reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Samotność

Dołączył(a)
9 Wrzesień 2023
Postów
2
witam was forumowiczki.

Postanowiłam, że napiszę na forum, bo bardzo chciałabym poznać opinie innych w osób w kwestii problemu z jakim sie zmagam.

Jestem ze swoim facetem prawie 10 lat. Doczekaliśmy się córki, która ma prawie 4 lata i synka, który właśnie skończył 5 miesiąc. Nasz zwiazek bardzo często miewał wzloty i upadki. Przeszliśmy jedno rozstanie na kilka miesięcy. Często się kłóciliśmy. Pomimo tego, że czułam, że on nie jest dla mnie nie mogliśmy się na dobre rozejść. Zaczęliśmy się spotykać jeszcze w szkole średniej. Przed dzieckiem miałam o nim zupelnie inna opinie. Mieszkaliśmy już razem zanim pojawiło się pierwsze dziecko, lecz mam wrażenie że przez to, że oboje byliśmy zajeci pracą nie bardzo widziałam w nim te wszystkie wady. Oboje niestety pochodzimy z rozbitych rodzin. Po urodzeniu córki totalnie sie na nim zawiodłam. Po powrocie do domu byłam w kiepskim stanie fizycznym, cc dało mi popalić. Z racji tego, że byl covid nie mogłam liczyć na pomoc rodziny czy przyjaciół, bo co chwila ktoś byl chory, lub były jakieś obostrzenia. Dodatkowo mieszkalismy wtedy jeszcze z jego rodzina, o którą co chwile były kłótnie. Siedziałam calymi dniami sama z dzieckiem, ciągle na piersi. Jego rodzina miała problem, bo nie rozumiała ze po cc nie jestem w stanie od razu funkcjonować no i dodatkowo głównie czas spędzałam karmiac. Jego nie było bo ciagle pracował. Prosiłam sie miliony razy, żeby zrobil zakupy, wrócił do domu i mi pomógł, zrobił jedzenie. Ciągle wybuchaly kłótnie. W końcu miarka sie przebrała i uciekłam na wakacje do taty. Miesiąc mnie nie bylo, postawiłam ultimatum, że albo cos wynajmujemy albo rozchodzimy. Udało mi się, wywalczyłam osobne mieszkanie. Dodam, że calkiem dobrze zarabiamy. Mieszkaliśmy razem, oczywiście partner nadal pracował calymi dniami. Nie denerwowało mnie to aż tak, bo miałam święty spokój od jego rodziny. Mam prawo jazdy, auto zawsze mogłam gdziekolwiek podjechać. Mieszkamy w mieście, więc również jakoś dzień lecial na spacerze. W pewnym momencie znalazlam sobie pracę zdalną. Co prawda nie musiałam na cito jej mieć, lecz skonczyl mi sie urlop macierzyński i zaczęło mi sie nudzić. Najpierw klocilismy się o tą pracę, bo aby zacząć musialam przejść dwutygodniowe szkolenie. Co prawda było ono w domu,lecz musialam być dostepna na kamerce, bez dziecka. Wiedział, że zaczyna mnie dobijać samotność w domu i rutyna, a ta praca była świetna odskocznią. Problem był dla niego, bo musiał zająć sie dzieckiem podczas mojego szkolenia. Na szczęście jakoś przebrnęłam. Praca okazała się serio elastyczna. Spędzałam przy laptopie kilka godzin dziennie i też nie codziennie. Zazwyczaj pracowalwm od 0:00 do 1 w nocy bądź od 6 do 10, ponieważ w dalszym ciągu córka byla w domu i nie chciałam jej zaniedbać. Zarabiałam raczej mało, bo w granicach 2000 zł, lecz nie płaciliśmy za opiekunkę ani za żłobek. Wpadła całkiem fajna sumka, a nadal byłam w domu dla córki. Dodam, że w trakcie tej pracy on nadal nie stopował. Mialam do zrobienia normę na godzinę, często robiłam swoje zadania byle jak, bo musiałam córkę położyć spać, czy zrobić jej kolacje. On Nie pracuje na etacie. Ma taką pracę, że sam wyznacza co robi kiedy i jak. Nie chcę wchodzić w szczegóły, lecz gdyby powiedział "szefowi", że weekendy musi mieć wolne, bądź kończyć szybciej, aby przyjąć opieke nad córka podczas mojej pracy tak by było. Oczywiście zmniejszyła by się jemu wypłata. Ciągle się kłóciliśmy o tą pracę, bo ja również pracowałam ale dodatkowo zajmowałam sie domem, córka,gotowaniem, zakupami. On tylko przychodzil i spal. Czasem udało mi sie wykłócić wolne niedziele. Byłam już tym zmeczona, bo ile można. Po prawie 2 latach pracy okazało się, że jestem w ciąży. Załamałam sie, bo nam sie nie układało, ja pracowałam na um. Zlecenie. Miałam już zacząć szukać takiej powwzniejszej pracy, bo córka dostała sie do żłobka i wszystko mi sie rozsypało. On mnie pocieszał, ze bedzie super, ze damy rade itp. Ja mialam wizje samotności w tym wszystkim. Na dodatek musiałam pracować cala ciążę, żeby dostać zasiłek. Strasznie sie stresowałam, bo bałam się ze mnie zwolnią. Na szczęście wszystko sie udało, zasiłek mi przyznano po urodzeniu deugiego dziecka. Tu zaczyna sie jazda. On nadal pracuje, codzienne, 7 dni w tygodniu. Wychodzi ok 8 wraca na noc, tj. 20/21/22. Tak jak wspominalam wcześniej on nie musi tak wracac. Ciągle sie kłócimy bo siedzę ciągle sama z dzieciakami. Auto mamy jedno, zabiera je do pracy ja jestem uziemiona. Nie mam czasu dla siebie, ciągle dzieci i dzieci. Nawet jak córka idzie do przedszkola to mam synka na głowie. Ja już wysiadam, bo jestem po prostu zmeczona. Cały dzien dzieci, gotowanie, pranie, sprzątanie spacery i tak w kółko. On wraca, zje, kladzie sie spać.A dopiero jak on wraca to ja lece na szybkie zakupy, żeby zrobić je bez dzieci no i zabrac więcej do auta. Nie ma między nami rozmow, nigdzie nie wychodzimy, nie jezdzimy na wakacje. Nic totalnie nic. Czuje sie jakbym żyła z kolega. Dzieci nie widzą ojca, ja jestem sama. Ciągle chce mi sie płakać bo czuje, ze mnie już nie ma. Jest tylko mama. Nie mam jak i kiedy wyjść do kosmetyczki, fryzjera czy nawet do lekarza. O wszystko musze sie prosić i wyklocać. Ciągle słyszę tylko wymówki o pieniadzach. Ja oczywiście wiem, że są trudne czasy, jestem wdzieczna że raczej żyjemy na dobrym poziomie. Ale po dłuższej analizie, on pracuje non stop, życia nie ma, czy to jest warte spedzenia choć niedzieli z dziećmi? Pieniądze są ok, ale nie oplywamy w luksusach. Ja też jestem typem, który patrzy co i gdzie kupuje i Jakby odpuścił sobie pół soboty i niedziele w pracy też by bylo super. Co mysliscie? Czy to ja przesadzam i powinnam sie cieszyć ze chodzi do pracy? Czy ja duzo wymagam, ze chcialabym tez pożyć swoim życiem? Że chcialabym żyć jak rodzina, a nie samotna matka? Zaczyna mnie denerowować, że zamiast tworzyć fajna parę, kłócimy się o każdą drobnostkę. Zaczynam sie już martwić o przyszłość, bo bardzo bym chciała dać synka za rok do żłobka i wrócić do pracy. Praca jednoznianowa to rzadkie zjawisko w małych miejscowościach, a co jak zachorują dzirciaki? Czuję taką niesprawiedliwość, bo jesteśmy takimi samymi rodzicami, a ja w głównej mierze muszę sie poświęcać. A w zamian nie dostaje nawet dobrego słowa. Nawet jak pracowałam w 9 msc ciąży z chorą córka przy nodze dostawałam reprymendę, że nic nie robię aż tak meczcego. Przecież to tylko praca przy komputerze. Jestem również zła, bo mogliśmy uniknąć mojej pracy na umowę zlecenie. Przez partnera nie mogłam zatrudnić sie na pełen etat, bo był problem z opieka nad dzieckiem oczywiście. Calą sytuację opowiedziałam mojemu lekarzowi, ze stresem czekałam na poród. Bardzo chciałam urodzic naturalnie, lecz przez ryzyko zwolnienia mnie i utraty prawa do zasilku lekarz wystawil mi skierowanie na kolejne cc, którego bardzo nie chcialam. Jak ja mam do niego dotrzeć, aby przestał tyle pracować....
 
reklama
Terapia. Nie umiecie ze soba rozmawiac. To wszystko odbija sie na dzieciach. Jesli terapia nie poskutkuje to rozejdzcie sie. Nie zyjecie razem, tylko obok siebie.
Moj maz pracuje po 400h miesiecznie. Nie ma go po kilka dni pod rzad. Ale jak jest w domu to dla dzieci zawsze ma czas. Te pierwsze kilka lat zycia dziecka jest najwazniejsze i najwazniejsza jest w nim obecnosc rodzicow.
 
A ja czasem marudzę na męża, że czasu dla nas nie ma... On pracuje po 8 godzin, i to jeszcze z domu. Co za różnica, że przy dłuższej pracy mielibyśmy więcej pieniędzy. Pieniądze są po to, żeby mieć za co żyć. A jeśli Twój mąż ciągle pracuje, to gdzie to jego życie? Gdzie życie z Wami? Pocieszał Cię w drugiej ciąży, że będzie dobrze - ale co to za pocieszenie, skoro i tak ciągle jesteś sama. A z takim maluchem jest najtrudniej, bo nawet nie pogadasz...

A jak jest z koleżankami? Masz jakieś, z małymi dziećmi? Wtedy jest łatwiej popilnować jedna drugiej czasami, nawet na godzinę, żeby zrobić zakupy bez dziecka.
 
To ja tak się czułam jak byłam w Lublinie przez 2lata sama w mieszkaniu wynajmowanym sama z 2dzieci jedyna rozrywka to było albo chodzenie na bawialnie dzięki jednej poznanej koleżance przebrnęłam jakoś rok i potem znów przeprowadzka na inne mieszkanie i tam czułam samotna bo zaś nikogo nie znalalam gdzie za bardzo nic nie było tylko Lidl Biedronka i stokrotka córka też wtedy dostała się do przedszkola 4km dalej więc autobusem dojeżdżalam z 2dzieci przez cały rok tak...
Wiem co czujesz bo męża też nie było całymi dniami . A ja tam źle się czułam sama. Obecnie mam 3dzieci już dom i jest lepiej teraz bo mieszkamy spowrotem na Śląsku ....
Mam nadzieję że może udacie się na jakas terapię albo postawisz mu jakieś ulitmatum ciężko tak wiem jest ale mam nadzieję że się u Ciebie ułoży życzę Ci tego ❤️
 
Szczerze dziewczyny to ja Was podziwiam bardzo. Ja bym dostała fioła, padło by mi na mózg jakbym tak miała siedzieć sama z dziećmi. Ja mam rodziców w drugiej części domu a po sasiedzku brata. Jeździmy do bliższej rodziny, chodze na zakupy bez małej. I tak mi brakuje czasem kontaktu z ludźmi. Tyle że no my się nie spotykamy z dalszą rodziną i znajomymi, zwłaszcza jak mają małe dzieci, bo musimy bardzo uważać ze względów zdrowotnych żeby nasza corka się nie rozchorowała. Zasługujecie dla mnie na medal, a przede wszystkim na pomoc. No ale nie o tym...

Trzeba szukać drogi, żeby uświadomić mężowi czym jest rodzina. My się mobilizujemy z mężem i pomagamy sobie nawzajem w swoich obowiązkach (a mamy na głowie nie tylko mieszkanie, a dom, ogród itp., pomoc starszym rodzicom z obu stron), żeby jak najwięcej czasu odpocząć i spędzić z dzieckiem RAZEM. Oczywiście spędzamy też czas osobno - mąż też zajmuje się córką, choć czasem wydaję mi się, że i tak jestem uwiązana 😅 tęsknię za pracą, ale staram się cieszyć tym czasem.

Ja to bym zmuszała męża do rozmowy, a jak nie dociera to terapia szokowa - zawinąć się i tyle. Nie reagować od razu na gładkie słówka, tylko czekać na czyny
 
zawinąć się i tyle. Nie reagować od razu na gładkie słówka, tylko czekać na czyny
Ja tam bym się już zawinęła. Po takim czasie facet powinien wiedzieć, co to znaczy być mężem i ojcem. Siedzieć z takim typem równa się przekreślać swoje szanse na spotkanie świetnego mężczyzny, który dla niej będzie partnerem, a dla dzieci tatusiem. Tyle.
 
Ja tam bym się już zawinęła. Po takim czasie facet powinien wiedzieć, co to znaczy być mężem i ojcem. Siedzieć z takim typem równa się przekreślać swoje szanse na spotkanie świetnego mężczyzny, który dla niej będzie partnerem, a dla dzieci tatusiem. Tyle.
No ja jestem zdania, że trzeba próbować ratować związek - jeśli się da. Chociaż masz rację z tym, że już miał czas się wykazać i się nie popisał.
 
No ja jestem zdania, że trzeba próbować ratować związek - jeśli się da. Chociaż masz rację z tym, że już miał czas się wykazać i się nie popisał.
No to jedna rozmowa i jedna szansa. Przede wszystkim musi być jasny komunikat z drugiej strony "kurde, zawaliłem, nawet nie wiedziałem, będę robić wszystko, żeby was nie stracić". Tylko, że ja nie słyszałam o związkach, w których typ olewa swoje obowiązki względem kobiety i dzieci, a po rozmowie wywraca swoje priorytety do góry nogami i staje się cudownym człowiekiem. Najczęściej jest poprawa na kilka tygodni i znowu gnój. Ja nie wierzę w magiczne przemiany, zwłaszcza u facetów. Co innego głupoty typu zostawianie łyczka mleka w kartonie w lodówce, a co innego takie zachowanie jak tutaj. Moim zdaniem ludzie dorośli się nie zmieniają.
 
No to jedna rozmowa i jedna szansa. Przede wszystkim musi być jasny komunikat z drugiej strony "kurde, zawaliłem, nawet nie wiedziałem, będę robić wszystko, żeby was nie stracić". Tylko, że ja nie słyszałam o związkach, w których typ olewa swoje obowiązki względem kobiety i dzieci, a po rozmowie wywraca swoje priorytety do góry nogami i staje się cudownym człowiekiem. Najczęściej jest poprawa na kilka tygodni i znowu gnój. Ja nie wierzę w magiczne przemiany, zwłaszcza u facetów. Co innego głupoty typu zostawianie łyczka mleka w kartonie w lodówce, a co innego takie zachowanie jak tutaj. Moim zdaniem ludzie dorośli się nie zmieniają.
Zapewne masz rację. Ja i tak bym chyba zrobiła ostatnią rozmowę (albo awanturę) i dopiero. No ale ja jestem typem wałkowacza, który wszystko musi omówić.

Chociaż czytałam juz wiele takich wątków, za bardzo sie nie udzielam, bo zwykle rady dziewczyn z forum i tak nic nie dają, bo "w sumie nie jest taki zły". Mam nadzieję, że ta rodzina znajdzie porozumienie jakkolwiek miałoby ono wyglądać.
 
reklama
Zapewne masz rację. Ja i tak bym chyba zrobiła ostatnią rozmowę (albo awanturę) i dopiero. No ale ja jestem typem wałkowacza, który wszystko musi omówić.

Chociaż czytałam juz wiele takich wątków, za bardzo sie nie udzielam, bo zwykle rady dziewczyn z forum i tak nic nie dają, bo "w sumie nie jest taki zły". Mam nadzieję, że ta rodzina znajdzie porozumienie jakkolwiek miałoby ono wyglądać.
Ja w sumie nie wiem co bym zrobiła, bo mój mąż to mój pierwszy i ostatni chłopak. Po prostu olewałam takich, którzy na początku czegokolwiek dawali jasne sygnały, że nie ma z nich materiału na porządny związek. Dobra, raz się dałam wkręcić, ale typ był naprawdę wytrawnym graczem, zresztą cały "układ" trwał tylko rok, więc spoko. Dzisiaj się mówi na to "ghosting", a ja po prostu wykreślałam z życia delikwenta. Nie mogłam się do niego dodzwonić, nie odpisywał, a okazało się, że żyje i ma się świetnie? Uznałam, że to nie jest mój chłopak i przestałam z nim szukać kontaktu, kiedy po dwóch tygodniach chciał się spotkać, to byłam wielce zdziwiona czego on chce. Okazał się mega prostakiem? Po kłótni chciał się spotkać, ale ja powiedziałam, że nie ma sensu. I tego typu sytuacje. Nigdy nie doszłam do etapu "to jest mój chłopak everybody!".

A takich wątków jak mówisz jest masa i po kilkunastu przepychankach między stałymi bywalczyniami okazuje się, że autorka znikła. Ale była też taka, którą zdemaskowała jedna z nas, a która opowiadała niesamowite historie, że żyje w przemocowym związku, cierpi każdego dnia, próbuje odejść, bo to nie takie łatwe, była policja, chyba kurator, cuda wianki,a potem na innym forum się okazało, że w tym samym czasie komentuje wesoło o pielęgnacji twarzy, chociaż tutaj była roztrzęsiona i szukała, że się tak wyrażę, domu tymczasowego dla siebie i dziecka. To było mega dobre, moja ulubiona historia :D
 
Do góry