reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Wychowanie...

nikita33

Fan(ka)
Dołączył(a)
21 Grudzień 2004
Postów
2 021
CIekawe, jak się wam układa z Waszymi mężczyznami w kwestii wychowania dzieci i tego, co im wolno, a co nie. U nas ostatnio coraz częściej powtarza sie taka sytuacja: jestem większość dnia w domu sama z dzieckiem (półtora roku ma Filip). Na niektóre rzeczy mu pozwalam, na inne nie. Kiedy w domu jest mąż, synek czasem czegoś chce i mąż mu to daje, mimo że ja wcześniej tego zabroniłam, bo uznałam, że nie nadaje się do zabawy lub jest niebezpieczne. KIedy proszę męża, żeby nie dawał dziecku tego czegoś, to słyszę - to mu to zabierz.... Wkurza mnie to strasznie, bo jaki szacunek będzie miał nasz syn dla moich zakazów, jeśli ja mu czegoś zabronię, a potem tatuś mu to da... a jeszcze potem, kiedy się okazuje, ze jednak dziecko nie powinno się tą rzeczą bawić, to ja mam mu ją zabrać - to juz wogóle jestem dla dzieciaka ta najgorsza.... wątpię, żeby rozumiał, dlaczego tata coś dał, a mama to zabiera. No i w dodatku tata dał to ,czego mama wcześniej zabroniła.... Mąż tłumaczy się tym, że nie wiedział, że na coś FIlipowi nie pozwoliłam. Wtedy mówię - to zapytaj, zanim dasz.... ale jak przychodzi co do czego, to się sytuacja powtarza, bo mu nie przyjdzie do głowy zapytać, czy może dać Filipowi na przykład tubkę pasty do zębów do zabawy (ja z zasady nie daję się bawić takimi rzeczami, w dodatku wcześniej sprawdziłam, żę się łatwo odkręca), jak jak się okazuje, że mały sobie ją otworzył i zjada pastę, to ja mam mu to zabrać (to sytuacja z dzisiaj). W dodatku jak mały zaczyna płakać, to mój mąż mówi, że nie umiem go zabawić czymś innym... zaczynam mieć tego dosyć. Wydaje mi się, że w oczaj męża wszystko robię nie tak...i w dodatku się czepiam nie wiadomo o co. A może faktycznie się czepiam?
Czy wy macie też takie spięcia na tym tle? Co zrobić, bo dziś to mi opadły ręce i poprostu chciało mi się płakać, już nawet nie miałam ochoty dyskutować ani tłumaczyć mojej drugiej połowie, bo on jabky nie widział żadnego problemu. Już zapomniał, że go o coś prosiłam w związku z takimi sytuacjami. Ile razy można powtarzać. A może to ja nie mam racji?

pozdrawiam
nikita
 
reklama
nikita33 masz 100 % racje ja może jeszcze nie mam takiego problemu bo julka jest mała i wszystko jej można, ale takie obrazki znam z dzieciństwa.
U nas zawsze było tk że mama zakazywała a tata na wszystko pozwalał.
Efekt był taki że do mamy nigdy nie chodziłam z prosbami bo ona i tak nie pozwoli, zero szacunku dla jej zdania.
kiedy byłam starsza wiedziałam że źle robię ale tak było wygodniej bo zawsze miałam to co chciałam.
porozmawiaj z mężem na ten temat bo potem może byc za póxno i mały sie nauczy ze lepiej iść do taty bo on zawsze pozwala, przez takie podejście ojca do sprawy zupełnie straciłam kontkt z matka i to sie teraz na na s odbija...
trzymam kciuki i zycze cierpliwości.
 
Popieram Cię! Nie powinno być tak, że jeden rodzic zabroni, drugi na to samo pozwala.
U nas czasami też pojawiaj się takie sytuacje. Też mnie to denerwuje.
Ostatnio rzadziej, bo sprawę postwiłam twardo.
Faktycznie skąd mąż może wiedzieć, że czegoś zabraniamy podczas jego nieobecności. jednak gdy zostanie o tym poinformowany nie powinien łamac Twojego słowa.
Jakieś nieporozumienia powinny być wyjaśniane bez obecności dziecka.
My staramy sięuzgadniać pewne rzeczy, ale wiadomo nie zawsze do konca wychodzi.
Ja powiedziałam tak: jeśli on bedzie łamał moje słowo, to ja będę robić to samo z jego słowami.
I chyba poskutkowało. Przynajmniej panuje bardziej na d sytuacją.
Pozdrawiam.
 
Nie wiem, czy to przez staż małżeński, czy przez dopasowanie u mnie w domu rzadko kłócimy się z powodu wychowywania dzieci. Staramy się być konsekwentni... a więc jeśli mąż czegoś zabronił, to ja tą decyzję podtrzymuję i na odwrót. Chyba nigdy nie zdarzyło się, aby mąż anulował moją decyzję, albo ja jego. Synowie to wyczuwają, szczególnie Patryk zdaje sobie sprawę, że ma dwoje rodziców, ale decyzja jest zawsze jedna. :)
 
U nas też nigdy nie było żadnych kłótni, ale ten problem wyszedł jakby sam z siebie, bo ja cały dzień jestem praktycznie sama z Filipem, a jak tatuś ma wolne, to bawi się z nim i nie przyjdzie mu do głowy, że przy okazji robi coś, co potem może mieć niedobre skutki. Rozmawiałam z nim o tym, ale sęk w tym, że on jak przyjdzie co do czego, to wogóle o tym nie myśli, nie przyjdzie mu do głowy zapytać, czy tę rzecz Filip może wziąć, czy mu zabroniłam... Oczywiście boję się tego, o czym pisała Agnexx, że w przyszłości mały pójdzie na łatwiznę, a ja stracę z nim kontakt, bo to ja będę ta zła. Nie jestem dla niego surowa, poprostu jestem konsekwentna. Gdzieś wyczytałam, że dzięki konsekwencji dziecko nabiera szacunku dla rodzica, który nie daje sobą manipulować. Cóż, może to prawda, ale teraz mam wrażenie, że to tatuś, może niechcący, manipuluje mną. Mam nadzieję, że kolejna rozmowa pomoże, ale aż trudno mi się do niej zebrać, bo mąż pewnie przyjmie to jako przytyk, że robi coś nie tak.. trudno, niech będzie, co będzie.

pozdrawiam
nikita
 
Mężczyźni nie lubią krytyki... :( ale czasami dla dobra ogólu trzeba to zrobić.
Wydaje mi się, że długa rozmowa powinna, w jakiś sposób pomóc. Z drugiej strony, może mąż poprostu nie zna zasad, jakimi się kierujesz w stosunku do Filipa ???
 
W moim rodzinnym domu było zawsze tak, że tata odsyłał nas ze wszystkim do mamy: "Jak mama się zgodzi...", "Nie zawracaj mi głowy, zapytaj mamę". A potem pretensje do mamy, że to w końcu ona podjęła decyzję i to jej wina, że tak a nie inaczej nas wychowała. Takie zachowanie pokutuje do dzisiaj i odbija się przede wszystkim na mamie. Chociaż w kwestii mojego brata mama rzeczywiście sama jest sobie winna, bo brat zawsze był jej oczkiem w głowie i nikt nie mógł się wtrącać. No i wyglądało to tak: synek mamusi, córki w zasadzie niczyje i jak tata chciał mamie "na złość zrobić" to pozwalał mi na coś, czego mama zakazała. Mama "odgrywała" się na tacie pozwalając bratu na to, czego tata zakazał. I tak w koło Macieju. I zawsze jedno z nich było wstrętne i okropne, bo zakazywało. Takie zachowanie było jedną z przyczyn dla których w miarę wcześnie wyniosłam się z domu- nie miałam jeszcze 18 lat skończonych. Także nigdy nie powinno być tak, że cała odpowiedzialność spoczywa na jednym z rodziców, albo że zakazy i pozwolenia są bronią w potyczkach małżeńskich. Dlatego trafia mnie szlag, jak w ustach męża słyszę "Rób jak uważasz", bo dla mnie jest to początek tego, co działo się u moich rodziców.


Trochę chaosu...ale jakoś nie mam głowy, żeby to składniej napisać. :-[
 
a ja bym sprobowala na to popatrzyc z drugiej strony. czytalam kiedys ksiazke , ktora zrobila mala rewolucje w swiecie pedagogiki i podejscia do wychowania dzieci. wlasnie mi wylecialo z glowy jak sie nazywala... moze sobie przypomne... w kazdym razie ja zawsze bylam zwolenniczka "wspolnego frontu" w wychowaniu dzieci, a autor ksiazki pokazuje, ze nie zawsze takie podejscie jest dobre. generalnie chodzi o to, ze stajac sie rodzicami przyjmujemy "maske spoleczna" i zatracamy wlasna osobowosc. wobec dziecka nie jestesmy juz jednostkami - jestesmy RODZICAMI. wobec tego dziecko ma poczucie, ze rodzice sa jakby przeciwna strona barykady - ojciec i matka zawsze trzymaja sie razem, przeciwko mnie. ten psycholog pisze, ze czasem jest lepiej, jak dziecko wie, ze rodzice sie nie zgadzaja, bo przeciez sa OSOBAMI, maja zupelnie inna osobowosc, etc. nie chodzi o to, zeby jedno dawalo, a drugie zabieralo, ale o to, zeby rodzice podajac argumenty poedjmowali dyskusje, nawet przy dziecku.
poza tym troche rozumiem twojego meza. jest mezczyzna, ma potrzebe decydowania, a moze miec wrazenie, ze traci kontrole, to ty jestes caly czas z dzieckiem, znasz je, dziecko cie kocha, uspokaja sie przy tobie, etc. kiedy on sie pojawia, probuje "nadrobic" albo raczej "zarobic" na milosc dziecka, dlatego pozwala mu na wiecej, etc. i nagle dowiaduje sie, ze o wszystko powinien pytac, moze w takiej sytuacji poczuc, ze niejako traci kontrole nad wlasnym dzieckiem i jego wychowaniem. ja tez bym sie nieswojo czula na jego miejscu.
moze po prostu powinnac dac mu sie "nauczyc". niech sie dziecko umaze pasta, wezmie ja do usst. malemu sie nic nie stanie, a tata bedzie mial mozliwosc zareagowac, zabrac dzicku tubke. facet nauczy sie myslec o konsekwencjach.
wielkie buzaiki
m
 
Marianeczka, to co piszesz jest niegłupie. Jeśłi chodzi o to, że rodzice powinni się różnić, to się zgadzam - mogą się różnić w poglądach, wierze , mogą lubić różnych ludzi, mieć rózne zainteresowania i tak dalej.... może nawet różne poglądy na wychowanie, choć to już grozi większym konfliktem ...ale półtorarocznemu dziecku jest chyba wszystko jedno, czy między starymi są takie róznice. Mi chodziło o to, że jeśli ktoś czegoś dziecku zabrania, a drugi na to samo pozwala, to takie małe dziecko ma kołomyję w główce i nie wyrobi sobie pojęcia o tym, co mu wolno, a co nie, a może w przyszłości będzie miało problem z oceną co dobre, a co złe, skoro raz mu wolno, a raz nie... dziecko nie ma wtedy jasnego drogowskazu. No i jak wyznaczyć granice zbuntowanemu dwulatkowi, kiedy jedna osoba stawia ją gdzie indziej niż druga. Sama nie wiem, ale wydaje mi się, że przynajmniej w tym wieku dziecka rodzice powinni przejawiać jakąś zgodność. Dyskusje - tak, ale przy starszym dziecku. Takie małe raczej ich nie zrozumie. No a ta tubka pasty to był tylko przykład . Z reguły problem jest także w tym, że mąż daje coś takiego dziecku a potem się ulatnia do pracy lub innych zajęć, więc nie ma możliwości zareagować przeważnie...wszystko spada na mnie, może dlatego sytuacja się wciąż powtarza).
No a z tą męską potrzebą decydowania, to może być coś na rzeczy... w końcy rzeczywiście, przez większość czasu o wszystkim decyduję ja, ale nie ma innej możliwości. Zresztą w ważniejszych sprawach zawsze pytam, co mąż o tym myśłi, ale w życiu codziennym rzadko ma okazję decydować o czymś w związku z Filipem. Może w ten sposób faktycznie nadrabia, ale wychodzi na to , że nadrabia moim kosztem niestety...

pozdrawiam
nikita
pozdrawiam
nikita
 
reklama
nikita33 a może warto poprosić męża, zeby przez jeden dzień zajął się dzieciaczkiem. Niech to będzie załóżmy sobota, czy niedziela. Powiedz mu, że potrzebujesz chwili odpoczynku, wytchnienia, odskoczni, pójdź na spacer, idź np. na piwko ;). Myślę, że kiedy mąż będzie musiał poświęcić całą uwagę maluchowi, zauważy wtedy, że pewne rzeczy nie nadają się do zabawy.
 
Do góry