reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki! - Jak powitaliśmy nasze styczniówiątka! - Bez komentarzy

Hej :) udało mi się znaleźć kilka minut na opis moich porodowych przygód ;)

W piątek 3.01 miałam wizytę u ginekologa, dziecko już bardzo nisko od października i żadnych zmian; na USG główki już się nie da pomierzyć, bo zasłania kość łonowa, ale rozwarcia zero, szyjka jak to gin nazwał żelazna. Umawiamy się na następny piątek i wstępnie na cc na 12.01.

We wtorek 7.01 kolo 18 odszedł mi czop, bardzo ciemny, brunatny. Posprawdzałam na wszelki wypadek torby, przygotowałam psychicznie męża, ze może być nocna akcja, w sumie sama w to niewierząc :)
kolo 21 zaczęły się skurcze, takie jak przy okresie, niezbyt silne, ale w miarę regularne. Położyłam się spać, żeby nie myśleć, ale oczywiście zasnąć się nie udało. Kolo 2 w nocy już nie dałam rady w domu, budzę męża, ze chce jechać na IP, sprawdzić co i jak, na wszelki wypadek. I jedziemy; torby bierzemy, ale zostawiamy w aucie, biorę tylko podręczną torbę, z wynikami, koszulka, ręcznikiem czyli podstawa

Na IP formalności masa oczywiście, przyszedł lekarz zbadał mnie i mówi, ze jeszcze długo nic z tego nie będzie, rozwarcia nie ma, skurcze za słabe. Ucieszyłam się, ze wrócę do domu, ale kazał mi zostać na noc na patologii ciąży, żeby ze 3 KTG zrobić, a rano mój lekarz prowadzący po porannym obchodzie podejmie decyzje co ze mną.

O 10 rano mój lekarz mnie zbadał i powiedział, ze gdyby osobiście mnie nie badał, nie uwierzył by, ze taka zmiana - rozwarcie na palec :) Zapytał czy chcę sprobować porodu naturalnego, brawurowo stwierdziłam, ze czemu nie ;) Wtedy jeszcze nie bolało
O 12 zrobili mi USG, lekarz powiedział, ze jeśli mąż chce być przy porodzie, niech się powoli zbiera, wiec przyjechał w 10 minut ;)
Zaczęły się mocniejsze skurcze, wiec 13:30 kolejne badanie, rozwarcie na 2 palce i decyzja, ze mam iść na porodówkę :)

O 14 mnie przyjęli na porodówkę, lewatywa, prysznic i 14:15 położyli mnie na łózko i zaczęło się :) Na szczęście sale w szpitalu w którym rodziłam są pojedyncze, wiec pełen komfort, jak na okoliczności porodu oczywiście ;)
Położne były rewelacyjne, instruowały mnie cały czas, ja oczywiście marudziłam, ze nie dam rady, ze ja już w sumie nie chce. Bolało strasznie. Nie było już czasu na nic, nawet welfonu mi nie zdążyli założyć.
14:50 odeszły mi wody i zaczęła się 2 faza, na szczęście mniej bolesna niż początek. Az się zdziwiłam.
Skurcze miałam coraz rzadsze, ale dość krótkie, po 30 sekund, nie dawałam rady zmieścić się w tym czasie z dwoma parciami, wiec położna mnie lekko nacięła i poszło :)

I tak 8.01 o 15:10 urodził się Leoś. 3165g i 54 cm szczęścia.

Ten straszliwy ułamek sekundy zanim zaczął płakać, aż usłyszałam krzyk i położyli mi go na piersi. Popatrzyłam na męża, który dzielnie mi asystował, miał łzy w oczach, ja chyba zresztą tez.

Potem przecięcie pępowiny, aż mi się smutno przez chwilkę zrobiło, ze od teraz oficjalnie nie jesteśmy jednością, a potem mały otworzył oczka i była tylko radość i nieopisane szczęście :)

Rodzenia łożyska nawet nie poczułam, szycie trwało 5 minut, spędziliśmy potem ponad 2 godziny na porodówce, które minęły jak 2 minuty.
I to cala historia, nie miejcie mi za złe, ze wyszło przydługawo, ale na pewno zrozumiecie :)
 
reklama
Nie mogłam zasnąć. A miałam się położyć wcześniej bo przecież na 7 rano miałam być w szpitalu. Mimo to do 2:30 kręciłam się bez celu tak jak bym miała owsiki w wiadomym miejscu. Bo ileż razy można sprawdzać czy w torbie jest wszystko, czy na prawdę dzwoniłam wieczorem po taksówkę żeby podjechała rano po nas, czy zostawiłam w lodówce jedzenie dla Ropucha i milion innych "czy".

Ale jak położyłam się, udało się zasnąć bez problemu. Choć wydawało mi się, że może to zająć wieki, a co najmniej tyle ile bym potrzebowała by zajść w kolejną ciążę.


Rano budzik wyrwał mnie z łóżka żwawą jak przed ciążą. Zupełnie jakbym nie miała tego wielkiego brzuchala przed sobą.

Szybkie (kolejne) sprawdzenie torby i ziuuuum...


W szpitalu byliśmy chwilę przed 7. Pustki, zero ludzi (włącznie z rejestratorką) i my. Zjawiła się kolejna ciężarówka i kolejna.


Podłączyli mnie pod ktg, potem wywiad i oczekiwanie na badanie. Jak siedzieliśmy w poczekalni przyszedł lekarz. Czarny tak, że myślałam, że to sam cień się porusza. W białych rękawiczkach. Hmmmm... od razu głupawki dostałam jak pomyślałam, ze tak ciemny hebanowy lekarz powinien mieć czarne rękawiczki. Ale chyba mu się nie spodobałam, bo nawet nie chciał mnie zbadać. Powiedział, że skoro na cc to nie musi.


Szybkie wskoczenie w koszulkę i znów ziuuuum na oddział.

Tam kroplówka, antybiotyk i informacja od położnej że mogę poczuć dziwny smak w ustach. I moja,narastająca, głupawka "eeee... nic nie czuję. Żadnego smaku. Czuję się całkiem normalnie.... Oooo, będę rzygać" wypowiedziane ze śmiechem. Ropuch poszedł przebrać się w sexowny niebieski strój (muszę mu taki załatwić... mmmm)


A potem moje wielkie zaskoczenie gdy położna powiedziała "no to zapraszam na salę". Chciałam szarpnąć ją za rękaw i krzyczeć "ale jak to??? Już??? Ja nie jestem gotowa!!!"


Siedziałam na stole, anestezjolog żartował ze mną i mówił co będzie robił.

Ja: czy mam się stresować?

A: Ja panią będę stresował

Ja: no, bo jak zaboli to nie ręczę za siebie.

I głupie myśli... Że może udałoby się uciec i jakimś cudownym sposobem wchłonąć Oliwkę i jej nie rodzić, bo tak bardzo się boję... Bo przecież nie jestem gotowa...

A potem wkłucie i szybko do pozycji leżącej.

Od piersi w dół nic nie czułam.

I znów strach i myśli, że mogłam poprosić o narkozę zamiast znieczulenia... że wolałabym nic nie wiedzieć i obudzić się po wszystkim, że nigdy więcej takiego strachu. Ale podtrzymywała mnie na duchu myśl, że Ropuch ma przyjść, ma być ze mną.

Po chwili lekarka spytała czy przypadkiem ojciec nie miał być przy cc... zawołali go. I jak się okazało, jak już byłam przecięta. Usiadł przy mojej głowie i wciąż do mnie mówił. A mnie tak strasznie twarz swędziała. No myślałam że oszaleję.
Jeszcze tylko anestezjolog poprosił Ropucha, że jak będzie się dystyngowanie osuwał na ziemię, to żeby nie leciał na żaden kant. Bo im twardszy facet, tym łatwiej mdleje w takiej sytuacji.

A potem nagle zobaczyłam wychylającą się zza parawanu małą, oblepioną czymś dziwnym, główkę i te piękne lekko rozchylone oczka. I głos zza parawanu "mają państwo córeczkę"

Zabrali ją i Ropuchowi powiedzieli, że może podejść do małej. Siedział dalej koło mnie nie wiedząc chyba co zrobić. Ale po chwili podszedł do położnych zobaczyć córeczkę. A ja patrzyłam na nich na tyle na ile mogłam odwracając głowę w stronę kącika dziecięcego.
Mała płakała. To był najcudowniejszy dźwięk. Położna podeszła i położyła główkę Oliwki na mojej piersi, a ta od razu przestała płakać. I to był najcudowniejsza cisza. Taka spokojna.

I już nic nie było ważne prócz Małej i Ropucha. Ani strach, ani swędzenie, ani to że lekarki pochylone nad moim brzuchem rozmawiały jaki expres do kawy kupić do pokoju lekarskiego.

Byłam tak skołowana, że nie wiedziałam nawet kiedy powiedzieli Ropuchowi że może zabrać małą z sali.

A ja leżałam jak ten kurczak czekający na zaszycie po napchaniu farszem...

I jeszcze usłyszałam "ojej, jaki ładny szew Ci wyszedł"...

Ale myślałam już tylko o tym gdzie jest moja córeczka, jej tatuś i jaka jestem szczęśliwa.

I tak 8.01.2014, o 9:21 przyszła na świat Oliwka :) Mój skarb, księżniczka i cudeńko :)
 
Ostatnia edycja:
Znikłam z forum odkąd jest nasza Zosia na świecie, ale zaglądam i myslami jestem z wami dziewczyny! :)

A jak to było u nas :)

termin wg okresu był na 4.01 przeszło bez echa, termin usg 6.01 pobolał brzuch jak na okres ale niestety też nic :(
We wtorek 07.01 miałam iść do mojej gin. zapytać co teraz no ale nie miałam już okazji :) Mój P. wyszedł do pracy ok 5.20 a mnie o 6 obudził pierwszy skurcz, ale sądziłam że mi się to przyśniło :p Gdy dostałam kolejnych zaczełam mieć nadzieję że to ten dzień! Byłam twarda i do 11 spałam więc w sumie ból był przytłumiony i całkiem spokojnie wspominam tę fazę :) O 11 przyszła moja mama zapytać jak się czuję a ja jej mówię że od 6 mam skurcze co 25-30 min a ona do mnie że do szpitala, ja oczywiście na spokojnie "Mam czas" :) Zjadłam śniadanie wypiłam herbatkę i poszłam do toalety a tam odszedł mi czop, wielki był bo w całości. Ok 12 zadzwoniłam po P. i mówię mu że dziś rodzimy! Ale na sokojnie dokończ co masz do zrobienia i wracaj, weź od razu urlop do końca tyg :) Moja mama zaczęła się stresować a ja na lajciku jakbym co najmniej miała rodzić po raz 4 a nie 1 :) Poczytałam książkę, dopakowałam torbę i czekałam na mojego :) Wrócił ok 14 wtedy ja wziełam prysznic i połozyłam się na kanapie w szlafroku i czekałam aż mój się ogoli wykąpie i wogóle odszykuje na powitanie córy na świecie :) O 14.40 poczułam jakby pęknięcie w brzuchu wstałam i jak nie chluśnie :p wtedy skurcze przybrały na tempie z co 15 min zrobiło się nagle 7 , więc szybko do auta i do szpitala :) Wody leciały ze mnie jak z kranu, zalałam samochód, izbę przyjęć i porodówke :p

15.40 Na izbie miłe Panie zaprosiły do zabiegowego i zaprosiły Pana Doktora na badanie, i tam wywiad, masa dokumentów no i w końcu na fotel, wody niestety zielone mierzenie mnie i Pan stwierdził że siadamy na wózek i na porodówkę ale proszę się przygotować na cesarkę. 16.10 Na odzdziale położne kazały się przebrać i zapraszamy na ktg, tam skurcze co 3 min na skali co chwila 99 , oj boli ale myślę sobie da się wytrzymać pewnie będzie gorzej, podłączamy oksytocyne i lezymy do 16.30 byłm pod ktg, sprawdzamy rozwarcie a tam co? Pełne! :) Zaczynam czuć potrzebę parcia, mówię o tym a Panie do mnie że to świetnie i zaraz zaczynamy, przyszedł lekarz wyszykowany do cesarki a położna do niego że jakiej cesarki jak tu już włosy widać , się zdziwił Pan doktor :p Ok 16,45 zaczynamy przeć, zostałam nacięta a o 17.00 Zosia była już na świecie ! :) Wszyscy zdiwieni, bo moje pierwsze pytanie to było " Ale jak to już? Przecież to miało być długo i bardzo boleśnie " Zaczeli się ze mnie śmiać :p Dali mi malucha na piersi tatuś przeciął pępowine a łożysko urodziłam nieświadomie (ponoć było nadzwyczaj ładne :p ) . Najgorsze w tym wszystkim było szycie, bez żadnego znieczulenia :( ale wtedy myślami byłam tylko z moją córeczką więc dałam radę. o 18 byłam już na sali a pół godz później dali mi Zosię :)
Sam pobyt w szpitalu wspominam ccałkiem miło położne z powołania, pielęgniarki sympatyczne a ordynator przezabawny ale pełen profesjonalizmu :) Byłysmy troszkę dłużej ze wzgl na zielone wody i podwyższony poziom CRP który na szczęście obniżył się samoistnie :) Dziś 11 dni po porodzie jest już całkiem spoko, szycie trochę boli ale do przezycia i z każdym dniem coraz lepiej :)

Co wspominam najgorzej? Jestem wściekła na swojego ginekologa, a dlaczego? Mała urodziła się z węzłem prawdziwym na pępowinie! Często się zdarza że w takich przypadkach zaciska się i dziecko umiera, na USG powinna to zobaczyć i zdecydować na CC nawet w 36 tyg ciąży... Jak pomyślę że mogło się to skończyc inaczej !:angry: Na wizycie kontrolnej powiem jej co o niej myślę .

Pozdrawiamy
 
Czas i na mnie nadszedł, by opisać, co opisane być musiJ

Jak pamiętacie, do szpitala zawitaliśmy w środę, 8 stycznia. Ale nie że wody mi odeszły czy coś, tylko trzeba było z Kajtkiem iść na wizytę do anestezjologa, przed Jego zabiegiem. A że dzień wcześniej miałam wizytę u mego gina, który tak rozkosznie pogrzebał, ze krew lecieć zaczęła, to stwierdziłam, ze pokażę się komuś. Najpierw, ignorując zupełnie skurcze ( bo to przecież jeszcze na pewno nie są TE) pogotowałam, posprzątałam i z chłopakami u lekarza czekałam w poczekalni godzin 1 i pół.

Ostatecznie wylądowaliśmy na maternity czyli porodówce. Tam podpięli mnie pod ktg, skurcze regularne, ale kurde wcale nie takie bolesne, można zacisnąć żeby i znieść. Zatem siedzę i czekam kiedy wracamy do domu. Położna jednak po ktg żąda definitywnie cobym cipuchę okazała. To okazuję. A ona na to z uśmiechem wręcza roboczą, przecudnej urody piżamkę i mówi, ze 4 cm mam i że dziś jeszcze urodze!

Nie muszę mówić, jaki szok był to! I dla mnie i dla chłopaków. Na szczęście godzina młoda – 17:30, zatem spokojnie mogłam ogarnąć temat i wydać instrukcje. Mąż pojechał do domku, spakował mnie do końca, Kajtek spakował siebie i sruuu do kolegi na noc. Ta część najbardziej się Mu podobała:)

Ja sobie zostałam, pani podpięła mnie do wszystkiego co miała, zatem jak robocop wyglądałam. I każe mi chodzić po sali. I ja nawet pragnęłam byłam, ale kurde takie wieśniackie skarpetki miałam!!!!! Jak tylko babeczka wyszła, to je zdjęłam i wtedy maszerowałam zgodnie z instrukcją. 2 godziny maszerowałam sobie, w morde jeża. Z każdym kwadransem mniej radośnie, aczkolwiek w podnieceniuJ Nudno po prostu było! Ile można łazić!

W czasie tego mego chodzenia przyszedł na chwilkę przywitać się lekarz dyżurujący, który miał przyjąć poród. Mojego nie było…Ale był drugi – do którego też chodziłam, na usg. Bardzo dobry specjalista, więc w sumie chyba miałam bardzo duże szczęście. Kiedy mnie zobaczył, to oczy wielkie zrobił, bo 2 dni wcześniej byliśmy u Niego i nic przecie nie zapowiadało akcji…Wiecie co? Bardzo facet się ucieszył, ze jestem! I bardzo miłe było to, że o tym powiedziałJ Że cieszy się z dwóch powodów na swój dzisiejszy dyżur: primo: bo nas bardzo lubiJ, secundo: bo wie, ze w naszej pamięci jesteśmy tym lekarzem, który kojarzy się bardzo źle i zrobi wszystko, żeby to odczarować i zmienić….no tak – pomimo tego, ze my też bardzo Go lubimy i wiemy, ze jest dobrym specjalistą, to rzeczywiście…każda u Niego wizyta była wielkim stresem…bo to z Nim rodziliśmy bliźniaczki…i to On musiał nam powiedzieć, ze po urodzeniu i jedna i druga nie żyją…i to On płakał razem z nami….


Tym razem musiało być inaczej!!!!!!!
Przebili mi wody, wypływały bardzo stopniowo, bo Laurka głową otwór zakrywałaJa ponieważ po pewnym czasie skurcze jakby zrobiły się silniejsze, podali mi znieczulenie – jest to zawsze dla mnie stres, bo boję się, ze wtedy kiedy nie można się ruszyć, ja się ruszę akurat….a że mężulindy jeszcze nie było, wbijam paznokcie w położną, która na szczęście była ze mną cały czas…

I nastał czas luzu wszechogarniającegoJ Na to akurat chłop mi wkroczył z jakąś zastraszającą ilością walizek, bo :”brałem wszystko, co miałem pod ręką” taaaaaaaaa….no i pani przyszła zobaczyć postępy w porodzie, a postępy jakby nikłe….z 4 cm do 5 doszło dopiero…i komenda, ze czekamy zatem dalej…no to czekamy…po godzinie kolejnej dalej nic się nie dzieje, a ja wyraźnie czuję, że coś nie halo, bo parcie czuję nie z przodu ale z tyłu, jakby nie tą stroną wyjść chciała Mała. Powiedziałam o tym i po spuszczeniu ze mnie wielkiej ilości moczu, kazano mi zmienić pozycję i leżeć kuprem do góry, na ugiętych rękach. Po kolejnej godzinie nadal tylko 5 cm…i widzę wyraźnie, ze pani już taka radosna nie jest…a że mi nie wiele do łez trzeba, to morze całe było tego…plus trzęsawka…plus strach taki, że…i myśli, ze nie wiem co zrobię, jak coś będzie nie tak…nie dam rady po prostu…

Pani daje kolejną godzinę, ale ostatnią już – jeżeli nic się nie zmieni, jedziemy ciąć. Sala w tym czasie jest już przygotowywana…a ponieważ ja po znieczuleni i w takiej pozycji z lekka nie wygodnej cały czas, kazano mi zmienić znowu układ ciała…Zaparłam się jednak i mimo, ze ręce i nogi mdlały leżałam dalej jak pies do kupci, bo wiedziałam, ze tylko to może pomóc. I rzeczywiście! Po jakimć czasie czułam wyraźnie ( bo znieczulenie niestety przestawało działać….) że parcie zaczyna się bardziej z przodu! Czyli, ze Mała wchodzi tam, gdzie powinna! Alleluja!

Po kolejnym badaniu jest już 8 cm!!!! A ból taki czuję, ze wydaje się mi, że bardziej już nie może boleć. Otóż, może...ale dowiem się o tym trochę później...I nagle gwarno i tłoczno zaczyna być. I łóżko na którym leżę sobie w normalnym pokoju ma służyć już za stół porodowy…a ja myślałam, ze gdzieś mnie przeniosą, ze mąż dostanie jaki uniform i będę mogła się z Niego brechtać…nic z tego! Tak jak stał, a ja jak leżałam, tak zaczęliśmy przeć! A była już północ…wiec kicha z planu na 8 stycznia…ta cześć porodu to znowu stres jeden…parłam sobie bowiem 1,5 godz! Niby wszystko dobrze, główka wychodzi, ale zaraz potem cofa się!!!!!!!!!!

I tak samo, jak przedtem…coraz więcej niepokoju widzę w oczach wszystkich…i lekarza i położnych i pielęgniarek i studentek…a ja mam z każdą minuta mniej sił…i myśli mnie nachodzą, ze nie…kurde nie dam rady! I płacz znowu…czuje ze cos nie tak jest….przecież drugi poród ma być niby łatwiejszy!!! A ja Kajtka 10 minut parłam! Wiec dlaczego?????? Opcji było kilka, albo się owinęła pępowiną i to ona ją wciąga albo caly czas jest źle ustawiona w kanale albo…albo….albo…milion albo!

Po godzinie i 25 minutach tej zabawy w kotka i myszkę lekarz nie czekał dłużej i przyniósł odkurzacz…czyli coś co nazywają vacun a u nas jest to odmiana próżnociągu…. I powiedział, ze mus jest…że pomoże mi, postara się bardzo delikatnie, ale musimy po prostu. I zaczęliśmy akcję wspólną: ja parłam z całych sił, a on do główki przyssał się. Jak do tej pory nie krzyknęłam ani razu, tak przez ostanie 5 minut darłam się wniebogłosy…aż teraz płaczę na to wspomnienie. Nigdy w życiu nie czułam takiego bólu. Nigdy! Byłam w stanie założyć się o wszystkie pieniądze, ze Laurka wychodzi poprzecznie – taki to ból był.

Na szczęście wyszła, a ja nie mogłam skończyć płakać….że Jej nie słyszę najpierw…potem, ze Ją słyszę…że ma na główce jarmułkę czerwoną jakby – tak ten ślad po odkurzaczu wyglądał…że Ją zabrali, ze ma tylko 8 punktów przez ten długi poród, ze skórka sinawa…że już Ją przynieśli, ze zaczyna się robić różowa….że ma wszystkie paluszki – kazałam lekarzu liczyć przy mnie, a mężowi patrzeć czy nie oszukuje …generalnie jeden wielki płacz…a potem wielki spokoj i szczęście takie ogromne……………………..i zero bólu ( jak to jest możlwie swoją drogą, ze tak szybko przestaje boleć i że człowiek się zastanawia, jak mógł się tak drzeć, skoro nic nie boli przecież).
Potem standardowo łożyska rodzenie i sprawdzanie co i jak z nim – wsio ok. No i lekarz mówiący, ze muszą mnie zszyć teraz, bo jednak miałam racje, Laura chciała bardziej pośladkami wyjść i nieźle tam pękłam….dlatego był problem z Jej wyjściem…

Piszecie zawsze o pomocy mężów /chłopów Waszych. Ja też muszę koniecznie! Bo nie wiem jak sama dałabym radę. Facet przy porodzie jest ogromną pomocą, ogromną! Wszystko ( no prawieJ) mogliśmy przeżywać razem, był ze mną, kiedy odjeżdżałam i kiedy współpracowałam. Trzymał mnie w dziwnym pozycjach, wiec zakwasy miał do wczoraj chyba nawet. Widziałam w Jego oczach takiiiiiiiiiii podziw, słowa też o tym świadczyły. I łzy…łzy szczęścia tym razem…na szczęście były to łzy szczęścia.

Teraz czekam jak na szpilkach na 3 lutego…wtedy mamy wizytę w szpitalu sprawdzającą czy z mózgiem Laurki nic się nie stało podczas tego pomagania mi…tak się boję, ze nawet nie mogę o tym myśleć, bo niedobrze robi się mi…Wiem jednak, ze gdyby nie to, mogłoby nie być Laurci mojej malutkiej…a tego sobie nie wyobrażam po prostu…bo totalnie zgłupiałam na Jej punkcie i dobrze mi z tym i cokolwiek się nie okaże, mam zamiar w tym głupieniu trwać jak najdłużej!
 
Mam nadzieje zdążyć póki mały śpi...

U mnie zaczęło sie od tego ,ze w Sylwestra zauważyłam u Nataniela pierwszą krostke- Ospa!
2.01. mialam wizyte u mojej gin mielismy ustalic termin cc , ale powiedzialam na wizycie ,ze syn ma ospe,a ja ospy nie przechodziłam . Prosto z wizyty trafiłam na oddział. Najpierw lekarka mowiłam ze podadzą surowice i dobrze ,zeby odczekac ze 3 dni i ciąć. Ale wieczorem ordynator wziął mnie na USG i stwierdził ze lepiej rozwiązać mnie teraz niz jak juz ospa sie u mnie rozwinie! Filipa wyważył na 4kg:) Noc mialam ciezka,pełną strachu przed cesarką .
3.01 w piatek Rano ok 10 zabrali mnie na sale siedzialam juz na stole operacyjnym lekarze gotowi do ciecia anestazjolog spojrzała w karte i szlag ja trafił! ordynator nie zlecił mi badan na płytki!!!! Bała sie mnie znieczulić , wiec szybko pobrali mi krew i czekałam na wyniki na swojej sali. o 11.20 przyszła po mnie położna ze juz. Szybko pożegnałam sie z mężem i na sale. Bałam sie strasznie, bo juz wiedzialam ze cesarka to nic miłego.:)
O 11.35 zostałam znieczulona w kręgosłup bo wyniki płytek nie były tragiczne, No i czekałam patrzac na zegarek na Synka! Najgorszy momen bylt tuz przed samym wydobyciem dziecka. jak nastawiaja jakoś macice by łatwiej było wyjąć malenstwo Taki straszny ból na górze i nie mozna oddychac ale na szczescie to tylko chwila. Zaraz po tym w lampie zobaczyłam odbijającą sie malenką rączke i usłyszałam płacz... Jak mi go pokazali wyłam razem z nim! I mowie o jej jaki on malenki! No taki mały mi sie wydał:)

Zaraz zabrał małego lekarz a mnie szyli juz wtedy czułam taka ulge i ogromne szczescie! Jak przyszedł lekarz powiedzial ze mały ma 10punktów, ze waży 4600 i mierzy 58cm to nie wierzyłam ! A on sie ze mnie śmiał, nie wiem dlaczego ale wydawał mi sie taki drobniutenki!
Szyli mnie 45minut ja sie doczekac nie umialam kiedy skoncza i dadza mi nacieszyc sie Filipem. Jak wywiezli mnie z sali pod drzwiami czekal juz dumny tatus a ja dalej płakalam ze nie moglam sie powstrzymac:)

Potem dostałam malego do siebie na sale ale tylko na jedzenie i go zabierali. A ja do 20 leżałam nie podnosząc nawet głowy. W sobote o 6 rano wstałam , poszłam pod prysznic i poprosiłam zeby dali mi juz małego do siebie .
We wtorek 7.01 wyszlismy do domku !
 
Akcja nasza rozpoczęła się dnia słonecznego 12.01.14 sobota była to... Przed południem wraz z mężem wybraliśmy sie do szpitala a powodem było krwawienie jakie od dwóch dni u mnie wystąpiło (do tej pory nie wiemy kto wykurzył Niklasa my poddając sie chwili namiętności czy Polożna po badaniu KTG która namiętnie rownież paluchami macała główkę małego aż w żebra dostałam kopa)... Do rzeczy... Wiec pojechaliśmy już z torba bo a nóż to będzie dziś ... Przyszła pani podpisał mnie do KTG skurcze do 60 mało bolesne ale regularne, po czym po dolnym badaniu stwierdziła ze dość sporo ilośc krwi jest wiec musi być wymieszana z wodami plodowymi wyciągnęła paseczek przybliżyła do ujścia i głośno twierdząc tak to wody pokazała paseczek zabarwiony na ciemno-granatowy kolor. Pani Polożna kazała chwilkę poczekać na lekarza, który akurat miał obchod i on sprawdzi wszystko na USG. No i godzinę śmiechu w sali z mężem już z bezsilności l można było tylko kręcić film. Przyszedł doktor bada wszystko mówi młody ma 3700 plus minus 10% uuuuuuu cholera myśle mały to on nie jest .... No i doktor mówi to nic proszę iść zapisać sie zostaje pani....
Jak to ?? Po co ?? Dlaczego ?? Przecież wszystko dobrze ?? ( głupie myśli bo jak szyjka zamknięta to znaczy ze mogę śmiało iż do domu)
Lekarz szybko nas ustawił do pionu: państwo chyba powinni mieć tego świadomość ze jeśli jest krwawienie przyjeżdżajcie to trzeba sie z tym liczyć ze pani zostaje my nie możemy pani wcześniej niż po 24 h wypuścić !!!!
Acha no ok zaczelam płakać ... Ze strachu ? Z nerwów ? Z emocji ? Nie wiem ....
Maz poszedł do samochodu po torbę a ja czekam na niego w sali, przyszla baba dała mi kolacje bo to trwało już chwile wiec sie załapałam tylko czy ja to tknelam ? O nieeee bleeee fuuuu przecież kto by miał teraz apetyt jak łzy do ust same lecą dzięki !!....
Była godzina po 16 wiec maz ze mną został siedzieliśmy na korytarzu zaczęłam sie krzywić o skurczy ale o 18 dopiero następne KTG .... Wiec gadamy plotkujemy śmiechu po pachy z byle czego obojętnie aby sie tylko rozładować z emocji... Kolej na badanie mnie już nic nie boli ale idziemy .... Podłączyli nas skurcze kiepskie prawie nie bolą, wiec idziemy na sale gdzie mam leżę położyć sie obok "turaska" nic nawet na nasze hallo! Ani na Hi! Leżała już z małym "turaskiem" zaraz przyszli do niej maz i dzieci ja przerażona bo nie lubię strasznie tych "Arabów" sorry ale ja sie ich boje i tych ich Allah!alllah! Wrrrrr. Wyszliśmy wiec na korytarz następne badanie o 21 czekamy lecz już skurcze bardziej odczuwalne pani patrzy szyjke 1cm!!!!! O matko dopiero ?? A z drugiej strony o matko jak to??? Będę miała dziecko ???? Ja???? No i kazała iść i chodzić ale ja przy badaniu rozplakalam sie ze nie chce zeby maz mnie zostawił skoro to już może sie zacząć bo odwiedziny do 21 pani udostępniła nam bezproblemu pokój ImageUploadedByForum BabyBoom1390219233.717142.jpgmusze sie pochwali. Bo zaszczyt nas kopnął jak z Alaski po Japonię... Po badaniu spacery korytarzem ja już powoli ze zmęczenia maile już bez przyczyny po prostu chodzę i płacze .... Ale szczęśliwa ze mój Rafał będzie ze mną i będzie mi tłumaczył co one chcą ode mnie !! Uuuuh
Ok godz 1 w nocy wróciliśmy do pokoju położyć sie no bo spacery spacerami ale kurde już plecy i nogi wysiadaly a maz ledwo na oczy widział ... Biorę prysznic przebralam sie ... Maz podobnie tylko ze pidzamy nie zabrał :p no i zaczęło sie Aaaaaaał !!! Co to ??? Aaaaaał !!!! Płacz lament szybko podpięta zostałam pod KTG skurcze regularne bolesne te do 60 to były tak odczuwalne tak bolesne tak sciskalam fotel ze modliłam sie o swój koniec ale to był dopiero początek ... Kolejna Polożna bo one tam sie strasznie szybko zmieniały ale każda fantastyczna .... Prosi mnie czy mogę sie już położyć to mnie zbada.. No ok... Rozwarciem na 2cm ! Co ???? Dopiero ja umieram już a to dopiero 2cm ?? Zirytowania już tym wszystkim znowu płacz już nie panuje nad skurczami poddałem sie robią ze mną co chcą ja nie oddycham jak należy, zmęczona obolała ... Reakcja natychmiastowa ze dajemy kroplowe i specjalny lek... Maz mówi ze będę pijana i ze to mi pozwoli zasnąć. Pani podaje to w żyłę a ja nie widzę chłopa swojego !!! Gdzie jest Rafał !!! ???? Złapał mnie za rękę a ja powoli odzyskuje wzrok tak mi blogo tak dobrze... Próbuje zasnąć ... Godzina 5 ... Boli wybudzam sie .... Godzina 7 .... Boli.... Kolejne godziny skurcze mnie wybudzaja płacz lament .... Jest już 11 klnie na wszystko w myślach ale nie na męża odziwo :) przyszła kolejna Polożna ja czerwona zasmarkana gada z mężem i w końcu do mnie : pani może do mnie po polsku mowić i sie uśmiecha :) a ja szoook kamień z serca w końcu ale nie mam uśmiechu na twarzy bo to tak strasznie boli już tyle godzin sie mecze ile jeszcze ?? Podpięta pod KTG na chwile patrzę skurcze do 80 zaraz badanie ja ledwo na łóżko rozbieram sie ta krew ciagle leci uciążliwe znowu płacze i pani mówi 6cm ! W końcu !! Ryknelam płaczem .... Pani sie pyta jak u mnie z przemiana materii a ja : pani zalewa mnie bo ja nie wiem kiedy co jak chwila ciszy i dopytuje : oooo lewatywę chodzi ??? Ona w śmiech tak tak :) ufffff
Dostaje lewatywę każe mi czekać a ja na co ?? Ja nie dobiegne nie wytrzymam ! Polożna mówi niej pani trzyma choć minutę !! Poleciałam z nogi na nogę z nogi na nogę nie wytrzymałam skurcze jak 150 i nagle ding dong w głowie Boże słodki ja nie zdążę na Zzo przecież już za późno prawie na czworaka idę do niej ale ja chce elidural!!!!!!! A ona tak wiemy a ja: przecież już za późno!!! Nie za późno odpowiada
Acha no ok szybki prysznic przebieram sie w koszule przychodzi lekarz młodziutka kobietka i mówi po niemiecku Rafał i Polożna tłumacza podpisuje kartę Ze sie zgadzam i mowię ze skurcz !!! A one ale jeszcze nikt nic nie wbija pani!! Acha Okej to dobrze ... Skolowana czekam ... Wbija mi sie kobietka w kręgosłup mam sie rozliźnic Okej krzyczr skurcz ... Na co ta lekarka co mi sie wbija w plecy do mnie Widzimy! Proszę spokojnie oddychać !!
Coooooo to kur**** już sobie myśle ukryta kamera ja dobrze słyszę po. Polsku ona gada?? Nie no przecież mi tłumaczyli ja ... Maz sie odzywa: pani tez z polski ?? Nie okazuje sie ze to Litwinka z korzeniami polskimi mieszkająca w Nimczech ale to nic ... Ważne ze zostanie na poród bo Polożna wcześniejsza kończy dyżur przyprowadziła swoją zastępczynię super kobietka ale już mi obojętne ze jej nie kumam bo wiem ze Litwinka będzie przy porodzie bo maz nie gwarantował obecności ... Lek zaczyna działać.... Śmieje sie patrzę na maszynę skurcze po 90 po 100 a ja nic nie czuje hehehe zaczęła mnie ogarniać ciemność : spać okropnie chce mi sie spać !! Obok fotel dla męża ja zasypiam ... Budzi mnie Polożna o 16 badanie jest 9 cm! Przykłada mi na podkładzie kawę robi oklad ma mnie to rozmiekczyc ze tak powiem ... Nagle mowię do męża biegnij po Polożna bo musze kopcie zrobić !! On biegnie Polożna mówi ze to nie kupcia tylko główka badanie 9,5 cm a ja krzyczr musze to zrobić czuje ze musze ... parcie ... !!!!! Polożna mówi Okej powoli luzuj powolutku przyj nie mocno luzuj!!!! Robię jak każe luzuje !! ;) będę mama w myśli będę mama!! Kobietka mówi żebym już przy skurczach parła 3razy wyrabiam na dwóch przy trzecim skurcz słabnie nie mogę !!!! Maz mówi ze skurczy mi brakuje podaje oxy, przeć mogę !!!! Robię to maz zgłupiał nie wiedział czy zostać czy iść widzę jak wyglada zza rogu po drugiej próbie parcia wychodzi .... Ja współpracuje z Polożna wola lekarke ( Litwinka) już obie są ze mną Litwinka mówi mamy główkę !! Nic mnie to nie obchodzi ze my ja mamy bo co mi z głowy ja chce dziecko ale ono nie płacze czemu ?? Prze dalej Polożna krzyczy luzuj !! Nie przyj !!! Dziecko przyszło na świat... Wyszła idzie do męża pan wraca już po wszystkim!! A maz ledwo doszedł 20 m wyjął kubek z szafki zeby kawę sobie zrobić i nawet z ekspresu do filiżanki nie nalał :) wrócił ja już ryczałam w nieboglosy pocałowal mnie i zrobił nam zdjęcie .... Po czym dostałam sygnał ze teraz szyjemy niestety znieczulenie puściło bardzo duży ból dostaje kolejna dawkę po pupę piekłam ale to nic mam małego.... Taki maly kosmita urodził sie o 16:43 jeszcze 2h musze tam leżeć i na sale ...

No i pózniej wiadomo następnego dnia już o 18 musiałam pojechać do następnego szpitala z 4 podkładami w majtkach ale nie ważne mały dostał ostrej żółtaczki dziś jest już z nami pisze to na raty... Jest zdrowy dzięki Bogu przybrał już 160g przez 3 dni.... A ja zmagam sie z mega depresja i walczę zeby moje serce w pełni zaakceptowalo to ze jestem matka o mam małe dziecko w domu ...
 

Załączniki

  • ImageUploadedByForum BabyBoom1390219233.717142.jpg
    ImageUploadedByForum BabyBoom1390219233.717142.jpg
    14,5 KB · Wyświetleń: 480
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Znalazłam chwilkę, to Wam opiszę moje przeboje.

Wszystko zaczęło się w czwartek 9 stycznia, od rana miałam jak mi się wydawało te właściwe skurcze, coraz boleśniejsze, wieczorem i w nocy doszły do częstotliwości co 3-5 minut. Około 24 dopakowaliśmy torbę i postanowiliśmy jechać to sprawdzić do szpitala, ja trochę panikowałam ze względu na ten mój gbs dodatni. W szpitalu byliśmy po 1, musieliśmy trochę poczekać, aż nas przyjmą na izbie. Tam okazało się, że mam szyjkę 0,5 cm, przepuszcza 2 palce. Lekarz zdecydował, że zostajemy i idziemy na salę przedporodową. Mimo takiej diagnozy ostatecznie około 3 w nocy wylądowaliśmy na sali porodowej. Skurcze zapisywały się na ktg, co gorsza zaczęły iść z pleców. Dostałam antybiotyk na paciorkowca (później jeszcze drugą dawkę). Niestety akcja nie postępowała, przyszła położna, dostałam czopki, potem lewatywa, co chwilę ktg... Po obchodzie o 8.30 dalej brak postępów, a mnie męczą skurcze... miałam tak, że najpierw bolał mnie dół brzucha, tak jakby spotęgowany ból jajników a potem twardnienie nieprzyjemne całego brzucha... kolejne badanie położnej i brak postępów, koło 12 skurcze trochę wyhamowały, nawet trochę pospałam... zdaniem lekarzy to tylko skurcze przepowiadające... noż kurde, ale boli... dostałam zastrzyk rozkurczowy... jest decyzja - przenoszą mnie na patologię ciąży, ja wolałabym do domu ale nie pozwalają...

no nic, o 13 w piątek przenoszą mnie na patologię, mąż jedzie do domu odpocząć, ja tam przysypiam, co jakiś czas mam ktg, znów zaczynają mi się podobne skurcze, jak na tej sali porodowej ale przecież nie będę co chwilę do nich z tym ganiać, bo mnie wyśmieją po tej przedwczesnej akcji, odwiedziny męża i próba spania zakończona fiaskiem, bo na sali leżała ze mną dziewczyna, która niesamowicie chrapała :/ w nocy skurcze coraz gorsze, aż muszę się łapać za brzeg łóżka, ale krótkie, prysznic pomagał na trochę... rano znów obchód, dalej nie chcieli mnie wypuścić, robili co jakiś czas ktg, mi troszkę zaczęło coś cieknąć, doszłam do wniosku, że to czop, około 12, jak podali obiad skurcze robią się coraz gorsze, nie mogę zjeść bo są co chwilę, noż kurde myślę, jeśli tak wyglądają skurcze przepowiadające to ja dziękuję za poród... około 15 w sobotę przyjeżdża mąż w odwiedziny, skarżę mu się na ból i mówię, że chyba idę po jakieś tabletki bo nie mam zamiaru się tak bujać z tymi skurczami "przepowiadającymi" nie wiadomo ile... przychodzi pielęgniarka założyć ktg, mówię jej, że boli i mam dość zaprasza mnie na samolot na badanie, ja nie mogę wejść bo co chwila boli... wreszcie mnie bada i co?! PEŁNE ROZWARCIE!!!


od tego momentu akcja rozwija się jak w filmie! wołają lekarza, który potwierdza ROZWARCIE NA 10 CM! wszyscy w szoku, czemu nic nie mówiłam... ja, że przecież bolało jak wczoraj a żadna akcja nie ruszyła, wczoraj mówili, że te skurcze muszą być jeszcze gorsze, a ja w sumie miałam takie, jak wcześniej na sali porodowej, tylko częściej... może troszkę czułam tam na dole, jakby się coś rozwierało i większe parcie na pupę, ale nie chciałam się znów wygłupić przed nimi...

w każdym razie biegiem ładują mnie wózek, mówią, że mąż mnie pakuje i jedziemy na porodówkę, w biegu podają mi kolejną dawkę antybiotyku, jest godzina 16

na sali porodowej po badaniu odchodzą mi wody, położna mówi, że mały musi zejść w kanał, dostaję jeszcze gorszych skurczy, boli jak cholera, mąż trzyma mnie za rękę, po godzinie skurczy powtórka z rozrywki, akcja nie postępuje, skurcze cichną... wołają lekarza, dają mi kroplówkę z oksytocyną... skurcze się wzmagają, lekarz już cały czas jest z nami, do tego położna, studentka i chyba jakaś młoda lekarz na stażu czy specjalizacji, każą mi trochę poprzeć, żeby mały dobrze zszedł i zaczyna się... nogi w górę, trzymają mi, zaczepiają uchwyty do rąk i każą mi przeć dwa razy na każdym skurczu... mąż podaje mi tlen, który tylko mnie wkurza bo skurcze co chwile i nie nadążam nic tam pooddychać (dają chyba dlatego, że ja nie umiem oddychać jak uczyli na szkole rodzenia, na skurczu się zatykam), nie do końca rozumiem, jak mam przeć, na początku mi nie idzie, położna i lekarz próbują mi jak najbardziej pomóc, wreszcie łapię, jak mam to robić i prę z całych sił krzycząc (zawsze myślałam, że te skurcze pomagają i że czuć w środku, jak dziecko się przemieszcza - ja nic nie czułam, kazali przeć to parłam, ale nie czułam co prę), mąż cały czas mnie wspiera, trzyma za rękę itp

o godzinie 18 przychodzi wreszcie na świat mój ukochany synek, widzę jak położna z lekarzem go wyciągają i kładą mi go na piersi, jest taki malutki i taki piękny :) mąż przecina pępowinę, zabierają małego na chwilkę na ważenie itp. ja rodzę łożysko i ta młoda pani doktor zaczyna mnie szyć, bo zostałam nacięta (nawet nie czułam kiedy), szycie trochę trwa i mimo znieczulenia w jednym miejscu boli, pani doktor przeprasza, że to takie wrażliwe miejsce

oddają nam małego zawijamy go w kocyk i przytulamy, szczęśliwi, jak nigdy (ja w szczególności bo wreszcie po 2 dniach nic mnie nie boli), zostajemy na sali jeszcze około 2h, panie robią mi herbatę, zjadam trochę bo jestem strasznie głodna, potem przewożą mnie na położnictwo, gdzie mąż zostaje z nami prawie do 23 (normalnie wizyty do 19)



dla tych, które tu dotrą - rodziłam na Inflanckiej i szczerze polecam tą porodówkę, trafiłam na super położne, gdy pierwszy raz leżeliśmy na sali porodowej babka starała się zrobić wszystko, żeby mi pomóc rozruszać ten poród, druga już przy właściwym porodzie też bardzo dużo mi pomogła, wszyscy lekarze byli mili, studentki również, a że ostatecznie nie rodziłam ze znieczuleniem, jak chciałam - SAMA JESTEM SOBIE WINNA :) gdybym się wcześniej zgłosiła z tymi skurczami to bym pewnie dostała, a tak - całą I fazę porodu na patologii przesiedziałam :) i powiem Wam, bolało, ale człowiek dużo zniesie, teraz już nie pamiętam nic bólu, a jak patrzę na mojego synka to nawet zaczęłam myśleć o drugim dziecku :) (taki chojrak ze mnie bo ja już doszłam do siebie - dupsko nie boli, szwy zdjęli, tylko trochę zmęczona jestem ogólnie :)
 
Ostatnia edycja:
Korzystając z tego, że moja dzidzia póki co przesypia 20 godzin na dobę mam czas aby opowiedzieć jak to z jej narodzinami było.

Od paru dni męczyły mnie kilkugodzinne skurcze co 10 minut. Plamiłam też na brązowo ale czekałam na kolejne wydarzenia. 20 stycznia w poniedziałek pojechałam rano porobić badania na kolejną wizytę u lekarza. Był ze mną mąż i później mieliśmy jeszcze duużo urzędowych spraw związanych z budową domu. Chodziliśmy po te papiery a mnie coraz bardziej męczyły skurcze i zaczął dość intensywnie boleć dół brzucha z promieniowaniem na plecy. Wracajac do domu mąż zawiózł mnie do szpitala i natychmiast kazał iść sprawdzić jak sytuacja. W sumie nie protestowałam bo sama byłam ciekawa. Ktg wykazało skurcze co 10 minut, przyszedł lekarz zbadał mnie i orzekł, że kanał rodny drożny na 1palec. Kazali jechać do domu. OK.

Po kilku godzinach w domu znów skurcze, jakby mocniejsze. Po 3 godzinach tych skurczy co 10 minut (była 20:00) poszłam do wanny. po powrocie stwierdzilam, że skurcze są już co 7 minut. położyliśmy się do łóżka ale ja nie mogłam leżeć przez te skurcze wiec spacerowałam dookoła pokoju. Mąż ogladał coś na yt. Chodziłam po tym pokoju do 22 aż się w koncu przyznałam do męża że mam już co 5 minut i że chyba czas jechać. poszedl odskrobać samochod, ja się ubierałam i tak nam zeszlo, że o 23 byliśmy w szpitalu. tam wiadomo 1000 papierków do wypełnienia. masakra. o 1 w nocy zbadał mnie lekarz i stwierdził rozwarcie na 2 palce. Ponadto lekarz stwierdzil ze mam zwężenie miednicy i poród siłami natury w moim przypadku to raczej pomyłka ale skoro 1 dziecko urodzilam sn to i drugie spróbujemy. Będzie miał na uwadze żeby szybko podac mi znieczulenie ZZO lub szybka decyzja o cc. KTG nie wykazało ŻADNYCH skurczy mimo, że ja tam się zwijałam co 5 minut. Kazali mi isć spać a męża odesłali do domu.

Jak ja miałam spać jak to zaczynało bardziej boleć?? chodziłam po sali bez pantofli żeby ni eobudzić innych dziewczyn i odmówiłam chyba wszystkie modlitwy jakie znałam :p cały czas pisałam do mojego kochanego smsy. Ale jak o 3;30 dopadły mnie skurcze co 3 minuty to przestałam pisać i nie wiedziałam co już ze soba zrobić. poszłam do wc, tam mnie porządnie przeczyściło i zaczełam mocno krwawić. Zadzwoniłam po męża żeby się zbierał. Poszłam do poloznych, obudzilam je i mówię ze skurcze co 3 minuty, zdycham z bolu i krwawie. Zaproponowaly mi prysznic i powrot do łóżka. Małpy mi normalnie nie uwierzyly!! poszlam pod prysznic ale zrobilo mi sie tam słabo, nie bylam w stanie sama go brac.. maz akurat przyjechal wiec ide do polooznych i prosze zeby go wpuściły to pomoże mi przy prysznicu bo mi słabo.. no to jedna ok, ale może sprawdzimy czy to rozwarcie cokolwiek ruszyło skoro niby tak cie boli. Wczołgałam się na fotel i słyszę od polożnej: Matko!! Żabcia!! ty masz pełne rozwarcie. szybko na sale porodowa!! wpuscila meza, dała mu fartuch, zadzwoniła po lekarza i pomogła mi się wgramolić na łóżko porodowe.

Była 4:00. Skurcze jak cholera, mąż trzyma mnie za ręke, ale nie mówi ani słowa - taki zestresowany. Ja jęczę z bólu, wołam żeby ktoś mi pomógł, że nie dam rady.. przychodzi lekarz, mowi że na znieczulenie już dawno za pózno. Mi się chce przeć ale nie wiem jak to robić. Zaczynam spazmować i się dusić. położna uspokaja mnie, mówi jak oddychac, podpowiada co mam robić. Uspokajam się, oddycham ładnie. Słucham swojego ciała. 4;45 lekarz spuszcza wody płodowe. Zaczynają się prawdziwe parte. Położna wszystko mi dokładnie mówi. Ukochany przyciska głowe do klatki piersiowej. 3 parte, mega nacięcie i o 5:00 nasza śliczna córeczka jest na świecie!!

Niesamowite uczucie. Cały ból znika. Jest błogi spokój... Julitka patrzy na mnie z takim zaufaniem... po jakimś czasie zabieraja ja do mycia, ważenia a ja patrze na nią z daleka i niewierzę w to co się stało. Mówię do męża: Skarbuś to nasza?? niee, nie możliwe!! u mnie w brzuchu by się tak a nie zmieściła ( ja to mówiłam na serio!!) lekarz i połozne mieli ubaw a mąż tłumaczył, że to napewni nasza, że sam widział i nie da się oszukać :) potyem nastąpiło szycie ale ten moment poki co wolę wymazać z pamięci bo bolało gorzej niż poród :D
 
Teraz ja :)

po 3 dniach w szpitalu modlilam sie oby urodzić za pare dni jak ochłone i naciesze sie córka :) ale Oliwia niecierpliwila sie i chciała juz wyjść na drugi dzien po powrocie do domu . Rano pojechałam na ktg według zaleceń i wysłano mnie do domu od tamtej pory skurcze zaczęły sie jakos nasilać choć regularne nie były w miedzy czasie zadzwoniłam do szwagierki i poprosiłam zeby była ze mną przy porodzie bo moj R sie wykrecal ze nie da rady byc przy mnie . Kasia zgodziła sie bez gadania kazała dzwonić o każdej porze i długo czekać nie musiała bo o godz 20 po wizycie w toalecie zaczęły mi odchodzić wody . Tak wiec 8 styczen godz 20.30 jedziemy po szwagierke i do szpitala skurcze mam co 5 min ale bol do wytrzymania . Na ktg skurcze małe badanie tez nic nie wykazuje tzn rozwarcie bez zmian na 3 cm wiec na usg ide sprawdzic czy to wody odchodzą bo lekarz twierdzi ze pęcherz jest cały okazuje sie dziura od góry jest i wody pomału odchodzą wiec zostaje dopiero około 23 trafiłam na przed porodowa i juz płacze bo lekarze i położne gadają ze jeszcze dzis nie urodze :( na szczęście jedna z położnych do rany przysłużyć babka mówi ze mi pomoże bynajmniej sie postara zaleca lewatywe i prysznic :) juz po lewatywe skurcze sie nasilaja i odchodzi reszta wód boli coraz bardziej :( niewiem co sie satlo mojemu R ale postanowił byc ze mną do partych potem mówi ze wyjdzie :) takze mam dwie osoby które mnie wspierają :) prysznic tez pomógł i to tak bardzo ze ledwo stamtąd wyszłam potem dostałam piłkę i skakalam a Robert masowal mi krzyż bo bóle z krzyża miałam poprostu tragedia :( masowal pięścią bo tak bolało ze musiał mi dosłownie z całej siły naciskać zeby choć troche pomogło :( szwagierka podawała wodę i smarowała usta . Około 1.30 rozwarcie na 6 cm i do 2 stało w miejscu dostałam głupiego Jasia bo z bólu 2 razy bym straciła przytomność i pomogło naprawde zapadła decyzja zeby dać oxytocyne bo rozwarcie stoi na 6 cm ciagle :( wyproszono R i siostrę jego w celu masażu pomogli wejść na lużko porodowe i wtedy poczułam rozdzierajacy bol wiedziałam ze bede juz przec wszyscy w szoku !!! Wpadła szwagierka i złapała mnie za rękę a ja plakalam ze szczęście ze nie jestem sama tak jak poprzednim razem wiedziałam ze R czeka za drzwiami i ze dam radę :) takze 2 skurcze parte i o 2.35 miałam na brzuchu moje maleństwo :) poproszono R ale nie mógł do nas dojść bo mała sina strasznie była płakała ale kolor skury sie nie zmieniał wiec szybko ja zabrano przestraszylam sie bardzo ze cos nie tak ale juz za chwile było wszystko ok :) bardzo długo zeszło sie zanim urodziłam lozysko . Kiedy widziałam jak R dumnie paraduje z rozdarta Oliwka na rękach łzy nie przedstawaly lecieć po policzkach . Wreszcie lozysko wyszło ale cos tam nie tak bardzo długo oglądali je polozna wyciągala ręka jakiś resztki czegoś ze mnie ale stwierdzili na koniec ze wszystko ok i teraz czekało mnie szycie bolesne jak diabli bo znieczulenie nie działało dużo szwów miałam bo pękłam w miejscu starego napięcia takze zeszło sie długo około 4 dopiero wylądowalam na lużku i wreszcie mogłam przytulić córeczkę cycka dostała odrazu dopadła sie strasznie do niego :) co cieszyło mnie ogromnie bo starsza wogóle nie chciała piersi !!!
Czyli 9 styczen o 2.35 Oliwia przyszła na świat !!! :)
 
reklama
Z porodem wszystko wyglądało tak, że we wtorek 21.01 miałam się zgłosić na wywoływanie, ale w piątek od samego rana czułam że mam skurcze i to dość regularne, co kilkanaście minut. Na początku nie były bolesne ale za to przez cały dzień. Mąż miał na 18 do pracy ale stwierdziłam że poczekam aż wróci i jak się sytuacja rozwinie, no i jak wrócił o 2 w nocy to już były tak bolesne że wiedziałam że lepiej jechać sprawdzić:) No i na izbie byliśmy dokładnie o 3, o 4 było już po wszystkich formalnościach i położna mówi że dziś rodzimy:) Mąż przed 5 pojechał do domu, a ja do 6.30 leżałam podpięta do KTG i próbowałam zasnąć między skurczami co jakoś nie bardzo mi się udało;) O 6.30 czekała mnie wielka przyjemność w postaci lewatywy, o 7 była zmiana pielęgniarek i dopiero następna położna która przyszła zaczęła mnie badać, rozwarcie miałam już na 5 cm więc zaczęła szukać anestezjologa bo chciałam znieczulenie zewnątrzoponowe. No i tak go szukała szukała a ja się modliłam żeby znalazła;) O 7.30 powiedziała że mogę dzwonić po męża by powoli się zbierał no i faktycznie zbierał się w takim tempie że dojechał o 8.30:) Dostałam zastrzyk naskurczowy i oksytocynę więc jak już dotarł to czułam że czeka mnie niezła jazda, bo anestezjologa nie znaleźli i powiedziała że już nawet nie szukają, bo przy takim rozwarciu (7 cm) to by wszystko spowolniło o ile w ogóle zdążyłoby zadziałać:) Więc tak niespodziewanie bez znieczulenia (bo przez całą ciążę wiedziałam że to będzie pierwsza rzecz o jaką poproszę;)) trzeba było sobie radzić, a jak na początku byłam cichutko i tylko głośno oddychałam tak pod koniec dosłownie wyłam z bólu, porobiłam sobie aż siniaki na nogach jak miałam podciągnąć kolana;) O 8.50 wszystkie położne i lekarz powiedzieli że idą na śniadanie bo jeszcze mi to chwilę zajmie i zostawili ze mną stażystkę. A 5 minut później wszyscy lecieli z powrotem bo już miałam parte;) No i tak parłam niecałe 10 minut, w sumie chyba za trzecim skurczem Julcia już była z nami:) Teraz faktycznie fajnie się to wspomina, ale do śmiechu wcale mi tam nie było. Na szczęście nie popękałam, nacięli mnie tylko troszeczkę więc właściwie od razu tego samego dnia bez większych problemów mogłam chodzić a mała jak się urodziła trzymała na główce rączkę i wszyscy się śmiali że salutuje jak na córkę policjanta przystało;) Tylko że właśnie mogła mnie przez to trochę uszkodzić od środka, ale nic się nie stało. Była owinięta pępowiną wokół szyi, ale na szczęście nie było żadnego niedotlenienia czy innych szkód. Wody odeszły mi też dopiero jak już wychodziła i były zielonkawe ale mówili że widocznie dopiero co tą kupkę zrobiła więc też nie było powodów do zmartwień:)

Strasznie się cieszę że mąż był ze mną bo dał mi takie wsparcie że aż brak słów. Szkoda było tylko patrzeć że widzi jak się męczę, chce mi jakoś pomóc a nic nie może zrobić. Ale sama obecność jest najważniejsza, i jak zobaczyłam łzy w jego oczach jak mała się urodziła to dopiero do mnie dotarło, jaki cud miał miejsce chwilę wcześniej:)

Miałam wielkie szczęście, bo trafiłam na fajnego lekarza i CUDOWNĄ położną:) Jak już było po wszystkim to kilka razy jej dziękowałam, bo pomogła mi tak bardzo, jak tylko była w stanie:) Każdej rodzącej życzę takiej pomocy:)
 
Do góry