uffff doczytałam was do końca
co do mojego porodu i obaw niektórych z Was, to ja poród wspominam dobrze, choć nie był to poród taki o jakim myślałam, tzn, niestety przez to, że był indukowany oksytocyną byłam przez cały czas uwiązana przy kroplówce, z którą gdyby nie mąż pewnie ciężko byłoby mi się poruszać, poza tym musiałam być przez ostatnie 2 godziny porodu już do końca podpięta pod ktg, które już przy partych mnie dodatkowo stresowało, bo tętno małej spadało (owinięcie pępowiną) a ktg piszczało... oczywiście przez to wszystko musiałam rodzić na łóżku, na ktorym po odejściu wód ból był zdecydowanie większy, przed porodem myślałam, ze urodzę na materacu

byłam nacinana, bo przez spadek tętna dziecka trzeba było szybciutko działać, mała była wypychana, bo skurcze parte miałam jakies takie na dole brzucha, tak że czułam potrzebe parcia, ale ktg nie pokazywało prawie w ogóle skurczy (zresztą jak sie zorientowali to odpieli ta głowice), dzieki pomocy lekarki, mała wyskoczyła szybciutko. Ani cięcia ani szycie nie czułam. Nie wiem co to kryzys 7 cm, bo od momentu jak wyszłam spod prysznica i dowiedziałam sie po tym ze jest 3 cm rozwarcia wszystko szło tak szybko, że nie wiem kiedy było 7, ale wiem, że dostałam zastrzyk na przyspieszenie rozwarcia na sam koniec pierwszej fazy. Do momentu kiedy było te 3 cm skurcze były na prawdę znośne i pewnie gdyby to był poród, który zaczął się w domu to do tego czasu bym czekała spokojnie z wyjazdem do szpitala

Acha, co do obecności męża, choc do końca nie wiedzieliśmy jak to się skończy, czy zostanie, czy wyjdzie i czy w ogole będzie... był do samego końca, pomógł mi niesamowicie, nie wyobrażam sobie pierwszej fazy bez niego, choc w drugiej to nawet mu kilka razy powiedziałam ze już może iść

bo na sali zrobił sie tłok
