wiecie co, a ja to nie mogę chyba nic czytać czy oglądać, bo wtedy mnie nachodzą durne zadumy typu...czemu jedni tyle czekają, wzdychają, modlą się i jednak plan na ich życie jest inny, a drudzy hop siup i synek i córka. Nie, nie jestem na nikogo zła. Może trochę na siebie, że nie jestem w tym gronie hop siup. Kochamy z mężem dzieci i niewykluczone, że może jednak kiedyś spróbujemy postarać się o piąte...ale tyle z ciążą mam zawsze fizycznych trudności, jakby 9 m-cy z życia wyjętych (no może trochę mniej), to zazwyczaj jest taki czas trudny, czas walki ze swoją słabością, czas rekolekcji, potem jeszcze porody AAAAA i nasze szanse na córkę wydają mi się takie maleńkie...odwrotnie proporcjonalne do pragnienia...i z tym mi tak ciężko....co jakiś czas mam kryzys.Tym razem tak bardzo mi się wydawało, że to dziewczynka...różne mini znaki z otoczenia, może głupotki, ale jakby. To się tak tliło po cichu, bo nie chciałam za bardzo tej myśli rozbujać. Inaczej było jak się zaczynało przygodę macierzyństwa. Wtedy optymistycznie patrzyłam na kolejne dzieci, że eee to druga będzie dziewczynka, aaaa ok, no to trzecia to już pewnie z marszu.....pewnie, że pragnę przede wszystkim zdrówka dla maleństwa w brzuszku, to każdy chyba podobnie ma....tylko tak trudno zaakceptować, że NIGDY się nie spełni jedno z największych marzeń....w reinkarnację nie wierzę, także mam tylko podejście w tym życiu.