A ze mną to było tak. W zeszłą niedzielę o 24 wróciliśmy z wakacji i wszystko było ok. Jeszcze w poniedziałak poprałam po wakacjach i ok. 15 zaczął mnie boleć brzuch, bolał coraz mocniej. Wzięłam nospę, położyłam się i usnęłam. Obudziłam się ok 18 i dalej bolało, momentami mocno. Miałam wrażenie jakby mi się brzuch zmniejszył i Mały nie miał w nim miejsca. Bolało nawet jak leżałam. Zadzwoniłam do swojej gin i kazała mi przyjechać, ale najlepiej już się spakować na wszelki wypadek :-(. Pojechaliśmy, ona odetchnęła, bo na szczęście nie było rozwarcia (a tego najbardziej się obawiała, bo wtedy nie dałoby się nic zrobić) i szyjka też ok, ale wysłała nas do szpitala, bo te bóle podbrzusza to skurcze i trzeba było je przerwać. W szpitalu wylądowałam ok 20 i bolało coraz bardziej. Nie mogłam usiedzieć na krześle jak mnie przyjmowali na oddział. Zaraz zrobili KTG, potem lekarz wziął mnie na USG i badanie (tak bolało, że ryczałam mu w trakcie badania, bo nie mogłam wyleżeć na plecach - masakra). Zaraz dostałam luteinę i coś jeszcze i kroplówkę na zatrzymanie skurczy. Przestało boleć przed 23. No i zostałam w poniedziałek w szpitalu na niewiadomo jak długo. Kroplówka leciała 18 godzin i potem druga tyle samo
. Więc dopiero o 9 w środę odłoczyli mi kroplówki i przeszłam na leki - co 4 godziny. Wtedy dowiedziałam się, że leki muszę brać gdzieś 3 dni i jak będzie ok to piątek/sobota jest szansa do domu. Na szczęści bóle już nie wróciły, z Małym wszystko ok więc w piątek mnie wypuścili. Dalej jestem na tabsach - co 4 godziny i mam się oszczędzać. Na szczęście nie muszę leżeć cały czas, tylko nie przemęczać się i odpoczywać. A jakby co zaraz jechać do szpitala, bo jednak jeszcze za wcześnie, żeby nasz Maluch miał wychodzić na ten świat. NIby mały nie jest bo lekarz mówił, że waży 1800g ale nie wyobrażam sobie takiej kruszynki. Dlatego chuchamy teraz i dmuchamy, bo nie chciałabym wrócić do szpitala wcześniej niż w połowie września. Co chwilę teraz się dotykam i ciągle sprawdzam czy brzuch mi nie twardnieje, schizy mam straszne. Cieszę się że już ok, bo jak w poniedziałek jechaliśmy do tej mojej gin to miałam okropnego stracha. Najbardziej bałam się, że z Małym może być coś nie tak. Masakra, najważniejsze są te nasze kruszynki. Poza tym przeraziło mnie to, bo ja w ogóle jeszcze nie przygotowana, ciuszki nie uszykowane, nic do szpitala nie mam dla siebie, dla maleństwa ani wózka i jak usłyszałam że w 32 tc też można urodzić to panika mnie ogarnęła. Więc od jutra chyba ostro biorę się za zakupy internetowe.
To by było na tyle, nieźle się rozpisałam. Sorki.