Ja się o mojego tak bałam jeszcze za czasów studenckich, hdy wychodził z domu o 6 wracał koło 21 i całe dni latał z krótkimi przerwami. Nie miał telefonu a ja siedziałam w domu i modliłam się o tyle samo startów co lądowań. Jeszcze mielismy mieszkanie z widokiem na pas startowy i pewnego dnia usłyszałam huk, patrze a tam samolot się pali. W ryk, ubrałam się u wybiegłam z mieszkania w kierunki jednostki bo oczywiscie telefon nie odpowiadał. Biegłam i płakałam tak bardzo, że nie wiele widziałam, potrącił mnie rowerzysta ale nic sie Nam nie stało. Już mam wbiegać na teren jednostki a tam wraca mój ukochany i sie nie mnie pyta co sie stało że tak wyglądam. To mówię, że widziałam wypadek, i że przecież jest tam teraz pełno straży i bałam sie ze to on. A on nawet nie widział że cos sie stało i wracał do domu zadowolony z kebabem w ręku

Jeszcze dostałam opie*dol że rowerzyscie wbiegłam pod koła