Jak syn się urodził przychodziła na górę jak tylko odrobinę zapłakał...miałam wrażenie że siedzi ze szklanką przy suficie i już czeka... No i oczywiście wszystko robiłam źle, lamentowała że nosiłam go na rękach bez rożka w samym ubranku bo mu krzywdę zrobię

człowiek sam zestresowany a ta jeszcze dokładała... nie mówiąc że na początku karmiłam praktycznie co pół godziny i krepowalam się jak ona stała nade mną a ja świeciłam cyckami

złote rady miała na każdy temat, a jak mieliśmy wesele przyjaciółki jak syn miał 3 miesiące i poprosiliśmy żeby na chwilę z nim została bo chcieliśmy iść do kościoła i na chwilę na salę to najpierw powiedziała że zostanie, a 2 dni przed weselem uznała, że jednak nie bo się boi jednak... bo ogólnie bała się go brać na ręce na początku. Ale złotych rad miała mnóstwo. Moi rodzice byli w sanatorium wtedy, więc poprosiłam moja siostrę i ona została z młodym (siostra miała wtedy 20 lat). Nie dość że została i sama się stresowała, to musiała się jeszcze denerwować, bo teściowa przychodziła i ja pouczała.... A sala 5 minut drogi od domu samochodem, więc przyjeżdżałam na karmienie. Mogłabym o tym mówić godzinami, ale szkoda nerwów