Hmm... Mysle, ze wole podczas porodu obecnosc nawet calkowicie "zielonego" w temacie meza/partnera niz fachowej, ale obcej mi osoby. Porod to jednak wydarzenie bardzo intymne i wystarczy mi ze polozna jest obca. Kiedy rodzilam moje pierwsze dziecko, czulam sie w szpitalu cholernie zagubiona, sam porod... jak tasma produkcyjna i malo po ludzku. Lezenie plackiem przez okres rozwierania, potem nogi na wieszak i jazda, polozne rzeczowe, zasadnicze i paskudnie zimne, zdecydowanie nie certolace sie z pacjentka, wszystko obce, bol, lek... Kicha jednym slowem. O obecnosci kogokolwiek z rodziny nie bylo mowy oczywiscie, nie te czasy. Mysle, ze gdyby polozne byly milsze, juz by bylo calkiem fajnie, mimo ze bylam sama. Ostatnie dziecko rodzilam w UK i atmosfera podczas porodu nie do porownania. Przede wszystkim przywitala nas na oddziale "nasza" polozna - usmiechnieta, mila dziewczyna. Byla z nami niemal caly czas, byla tylko dla nas - poczucie zaopiekowania nie do pogardzenia. BYl ze mna maz - niby poza trzymaniem za reke i przecieciem pepowiny nie zrobil nic, ale byl, rozmawial ze mna, z polozna, dowcipkowalismy sobie... Bylo razniej. I w tym momencie nie potrzeba zadnej dodatkowej opieki - nawet gdyby nie bylo ze mna nikogo poza ta polozna, to ona byla bezblednie przyjazna, ciepla, usmiechnieta i pewna tego co robi, wiec stwarzala poczucie bezpieczenstwa i jakiejs wiezi miedzy nami.
Wniosek - dobra polozna wystarczy.