zdziwiłam się, że jest taki ciężki :) Cały czas na nas patrzył.

Na koniec lekarz mnie zszył. Spytałam tylko, czy dadzą mi znieczulenie, czy szyją na żywca. Co rozbawiło moją położną - nie wiem czemu...;) Z fotela zeszłam sama. Na wózku przewieźli mnie do sali poporodowej, gdzie był już Mąż z naszymi rzeczami. Dostałam tabletki przeciwbólowe do wzięcia na wszelki wypadek. Szew mnie ciągnął, ale w porównaniu do porodu to było takie nic, że nie potrzebowałam tabletek. Wzięłam dopiero na noc, żeby łatwiej zasnąć.

Po 2 godzinach wstałam i poszłam się wykąpać. Nie kręciło mi się w głowie ani przez moment, nie było mi słabo. Po 3 godzinach poszłam do Franka na salę noworodków, gdzie leżał w inkubatorze. Czekając na niego do wieczora zostałam na parę godzin sama, bo Mąż pojechał pozałatwiać parę rzeczy. To był najgorszy czas. Chciało mi się płakać, patrząc jak inne matki na sali zajmują się swoimi dziećmi. Ale w końcu Franuś przyjechał do nas i już został.

Pierwszej nocy nie spał do 4. Nie płakał, tylko jadł co jakiś czas i rozglądał się po świecie. Drugiej nocy trochę marudził, ale trzeciej budził się już regularnie co 3 godziny, lekko dając znać o sobie. Dawał się przebrać, ładnie jadł i szedł spać.

***
No i tak to było :) Ponad rok temu :) Aż się poryczałam, czytając to wszystko ;)
 
Jako pierworódka nic nie mogę opowiedzieć, więc się nie "zamądrzę" :-) . Porodu się nie boję, nie mam lęków. Chyba nasze hormony sprawiają, że kobieta w naturalny sposób podchodzi i do tego. Kiedyś mnie to przerażało, a teraz w ciąży wydaje mi się to naturalnym ciągiem dalszym i się nie boję. Co będzie to się oczywiście okaże. Wiem tylko że będę rodzić w szpitalu w którym pracuje moja gin, gdzie rodziły moje dwie przyjaciółki i były zachwycone opieką, warunkami, podejściem lekarzy i personelu itd. Ze znieczuleniem nie było żadnego kłopotu, jedna wzięła, druga nie. Chcę rodzić z mamą, albo siostrą. Jak narazie oboje z moim partnerem mamy bardzo jednoznaczne odczucie co do wspólnego porodu. Nie chcemy. A co będzie to zobaczymy. Chcę mieć możliwość wzięcia znieczulenia, ale nie zakładam z góry że je wezmę. Nie chciałabym mieć cesarki.

To by było na tyle. Choć to jeszcze tak odległa przyszłość.
 
to ja też opiszę swój poród ;-)

Do ostatniepgo dnia nastawieni byliśmy na poród naturalny, rodzinny, torba była juz spakowana, szkoła rodzenia zaliczona, wiedza naczytana :-)

5 dni przed terminem porodu miałam termin wizyty u mojego ginekologa, na ktg zero skurczy, na usg młoda nie wstawiona w szyjkę, zero rozwarcia, szyjka nawet nie przesadnie skrócona - nic się nie dzieje. Jednak mojego lekarza zaniepokoił fakt, że od ostatniego usg młoda nie urosła ani grama, kazał przyjechać do szpitala, w którym miał lepszą aparaturę - tam okazało się, że jest mniejsza niż wcześniej przypuszczał i spadła poniżej dolnej lini wykresu (mamy wiedzą o co chodzi). Ponieważ wcześniej miałam problemy z łożyskiem a nie było żadnych zwiastunów nadchodzącego w najbliższym czasie porodu zadecydował, że nie będziemy ryzykować, bo wygląda na to, że łożysko przestało spełniać swoje funkcje - miałam się zgłosić na porodówkę, na drugi dzień rano o 7.30, na czczo, koło 14.00 miałam mieć cesarkę.

W domu pełen komfort - przepakowanie torby, wspólna kolacja na mieście, wieczorna kąpiel, kosmetyka, ogarnięcie chałupy, dobry film i przytulanki a na drugi dzień rano stawilismy się na porodówce. Jak wiadomo - formalności trochę czasu zajęły, o 8 z minutami, tak jak było w planie znalazłam się na porodówce, gdzie miałam czekać z mężem na swoją kolejkę. Przyszła połozna, podłączyła mi kroplówkę nawadniającą i wyszła. Nie minęło 10 minut jak wpadła z drugą kroplówką i mówi: "szybko, szybko, jest miejsce na operacyjnej idziemy rodzić" :szok: Podłączyła mi drugą kroplówkę i wydała okrzyk "za mną!" ;-)

W lekkim szoku znalazłam się na porodówce, zespół już się zbierał, lekarz mył, instrumentariuszki wesoło szczękały narzędziami, a miła, młoda Pani anestezjolog przedstawiła się i kazała zasiąść z głową w dół do znieczulenia. No i się zaczęło... kłuła i kłuła, pociła się, utyskiwała: "źle Pani siędzi, niechże się Pani bardziej schyli, proszę się na liość boską nie ruszać..." (a w życiu taka sztywna nie byłam!) - i nic. Nie wchodzi. Już się zaczęłam zastanawiać jak jej biednej pomóc - wszyscy stoją, gotowi, patrzą na nią a ona się nie może wkłuć. Zmienia igły, minuty lecą, w końcu nawet w akcie desperacji zapytała mnie z wyraźnym wyrzutem: "czy Pani uprawia jakieś sporty??!" :-D (tak, chciałam powiedzieć, że sumo, jak mąż popije i muszę go obrócić na bok żeby nie chrapał!). W końu zadecydowała: "podaj pomarańczową" (cokolwiek to było) i jak mnie dźgnęła to poczułam że mi stopa drętwieje - okazało się, że to dobrze, udało się!

Jak już mieliśmy ten etap za sobą, to zaczęła się sielanka, zasłonili mnie parawanikiem a że był akurat tłusty czwartek, to rozmowa sama się kleiła wokół tematu pączków. Czułam jak coś mi tam na brzuchu malują, rysują jakieś kreski ołówkiem (w rzeczywistości to był skalpel), lekarz gmera mi w brzuchu a rozmowa się kręci: "jadł Pan doktor już dziś pączki? Nie? aaaa, to my zapraszamy do nas na kawusię" (- teraz?:szok:), "oooo, ale żona Panu faworków pewnie napiekłą, nie?? to my zapraszamy na kawusię... a Pan doktor woli herbatkę? to my..." - jak w Ponty Pythonie :-D Do tego co drugie zdanie mój lekarz instruował stażystkę : "oo, tutaj Pani ma pępowinę, krótka owinięta, bardzo ciekawy przypadek, proszę spojrzeć.." :baffled:

W końcu, po kilku minutach poczułam, jakby ktoś zdjął mi z brzucha 5 tonowy głaz i po sekundzie, o godzinie 8.55 moim oczom (i uszom) ukazała się bielusieńka (w mazi) i rozczochrana Natalka :-)

Niestety nie mogłam jej od razu przystawić do piersi, musieli mnie najpierw pozszywać, więc Natalkę wzięto na badania - ważyła 2620g i dostała 10 pkt.
Zszywanie poszło już szybciutko, trochę się Panu doktorowi omsknęło krzywo ale stwierdził, że "się wyrówna przy drugim" ;-) Stażystka komplementowała moją skórę bez rozstępów ale wyjaśnił jej, że po 30-tce kolagen jest już stary i rozstępy się rzadziej robią. :-D
W ogóle generalnie było "strasznie wesoło" :-)

Jak przyjechałam na oddział (zaraz po zszyciu), czekał na mnie już mąż z Natalką, od razu przystawiono mi ją do piersi i została ze mną już aż do wyjścia do domu (4 dni). Pierwszą noc nawet spałyśmy w jednym łóżku :-)

Spionizowano mnie po 8 godzinach (przez pierwszą godzinę po zabiegu trochę mną "telepało" ale to podobno norma) - nie powiem, bolało, jeszcze kilka dni, no ale taka jest wada cesarki. Przyznam, że zadrościłam dziewczynom po porodach naturalnych, że są w tak świetnej formie a ja chodzę zgięta jak scyzoryk. No ale tak wyszło. Powikłań nie miałam żadnych, wszystko pięknie i szybko się zrosło. Blizna prawie niewidoczna.

Od mojego porodu do kolejnego nie minie nawet półtorej roku, podejrzewam więc, że drugie dziecko rodzić będę podobnie ale jeszcze jest trochę czasu na podjęcie decyzji ;-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
Do góry