reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Porod

Serduszko1

Fanka BB :)
Dołączył(a)
15 Grudzień 2009
Postów
4 469
no to i ja opowiem swoją historie.w środę 24.02 siedziałam przed komputerem i pisalam na forum jak to bym chciała juz urodzić. byla godzina 14 . nagle cos dwa razy trzasnelo i polecialy mi wody. zadzwoniłam po męża i za pół godziny bylismy już w szpitalu. na izbie szybkie przyjęcie no i polozyli mnie na porodówce. przyszedł lekarz i od razu zaczłą od badania. niestety przy okazji zrobil mi masaż szyjki. diagnoza : rozwarcie na 2 cm. Przyszła polożna i zabrała mnie na lewatywe. raz dwa szybka kupa i na stól. podłączyli mi oxy bo nie chcialo im sie czekac az rozwarcie samo pójdzie. wody miałam przezroczyste i sączyly sie cały czas. wypilam dwie kroplówki co jakis czas przychodził lekarz i robił masaż. bolalo jak diabli, ale nie było ani skurczy ani postepu w rozwarciu. przyszła zmiana poloznych i pozwolono mi pochodzić. wtedy poczułam lekkie skurcze. pochodzilam jeszcze z pół godziny i z powortem wzieli mnie na stół dalej zadnego rozwarcia, znow masaż szyjki. bylo juz po 19. Podali mi jakies dwa zastrzyki, 3 czopki, podłaczyli jeszcze jedna kroplówke i sie zaczeło. Przyszły skurcze niestety krzyzowe. oczywiscie lekarze twierdzili , ze nie ma skurczów , ale ja czulam sie co raz gorzej. zaczełam wymiotowac. co chwile przychodzil do mnie mąż z moja mamą i szwagierka próbujac mi ulzyc w cierpieniu. lekarze i położna na zmiane robili masaż szyjki, ktory byl bardziej bolesny niż same skurcze. wody przestaly sie sączyc ok 24 wtedy też połozna powiekszyła mi rozwarcie do 7 cm. nie zapomne jak 3 pielegniarki mnie trzymaly a ona rozrywała mnie od środka na zmiane z dwoma lekarzami. krzyż bolał co raz mocniej zaczynałam plakac z bólu. ok 2 w nocy zaczeły sie skurcze parte. Pamietam, że bili mnie po twarzy bo traciłam przytomność. Przy partych lekarze probowali rozszerzyc mi szyjke bo okazło sie , ze z lewej strony jakiś mięsien trzymał i dziecko nawet nie zchodziło w dól. Przy parciu połozna wkładała mi ręce w pochwę probójąc pociagnac malego w dól, lekarz klad sie na brzuch wypychajac go a ja modlilam sie tylko, zeby mu nie zrobili krzywdy. zaczełam ich blagac o cearke. w pewnym momencie zapytali sie mnie czy uprawiałam jakis sport . powiedzialam, ze jazde konna i bieganie. powiedzieli, że wszystko jasne, bo mam bardzo rozbudowane mięśnie krocza, przez co dziecko nie jest w stanie sie przedostac. w końcu o 3; 50 nad ranem stwierdzili, ze nie dadza rady nic wymyslic i po 2 h parcia trafilam na sale operacyjna. tam jeszcze dwa razy kazali mi przeć.po chwili dostalam znieczulenie zewnatrz oponowe. bol minął, jednak napięcie i lęk o dziecko dalej byly.. w lampach widzialam jak mnie rozcięto i wyciagnieto malego, jednak krzyku nie słyszalam. zaczelam plakac,po chwili moje uszy wypelnił najpiekniejszy dźwięk jaki tylko mogłam uslyszeć. Krzyk mojego maleństwa. Po chwili przyszli mi go pokazac . Pogłaskałam go po policzku, łzy plynęły mi ciurkiem. Uslyszałam, że jest zdrowy 3220 wagi 54 cm długości w skali appgar dostał 7-8-9 punktów. Pozszywali mnie i przewieźli na pooperacyjną. Bylam zmęczona ale szczęsliwa, że synek jest zdrowy

No to miałas troche nie ciekawy poród ale ważne ze dziecko jest zdrowe !!! pozdrawiam
 
reklama
Juleńka dobrze że wszystko się skończyło, tylko szkoda że lekarze wcześniej się nie zorientowali że "tak" nie pójdzie... najważniejsze że maluch zdrowy :-)
 
oto moja historia:D:
zaczęło się rano 25tego od totalnego doła....... potem przyszedł ból podbrzusza taki na okres..... pytałam Was w tedy czy jak miałyście skurcze to Wam brzuch twardniał, bo u mnie nic.....
skurcze były takie okresowe, ale jakieś takie niemrawe, tylko że dośc częste no i regularne, najpierw dwa co 15 minut, potem jeden za 7 minut, następne już co 5. Poszłam do sklepu, rozchodzic badziewne skurcze ( które odebrałam jako przepowiadające) .... wróciłam i coś zaczęło płynąc...... bezbarwne, ciągnące się i z lleciutką domieszką krwi - myślałam że czop.....
poczekalam do 13 aż mój M wróci z pracy, i przywitałam go stwierdzeniem że coś zjemy i pojedziemy do szpitala sprawdzi co to.... hehehehe
zjedliśmy , zabraliśmy torbę i pojechaliśmy... w połowie drogi chciałam zawrócic bo tak lekko bolało że twierdziłam że nie ma sensu jechac i im dupe zawracac.... no cuż:p
Na IP Pan doktor odrazu mnie zbadał oświadczył że sączą mi się wody i że są lekko zielonkawe, skurcze były słabiutkie ale co 3 minuty więc na górę na porodówkę.
Powędrowałam niechętnie na góręa za mną mój M. Panie mnie zbadały 4 cm rozwarcia, podpięły KTG i leżałam.......... bóle były coraz mocniejsze , ale nadal do przeżycia... po odpięciu KTG wędrowałam z M po korytarzu, śmialiśmy się gadaliśmy, przyjechał teśc..... heheh ciągle na korytarzu z wielką podpachą pomiędzy nogami bo się lało.... ból coraz mocniejszy, ale twierdzilam że damy radę..... kolejne badanie 6 cm, Pani dr spytała czy chę znieczulenie, ja na to że nie bo dajemy radę, na co Pani dr no ale po co się męczyc, to jeszcze potrwa. No i dostałam ZZo przy 6 cm....... ulga niesamowita.. .nic nie bolało, czułam tylko delikatny ból taki miesiączkowy... cudo, śmiałam się że tak to ja mogę rodzic codziennie....
przy 9 cm położna stwierdziła że mi za dobrze, i że tak nie będę mogła przec bo nic nie czuje i podłączyła oxy...... ból po pół godzinie stał się potęrzny, ale luz.... mój M ciągle przy mnie, głaskał mnie, gadał, rozweselał, po tem robiliśmy razem przysiady na skurczach aby mały zszedł niżej........ no i na koniec parte.... 20 minut nieziemskiego wysiłku......M chwytał mnie za ręce i nogi a ja parłam, potem dali mi macnąc główkę dziecka... coś cudnego, No i 4 ostatnie skurcze myślałam że nie dam rady, położne z M ciągle mnie dopingowali, przy przedostatnim skurczu położna mnie nacięła i wyszła główka..... pękłam ąz do zwieracza, zwieracz pękł także.......ostatnie parcie i wyskoczył synek, owinięty w pępowinę i z siną główką ale odrazu chwycił powietrze i usłyszałam krzyk, dali mi go na brzuszek, M był w szoku ja też... płakałam ze szczęścia....... małego zabrali na wage i zeszły się wszystkie położne i dwóch lekarzy.. nie mogli zatamowac krwawienia, ale udało się po chwili. położne były w szoku, mały ważył 5260 mierzył 56cm, 6 kobitek nade mną gratulowało mi , że mi się udało... lekarka stwierdziła że kolejne dziecko tylko przez cesarkę hehe. M wyproszono, mały poszedł na noworodki , a mnie wyłyżeczkowali i pozszywali ( szycie było koszmarem, po nastu szwach bolało mnie już każde dotknięcie.....), ale potem zostałam na sali, dostałam przeciwbólowy, M się pożegnał i poleciał spac.... ja odpłynęłam na kilka godzin. Co godzinkę przychodziła położna i przekładała z boku na bok, i zmieniała lód w kroczu..... cudowna kobitka... nad ranem przewieźli mnie na salę Matek i przywieźli Mateuszka... dopiero w tedy zdałam sobie sprawę jak duże jest moje dzieciątko, jak zobaczyłam resztę maluszków....... no i tak, na 3 dobę wróciliśmy do domku
ot i cała historia
mimo bólu, i braku możliwości siedzenia na tyłku, 20 szwów.... było warto...
M się spisał na medal, gdyby nie on nie dała bym rady, kocham go nad życie.....
 
Misia śpi to mam momencik ;)


Zaczęło sie w czwartek 18, pisałam wam że kiepsko sie czuje i cos chyba z tego będzie. Mój M twierdził, ze zowu panikuje, ale ja czułam ;) Położyliśmy sie spać oglądając jeszcze olimpade. W nocy rozbolało mnie od dołu brzucha do krocza, ale taki dziwny ból jak ćmienie. Wstawałam do łazienki po omacku bo w domu nie było pradu. O 5,30 wstałam, zeby obudzic tate bo o takiej godz wstaje do pracy a mają radio budzik na prąd. Stanęłam w progu miedzy naszym a pokojem rodziców obudziłam tate mówiąc która jest godzina i poinformowałam " a mi własnie wody odeszły". Mój M stał przy mnie w pełnym ubraniu szybciej niz zdążyłam cokolwiek jeszcze powiedziec. Zestresowany nie dokonca wiedział co ma robic, a mnie ogarnęła głupawka szczęścia ;)
Lekkim problemem był brak pradu, ale jakos dalismy rade. Romantycznie przy swiecach sie poszłam umyc. Cały czas sie ze mnie lało i było to dosyc kłopotliwe.
Wyszykowałam sie pozbierałam reszte rzeczy do walizki i moglismy jechac ;)
W aucie szybkie smski miedzy innymi do meganne zeby kto powinien wiedział co i jak. Pod szpitalem jak wysiadłam z auta poszła wielka fala wiec ogólnie byłam mokra po kolana. Na IP bylismy chwile przed 7 wiec trafiłam jeszcze połozna z nocnej zmiany. Strasznie oburzona zapytała czego chce mówie ze mi wody odeszły a ona ze musi sprawdzic bo tu juz w nocy pare takich było co im sie wydawało ze im odeszły. Nie wiem co ona chciała sprawdzac jak wygladałąm jak bym wysikała coanjemniej wiadro ale oki. Kazała mi sie rozebrac a ze mnie nadal sie lało to ta mnie opieprza ze gdzie ja mam pozadna wkłądke i rypie mnie z góry na dół i posłąła mojego M do marketu po podkłady. Zaczełam sie przebierac w koszule to gdzies polazła i juz na szczescie nie wrócila. Przyszły siwerze i gotowe do pracy połozne na dzienna zmiane ;)
Jak załątwiłam z nimi wszelkie papiery zadzwoniły po doktora. Doktor zbadał i stwierdził rozwarcia brak szyjka twarda wody odchodza przyjmujemy na oddział. M kazałąm jechac do domu bo bez sensu by było zeby 5 godzin czekał nim go wpuszcza na oddział na odwiedziny. Bo i tak nic sie nie działo.
Przyjeli mnie na oddział porobili badania i nic. Mój gin miał dyżur akurat wiec zobaczył co i jak i zarzadził czekanie 24 godziny. Jak nie to bedziemy wywoływac.
Nie yło mi nic kompletnie, nic mnie nie bolało nawet ćmienie przeszło. Tylko lazło sie ze mnie. Zabronili chodzic zeby nie wdac infekcji w te wody.
Popołudni przyjechał M z moja mama i przyszła ciocia. Pozsiedziałam z nimi taka zrezygnowana bo nic mi nie było. Noc przespałam jak anioł. I rano dalej nic o 7 nikt nie przyszedł :/ O 9 wizyta a taki młody gin mówi mi ze jak sie nic nie dzieje to czekamy dalej. Ja oczy jak 5 zł. Mówie mu ze mój gin ( ordynator) powiedział ze urodze w sobote i ja sie trzymam. I ze mieli mi kroplówke podłączyc. A on ze on takiej decyzji nie podejmie bo cos tam ( bał sie) i ze zawola starszego lekarza dyzurnego. Zeszło mu z tym wołaniem troche ale koło 11 przyszedł inny ginio ( uwielbiam faceta za spokój ducha i podejscie do pacjentek) pogadał ze mna na spokojnie i podjelismy decyzje ze idziemy rodzic. Po 12 podłączyli mnie pod ktg i wpuścili oxy. PO godzinie odłączyli ktg i pozwolili wstac i mówili ze moge pochodzic. Poszłam sobie siku ale chodzenie było ciezkie to usuiadłam sobie na taborecie. Przyszła połozna i sie pyta czy chce siedziec mówie ze tak bo mi dobrze to ona dała mi piłke. Poszłam wpierw na badanie. SKurczy brak rozwarcie niewielkie szyjka niegotowa. Siadłam na tej piłce. I jak mnie zaczęło brac to myślałam ze zeby w sciane wbije tak bolało az płakałam. Myslałąm ze swiat sie zaraz skończy.
Kolejne badanie i nic :(
Musialam sie polozyc bo myslialam ze zalicze spotkanie z posadzka.
Kolejne bóle coraz czestrze i silniejsze a szyjka nic. Dostalam zastzyk na skracanie, ale nie wiele dał. Gryzłam poduszke i darłam sie jak głupia.
dostalam 2 czopki i po 20 minutach byłam gotowa.
Poszłam na fotel na badanie i juz na nim zostalam.
Wiem, że jak były skurcze kazały przec, miec otwarte oczy i nie drzec sie tylko ta enerigia przec. Najgorsze co pamietam to błysk sklapela w ręku położnej i te 2 metaliczne ciecia masakra jakaś.
Od pierwszego parca 6 minut i Misia była na moim brzuchalu.
Miała szyjke owinieta pempowina ale na szczęscie nic sie jej nie stało.
Zabrali ją do mycia i ważenia a ja z emocji dostałam telepawek. Kołdrą mnie połozne przykryły jak mnie doktorek szył.
Później oddali mi myche i wywieźli na korytarz :D
Mama i Marcin weszli na moment dali buziaki i musieli uciekać bo tam nie wolno wchodzić.
ALe czekali na mnie juz na położnictwie.
Czekali ze słoikiem rosołu, prawie zimnego ale co tam wciagnełam go az mi sie uszy trzesly.
Misia poszła na badania ze względu na odpływające długo wody i dostała odrazu antybiotyk.
Jak mi ją oddali spałyśmy obie jak susły ;)

Najszczęśliwsza na swiecie jestem :)
 
Wiecie co jak czytam te Wasze historie porodowe to normalnie mi łzy lecą....
Teraz ja opowiem moja historie...
5.02 byłam na ostatniej wizycie u mojej gin. Tam umówiłśmy sie że jeżeli nic sie nie bedzie dziac do 10.02 (środa) to późnym wieczorem w środe mam wypic 3 łyżki ojeju rycynowego i w czwartek na 8 stawić sie na IP (moja lekarka miała akurat dyżur a mi bardzo zależało zeby była przy porodzie). I tak czekałam z utesknieniem do środy. Jak juz nadeszła to oczywiście rano całe mieszkanko wysprzątałam poszłam na spacer jak moj wrócił to troche go wykorzystałam po południu i drugi raz wieczorkiem :p i o godzinie 22:40 wypiłam to świństwo... Boże myślałam ze od razu zwymiotuje ale jakoś dałam rade. Po 20 minutach brzuch mnie zaczął boleć nieziemsko i cały czas miałam odruchy wymiotne. W końcu o 0:15 zwymiotowałam i ból brzucha odpuścił. Położyłam sie spać. O 2 obudziły mnie skurcze nie były mocne ale z przejęcia ze moze juz sie zaczeło nie spałam i liczyłam co ile sa. Najpierw były co 7 minut regularnie... Ale myśle "W ciąży mialam juz takie skurcze i nic sie nie działo moze to jeszcze nie to" Ale o 4 były juz co 5 minut i troche sie nasiliły. Poszłam do kuchni zrobiłam sobie herbate i zaczełam czytać jakąś gazete. Po tej herbacie zaczeło mnie gonic na kibelek. Jak juz sie porzadnie wyprózniłam to skurcze sie nasiliły jeszcze bardziej. Pewna ze to juz to obudziłam mojego i poinformowałam go ze mam skurcze co 4 minuty. spytał sie mnie czy chce juz jechac na IP ale powiedziałam mu ze poczekamy do tej 8 chyba ze wczesniej mi wody odejda. Moj poszedł dalej spac a ja poszłam do kuchni i czytałam. Skurcze były cały czas co 4 minuty i o 6 poszłam sobie pod prysznic i o 7 obudziłam mojego i Sebusia. Chłopaki zjedli śniedanie ja spakowałam reszte rzeczy do szpitala i pojechaliśmy. Zawieżliśmy Sebusia do siostry od mojego i pojechaliśmy na IP. Na IP lekarka mnie zbadała i było rozwarcie na ciasny 1 palec. Zrobiła jeszcze USG i stwierdziła ze jedziemy na porodówke na oxy. Zanim uporaliśmy sie z tymi wszystkimi papierami zanim sie przebrałam i dotarłam na porodówke była juz 9:30. Tam położna mnie zbadała i było juz rozwarcie na 2 palce. Potem lewatywa, szybka kupka ,kapiel i położyli mnie pod KTG. W miedzy czasie podłaczyli oxy. Skurcze były coraz mocniejsze ale znośne. Ok 10 mogłam wstać i pochodzic wiec spacerowałam sobie z jeszcze jedna rodzącą i gadałyśmy sobie o głupotach co chwile stając żeby skurcz minął. Mi czas leciał bardzo szybko na tej porodówce. O 10: 40 miałam juz rozwracie na 5 cm. Ale wody nie chciały odpłynąć. Chodziłam po porodówce cały czas z kroplówka w jednej rece i z telefonem w drugiej. Co chwile były jakis telefony sms-y a ja miałam coraz mniej siły zeby je odbierac i gadac przez telefon wolalam sie skupic na porodzie. Ok 12 skurcze były juz co minute i rozwarcie było na 7 cm. Ale wody nadal nie chciały odejsc. Dali mi piłke na niej te skurcze były bardziej znośne bo kraciłam sie na niej jak nie było skurczu a jak nadchodził to zaczynałam na niej lekko podskakiwać. Miałam nadzieje ze to pomoze... ale niestety po godzinie musiałam sie położyc bo nie mialam juz sil. O 13 10 przyszła polożna i przypieła mnie pod KTG, zbadała i rozwarcie było na 8 cm. Usiadła obok mnie i obie zaczełyśmy myśleć dlaczego te wody jeszcze nie odeszły. W koncu doszłyśmy do tego dlaczego tak jest... otóż ja od rana nie umiałam zrobic siku i jak połozna o tym usłyszała to od razu poszła po cewnik jak mnie zcewnikowała to wszystko zaczeło sie tak szybko dziać ...nie byłam do tego przygotowana przynajmniej psychicznie. Myślalam ze jak juz odejda te wody to sie jeszcze pomecze kilka godzin. W kazdym razie po cewnikowaniu skurcze tak sie nasiliły ze zaczelam krzyczec. Zbadała mnie i podczas badania odeszły wody... lało sie ze mnie nieziemsko... Kolejne 3 skurcze tak mnie wykonczyły ze nie miałam na nic siły... Przyszła moja lekarka z usmiechem na twarzy i powiedziała "No Patrycja rodzimy rodzimy" Przygotowali wszystko dla malego i kazali mi przec. 3 mocne parcia i o 13:25 Kubus byl na miom brzuszku... Był bardzo siny i nie słyszałam jego placzu... plakal tak cichutko :) po chwili wzieli mi go i lekarka od małego krzykneła z pokoju obok "Dziewczyny sprawdzcie szybko łożysko" Zaczelam sie bac ze cos jest nie tak... Chwilke potrwało zanim urodziłam łożysko ale jak juz wyszło ze mnie to wszystko stało sie jasne. Łożysko zaczeło sie odklejac z jednej strony i moja lekraka stwierdziła tylko " Kobietko miałas szczescie urodziłas w ostatnim momencie" Spytałam sie jej czy z małym wszystko w porzadku i ona zawołała lekarke od Kubusia. Lekarka mi powiedziała ze chłopak jest zdrowy i duży mial 3740g i 60 cm. Uspokoiłam sie podziekowałam mojej lekarce za uratowanie krocza (nie nacinali mnie mialam tylko małe otarcie). Zawieźli mnie na sale i kazali sie przespac ale nie umialam spac. Brzuch na dole bolal i cała pitka w srodku ale nie było tak źle jak po 1 porodzie. Po 2 godzinach przywieźli mi synusia i byłam tak szcześliwa widzac jego zarużowiona buźke... Mojego nie było przy mnie bo niestety nie mogł byc ale dałam rade sama położne były bardzo miłe i bardzo mi pomogły.... Tak sie bałam tego porodu a nie było czego sie bać...
 
nie tylko lzy leca jak sie czyta, ale nie moge sobie wyobrazic jak ja bym sobie poradzila w sytuacjach w ktorych sie znalazly niektore z was... naprawde podziwiam i gratuluje sily, a myslalam, ze ja mam zle... a moj porod wygladal tak...

ja we wtorek (09.02) bylam u gina na kontrolnej wizycie, wszystko fajnie rozwarcie 2cm, dzidzia troche nizej. umowilismy sie na za tydzien o ile dotrzymam. dal mi 50% szans, ze urodze przed wizyta. po badaniu plamilam trochu, ale u mnie to normalne. w srode i w czwartek zaczal mi prawdopodobnie ten caly czop schodzic, z krwia i sluzem. w piatek(12.020 dalej troche plamilam ale juz coraz jasniej w koncu kolo 13 zaczelo mi cos cieknac bezowego. dzwonie do mojego, ze cos nie tak i zeby wracal do domq. pozniej wydzielina zmienila kolor na jasny rozowy i corac bardziej sie rozrzedzala. dokonczylam obiad spakowalam klapki do torebki i pojechalismy do szpitala, korek dopiero na 16 bylismy na miejscu. tam mnie na wozek[przepisy:)]i na oddzial, posiedzielismy chwilke w poczekalni, kazali sie przebrac do koszuli i na lozko. jak sie przebieralam w lazience to cala podloge im zapaskudzilam bo[juz bylam pewna, ze to wody:)]mi te wody zaczely ciurkac dosc porzadnie. pamietam, ze wrocilam z wielkim usmiechem na twarzy do mojego, ze juz sie zaczyna! i niedlugo bedziemy tulic malenstwo! o ja naiwna... pozniej przyszla pielegniarka podlaczyla ktg, i czekamy na skurcze... ktorych brak. pozniej jakis rezydent mnie zbadal i zadzwonili do mojego ginka. zapodali mi jakies cos na przyspieszenie do malej na 12h, kroplowke i przewiezli do pokoju, a tam luksusy... tv, wlasna lazienka, lozeczko dla malenstwo i fotel dla taty.i tak lezymy i czekamy w miedzy czasie otwarcie olimpiady ogladlismy i troche pospalismy.. a te wody sie ciagle sacza... sobota(13.02) rano. zbadali mnie i ciagle te 2cm i twarda szyjka... zadzwonili do mojego gina i zapodali jakas tabletke do malej na 6h i antybiotyk dozylnie, aby nie bylo infekcji... na ktg jakies delikatne skurcze sie pojawily, nie mogli uwierzyc, ze takie slabe wiec wsadzili mi jakas rurke w mala i to pokazywalo, ze te skurcze sa lepsze. ale akcja toczy sie za wolno... podpieli mi oxy, lekarz mowi, ze do 24.00 bede miala mala... usmiech na pysku i zaczynam sie cieszyc kazdym odczuwalnym skurczem, ktore rzeczywiscie przybieraja na sile. proponuja mi epidural, ale ja nie potrzebuje bo tak fajnie czuc jak dziecko chce przyjsc na swiat...ze wreszcie cos sie dzieje. mala dobrze znosi oxy wiec co pol godziny mi podnosza dawke i tak dochodzimy do 10 jednostek. niestety kolejne badania i praktycznie zero postepu.. szyjka powoli, bardzo powoli sie "zgladza"?! rozwarcie dalej na 2cm a skurcze naprawde daja mi juz sie odczuc. popadlam w delikatna iritacje, ze juz 2 dzien tu jestem i nic, ze mala nie chce wyjsc, ze prawdopodobnie bedzie cesarka... ktorej sie panicznie balam. o 21:30 mialam juz dosc tych skurczy i doszlam do wniosku, ze szkoda sie meczyc i tak mnie pokroja, odpieli mi na chwile oxy, a o 23 podali mi epidural.teraz tylko patrze na monitorek i sie modle aby mala jakos to zniosla. podpieli mi cewnik, maseczke z tlenem i tak lezymy i sie natleniamy bo juz troszke zmeczone jestesmy... zowu zapodali oxy na 5j, ale mala zle zareagowala, to znowu od jedyneczki zaczynamy. i obracamy sie co pol godzinnki... juz nie pamietam o ktorej godzinie podpieli mi kolejna rurke i macice znowu wypelnili wodami[szok!?] bo mala uciskala jakos na pepowine i to pomoglo... no i mamy walentynki... przyjechal moj ukochany lekarz, zbadal i stal sie cud szyjka juz prawie zgladzona!! czy cos w kazdym razie juz sie jej nie bada. pozniej rozwarcie na 4cm!!! wow! pielegniarka przybija mi piatke! a ja wpadam w szal radosci, na krotko bo jak dalej w takim tempie to pojdzie to beda jednak kroic. moj ginek rozmasowal do 6cm!dzieki bogu mialam znieczulenie i tylko troche bylo czuc. i dalej lezymy i czekamy od 12 zaczynam czuc coraz mocniejsze skurcze... wolam pielegniarke, ta mnie bada i mowi, ze nareszcie sie zaczyna!! pobiegla dzwonic po mojego lekarza i tak siedzimy sobie sami w tym wielkim pokoju, ja czuje ze musze przec, ale jak tu przec jak w pipce milion rurek i kabelkow!! jeszcze sie mala nabije! wiec sie wstrzymuje. masakra, moj mi podaje mokra sciereczke jak ja sciskam to jakos mi lzej:D jakos kolo 12:40 dotarl moj gin, okazuje sie, ze moge moge przec jak musze!! ehh... bez sensu te meki byly... no i moj pokoik zaczal sie zmieniac w sale porodowa, z sufitu spuscili lampe, jakas babeczka wjechala z jakisms stolem i mnostwem sprzetu, zawolali rezydenta, rozlozyli mi nogi i przyj malenka przyj=] boze jak ja na to czekalam!! dawaj co sil, na poczatku troche zle bo mi na twarz poszlo, ale zaraz sie poprawilam i malenkiej glowke czulam miedzy nogami pare wdechow, 2 parcia i juz ja mam na brzuszku, niestety tylko minutke... taka malutka, umaziana mazia, robaczek moj kochany. wzieli ja odrazu bo cos nie gralo... naszczescie nie peklam tylko jakies otarcia male w sumie to chyba 3 szwy mam. pielegniarka pomogla mi dojsc do lazienki i sie wysiusiac, podmyc i dostalam majtki z lodem, co za ulga wtedy byla, hehe moj poszedl do dzidziusia i wszystkiego sie dowiedzial, porobil zdjecia dla mnie. jak nas przeniesli do mniejszego pokoiku pociagnelam za soba kroplowke i dawaj do malej, hehe. patrzyli na mnie jak na wariatke, ze nie na wozku=] kochanie moje malutkie musiala lezec przez prawie 5 dni bez mamusi, ale teraz nadrabiamy =] najwazniejsze, ze juz zdrowa i juz prawie 4kg mamy. co do roli mojego ukochanego to nie wyobrazam sobie, zebym przezyla ten porod bez niego. wyszedl tylko jak parlam, ale to juz wczesniej ustalilismy, a w tym momencie to juz mi nie byl potrzebny bo bylam w pelni skoncentrowana na tym co musze juz zrobic sama. nierozumiem dlaczego w niektorych szpitalach facet nie moze byc caly czas przy rodzacej?! moj dostal opaske na reke i mial wstep 24h na dobe, do mnie i do dziecka. tyle, ze on wogole nie wychodzil. naprawde bez niego bym sie tam zalamala, przynajmniej plakac mi nie pozwalal... opieka rewelacja, warunki super i moj gin najlepszy na swiecie mam nadzieje, ze nastepna ciaze bedzie tez on prowadzil. a pozniej mi sie przyznal, ze na 90% mieli mnie juz ciac, uff...
 
Hej Dziewczynki :-)

I ja się z Wami podzielę swoimi wrażeniami z porodu - choć przy CC nie ma za bardzo co opisywać, no ale... ;-)

Jak wiecie 22.02 szłam ze skierowaniem do szpitala, bo byłam już tydzień po terminie.
Przyjęli mnie na oddział Patologii Ciąży. Pierwszego dnia porobili mi tylko USG, KTG, morfologię i mocz. I jeszcze okrzyczeli, że mi moja Gin źle obliczyła termin porodu, bo wg nich powinnam rodzić 18-20.lutego, a nie 15-go. Dla mnie to w sumie żadna różnica, bo i tak i tak trafiłam do szpitala po terminie.
Następnego dnia rano lekarz podjął decyzję (mimo długiej na 3cm szyjki i rozwarcia jedynie na 1palec) o podłączeniu mnie do oxy. Chyba mieli nadzieję, że coś się ruszy. No więc przeleżałam na sali porodowej z kroplówką i pod KTG mniej więcej od 10:00 do 16:00. Jakieś skurcze mi się pojawiły, ale takie bardzo słabe. Do rana wszystko przeszło.
Przez kolejne dwa dni nie robili ze mną nic - czułam się trochę jak na wczasach, tylko hotel kiepskiej kategorii, plaży za oknem nie było i jedzenie nie do końca mi odpowiadało ;-) Jedyne co, to miałam regularne badania przejrzystości wód i KTG.
W piątek znowu podłączyli mnie do oxy. Przeleżałam znowu kilka godzin i znowu brak postępów. :dry: Znowu słabe skurcze i tak jak się zaczęły tak ustały.
W weekend nie chcieli nic ze mną robić, więc już zaczynałam myśleć, że urodzę w marcu :dry:
Ale w niedzielę rano - 28-go - lekarz stwierdził zagrażającą zamartwicę wewnątrzmaciczną i podjął szybką decyzję o cięciu. Miałam niecałą godzinę na przygotowanie się. Nie powiem, byłam załamana, bo tak strasznie chciałam urodzić Małą SN, poczuć Małą na brzuszku, widzieć jak Mój przecina pępowinę... No ale cóż... nie zawsze jest tak, jak sobie zaplanujemy.
Mój przyjechał od razu, na początku siedział przy mnie jak czekałam na zwolnienie sali operacyjnej, a potem przez cały zabieg czatował pod salą ;-)
Sam zabieg, jak zabieg - znieczulenie, potem tępe patrzenie się w sufit i w lampę, w której coś tam się odbijało i co nieco mogłam zobaczyć. Chwilę potem poczułam się najszczęśliwszą osoba pod Słońcem - usłyszałam, jak moja Kruszynka wydobywa z siebie pierwszy krzyk :-D A po kolejnej minucie jeszcze większa fala szczęścia i łzy radości, kiedy położna przytuliła mi do policzka jeszcze zwiniętą w kłębuszek moją małą Królewnę. :-D
Jak już mnie pozszywali i wywieźli z sali, to dumny tatuś przyniósł do mnie na rękach naszą Malutką Nelę i położył mi przy piersi. Pierwsza próba przystawienia... Pierwsze nieśmiałe ciągnięcie cyca... Pierwszy dotyk małego ciałka... Bezcenne ;-)

To by było na tyle - nic szczególnego, a jednak piękne przeżycie :-)
 
No to i ja sie opisze :-p
Ja z powodu wysokiego cisnienia mialam miec wywolywany porod. Tremin mialam na 8 lutego, a ustalili mi na 5 luty, jednak dzidzia sie pospieszyla o jeden dzien, i bardzo dobrze bo balam sie wywolywania :-)
Zaczelo sie w nocy ok 3 obudzilam sie i czulam skurcze ktore byly regularnie co 10 min, ale nie byly tak silne wiec zasnelam. Obudzilam sie ok 5 rano i poszlam do WC poczulam cos mokrego a to byl czop(juz wiem jak wyglada)hehe skurcze co 7 min, obudzilam meza i mowie ze mi juz czos odszedl, ale skurcze byly znosne wiec znow sie polozylam.Obudzilam sie po 7 gdzie skurcze odczuwalam juz silnejsze, zadzwonilam do szpitala czy moge przyjechac , polozna powiedziala ze w kazdej chwili mnie przyjma :-) Wiec wzielam sobie prysznic, wymodelowalam wlosy (skurcze juz bylo mocno silne):-Di w szpitalu zjawilismy sie ok 11. Zaprowadzili mnie na porodowke i ok 12 podpięli pok KTG polozna mnie zbadala mialam 1cm rozwarcia , ale zaraz odeszly mi wody .Wiec sie ucieszylam ze cos sie dzieje. Pozniej czekalam na lozko bo bylo mnostwo przyjec , gdy sie przebralam byla ok 14 skurcze byly juz srednio co 4-3 min i baaardzo bolesne:baffled: Znow poszlam na porodowke aby mnie zbadaly , mialam 4 cm rozwarcia i mega szkurcze, nie wiedzielam ze nie jestem tak odporna na bol:szok: wdychalam gaz i nic nie pomogalo . Okolo 16 zdecywowalam sie na znieczulenie , i wogole nie zaluje bo po tym mialam lekkie skurcze jak na okres. Gdzy polozna zjawila sie przed 17 zbadala mnie to juz mialam 9 cm rozwarcia!!!! Nie mogla uwiezyc ze tak szybko to postepuje!!! Wiec ona mi mowi dziewczyno juz zaczynasz rodzic !!!!:-) Wiec gdy skurcze nadchodzily( jezeli mozna nazwac to skurczami:-D) kazaly mi przec !. Wiec parlam parlam i o 17.19 przyszedl na swiat nasz babelek Dominik,maz przecial pepowine,polozna polozyla mi go na klatce piersiowej a pozniej dostal cyca:-) bylismy strasznie szczesliwi !!

Wiec powiem wam ze jak jechalam do szpitala wcale nie myslalam o znieczuleniu, ale gdybym miala jeszcze raz wybierac to napewno poprosilabym . Szkoda ze w Polsce trzeba tak drogo za to placic!!! Kazda kobieta powinna miec prawo do pordu takiego jaki sobie sama wybiera!!!
 
reklama
Wiec powiem wam ze jak jechalam do szpitala wcale nie myslalam o znieczuleniu, ale gdybym miala jeszcze raz wybierac to napewno poprosilabym . Szkoda ze w Polsce trzeba tak drogo za to placic!!! Kazda kobieta powinna miec prawo do pordu takiego jaki sobie sama wybiera!!!
nie wszędzie trzeba płacic..... ja ZZO miałam za free, co prawda dostałam jak rozwarcie było już na 6 cm, ale mam wysoki próg bólu i nie było tak źle...... po ZZO było jak w raju, tak mogłabym rodzic codziennie:D czułam ból ale w porównaniu z tymi z przed znieczulenia.... rewelka. Także jakbym miała rodzic raz jeszcze to tylko z ZZO ( biorąc pod uwagę że nie miałabym do wyplucia z siebie kolosa ponad 5 kg:/)
 
Do góry