reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówek

reklama
Melduje się pierwsza rozpakowana mammusia "majowa"

Opis porodu :

O k. 14.30 poczułam ze musze się udać do łazienki, wstałam Az tu nagle ze mnie „chlusnęło”. Oczywiście już wpadałam w panikę. Byłam sama w domu . maź w pracy. No i zadzwoniłam po niego. Przyjechał do mnie w 20 minut
Naszczecie był bardziej opanowany niż ja no i oczywscie postanowiliśmy ze jedziemy do szpitala bo nie ma na co czekać. Szybko spakowałam kilka rzeczy do torby (generalnie to miała od dawna torbe przygotowana ale nie była spakowana do końca kilka rzeczy brakowała) i pojechaliśmy ale w szpitalu byliśmy koło 16. Już w samochodzie poczułam lekkie skurcze ale nic strasznego.
W szpitalu lekarz mnie zbadał było rozwarcie na 2 cm. Zrobili mi usg żeby ocenić jak duze są dzieciaki. Wszystko chłopczyk ma ponad dwa kilo a dziewczynka 300 mniej. No i podłączyli mnie pod ktg. Były lekkie skurcze. Ale nic się na razie nie działo leżałam tak z godzinę. Pozniej już się zaczęło na całego.
coraz silniejsze skurcze , to juz prawie krzyczałam z bólu. Zbadali mnie i było rozwarcie 5 cm. Wzięłam prysznic ale nic mi to nie pomogło. Skakałam na piłce i było coraz gorzej . znowu mnie zbadali co nie było zbyt przyjemne i było rozwarcie na 8 no i się zaczęło na dobre. Nie będę pisac tu o bolu bo wiadomo ze to nic przyjemnego myślam ze się tam wykończę położne były bardzo pomocne, tłumaczyły dokładnie co i jak mam robić, jak oddychać itp. Parłam z całej siły. Trochę to jeszcze trwało, ale po jakimś czasie położna powiedziała żebym raz jeszcze mocno parła i to być może będzie już ostatnie parcie. Starałam się z całych sił. O godzinie 21:18 urodził się Krzyś płakałam ze szczęścia był taki malutki. Pokazali mi go i od razu zabrali.zanowu zaczeli mnie badac sprawdzili jak się ułozona dziewczynka wiem ze dali mi tez coś na wywołanie skurczy no i przebili pęcherzyk płodowy. Jak rodziłam Krzysia to mysłam ze z Ksenią będzie pogodnie ale bol był gorszy. Nie wiem jak znalazłam siłe na to żeby ją urodzić. Przedewszytkim musze podziękować za to położnym i oczywscie tż który spisał się na medal był cały czas ze mną i gdyby nie on to bym nie dała rady. O 21:45 osatnimi siłami przyszła na swiat Ksienia. Zobaczyłam ją ale nie płakała jak Krzyś. Pozniej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczełam krwawić ale już dalej nic nie pamiętam. Obudziłam się dopiero następnego dnia. przetoczono mi 5 jednostek krwi i 5 jednostek osocza.

Może to jest napisane troche haotycznie ale pisze to od wczoraj i tak dopisuje po kawałku hehe. Mam nadzieje ze ktoś to zrozumie.
Dopiero to do mnie dociera wszystko. Jestem najszczęśliwszą mamą pod słoncem
 
obudzilam sie o 4 rano, wizyta w toalecie i podejrzenie ze saczą sie wody, jako ze nie bylam pewna ze to wody to stwierdziłam ze nie ma co panikowac, zjadlam sniadanie i sie polozylam, jednak nie moglam zasnac, o 6 rano wziełam prysznic i przeplatałam sie po domu, o 8 pojechalam do szpitala, sprawdzic co sie dzieje, lekarz mnie zbadał , stwierdził ze nic się nie dzieje, ale dla pewności zostawi mnie na obserwacji.Nie miałam nic przy sobie, dzwoniłam do bratowej żeby przywiozła mi koszule i najpotrzebniejsze rzeczy. o 9:30 podpięli mnie pod KTG, przez godzinę pokazywały się skurcze ale bardzo delikatne, potem razem z położna wypełniałam stertę papierów, o 11:30 stwierdziła ze jednak będę rodzic, dzwonie do męża żeby przyjeżdżał( był 120km od Krakowa) a ten pyta się po co ma przyjechać, normalnie myślałam ze go uduszę, jakoś do niego nie dotarło ze rodzę:) , przez nastepne 2h zanim nie przyjechał siedziałam sobie na porodówce i sluchalam radia, skurcze z minuty na minute coraz bardziej bolesne, pytam czy nie moge dostac znieczulenia, niestety nie mialam badan a ukl krzepniecia krwi, pobrali ale zaim przyszly wyniki to urodzlam.
Ok 14 skurcze uz bardzo bolesne, nie sadzilam ze to az taki koszmarny ból! podpieli mnie pod KTG ale nie dalo sie zrobic zapisu, caly czas mierzyli mi cisnienie, nawet nie wiedzialam ze mam takie wysokie, w pewnym momencie lekarka informuje mnie ze pradopodobnie bedzie cesarka bo cisnienienie niebezpiecznie wzroslo, posadzili mnie na łozko, wpiela cewnik - jest decyzja o cc - cisnienie 200/100, już na korytarzu dostałam jakąś kroplowka, zawieźli mnie piętro wyżej, wjechałam na sale, i w zasadzie więcej nie pamiętam( to byls godz 15:10).
Obudziłam sie o 16:20, podpiętą pod jakąś aparatura i tlen. cały czas miałam mierzone ciśnienie, nie chcilalo spasc ponizesz 160/95, lezalam na intensywnej 3h. O 19:30 zwieźli mnie na oddział położniczy, mała przywiezli, ale tylko na chwilke, niestety przez 2 doby nie mogłam jej przystawić do piersi z powodu leków, co teraz skutkuje tym, ze mala nie je z piersi tylko musze odciagac+ dokarmiać sztucznym.

więcej o szpitalu napisze jutro
 
Ostatnia edycja:
U mnie to wszystko bylo,,na wariackich papierach,,. W niedziele jeszcze bylam na szkole rodzenia i uczylam sie ,,oddychac,,:-)))
Powiedzialam poloznej, ze czuje, ze niedlugo urodze a ona na to, ze nie bo mam wysoko brzuch,do tego miekki(obmacala mnie) i ze napewno jeszcze nie teraz. nazajutrz rano obudzily mnie bole podbrzusza - takie delikatne. patrze a na wkladce uplawy z krwia. zaczelam se zartowac, ze chyba zaczynam rodzic.Byla 10 rano. Zeszlam na dol zrobic kawke i czuje, ze cos mi leci po nogach. Wody? Nie moglam uwierzyc:-))) teraz? nie jestem jeszcze spakowana:-) Mama i K patrzyli na mnie jak na wariatke kiedy powiedzialam, ze musimy sie szybko spakowac bo moge dzisiaj urodzic. Wody saczyly sie ze mnie coraz intensywniej...byly skurcze ale tak co 10 minut i nie takie strasznel;-)
w koncu odszedl mi czop.teraz naprawde sie przestraszylam:-), zadzwonilam do szpitala i uslyszalam, ze mam przyjezdzac. Bylo po 11. Postanowilam, ze najpierw sie wykopie, ogole nogi, i tak zrobilam. W szpitalu bylam po ok.16:00. skurcze co 5 mniut. Bolaly. podlaczyli mnie pod KTG i po godzinie zbadali. Dali paracetamol.Stwierdzili(lekarz i polozna), ze szyjka nie zmiazdzona, zero rozwarcia a to co ja nazywam skurczami nimi nie jest. Wkurzylam sie. Jak TO nie sa skurcze to jak bola skurcze????? Powiedzieli, ze moge zostac w szpitalu i rano wywolaja mi porod bo dzidzia nie moze zostac bez wod. A boli mnie dlatego, ze stracilam wody i glowka mocniej ociera sie od srodka.Powiedzieli, zebym weszla sobie do wanny jaK chce, ze to zlagodzi bol. Wlazlam do wanny i wytrzymalam 10 minut. zaczelam sie drzec z bolu. K zawolal polozne. Blagalam o znieczulenie. Powiedzieli, ze nie moga mi dac bo dali mi wczesniej.Wymusilam badanie.5 cm rozwarcia!!! Ja, ze chce epidural a oni, ze ok ale dostane go na porodowce.Zwiezli mnie pietro nizej. Zbadali a tam 9cm rozwarcia. Ekspresowo! Na epidural nie bylo czasu:-) Dali gas ale nie pomagal i kazalam go im sobie w tylki wlozyc:-) Kazali przec to parlam. za chwilke Tymek byl na swiecie. Nie popekalam, nie zszywali mnie... W czery godziny urodzilo sie moje pierwsze dzieciatko!!! Dla mnie sam porod byl zaskakujaco do przezycia, nawet sie niespodziewalam. Moge zaraz rodzic nastepne dziecko. Bolalo, tak, nawet wiecej napier....lo jak sku...syn. ale ten bol ma sens...

Godzine po porodzie poszlam zapalic:-)
 
Nie wiem czy uda się mi w całosci dziś napisac jak to wszystko się potoczyło ale spróbuję...
Otóż w piątek od godziny 1 w nocy zaczeły się skurcze, ale takie co pół godz, 20 min takie bardzo nieregularne ale strasznie bolesne. Jakoś przemęczyłam się do rana, mąż tylko jak wychodził do pracy powiedział do mojej mamy że w nocy bardzo bilał mnie brzuch.
Rano wstałam było mi straszliwie niedobrze, ale zwróciłam tylko żółć...nic nie jadłam:no: i tak skurcze były co 15 min potem co 10 aż mama mówi że powinnam jechac do szpitala bo to może byc już... Szybko zadzwoniłam do męża żeby przyjechał, zanim przyjechał (ok 30min) skurcze były co pięć min...
I tak mąż złapał torbę i pojechaliśmy do szpitala........
Na miejscu lekarz po badaniu gin oszacował rozwarcie na 5cm...i od razu na sale porodową:szok:

I teraz napiszę coś na temat porodu rodzinnego...otóż dziewczyny nawet nie przypuszczałam że obecność mojego męża w tej sytuacji będzie dla mnie tak drogocenna....
Dużo pomógł mi samym tym że BYŁ:tak::tak:...
Oczywiście masował mi krzyż, trzymał przy skakaniu na piłce, tzrymał za rekę....bardzo mu za to dziękuję!!!!

Wracając do porodu skurcze były bardzo mocne co 2..3 min..
Ale rozwarcie nie postępowało już myślałam że nie wytrzymam, dopiero ok godz 15 coś się ruszyło...wtedy mąż wyszedł...poprostu umówiliśmy się że jeśli będzie musiał wyjść to wyjdzie...ale nie dlatego że widok krwi go przerażał poprostu serce się mu krajało jak widział jak się męczę i cierpie bo małej główka nie chciała się przesuwać w kanale rodnym...
Od 15 zaczeła się walka o wypchanie małej na świat...bożesz dziewwczyny parłam z całej siły mimoże już sił prawie nie miałam główka się przybliżała i cofała jak skurcz minoła...
dopiero dali mi kroplówkę i resztkami sił choć nie wiem skąd ja je wziełam....nacieli mnie i malutka wyszła na świat...było za 10 18.00...

Akurat traf chciał że maz wszedł jak parłam już ten ostatni raz i mała wyszła...widział ją od razu zaraz po narodzinach....i wiecie pierwszy raz w życiu widziałam łży w oczach u mojego męża:szok:...był tak wzruszony i szczęsliwy że nie przeszkadzało mu że na sali jest z 10 osób.
A kiedy mnie zszywali to on był cały czas z Mają...trzymał ją na rękach i nie pozwolił odłożyć do łóżeczka....

To było wyjątkowe wydarzenie, mimo że okrutnie bolesne to warte przeżycia!!!
Maja jest śliczna...
A ja jestem bardzo wdzięczna mojemu mężowi że był ze mną w tych bolesnych chwilach...

I myślę że wcale nie popsje to naszych intymnych relacji a wrecz odwrotnie bardziej nas zbliży!!!
 
czas na moją historię:)

Jak pewnie pamiętacie, albo i nie;-) przeczucie miałam od rana 05 maja. Odeszło mi dużo czopa i leciutko pobolewał brzuch.
nastrój też miałam inny, lekka ekscytacja, jakbym wstawiona była:-D. Parę razy dostałam dreszczy, i tak mijal dzień. O 22.00 jednak stracilam nadzieję, że coś się wydarzy, bo wszystko sie uspokoiło.
O 22.50 poszłam do toalety i nagle uslyszałam lekkie pyknięcie wewnątrz brzucha a za chwilę chlusnęły wody. P. siedział przy kompie. powiedzialam, żeby dzwonił po mamę, bo się zaczęło. Gdy przyjechała od razu wyszliśmy i zapakowaliśmy się do taksówki.
Na IP nie było nikogo. ani rodzących ani nawet personelu, jedynie pani myjąca podłogę. Żartowałam z nią, czy w razie czego odbierze poród. Stwierdziła, że da radę:-)Po paru minutach przyszła pielegniarka a po niej lekarz, który po zbadaniu stwierdził że rozwarcie jest na 4 cm. Zmierzyli mi ciśnienie a ja 170/110:szok:, taka adrenalinka.
Po wjeździe na porodówkę powiedziałam ładnie dobry wieczór przyszłam rodzić. Położna zapytała na kiedy termin a ja na to, że skoro jest 00.05, to właśnie termin sie zaczął i synuś jest bardzo punktualny:-)
Podłączyli mnie pod ktg na 40 min. Myślałam, że szału dostanę i ich pozagryzam tak miałam dość leżenia. Dobrze, że był ze mną P. Troche gadalismy, gdy przychodził skurcz trzymalam go za rękę a drugą głaskał mnie po głowie. Po raz drugi miałam w nim wielkie wsparcie. Nie mogłam się ruszać, żeby mi się sprzęt nie powypinał a skurcze były coraz mocniejsze. W końcu mnie uwolnili. ale rozwarcie się nie powiększyło. Dopiero jak wstałam i zaczęłam się ruszać akcja się rozwinęła. Stoję przy łóżku i nagle czuję, że muszę przeć!!! Na szczęście w tej samej chwili weszła położna, której to powiedziałam. Kazała sie położyć i stwierdziła, że jest 7 cm. Zrobil się ruch, jedna osoba rozmontowała łóżko, druga trzymała przy brzuchu ktg, trzecia szykowała sprzęt, a połozna tylko zawołała, że mam poczekać, bo musi się ubrac do porodu.

i wiecie co? Wtedy spanikowałam:szok:
Pierwszy skurcz party stracilam, bo uciekłam z dupskiem do góry, zacisnęłam nogi a ręce zabrałam z drążków do trzymania. Położna przywołała mnie do porządku (super babka!!!) i po trzecim partym skurczu połozyli mi synusia na brzuchu.
Ale był cudny, brudny, pomarszczony, po prostu najpiękniejszy na świecie:-D:-D
Przez całe szycie trzymałam go obok siebie i przy piersi, bo prawie od razu zaczął ssać:tak:
Oczywiście po raz kolejny miałam szytą szyjkę bo pękła, ale nacięcia w ogóle nie zarejestrowałam chociaż było.
No i o dziwo pamiętam cały przebieg porodu, bo przy rodzeniu Jagody mialam totalną zacmę i P. musiał mi odświeżać pamięć:tak:
Cieszę się, że tak szybko poszło, bo naprawdę nie mogłam sie już doczekac na synusia:)
 
A ja przegapiłabym poród :-)
Zaczęło się chyba w czwartek rano lekkim pobolewaniem brzucha i twardnieniem.Popołudniu były skurczeale nie bolesne,co 15 minut potem ustały.Po kilku godzinach były bardzo nieregularne ale nie bolesne :tak: więc stwierdziłam,że to chyba przepoiadające i poszłam spać.O 2 w nocy obudziły mnie regularne skurcze krzyżowe co 5 min.O 2:30 obudziłam męża,wykąpalam sięi o 4 :00 byliśmy na IP.
Po badaniu okazało się,że jest już 8cm :szok: a ja pytam się położnej czy aby na pewno bo mnie za bardzo raczej nie boli:tak:
I biegiem zaprowadzila mnie na porodówke.Tam 30 min ktg,a zaraz potem 2 skurcze parte i mała wylądowała na moim brzuchu.Dumny tatuś przeciął pępowine.
ogólnie cała akcja w szpitalu trwała ok godziny.A ja chciałam jeszcze w domu czekać do 8 rano bo mialam ktg umowione heheh i penie urodziłbym w domu :-)

ale niestety pojawiła sie komplikacja,lozysko nie chcialo wyjsc i okazalo sie ze jest przyrosniete i skonczylo sie lyzeczkowaniem :((
 
Ostatnia edycja:
....moja historia:-)
Franio od 7 maja jest juz z nami, jestem mega szczęśliwa, aczkolwiek poród wspominam ciężko.... Skurcze zaczęły mi się 06 maja, dokładnie w dzień terminu o 2 w nocy. Obudziłam się, najpierw nie wiedziałam o co chodzi, później sprawdzałam co ile są- były nieregularne, ale dość doskwieracjące. O 4.00 posżłam na trochę do wanny, trochę się zdrzemnęłam, a już rano skurcze były regularne, co 5 min. Zadzwoniłam do położnej ze św Zofii, powiedziała żeby nawet do nich nie jechać, bo sa tłumy i do wieczora nie ma szans na wolne łóżko. Zadzwoniłam więc od Nataliak, żeby dała znać jak sytuacja w MSWiA- spytała kogo trzeba i okazało się, że możemy przyjechać. Pojechaliśmy więc do MSWiA, oczywiście najpierw na KTG, skurcze pisały się średnio, jak się później okazalo mialam bóle krzyżowe, które są inne niż normalne skurcze i inaczej mogą się zapisywać.. Położna patrzyła na mnie trochę podejrzliwei, zbadała mnei jeszcze lekarka, stwierdziła rozwarcie na 1 palec, a że w MSWiA też mieli tłumy, więc nie było szansy na przyjęcie mnie w tym stanie. Zadzwoniłam więc w końcu do mojego lekarza, kóry pracuje na stałe w Wołominie i kazal nam przyjechać. Zbadał mnie, szyjka zgładzona ale rozwarcie nadal na jeden palec tylko, więc przyjął mnie na patologię i zażartował,że dzisiaj jest tylko do popołudnia, więc z porodem poczekam na niego do następnego dnia. Jak się okazało- jasnowidz z niego:eek: Na patologii męczyłam się cały dzień ze skurczami, patrzyli na mnie trochę podejrzliwie, bo rozwarcie nie postępowało... Mąż wrócił do domu, bo nie wiadomo było ile to będzie jeszcze trwało i chciałam, żeby trochę się przespał, żeby móc mi pomóc "jak się zacznie"... Jak się okazało dopiero po 24.00 wzięli mnie na oddział położniczy, położna dopiero ok 2.00 powiedziała że jest sens dzwonić po męża, bo powoli coś się zaczyna dziać... no i zaczęła się walka z rozwarciem;-) Nie mogli mi podać oxy, bo przy tych bólach krzyżowych już przy "zwykłych" skurczach ledwo żyłam... Dwa razy zaliczyłam kąpiel w wannie, za pierwszym razem było nawet miło, panowałam nad sobą i skurczami, ale za drugim, kiedy były już silniejsze... coś straszneg. Mąz tylko siedział obok i polewał mi brzuch albo krzyż ciepłą wodą, a ja po prostu krzyczałam z bólu. W pewnym momencie, z totalnego wyczerpania, zasypiałam na kilka minut między skurczami. W końcu położna dala mi dolargan, który pozwolił mi się zdrzemnąć na chwilę i trochę poprawił rozwarcie. Proponowała mi też piłkę, ale jak przyszeł skurcz, normlanie się popłakalam z bólu.. W międzyczasie lekarz przebił mi pęcherz... Nad ranem dostałam dolargan po raz drugi, chwila odpoczynku i podali mi oxy. Nie musze dodawać, ze nadal wyłam przy każdym skurczu... Wreszcie przyszły skurcze parte, faktycznie, o niebo lepsze, położna pokazała mi jak przeć przy drabinkach, a ponieważ chciałam zrobić wszystko, żeby już zakończyć te męki, szło mi całkiem nieźle. Położylam się na fotel, pryszedł mój lekarz, podręcił mi na maxa oxy, męża zatrudnili do trzymania mi nogi;-) i po kilku partych i sporym nacięciu- bo nie miałam już więcej siły- urodził się Franio.... dopiero o 11:45. Dostał 10 pkt. Nie mogę powiedzieć że od razu zapomiałam o bólu i wczerpaniu, ale oczywiście synek jest najcenniejszą nagrodą:tak: I równie cenne jest to, jaki kochany był mój mąż, który starał mi się ulżyć w bólu.... Podsumowując... nie wiem czy przy drugim dziecku nie będę się jednak zastanawiać nad cc, chyba że będę miała gwarancję znieczulenia...
 
No to może teraz ja podzielę się swoją opowieścią, ale jak czytam posta JustMe to jakbym w wielkiej części widziała swoją historię porodową:)

A więc 6.05 o 4 rano obudziłam się na siku, wstałam no i zaczeło coś mi cieknąc po nogach...myślę "co ja już nie umiem nawet moczu utrzymać?":) poszłam wysikałam się i położyłam z powrotem, mówię jak coś to poczekam jeszcze i zobaczymy co będzie się działo. Poleżałam godzinkę no i znów (tym razem na leżąco) coś mi cieknie po nogach, no to sobie myślę że to pewnie wody mi odchodzą bo sikać mi się teraz już nie chce:) Wstałam znów poleciało no i zaczęłam się zastanawiać czy już jechać do szpitala, bo skurczy nie miałam a brzuch delikatnie tylko pobolewał. Stwierdziliśmy z mężem że jedziemy zobaczymy czy to na pewno wody, najwyżej mnie wypuszczą:) Pojechaliśmy na IP o 5.30, zrobili mi ktg, skurcze były małe i nieregularne, po badaniu okazało się że rozwarcie jest na 1 cm:/
Kazali się przebrać i zaprowadzili nas na porodówkę żeby czekać na regularne skurcze...no i tak co jakiś czas macanie:/ sprawdzanie rozwarcia, które nie postępowało...o 15 zdecydowali że podłańczają mnie do oxy, dość szybko zaragowałam na kroplówkę, miałam regularne skurcze ale rozwarcie bardzo powoli postępowało, robili mi masaż szyjki i dzięki temu powoli powoli coś się działo:(
Około 19 wsadzili przy napradwę dużych bólach wsadzili mnie do wanny co troszkę dawało ulgę ale w tamtym momencie to już tak bolało że za bardzo różnicy nie widziałam. Dali mi ze dwa razy glukozę bo sił już było brak i czekaliśmy dalej. Jak o 22 położna powiedziała że odłączają oxy i dają mi odpocząć bo rozwarcie małe myślałam że umrę z rozpaczy że to jeszcze daleko i nic się nie rusza, a oni karzą mi się przespać:/ Położyliśmy się z mężem i podobnie jak JustMe z tego zmęczenia zasypiałam na te 5 min przerwy między skurczami.
Najlepsze jest to że wcześniej zrobili mi badania pod znieczulenie, ale nie mogłam go cały czas dostać bo rozwracie było małe i jaky mi je dali to mogłaby się akcja porodowa cała wstrzymać, a nie było za wiele czasu bo wody już dawno zaczęły odchodzić i tak czekałam:( O 1 w nocy tak mnie juz bolało że mąż poszedł po położnąno no i ona mówi że sprawdzimy jak rozwarce i czy mogą dać mi już znieczulenie, o które błagałam. Jak powiedziała że tu nic prawie się nie zmieniło to załamka na całego, więc znów zrobiła mi masaż szyjki i rozwarcie było na 6-7 palców, kazali wziąść prysznic, nawodnili mnie i wezwali anestezjologa:) Około 2 dostałam znieczulenie, które od razu uprzedzili mnie że może nie zdążyć zadziałać a zaczną się bóle parte, ale tak mi bardzo pomogło, a najlepsze jest to że małego główka była już tak nisko że miałam bóle parte a nie mogłam przeć bo jeszcze byłam nie do końca owarta:( No ale wszytsko zaraz przyspieszyło i o 2:55 przyszedł na świat Filipek. Od razu mi go położyli na piersi, piękne uczucie, dostał 10 pkt a tata był tak z Nas dumny i szczęśliwy że aż miło było patrzeć:)
Tak jak mówi JustMe bólu nie da się od razu zapomnieć, bo jeszcze mnie lekko nacieli więc było szycie ale z czasem o tym się nie myśli zwłaszcza jak się patrzy na swoją najukochańszą istotkę:) Dodam że byłam bardzo dumna z męża, który nie miał być przy całym porodzie, a odkąd pojechaliśmy do szpitala był ze mna, trzymał za rękę, widziałam w jego oczach ból jak mnie brały największe skurcze, no i został do samego końca a więc był świadkiem przyjścia na świat swojego synka:)
 
reklama
Mój poród nie był aż tak drastyczny jak dziewczyn powyżej jednak zamieszczę swój opis.
Zgodnie z planami 8,05 o 9 rano stawiliśmy się na IP. Podłączono mnie pod ktg które zapisało niewielkie skurczyki z których połowy nie czułam a drugą połowę odczuwałam jako delikatne kłucia gdzieś w podbrzuszu. Spędziłam tam 45 min. Następnie zbadał mnie lekarz i stwierdził minimalną poprawę. Uznał, że spokojnie możemy próbować rodzić. Ostatecznie wylądowalismy na porodówce o 13,30. Podłączyli mi pierwszą kroplowkę z roztworem ringera i dali dwa czopki na rozwarcie. Leżałam pod nią ok 1h w czasie których rozwarcie się powiększyło a próba przyniosła spodziewany rezultat wywołując skurcze w postaci twardnień brzucha. Uznano, że są duże szanse na poród więc podłączono mi drugą kroplówkę, tym razem z oxy. Przy tej próbie uzyskano praktycznie pełne rozwarcie a skurcze zaczęły być dokuczliwe. Tak siedzieliśmy sobie do ok 19 kiedy to wpadli lekarze mówiąc że przywieźli dziewczynę która najprawdopodobniej będzie miała cesarkę i trzeba akcję przyśpieszyć. Przebili mi pęcherz i podkręcili oxy na maksa. W tym czasie dostalam skurczy z krzyża, przyszła moja mama podrzucając rzeczy których zapomnieliśmy. Jak się okazało jeszcze paru brakowało to widząc że jeszcze normalnie rozmawiam i się uśmiecham postanowiła po mnie skoczyć. Po jej wyjściu wszystko gwałtownie przyśpieszyło. Co skurcz to mocniejszy a przecież miałam świadomość, że najgorsze przede mną. Popłakałam się z bólu, stwierdziłam, że chyba nie dam rady. Po kontroli lekarze zaczęli się rozstawiać i dostałam pierwszego partego. Ja zaczynam przeć a tu nagle drzwi się uchylają i ktoś wsadza głowę. Patrzę a tam moja mama się pyta czy może wejść czy już się zaczęło. To mnie tak rozbroiło, że gdyby nie kolejny skurcz to bym się nawet roześmiała. Pojawił się mały problem w postaci zanikających partych i lekarz postanowił pomagac mi uciskając brzuch. Wobec tego mój mąż z zza mojej głowy nagle znalazł się przy moim kolanie które dociskał do klatki i tym samym sposobem miał widok na całą akcję a lekarz zastąpił go przy moim boku. Skurcze wróciły. Mimo główki która powinna gładko przejść musieli mnie naciąć i szczerze mówiąc to był najgorszy moment całej akcji. Wtedy też moja mama usłyszała mnie na korytarzu. Albo ja nie wykorzystałam odpowiednio prąc z całej siły albo położna źle oceniła moment. Tak czy owak cięcie było bolesne. Chwilę później Adaś był już na świecie. Miał szyjkę obkręconą pępowiną i lekko się poddusił więc był cały fioletowy. Jak położyli mi go na brzuchu i zaczął płakać uznałam, że nie bedzie mnie irytował jego płacz w nocy. Mojej mamie udało się wślizgnąć na salę i popatrzeć na małego. Małżykowi udało sie go nawet potrzymac przez sekundę gdy juz do nas wrócił ubrany i czyściutki podczas gdy mnie próbowali doczyścić.

A propos bólu.. skoro wszystkie o tym piszą.. Popieram poprzedniczki. Nie zapomniałam ani w pierwszej chwili nie pomyślałam, że bylo warto. Czułam jeszcze ból ale i cieszyłam się, ze mam juz malego. Nic poza tym. Żadnych wyższych odczuć poza wzruszeniem. Może byłam zbyt zmęczona i obolała.. nie wiem. Dopiero gdy znalazłam się w ciemnej sali poporodowej i miałam go obok siebie i patrzałam na te minki (wspominałam już o śliwce węgierce mówiącej 'uuu') pomyślałam, że warto przez to przechodzić i że mogłabym zrobić to jeszcze raz. Ale ..dla niego. Na dzień dzisiejszy nie wiem czy kiedykolwiek dam się namówić na kolejne dziecko.

Mąż był szczęśliwy. Mimo tego, że widział wszystko, słowa teściowej nie potwierdziły się w najmniejszym stopniu a przecież dotyczyly sytuacji gdyby stał przy głowie.
 
Do góry